Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Letnia wyprawa cz. 1

Może bowiem po to oddalił się od ciebie na krótki czas, abyś go odebrała na zawsze.

Fml 1, 5

— Tak, mamo, jestem pewna co do podjętej decyzji — mówię po raz tysięczny, zapewniając tym samym mamę. — Ta letnia wyprawa pozwoli mi odpocząć od natłoku myśli i od... — Milknę, bo nie chcę kończyć myśli. Mama dobrze wie, o co mi chodzi. Widzę to po jej minie.

— Zrobiłaś to, co było konieczne — oświadcza, już miłym tonem i obejmuje mnie ramieniem. — Od dawna było widać, że wam nie wychodzi. Zrobiłaś to, co było konieczne — zapewnia mnie, na co uśmiecham się wymuszenie. — No, a teraz pomogę ci się spakować.

Tak, moja mama jest zdecydowanie najlepszą kobietą na świecie. Przemiła i kochająca. Dlatego nie rozumiem, dlaczego tata ją zostawił dla jakiejś pustej laski, który w niczym nie przypominała mamy. Ale teraz przynajmniej byłyśmy szczęśliwe. Co prawda brakowało nam trochę pieniędzy, ale to nic. Zamierzałam znaleźć pracę i wspomóc mamie finansowo. Jestem dobra w oszczędzaniu. Tak się składa, że odkładam pieniądze, jakie tylko dostanę. Zabrałam już sporą sumę, którą zdecydowałam przeznaczyć na letnią wyprawę z moimi przyjaciółmi — Tylerem i Alice.

— Dziękuję, mamo — mruczę cicho, kiedy kończymy moje pakowanie. — Nie wiem, czy inny rodzic zgodziłaby się, żeby jego dziecko miało pojechać z dwójką nieodpowiedzialnych przyjaciół na wycieczkę w góry.

Mama przewraca oczami.

— Nie słódź mi już tu, kochana — śmieje się. — Ufam ci, a to najważniejsze. A teraz zmykaj. I uważaj na siebie.

— Będę — obiecuję i przytulam mamę.

— Dzwoń do mnie i pisz SMS-y, jasne? — Ściska mnie za ramiona.

— Jak słońce.

Tyler przyjeżdża punktualnie o ósmej rano, kiedy słońce wisi już wysoko na niebie, a ze mnie skapuje pot. Siedzę na schodkach przed domem, czekając, aż pojedzie po mnie swoim zielonym jeepem. Uśmiecham się na jego widok, a on odwzajemnia gest. Tym razem jego włosy są pofarbowane na niebieski kolor, który świetnie mu pasuje. Prawie co tydzień go zmienia, a w każdym wygląda seksownie.

— Cześć, smerfie — witam się. Wkładam torbę do bagażnika i zajmuję miejsce pasażera.

— Czołem, królewno — odcina się. Czochram go po włosach. Lubimy sobie dokuczać. To nasza forma rozmowy, którą uwielbiam. Bardzo dobrze się dogadujemy, dlatego szybko staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. — Gotowa na podróż życia?

— I odcięcie się od rzeczywistości? — dodaję. — Tak, jestem gotowa.

Nagle koło samochodu pojawia się moja mama z lodówką turystyczną w rękach.

— Czekajcie — dyszy, osłaniając oczy przed słońcem. — Mam tu dla was przekąski, żebyście mi nie pomarli z głodu. — Śmieje się i otwiera tylne drzwi, gdzie umieszcza lodówkę między siedzeniami. — Uważajcie na siebie.

— Tak jest! — Salutuje Tyler. Posyłam mamie całusa i ruszamy w drogę. Przejeżdżamy parę przecznic i zatrzymujemy się przed domem naszej przyjaciółki Alice — drobnej blondynki z wybuchowy temperamentem.

— Wow, Tyler, gdybyś nie był gejem, już dawno bym do ciebie uderzyła! — Śmieje się na przywitanie, zajmując miejsce z tyłu samochodu. — Margo, byłaś u fryzjera? — zwraca się do mnie, przyglądając się, teraz już sięgające ramion, kasztanowym włosom.

— Moja mama była na tyle miła, że obcięła mi je — wyjaśniam. Tyler wyjeżdża na drogę. — Chciałam coś zmienić w swoim wyglądzie. Wiecie, po moim rozstaniu z... — Przełknęłam ślinę. — ...z Ash'em chciałam pokazać, że nie jestem taka, jak mu się wydaje.

— Jesteś wyjątkowa — zapewnia mnie Tyler i ściska moją dłoń, drugą wciąż trzymając kierownicę. — A Ash to dupek, który tego nie widział. Prawda, Al?

— Co...? — Alice podnosi wzrok znad telefonu i uśmiecha się do mnie. — Tak, Ash to dupek. Ale ma niezły tyłek.

— Z tym muszę ci przyznać rację. — Wzdycha teatralnie Tyler.

— Hej! — wołam, bo wcale nie jest mi do śmiechu. Nie mam najmniejszej ochoty mówić o moim byłym. — Wcale mi nie pomagacie!

— Znajdziesz sobie nowego chłopaka. Będzie wysokim, przystojnym szatynem o zielonych oczach i wielkich muskułach — marzy Al.

Prycham.

— Po pierwsze — chłopak to nie zabawka — nie mogę go sobie ot, tak zmienić. Nie wyrośnie mi spod ziemi. A po drugie wolę blondynów o niebieskich oczach. I wcale nie muszą mieć masy muskuł. Wystarczą mi dobrze zarysowane mięśnie. W końcu nie musi być Pudzianem — dodaję.

— Zgadza się — popiera mnie Tyler. — Klasyczny ideał, ale może być. Ja za to lubię chłopaków...

Pogłaśniam muzykę, żeby zagłuszyć głos przyjaciela, który zaczyna snuć swoje marzenia, co do wymarzonego chłopaka. Patrzę na mijający mnie krajobraz, wyobrażając sobie gór oraz park narodowy. I do tego jezioro. Na usta wpływa mi uśmiech. Tak, to będzie fajne wyprawa.

— Zabraliście sprzęt do wspinaczki? — pyta po jakimś czasie Tyler.

— To my nie jedziemy na morze? — jęczy Alice, a ja cicho chochoczę pod nosem.

— O tak, jedziemy na plażę — żartuję. — A nasze morze będzie tak ogromne, że nie zobaczysz drugiego brzegu.

— A na tej plaży będzie pełno ciach do schrupania — dołącza się Tyler. — A w wodzie będą foczki.

Alice prycha pod nosem.

— A daleko jeszcze? — burczy.

— Kawałek drogi przed nami — odpowiada Tyler.

Słońce chyli się ku zachodowi, kiedy dojeżdżamy. Już pod ponad pół godziny nie umiem usiedzieć na miejscu z podniecenia. Na widok gór oddycham z ulgą i śmieję się histerycznie. Jestem tak szczęśliwa, że otwieram okno na dachu auta i wstając, wystawiam przez nie ręce i głowę, krzycząc wniebogłosy. Alice nie czeka długo i także do mnie dołącza. W tym momencie jestem tak zadowolona, że nic nie może popsuć mojego dobrego humoru. Dlatego, kiedy Tyler ściąga nas na siedzenia, nie jestem zła.

— Słuchajcie — mówi, kiedy już opanowujemy wściekły chichot. — To ostatni tydzień wakacji i powinnyśmy zrobić coś szalonego! Co powiecie na to, żeby każdy z nas kogoś poderwał?

— I pocałował? — piszczy z uciechy Al.

— No nie wiem — odpowiadam i zagryzam wargę.

— Margo, jest koniec wakacji. Pozwól sobie na trochę szaleństwa. Zapomnisz o Ash'u i znajdziesz sobie tu jakiegoś przystojniaka, który straci dla ciebie głowę. Daj się ponieść! Nie bądź sztywna, zgódź się! Co ci szkodzi spróbować?

Spoglądam niepewnie ma Tylera, a potem na Alice. Oboje mają na twarzy uśmiechy. Czy to dobry pomysł? I czy pomoże mi to zapomnieć o moim byłym? Miałam dość tego, że dyktował mi, co mam robić. Zawsze wszytko kręciło się wokół niego. O nie, nie tym razem!

— A co mi tam! — Śmieję się. W samochodzie wybucha piski podniecenia.

Kiedy wreszcie samochód zatrzymuje się na parkingu, jesteśmy czerwoni ze śmiechu, ale także przeszczęśliwi. Kocham swoich przyjaciół najbardziej na świecie i cieszę się, że jesteśmy tutaj razem. Z dala od problemów i natłoku miasta. W dziczy odcięci od wszystkiego, co przytłaczające.

Wysiadam z samochodu i zaciągam się świeżym powietrzem. Tak bardzo mi tego brakowało. W mieście, gdzie jest tłoczno, nie da się wyczuć tej... dziczy. Zaś tutaj, jesteś daleko do domu, otacza się tylko las i góry. Zero reguł, zero presji — coś dla mnie.

— Rusz się Al.! — woła Tyler, otwierając bagażnik. — Musimy rozbić obóz przed zmrokiem.

— To my mamy spać pod namiotem?! — piszczy przerażona. — A co z luksusowym hotelem, który mi obiecałeś?

— Nie powiedziałeś jej o biwaku? — szepczę kątem ust do przyjaciela, który śmieje się i przejeżdża dłonią po włosach.

— Tak jakoś wyszło — mruczy, rozbawiony.

Alice zaczyna coś krzyczeć o tym, że jesteśmy okropnymi przyjaciółmi i że bardzo nas nie lubi.

— To ja może pójdę poszukać odpowiedniego miejsca do rozbicia się — proponuję i biorę swoimi rzeczy z bagażnika.

— Co? Nie pomożesz mi z Al? — woła za mną błagalnym tonem Tyler, ale ja już odchodzę kawałek dalej, ku jezioru i polu namiotowym.

Rozglądam się za wolnym miejscem, ale nie znajduję takiego. Wszędzie jest pełno ludzi, co jest trochę zadziwiające, jak na koniec wakacji. W końcu postanawiam, że zapytam kogoś z leśników, czy jakiegoś pracownika, czy nie mógłby mi pomóc. Wypatruję jednego w tłumie. Jest wysoki i ma jasne włosy. Nosi też koszulkę z nazwą i znaczkiem parku oraz krótkie szorty. Na nogach ma trapery.

— Przepraszam pana — zaczynam — czy mógłby pan...

— Pan? — Śmieje się chłopak i odwraca do mnie twarzą. ma ładne, niebieskie oczy. — Jesteśmy w tym samym wieku. — Nagle marszczy brwi. — Margo?

Czy ja go skądś znam? I wtedy w mojej głowie pojawia się obraz chłopaka, którego bardzo dobrze znam. Od razu przypominam sobie letnie wieczory, kiedy to bawiliśmy się razem na podwórku. Był moim pierwszym zauroczeniem.

Od razu czuję, że się czerwienię.

— Dean? — mówię nerwowo. — Nie wiedziałam, że cię tu spotkam. Co tu właściwie robisz?

Uśmiecha się do mnie, ujawniając w lewym policzku śliczny dołeczek.

— Jak to co, pracuję — mówi trochę zmieszany. Drapie się po karku, spoglądając na swoje stopy.

— A no tak — bąkam. Zawsze w obecności tego chłopaka czuję się niezręcznie, a język mi się plącze. Nie mam pojęcia, dlaczego ma na mnie taki wpływ. W końcu znałam go, kiedy miałam aparat na zęby, a on był pulchnym chłopakiem.

— A ty co tu robisz? — Kontynuuje naszą rozmowę.

— Razem z przyjaciółmi postanowiliśmy trochę zaszaleć na koniec wakacji i odciąć się od codzienności. A góry to idealne miejsce na letnią wyprawę.

— Nie wyglądasz na taką, co chodzi po górach — stwierdza i szybkim dodaje: — Ale mogę się mylić.

Uśmiecham się nieśmiało. Czuję, jak pod jego bacznym spojrzeniem rumienią mi się policzki. Nie pamiętam, kiedy ostatni jakiś chłopak tak na mnie działa. Zresztą Dean zawsze mnie intrygował swoją postacią. Potrafiłby miły i jednocześnie... inny. Różnił się od rówieśników.

— Ja... tego... hm... chciałam się spytać... czy... — Zaczynam się jąkać. Staram się patrzyć wszędzie, tylko nie w jego ciepłe, błękitne jak niebo, oczy. Strasznie mnie rozpraszają.

Za sobą słyszę spanie i głos mojego przyjaciela:

— Margo, znalazłaś to miejsce do biwakowania? Nie zamierzam tachać tych wszystkich rzeczy sam. A księżniczka Alice obraziła się i odmówiła współpracy — żali się.

— Jesteście okropni — woła dziewczyna. — Miały być luksusy, a nie spanie na ziemi pod gołym niebem. — Zatrzymuje się jak wryta. Jej spojrzenie wędruje ode mnie do Deana i z powrotem. Czuję, że w jej blond główce roi się jakiś niecny plan, który na pewno wcieli w życie, a ja będę do niego należeć. — A co o za przystojniak? — Mruga zalotnie, a ja przewracam oczami.

— Alice, Tyler — to jest Dean, mój kolega z klasy... i z dzieciństwa. Dean, to są moi przyjaciele. Wyglądają na szalonych, a w rzeczywistości są jeszcze gorsi — próbuję zażartować i chyba mi się udaję, bo na twarz Deana wpływa uśmiech.

Dlaczego ja się tak przy nim stresuję?

— To jak będzie, Dean — mówi zalotnie Alice. — Pokażesz nam fajne miejsce do biwakowania?

— Nie ma sprawy — mruga do mnie i zaczyna nas prowadzić przez tłum ludzi. W pewnym momencie nawet zabiera trochę naszego ekwipunku, żeby pomóc nam w przeniesieniu go. Idę za nim zauroczona, czując, jak pocą się moje dłonie.

— No, no — nuci mi do ucha Alice, tak żeby nikt jej nie słyszał. — Niezłe cicho wyrwałaś. Aż chciałoby się je schrupać!

— Daj spokój. — Rumienię się. — Wcale go nie wyrwałam. To mój kolega z klasy. I dzieciństwa.

— Oj tam, oj tam — mruczy. — Mnie się podoba. Miły, przystojny. No i ma fajny tyłek. — Przewracam oczami, na co się śmieje. — Założę się, że to było twoje pierwsze zauroczenie, więc nie kłam, że ci się nie podoba.

— Podoba — mruczę, zawstydzona.

Klaszcze w dłonie.

— No widzisz! Czas zacząć nowy rozdział w twoim życiu, a on ci w tym pomoże. Zaproś go na ognisko, czy coś.

— Czy ja wiem... — Przygryzam wargę i wlepiam wzrok w jego umięśnione plecy. Może Al ma rację, może powinnam spróbować. W końcu raz się żyje. Czasami trzeba podejmować ryzyko.

— Twój ideał — podpowiada śpiewie, a ją szturcham. W końcu docieramy na miejsce. Dean zaprowadził nas na niewielką polanę, znajdującą się niedaleko jeziora. Otaczają nas góry i las. To miejsce wygląda cudownie.

— Podoba ci się? — Koło mnie pojawia się Dean. Podskakuję, czując, jak moje serce chce wyskoczyć z piersi. Szybko jednak opanowuję się, bo nie chcę wyjść przy nim na jakąś idiotkę.

— Tak, to miejsce jest idealne — wyznaję. Spoglądam prosto w jego błyszczące oczy.

— Wybrałem to miejsce z myślą o tobie — mamrocze zażenowany, a ja znowu się rumienię. — No i dlatego, że jako jedyne było wolne.

Śmiejemy się.

— Sorki, że wam przerywam — odzywa się niespodziewanie Tyler. — Ale potrzebna mi jest pomoc Margo w rozbiciu namiotu.

— A, no tak. — Dean posępnieje. — Ja też powinienem już pójść. Jeszcze ktoś się tu zgubi.

Zaczyna odchodzić w kierunku, skąd przyszliśmy. Lekko zgarbiony kopie kamyki.

Teraz albo nigdy.

— Dean — wołam za nim. Odwraca się. — Może dołączysz do nas przy ognisku wieczorem?

Uśmiecha się.

— Z przyjemności. Do zobaczenia później. — Macha mi i rusza dalej, a ja jestem zbyt sparaliżowana, żeby wykonać jakikolwiek ruch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro