1.
Biegłam przez las jak wściekła i zwinnie omijałam przeszkody. Pędem gnałam w swoje ulubione miejsce. Ledwo można było usłyszeć, gdy moje łapy stykały się z ściółką. Natura budziła się do życia, a kwiaty się stroiły, by wyglądać jak najlepiej w dzień kompletnego przebudzenia.
Nagle zatrzymałam się przed opuszczonym, starym kościołem, a raczej ruinami kościoła. Weszłam do środka brukowego budynku. Na pozostałościach ze ścian wił się w górę bluszcz, a na ziemi rósł mech. Na samej górze można było zobaczyć zardzewiały dzwon, który ledwo się trzymał. Kilka filarów, które wcześniej miały na sobie piękne malowidła, teraz nie było już prawie, żadnego śladu po rysunkach. Schody, które pięły się na samą górę, były już zniszczone na tyle, że tylko wystarczyło na nie stanąć, a rozsypałyby się w drobny mak.
Stąpałam po mchu, idąc pod schody. Tam trzymałam swój plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami oraz pieniądze. Na wszelki wypadek, mogłam po prostu tu uciec i się schować. Nikt nie znał tego miejsca, więc uznałam, że jest tu bezpiecznie. Kolejna noc w tym tygodniu, którą spędzam poza domem w lesie. Sama. Sama w lesie. Mimo iż jestem silnym wilkołakiem, bałam się, że ktoś może mnie zaatakować, a w najgorszym wypadku donieść mojemu ojcu.
Nie przemieniałam się w człowieka, ponieważ wygodniej będzie mi spać w wilczej postaci. Musiałam iść zapolować, bo powoli stawałam się głodna. Jutro idę do szkoły, a śpię na dworze. Absurd, pomyślałam. Chcąc, nie chcąc byłam do tego zmuszona. Postanowiłam się zdrzemnąć, a następnie zapolować na zwierzynę. Nie mogłam ryzykować osłabieniem.
Wstałam i przeciągnęłam się. Czas na polowanie, pomyślałam. Wybiegłam z zniszczonego budynku i najpierw pokierowałam się do strumyka, by się napić. Rozejrzałam się przed napiciem, by wyeliminować potencjalne zagrożenie. Chłeptałam wodę szybko, żeby jak najszybciej rozejrzeć się ponownie wokoło. Po zaspokojeniu potrzeby, zaczęłam używać zmysłu węchu, by wyczuć zwierzę. Wyczułam sarnę, więc szybko pognałam w jej stronę. Nie była daleko, około kilometr ode mnie. Ciężko było polować, bo zawsze wilkołaki jedzą ludzkie jedzenie. Ale cóż, przychodzi moment jedzenia surowego mięsa. Jakoś przeboleję, pomyślałam. Zauważyłam tył jasnej sarny i nie czekając ani chwili dłużej rzuciłam się na ofiarę. Nie znałam się zbytnio na polowaniu, więc na pewno źle się do tego zabrałam. Wgryzłam się w jej tylną nogę, a zwierzyna głucho runęła na ziemię. Rozszarpałam jej szyję, aby uszkodzić tętnicę główną. Łapczywie łapała ostatnie wdechy, ale kilka sekund później jej serce przestało bić. Rozszarpałam jej brzuch i zaczęłam jeść surowe mięso.
Po około dziesięciu minutach soczystej uczty, przestałam jeść. Wzięłam sarnę w zęby i niosłam ją dzielnie do swojego tymczasowego lokum. Miałam nadzieję, że żaden inny wilkołak nie przyjdzie tu za moim lub sarny zapachem. Położyłam ją na schodach i modliłam się, żeby się nie zarwały. Zielony mech był mokry, więc byłam przekonana o tym, że rano moja biała jak śnieg sierść będzie mokra. Ułożyłam się wygodnie, zwijając się w kulkę i przykrywając się puchatym ogonem. Ostatnie o czym pomyślałam przed zaśnięciem był mój jutrzejszy wygląd w szkole.
~~*~~
Wstałam dość wcześnie, a obudził mnie mój budzik, który ustawiłam na wcześniejszą porę. Chciałam iść do mojej przyjaciółki się umyć, bo śmierdziałam, a ja Carly Richardson musi zawsze wyglądać idealnie. Choć wcale się nigdy nie czułam ładnie lub lepsza od innych. Codziennie czułam się ze sobą naprawdę źle. Zjadłam trochę mojej sarny i ruszyłam do strumyka. Zanurzyłam się w nim, żeby choć trochę umyć sierść, ubrudzoną krwią sarny i ziemią. Wyszłam z wody i mocno się otrzepałam. Zabrałam swój plecak, w którym miałam ubrania na dziś i wyruszyłam biegiem w stronę domu Daphne.
Miałam przyjść na tyły jej domu, obok garażu, żeby rodzice dziewczyny mnie nie zauważyli. Wysłałam telepatycznie wiadomość do przyjaciółki. Po dwóch minutach beta się zjawiła.
Daphne Collins to średniego wzrostu dziewczyna o bursztynowych oczach oraz ciemnych blond włosach. Blondynka jest moją przyjaciółką, choć mam ich dużo, ale ona jest tą najlepszą. Nigdy mnie nie zawiodła. Zawsze była przy mnie i mogę się jej zawsze wygadać. Chciałam jej dać się pogłaskać po łbie, lecz ona jak poparzona się odsunęła.
- Będę brudna, Carly - zarechotała dziewczyna, a wokół jej pięknych, bursztynowych oczu powstały "kurze łapki" - Wchodź, ale po cichu, bo inaczej cię zamorduje
Weszłyśmy do garażu, a z niego prosto do drewnianego domu dziewczyny. Szłyśmy przez kuchnię, a następnie przez salon. I co zrobiłam? Ogonem zwaliłam wazon. Z przerażeniem spojrzałyśmy na siebie i się ledwo powstrzymałam, by nie warknąć. Daphne szybko zaprowadziła mnie do swojego pokoju i zamknęła go na klucz. Miałam lepszy słuch w postaci wilka, więc usłyszałam otwieranie się drzwi, a potem delikatne stąpanie. Mama Daphne, pomyślałam. Niestety, byłam na tyle duża, że nigdzie bym się nie zmieściła, więc nie było mowy o ukryciu się. Dziewczyna w mgnieniu wepchnęła mnie do łazienki i kazała mi się przemienić. Posłusznie wykonałam jej polecenie i czekałam niecierpliwie na rozwój wydarzeń.
- Skarbie, co się stało? Co to był za hałas? - usłyszałam zaspany głos matki Daphne, a w tym samym momencie ciche pukanie do drzwi
- Zbiłam wazon przypadkowo w salonie, mamo - powiedziała szybko - Szykowałam się po prostu do szkoły, a i nie wchodź, bo się przebieram
- Dobrze, miłego dnia, kochanie
Podeszłam do drzwi szklanych drzwi, ale zamglonych i lekko je uchyliłam. Dziewczyna była do mnie odwrócona tyłem i szukała czegoś w moim plecaku. Gdy w końcu wygrzebała podeszła do mnie i podała mi moje ubrania.
- Zabiję cię kiedyś, Carlie
- Zobaczymy kto kogo - cmoknęłam w powietrzu
Zamknęłam drzwi od łazienki i weszłam pod prysznic. Ciepła woda przyjemnie rozgrzewała moje ciało, które zmarzło podczas nocy w lesie. Wyszłam po dziesięciu minutach spod prysznica z mokrymi, umytymi włosami. Stanęłam przed lustrem i przyglądałam się sobie przez kilka minut, robiąc dziwne pozy i miny. Ubrałam się w ołówkową, jasnobrązową spódnice oraz biały, puchaty golf. Dobrałam do tego zielony berecik i długi, jasnobrązowy płaszcz.
Daphne zrobiła jajecznicę i wspólnie zjadłyśmy ją w jej w pokoju, żeby nie narazić się na rodziców dziewczyny. Razem się umalowałyśmy i chyba z pięćdziesiąt razy zmazywałyśmy sobie makijaż.
- Co ty wczoraj jadłaś? - spytała nagle, gdy robiła sobie czarną kreskę
- Sarnę - odparłam bez zastanowienia i wybuchłam śmiechem
- O pół tonu ciszej, Carla. Dobra była?
- Jak na surowe mięso dosyć smaczna, a co? Chcesz spróbować? - zachichotałam
- W sumie nigdy nie jadłam. Co ty na to, że pójdziemy wspólnie polować dziś po szkole? Możemy iść same lub z całą paczką
- Nie wiem, Daphne. Nie chcę iść z całą paczką. Potem by rozeszły się plotki po szkole, że królowa szkoły zjada surowe sarny. To nie jest dobry pomysł. Nie chcę psuć sobie reputacji - odrzuciłam jej propozycję
- Carly, czemu ty się tak zawsze przejmujesz innymi? Miej ich w dupie. To nie ich sprawa czy ci tak wypada, czy nie. Nie rozumiem cię Carly
- Nie chcę psuć sobie mojej dobrej reputacji w szkole - rzekłam stanowczym głosem
- Och, nie możesz sobie choć raz odpuścić i się tym nie martwić? - zapytała błagalnym tonem i popatrzyła na mnie swoimi maślanymi oczami
- Nie
- Ciebie nie da się przekonać, Carlie
Dalej rozmawiałyśmy o istnych głupotach, cicho rechocząc co jakiś czas. Już zbliżała się godzina wyjścia z domu, dlatego cicho, na palcach wyszłyśmy tylnym wyjściem. Wzięłam ze sobą zieloną torebkę, którą dopasowałam do beretu. Czarne botki idealnie wpasowywały się w wiosenny klimat. Szłyśmy ramię w ramię, śmiejąc się wesoło. Doszłyśmy pod dom Bethany, a zaraz obok znajdował się dom Paige. Zadzwoniłyśmy dzwonkiem do domu Bethany, a Daphne napisała do Paige, żeby przyszła pod dom Bety. Drzwi otworzył nam ojciec Bett, a tuż za nim dziewczyna ubierała buty. Pożegnała się z mężczyzną buziakiem w polik i podeszła do nas.
- Cześć, Carly - podeszła do mnie i dała buziaka w policzek, tak samo zrobiła z resztą dziewczyn.
- Pięknie wyglądasz Carly, tak samo jak reszta - powiedziała, gdy byłyśmy już w jej aucie i puściła do nas oczko.
- Dziękujemy - podziękowałyśmy w tym samym momencie i zaśmiałyśmy się z naszej synchronizacji
Podjechałyśmy pod dom Dorothy, a Bety zatrąbiła klaksonem. Po chwili wybiegła z domu rudowłosa, a jej loki pod wpływem biegu, śmiesznie rzucały się na wszystkie strony. Niska nastolatka o niemal czarnych oczach usiadła na tylnym siedzeniu. Mimo że dziewczyna do szczupłych dziewczyn nie należała, była atrakcyjna i nadal chłopacy się za nią oglądali.
Wszystkie miejsca w samochodzie były zajęte, lecz my jeszcze jechałyśmy po Jasmine. Tym razem nasza koleżanka czekała już przed domem, a nos miała w telefonie. Nie zauważyła kiedy podjechałyśmy, więc Bethany zatrąbiła klaksonem, a blondynka poskoczyła, wnet wypuszczając telefon z rąk. Zielonooka usiadła na tyły samochodu.
Była średniego wzrostu blondynką o odcieniu brudnej zieleni oczu. Jasmine Lorence, jedna z najgorętszych dziewczyn w szkole była alfą. Zawsze czuła silną potrzebę dominacji, bo u alf to normalne, lecz czasem aż za bardzo. Jasmine była ostatnią osobą w naszej paczce przyjaciółek, choć jej najmniej ufałam i nie mówiłam wiele rzeczy.
Ze względu na to, że siedziałam z przodu, nie musiałam się gnieść z dziewczynami. Wszystkie przywitałyśmy się z zielonooką i ruszyłyśmy z piskiem opon pod szkołę. Bety, jak to Bety robiła ostre zakręty, wcale nie przejmując się swoim, ani naszym bezpieczeństwem. W końcu po emocjonującej jeździe wysiadłyśmy z samochodu. Wszystkie oczy były skierowane w naszą stronę, ze względu na to, że przyjechały najpopularniejsze osoby w szkole. Każdy wiedział kto rządzi w szkole i tylko głupiec by się mi sprzeciwił. Zawsze było tak, jak chciałam. Strach jaki wzbudzałam u wszystkich, zawsze mnie nakręcał i pobudzał do granic możliwości. Rewelacyjnym uczuciem było posiadanie w garści całej szkoły i nawet miasta. Bo kto by ryzykował sprzeciwianiem się córce przywódcy najlepszej i najgroźniejszej watahy na świecie? Wątpię, że ktoś by był na tyle głupi w naszym świecie. W świecie nadprzyrodzonych stworzeń...
Daphne to urokliwa beta i zarazem najlepsza przyjaciółka. Nawet, jeśli ktoś był alfą, nigdy by się blondynce nie sprzeciwił. Wszyscy wiedzieli o tym, że jeśli ktoś się sprzeciwia moim przyjaciołom, sprzeciwia się również mnie. Oprócz mnie i Jasmine nie było żadnej innej alfy w naszej grupie znajomych. Możecie się domyślać lub nie, ale Dorothy to żywiołak ognia, a jej kolor włosów idealnie do niej pasował. Intensywnie rude loki zawsze spinała w koka lub w kucyka, z którego wystawały małe loczki. Na prawdę słodki widok, który rozczulał większość serc chłopaków. Naszym prywatnym i zawsze do usług żywiołakiem natury była Bethany. Zawsze smarowała się jakimiś ziołami, przez które była potem pięknie opalona. Zazdrościłam jej tego, ponieważ moja skóra miała odcień niemal biały, porcelanowy, lekko zaróżowiony. Wszelkie zioła jakie chciała mi dać Bety na samoopalanie, nie pomagały, ponieważ miałam na nie uczulenie. A w lato nawet jeśli się opalałam, to na krótko i nie pasowało to do moich jasnych, złotych włosów. Jedyną i kompletnie nie szkodliwą w naszym otoczeniu czarownicą była Paige. Zawsze chciałam, żeby jakiś elf, wampir lub inne stworzenie dołączyło do naszej paczki, lecz niestety nikt nie był tak lubiany przez nas i godny na to miejsce. Miałam nadzieję, że się to niedługo zmieni. Chociaż, nie wiem czy my - wilkołaczki, byśmy przeżyły odór wampira. Nawet jeśli wampiry śmierdzą, są smaczne. Kiedyś wszystkie zapolowałyśmy na jakiegoś wampira, za co później mało co nie spałam znowu na dworze.
Ojciec zawsze chciał, żebym była posłuszna dla niego, nie miała litości dla innych i żebym świeciła dobrym przykładem. Nauczyłam się tego wszystkiego, no może oprócz tego pierwszego. Rodziciel uporczywie szukał mi mate, dzień w dzień i chciał, żebym go w końcu znalazła. Codziennie modlił się, żeby to był jakiś silny, chroniący stado alfa. Miałam objąć po nim władze, choć miałam brata. Lecz niestety młodszego. Miałam zostać przyszłą Luną stada "Greedy Paws"*. Nazwa idealnie wpasowywała się w charakter ojca i większości watahy. W duchu codziennie modliłam się o to, by objąć te stado. Jeśli bym objęła władzę, ani Justin, ani Cecelia nie musieli by cierpieć. Mogli by robić co by chcieli i nie musieliby rezygnować z niektórych rzeczy. Choć Justin, mimo swojego wieku, bo miał dopiero jedenaście lat, był już uczony polowania, atakowania, obrony, walki i przetrwania. Miałam nadzieję, że to ominie chociaż moją pięcioletnią siostrę, Cecelie.
Szłyśmy w pewnym szyku w literę V, ja wysunięta najbardziej na przód, Daphne po mojej prawej, a Jasmine po mojej lewej. Reszta dziewczyn, nie wiem jak szła, ponieważ nie patrzyłam. Gdy miałam objąć stado moją prawą ręką miała być Daphne, jako beta ta funkcja była adekwatna. Otworzyłam duże drzwi od szkoły. Kierowałyśmy się w stronę naszych szafek, które "dziwnym" zbiegiem okoliczności miałyśmy wszystkie obok siebie. Otworzyłam na całą szerokość swoje drzwiczki od szafki i wyciągnęłam książki od przedmiotu, który uczył nas jak być dobrą alfą.
Miałam głównie przedmioty dotyczących nadprzyrodzonych stworzeń, w tym wilków. Jednak, miałam też normalne przedmioty, ale do nich była przywiązywana mniejsza waga. W zależności kto, kim był miał inny przedmiot. Paige na przykład miała naukę zaklęć i eliksirów, a ja tego nie miałam.
Szłam pewnym, ale wolnym krokiem po korytarzu, lecz tym razem sama. Dziewczyny miały kompletnie inne przedmioty, tylko ja z Jasmine miałyśmy to samo, lecz ona się gdzieś rozpłynęła. Daphne miała naukę o tym jak być dobrą betą i liczyłam, że coś wyniesie z tych lekcji i będzie uważać. Musi być godna posady mojej prawej ręki.
Chłopcy patrzyli na mnie z pożądaniem w oczach, a dziewczęta niektóre z podziwem, a niektóre z zazdrością w oczach. Lubiłam to. Lubiłam zwracać na siebie uwagę, lubiłam być zauważona. Lubiłam, gdy byłam na ustach całej szkoły. Miałam bardzo duże powodzenie u chłopaków, ale nie bawiłam się w żadne związki. Dobrze mi było z życiem singielki. Tylko raz się zabawiłam, raz i nigdy więcej. Nigdy więcej nie dam się zranić, ani wykorzystać. Nigdy już nie będę dobra dla innych, bo już raz się zawiodłam. Nie można patrzeć na innych, trzeba martwić się o swoją dupę. Po co masz się zajmować innym i poświęcać się dla nich, jeśli wszyscy mają to gdzieś i tylko czekają, żeby kogoś wykorzystać.
Bawiłam się tylko w bliskości na imprezach, ale nigdy w coś więcej. Całowanie, przytulanie, ale nigdy nie współżycie, choć z Jonathanem - moim najlepszym przyjacielem dochodziło czasami do czegoś więcej. Chciałam to zachować dla swojego mate. Dla osoby, która będzie tego warta i nigdy mnie nie zostawi. A taką osobą był przeznaczony, którego wybrał mi Księżyc. Miałam osiemnaście lat, które niedawno skończyłam, a mate znajdywało się do dwudziestego pierwszego roku życia. Od szesnastu lat można było znaleźć tą wyjątkową osobę, więc miałam szansę już dwa lata na spotkanie tej osoby. Lecz nadal nic. Ojciec czasem się martwił, czy w ogóle znajdę mate. Ja wiem, że gdzieś on jest, że gdzieś on żyje. W końcu się spotkamy, ale muszę poczekać.
E'dans otworzyła drzwi od sali lekcyjnej, ale wcześniej mi się ukłoniła. Nie lubiłam tych formalności. Choć na początku było to fajne, lecz potem uciążliwe. Usiadłam potulnie w środkowej ławce i czekałam na rozpoczęcie lekcji. Bardzo przepadałam za towarzystwem pani Anny E'dans. Jako nauczycielka była miła i przyjazna, lecz jednocześnie wymagająca i stanowcza. Miałam z nią nawet dobre stosunki i czasem po lekcjach luźno rozmawiałyśmy. Do szkoły chodziła jej córka oraz syn. Hannah, córka Anny chodziła do drugiej klasy i była żywiołakiem powietrza, natomiast jej syn, Cedric chodził do równoległej klasy ze mną i był wilkołakiem. Czasem z dziećmi nauczycielki zamieniałam kilka słów na przerwie, lecz nie za często, ponieważ wiele osób do mnie podchodziło, by porozmawiać. Czasem czułam się jak jakaś atrakcja turystyczna.
- Dzień dobry wszystkim, myślę, że już zaczniemy lekcje, bo już jest po czasie - powiedziała spokojnym głosem - Mam nadzieję, że wszyscy odrobili zadanie domowe - rzuciła nam badawcze spojrzenie, jakby chciała przejrzeć na wylot nasze myśli, jej głos był bardzo podejrzliwy, lecz potem się szeroko uśmiechnęła
- Odrobiliśmy - powiedzieliśmy niemal chórem, tylko kilka pojedynczych osób odpowiedziało z opóźnieniem lub szybciej
- Bardzo się cieszę. Enzo przeczytaj nam, proszę swoją pracę.
- Dobrze, pani profesor - odrzekł znudzonym głosem i zaczął wyciągać z plecaka zeszyt
- Lekcja już się dawno zaczęła. Dlaczego nie masz wypakowanego zeszytu, piórnika oraz książki? - zarzuciła mu
- Następnym razem szybciej się rozpakuję - rzucił od niechcenia szatyn
- Grzeczniej, Counzor - warknęła na niego
Mimo że szarooki był alfą, nie stawiał się jej. W regulaminie szkoły wyraźnie jest napisane, że nauczyciel (nie ważne, gdzie jest w hierarchii) jest ponad uczniów, nawet alfę. Nauczycielka równie dobrze mogła by być omegą, a i tak musieliśmy ją szanować i traktować tak jak alfy. Kto się do tego nie stosował był odpowiednio karany, każdy w zakresie indywidualnym. Tylko raz zostałam ukarana za nieodpowiednie odzywanie się do nauczyciela. Dostałam za zadanie posprzątanie boiska i całego terenu szkolnego.
Wyłączyłam się z lekcji i patrzyłam na krajobraz za oknem, myśląc o tym co zrobię po szkole. Pogrążona we własnych myślach nie zwróciłam uwagi, kiedy E'dans do mnie mówiła. Dopiero kiedy rzuciła we mnie kredą się ocknęłam. Ze swoim wilczym refleksem złapałam przedmiot dokładnie przed twarzą. Warknęłam na nią, nie kontrolując tego; to odruch naturalny u wilkołaków.
- Richardson - wysyczała przez zaciśnięte zęby - Teraz odpowiedz mi na pytanie, jeśli słuchałaś powinnaś wiedzieć o co zapytałam - dodała już nieco spokojniej, rozluźniając mięśnie
- Nie wiem o co pani pytała, nie słuchałam, przepraszam - starałam się udawać skruchę w głosie
- Dobrze, powtórzę jeszcze raz. Jaką chcesz być Luną dla stada? Jak wyobrażasz sobie twoją rolę i co zmierzasz zmienić?
Chwilę się zastanowiłam nad tym pytaniem. Nie wiedziałam zbytnio jak na nie odpowiedzieć. Jako Luna powinnam umieć oddać się dla stada i oddać za członków watahy życie. Ale czy bym oddała? Nie byłam z nimi w żaden sposób związana, z większością nawet nie zamieniłam słowa lub w ogóle na oczy nie widziałam. Co z tego, że bym oddała za nich życie, jeśli oni by tego w żaden sposób nie docenili?
- Chciałabym być najlepszą Luną, czyli taką, która by opiekowała się małymi wilkami, oddawała życie za członków stada, taką która jest z nimi związana i się o wszystkich troszczy. Dla której najważniejsze jest stado i nic poza nim się nie liczy. Jednak mimo wszystko wątpię, że taka będę. Bycie najważniejszą kobietą w watasze to duże poświęcenie, a ja nie wiem, czy bym potrafiła się tak poświęcić. Chciałabym, żeby wszyscy byli ze sobą blisko, by każdy był traktowany równo. Chciałabym, żeby był taki dzień w tygodniu, gdzie wszyscy się spotkamy i razem przez cały dzień spędzamy ze sobą czas. Jednak nie wiem na ile to możliwe - wyznałam, stresowałam się zawsze odpowiadać przed klasą, co zawsze było można usłyszeć w moim głosie
Anna chwilę się zastanawiała na nad moją wypowiedzią, okrążając w tym czasie nasze ławki. Odezwała się, gdy była na środku sali lekcyjnej.
- Będziesz dobrą Luną, jeśli tak będziesz postępować, jak chciałabyś - spojrzała na mnie - Uwaga za tydzień macie przygotować projekt w parach, dziewczyna z chłopakiem o tym jak byście się sprawowali jako przywódcy stada. Rozumiecie?
- Tak - odpowiedzieliśmy chórem
- W pary dobieracie się indywidualnie. Do widzenia.
- Do widzenia
Wyszłam pośpiesznie z sali, wiedząc, że tłum alf zaraz będzie mnie się pytać o projekt, czy nie zrobię z nimi. Schowałam się w damskiej łazience i chwilę odczekałam. Wyszłam niepewnym krokiem i rozglądałam się nerwowo po holu. Szybko pobiegłam truchcikiem do pani E'dans. Musiałam ją zapytać o jedną rzecz. Stała plecami do mnie, a jej farbowane, srebrne włosy kaskadami opadały na jej niebieską koszulę.
- Pani E'dans - zawołałam tuż obok kobiety, a ta podskoczyła wyraźnie przestraszona - Przepraszam
- Jezus Maria, dziecko nie strasz - zaśmiała się i ciągle trzymała się za serce - Wnet na zawał zeszłam, a chyba jeszcze chcesz się czegoś nauczyć, prawda Carlie?
- Oczywiście panno E'dans. Dziś nie było na zajęciach Jonathana, ale czy mogłabym zrobić z nim projekt? - zapytałam błagalnie, robiąc maślane oczy niczym Daphne
- Tak, jak najbardziej. Coś jeszcze? Spieszę się
- Nie to wszystko, dziękuję. Do widzenia - pożegnałam się, lecz odpowiedzi już nie uzyskałam, ponieważ szarooka odeszła w stronę gabinetu nauczycielskiego
Westchnęłam cicho i odwróciłam się na pięcie. Wnet nie zeszłam na zawał, gdy centralnie przede mną stało kilka chłopaków. Pisnęłam z przerażenia. Odsunęli się jak poparzeni, dając mi tym samym przestrzeń osobistą. Spojrzałam na nich wyczekująco. Już myślałam, że się nie odezwą, lecz jednak odezwali się.
- Masz kogoś do projektu? Chciałabyś ze mną robić projekt? - odezwał się, jak dobrze mniemam Robert
- Tak, mam już - odpowiedziałam szybko na pytanie i już wymijałam chłopaków
- Kogo? - odezwał się jakiś szatyn, którego imienia nie pamiętam
- Tego już nie musisz wiedzieć - syknęłam lekko zirytowana
Odeszłam bez słowa w stronę szafki. Wyciągałam książki do przedmiotu, który mieliśmy wszyscy. Na tej lekcji pan Gounge uczył nas, jak mamy się zachować, kiedy znajdziemy mate lub mate nas. Co mamy zrobić, co będzie się z nami działo podczas spotkania z tą wyjątkową osobą. Klnąc pod nosem na pana Gounge, nie zauważyłam dziewczyn, które stały obok mojej szafki.
- Carly, mamy dla ciebie nowinę, która na pewno cię ucieszy - pisnęła podekscytowana Paige
- Co takiego się stało? Któraś z was znalazła mate? - zapytałam, czując rosnące podekscytowanie
Z nas tylko Bethany znalazła swojego mate. Byłyśmy wtedy w kawiarni i jej mate okazał się być również betą. Pamiętam moment, jak Bett reagowała i on. Jak wtedy oboje reagowali na siebie, jacy byli szczęśliwi. Jej przeznaczony był od niej starszy o trzy lata, czyli Aaron miał teraz dwadzieścia jeden lat. Poznali się kiedy Bett miała siedemnaście, a on dwadzieścia. Myślał, że już nie znajdzie nigdy swojej przeznaczonej, ale jednak wpadł na taką zołzę małą. Zaśmiałam się w duchu na to wspomnienie.
- Nie, choć szkoda, bo chciałybyśmy - roześmiała się Dorothy - Mam nadzieję, że jednak moim mate będzie wilkołak. Ale kto wie, może nie będę miała i sama będę musiała się z kimś wiązać. Nie ode mnie to zależy
- O co chodzi? Co to, więc za nowina? - dopytywałam zaciekawiona
- Jutro do szkoły przyjdzie chłopak, dołączy on do klasy o rok starszej od nas - Bethany ochoczo klasnęła w dłonie
- Wiecie coś o nim, czy tylko to, że jest chłopakiem i idzie do o rok starszej klasy? - zapytałam
- Z tego co wiem - zaczęła Paige - jest wilkołakiem, ale nie znam jego rangi.
- Cholera - zaklnęłam - Musimy się coś o nim dowiedzieć.
- Co masz zamiar zrobić, Carly? - mruknęła Dorothy
- Mam zamiar, wziąć was i dowiedzieć się o tym chłopaku jak najwięcej. I się dowiem do jutra wszystkiego. Trzeba zakraść się do gabinetu dyrektora, a najlepiej do sekretariatu
- Holender, Carly! - zbeształa mnie Dorothy - Chcesz wykraść informacje?
- Nie, Dorothy. MY wykradniemy informacje, to duża różnica - podkreśliłam pierwsze słowo - Musicie mi pomóc
- Dorothy, nie pękaj - rzekła Bett, lekko ostrzegawczym tonem, albo mi się wydawało
- No, ale my tak nie możemy! - oburzyła się sfrustrowana Dor
- Musimy dla Carly. A co jeśli to którejś z nas przeznaczony? Dorothy, cztery lata temu składałaś przysięgę z krwi, jest ona nie do przerwania, przypominam ci - wypomniała Bethany
- Niech cię szlag Bethany - zirytowała się rudowłosa
- Dorothy musisz pomóc, mam ci przypomnieć całą przysięgę? - zapytałam
- Nie musisz, pamiętam - fuknęła
- A więc tak-zaczęłam spokojnym głosem - Zaraz będzie dzwonek, więc nie zdążymy zrobić tego teraz. Na następnej przerwie zakradniemy się do sekretariatu. Bethany ty będziesz na czatach, przed sekretariatem. Będziesz czytała jakąś książkę, jak ktoś będzie chciał wejść, zagadujesz na wszelkie możliwe sposoby. Ta osoba nie może wejść pod żadnym pozorem do sekretariatu. Paige, ty będziesz odpowiedzialna za to, żeby wyciągnąć panie z sekretariatu. Wiem, że to dość trudne, ale musisz dać radę. Musisz zrobić wszystko, żeby je stamtąd wyciągnąć. Wyprowadź jej jak najdalej od sekretariatu i jak najdłużej trzymaj z dala od nas. Dorothy i ja będziemy szukać o nim informacji. Potrzebujemy jak najwięcej czasu, minimum to pięć minut. Daphne ty pójdziesz pomóc Paige. Możesz wkroczyć, jak chcesz, na przykład kiedy sekretarki będą już szły w moją w i Dorothy stronę. Obojętne mi to, masz również je przytrzymać. Gdzie jest Jasmine?
- Właśnie nie wiemy - odpowiedziała Daphne
- Do diaska. Potrzebujemy jej teraz. Bethany idź ją poszukać i przyprowadź tutaj. Potrzebujemy jeszcze jedną osobę - zarządziłam zirytowana
- Dobrze, Carlie
Bety poszła szukać blondynki. Wraz z jej odejściem zadzwonił dzwonek na lekcje. Westchnęłam zła i udałam się pod salę lekcyjną. Przekazałam Bethany myśl.
~ Idź szukać Jasmine, to ważne. Najwyżej się spóźnisz
~ Niech ci będzie
Pan Gounge przyszedł po chwili i otworzył salę. Zajęłam miejsce w środkowej ławce, obok okna. Rozpakowałam się i uważnie przyglądałam się poczynaniom Adama Gounga. Już białe wręcz włosy, delikatnie łagodziły jego ostre rysy twarzy. Wzrok jak zawsze miał skupiony, a jego niebieskie, jak niebo tęczówki zawsze patrzyły na innych surowo. Krępa sylwetka pana Adama rzucała cień na podłogę, a jego każdy ruch był zdecydowany. Co się dziwić, jeśli kiedyś był przywódcą stada. Jako alfa musiał być konsekwentny i surowy, tą zasadę wyznawał również w szkole.
- Dobrze, więc wyciągamy karteczki - uśmiechnął się do nas triumfalnie i przebiegle - No już! Na co czekacie?
- Kiedy poprawa?
- Było trzeba się uczyć, Thompson i nie zadawaj głupich pytań.
Wyrwałam kartkę z zeszytu i westchnęłam. Nie uczyłam się nigdy z tego przedmiotu. Wystarczyło mi słuchanie na lekcjach i słuchanie opowieści osób, które znalazły już mate. Napisałam swoje imię i nazwisko oraz klasę.
~ Bethany, słyszysz mnie?
~ Tak, co jest? Jeszcze szukam Jasmine. O już ją widzę. Zaraz będę na lekcji.
~ Nie przychodź na lekcję, jeśli nie chcesz pisać kartkówki. No chyba, że umiesz i chcesz.
~ Okej, dzięki. Nie przychodzę. Co mam powiedzieć Jasmine?
~ Ja po lekcjach z nią porozmawiam, spotkamy się za szkołą, przekaż reszcie dziewczyn
Nie otrzymałam już od brunetki odpowiedzi. Pan Gounge zaczął dyktować pytania, stresowałam się tą kartkówką. Ojciec chciał, żebym miała najlepsze oceny ze wszystkich, lecz nie zawsze tak było. Siedem pytań i dziesięć minut, miałam nadzieję, że zdążę. Zapisywałam już odpowiedź na ostatnie pytanie, a pan Adam stał nade mną. Było już dwie minuty po czasie, a jego bliska obecność stresowała mnie tak bardzo, że nie potrafiłam utrzymać długopisu. Ręka trzęsła mi się niemiłosiernie, bardziej niż na co dzień, a ja myślałam, że już się bardziej nie da. Oddałam mu pracę, a na moim czole pojawiło się kilka kropel potu. Szybko przetarłam je ręką i skupiłam się na lekcji. Bałam się swojej oceny, jeśli nie dostanę przynajmniej piątki, ojciec da mi reprymendę. A ja tego bardzo nie chciałam i nie przyjmowałam tej informacji do siebie. Zostało jeszcze sześć minut tej lekcji, a potem wdrażamy plan "Stalkerki w sekretariacie". Tak nazwałam nasz plan. Niezbyt kreatywna i oryginalna nazwa, ale ja nie potrafię wymyślić nic lepszego. Dzwonek przerwał moje rozmyślania, a ja pędem ruszyłam za szkołę.
~ Pośpieszcie się dziewczyny, nie mamy czasu - wysłałam wiadomość w myślach wszystkim dziewczynom
Dobiegłam za szkołę i oparłam się o ceglany mur szkoły. Rozglądałam się nerwowo i co chwilę zerkałam na zegarek na moim lewym nadgarstku. Szatynka biegła w moją stronę, a chwilę potem pojawiła się przede mną.
- Długo nie było żadnego wysiłku prawda, Daphne? - zachichotałam
- Och przestań
Po chwili zza muru wyłoniły się kruczoczarne włosy Paige i rude, płomieniste loki Dorothy. Brakowało jeszcze dwóch dziewczyn. Zdenerwowana już cała, ponieważ czekałyśmy na nie dwie minuty wysłałam Bety wiadomość.
~ Gdzie ty do cholery jesteś z Jasmine?
~ Już zaraz jesteśmy
Tak jak powiedziała mi Bety, za chwilę wyłoniły się kasztanowe włosy Bety i blond włosy Jasmine. Podbiegły truchtem do nas, a ja rzuciłam im oskarżycielskie spojrzenie.
- Jasmine, ty będziesz odpowiedzialna za włamanie się do bazy danych - rzuciłam - Idziemy
Po drodze jeszcze raz przypomniałam im przydzielone zadania i cały zarys planu "Stalkerki w sekretariacie". Szybkim krokiem zmierzałyśmy przez hol, a niektórzy rzucali nam pełne podziwu spojrzenia, a niektórzy zdezorientowane. Kilka razy spotkałam się z trochę przestraszonym spojrzeniem. Tak, niektórzy się nas bali.
- Plan "Stalkerki w sekretariacie" czas wdrożyć w życie. Plan B mam już przygotowany w razie czego. Macie być cały czas dostępne, będziemy porozumiewały się w myślach. Powodzenia! - rzekłam przez ramię
Każda z nas się rozdzieliła. Jasmine dostała również przydzielona do zabrania kluczy. Paige weszła do sekretariatu, a chwilę potem wyszła uśmiechając się pokrzepiająco. Sekretarki poszły za nią, a po chwili z pytaniami dołączyła Daphne. Panie zamknęły gabinet, lecz na marne, bo gdy pani Tess chowała pęk kluczy do kieszeni marynarki, Jas sprytnie je wyciągnęła. Kobieta nawet nie poczuła. Jasmine otworzyła szybko drzwi, żeby uczniowie niczego nie podejrzewali. Choć wątpię, żeby komukolwiek coś powiedzieli. Wiedzieli, że nie będą mieli już po takim wybryku życia. Brunetka została przed drzwiami i puściła mi oczko. Od razu, gdy zielonooka zamknęła drzwi, rzuciłam się z Dorothy na teczki. Jasy natomiast usiadła przy komputerze i zaczęła tam grzebać. Nie musiała się już trudzić z jakimś włamywaniem, ponieważ kilka razy już robiłyśmy podobne akcje. Znałyśmy rozkład rzeczy na pamięć i hasła do poszczególnych folderów na laptopie.
Wertowałam pomiędzy teczkami i jakimiś zapiskami starając się niczego nie przeoczyć. Nie miałyśmy dużo czasu. Nagle przypomniałam sobie o tym, czy Bethany od zewnątrz nas zamknęła.
~ Bety, zakluczyłaś drzwi, prawda?
~ Och, zapomniałam. Dobrze, że mi przypomniałaś. Już zamykam.
Odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Wróciłam dalej do swojej wcześniejszej czynności. Czarnooka Dorothy podbiegła do mnie uradowana. Teczka podpisana była jako: "Stefano O'Connell". Ładne imię, pomyślałam. Chwilę później skarciłam się w myślach za nieskupianie się na swym zadaniu. Wyrwałam teczkę z małych rąk rudowłosej i podziękowałam jej. Nakazałam jej szukanie czegoś jeszcze, a sama zrobiłam zdjęcia dokumentowi. Kilka razy, żeby nie wyszło rozmazane przypadkiem. Przez moje trzęsące dłonie, można było łatwo rozmazać obraz.
- Jasmine, masz coś konkretnego? - spytałam szeptem, by nikt z zewnątrz nas nie usłyszał
- Nie, jeszcze nie mam.
- Jasna cholera. Postaraj się szybciej - powiedziałam przestraszona
- Nie rozkazuj mi - warknęła, zbyt głośno jak dla mnie
- Mam to teraz w dupie, bądź ciszej. Ktoś może nas usłyszeć. Nie zdążymy, jeśli zaraz czegoś nie znajdziesz.
Nie odpowiedziała mi. Czułam jak zimny pot oblewał moje ciało. Miałyśmy coraz mniej czasu i żadnych wieści od dziewczyn.
~ Paige? Daphne? I jak?
~ Chyba nie damy rady tego dłużej przeciągnąć już nie wiem co mam robić z Daphne - odezwała się Paige
~ Do diaska! Przekaż mi, kiedy będą już szły
Jasmine spojrzała na mnie i oznajmiła mi, że chyba jest na dobrym tropie i że coś znalazła. Podekscytowałam się i oparłam się o czarny fotel. Czekałam, aż ta coś znajdzie konkretnego, lecz ta chwila nie nastawała. Miałam złe przeczucie, że nie zdążymy, pierwszy raz w życiu.
~ Carly! Idą!
Włoski stanęły mi dęba na całym ciele, a samo ciało zesztywniało. Nogi zrobiły mi się jak z waty, a obraz na chwilę się rozmazał. Energicznie potrząsnęłam głową. Muszę się wziąć w garść, nie mogę dopuścić do tego, żeby tu weszły i nas zobaczyły.
~ Carly, one tu już są!
Jasna cholera, co teraz. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając czegoś co mogłoby posłużyć nam za kryjówkę.
- Jasmine, Dorothy one tu już są! - starałam się mówić szeptem, ale jednak wyrażając moje przerażanie - Dorothy chowaj teczki! Szybko! Jasmine, wysyłaj szybko do mnie te dokumenty i zamknij komputer!
Nie odpowiedziały mi, ale szybko wykonały zadania. Ja w tym czasie rozglądałam się po pomieszczeniu, szukając kryjówki. Półki. Teczki. Półki. Książki. Biurko. Fotel. Biurko. Krzesło. Drzwi. Regały. Szuflady. Szuflady z teczkami. Okno! Bingo!
Podbiegłam do okna i otworzyłam na oścież i gestem ręki wskazałam dziewczyną, że mają skakać. Najpierw skoczyła Jasmine. Potem skakała Dorothy, a w momencie skoku rudowłosej, usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Zamarłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro