Oto twoja kara!
- Już mi się to nie podoba.
Giselle prowadziła Draco korytarzami Hogwartu w bliżej nieokreślone miejsce. Szatynka zapowiedziała mu, że nadszedł czas na jego karę za piosenkę o Ronie Weasley'u i umówiła się z nim późnym wieczorem pod Wielką Salą.
- Trzeba było wcześniej pomyśleć.
- Uwierz mi, myślałem całkiem długo nad tą piosenką!
- Jasne...
- Dokąd właściwie idziemy? – spytał, gdy Giselle skierowała się w stronę schodów – chyba nie do lochów?
- Nie do końca. Bądź cierpliwy.
Stanęła przed obrazem misy z owocami i zaczęła łaskotać gruszkę.
- Dobrze się czujesz? – spytał zaniepokojony blondyn.
- Wyśmienicie – odparła z uśmiechem – O! Mam!
Gruszka zmieniła się w klamkę i Giselle weszła do środka. Oczom Dracona ukazało się wielkie pomieszczenie, przypominające Wielką Salę, po którym kręciło się kilkadziesiąt skrzatów. W jego centrum stało pięć stołów, a dookoła znajdowało się mnóstwo rondli, mis i przyborów kuchennych.
- Jesteśmy w kuchni?
- Bingo, geniuszu!
- Co będziemy tutaj robić?
- Piec szarlotkę.
- Chyba sobie żartujesz!
- A co, boisz się pobrudzić rączki?
- Ja nie umiem gotować.
- Ale nie będziesz gotować, tylko piec.
Draco westchnął z rezygnacją.
- Dobra. A co z nimi? Nie będziemy im przeszkadzać? – wskazał na krzątające się skrzaty.
- Nie martw się, mam z nimi umowę. Tylko nie wchodź im pod nogi.
- Patrząc na ich wzrost, to one wpadają pod nogi mnie...
- Draco!
- Już, już! To od czego zaczynamy?
- My? To jest twoja kara. Masz tu książkę kucharską, znajdź przepis i do pracy! Za godzinę chcę mieć pachnące ciasto na talerzu.
Draco najpierw patrzył na nią oszołomiony, później zaśmiał się panicznie, a gdy Giselle nadal nie reagowała, mruknął zrezygnowany pod nosem i otworzył książkę.
Dziewczyna wyczarowała sobie wielką poduszkę i usadowiła się w kącie. Wyciągnęła lekturę i zaczęła czytać, raz po raz spoglądając na swojego kucharza. Z rozbawieniem obserwowała, jak szuka składników i przyborów kuchennych. Poprosił o pomoc skrzata, który tylko fuknął na niego, że ma swoje zajęcia. Chcąc nie chcąc, Draco był zdany na siebie. Ze skupieniem przestudiował przepis, połączył składniki i wstawił ciasto do pieca.
- Za chwilkę będzie gotowe – oznajmił zadowolony, podchodząc do Giselle.
- Świetnie! Jak ci się pracowało?
- Nie było tak źle.
- Cieszę się... pamiętałeś, żeby obrać jabłka?
- No raczej, że pamiętałem – odparł odrobinę zbyt szybko – nie wymądrzaj się, zrobiłem wszystko jak w instrukcji!
- Dobrze, już nie pytam. Zostało ci jeszcze zmywanie.
Draco już nie oponował. Zmierzył dziewczynę morderczym wzrokiem i obrócił się na pięcie. Giselle pogratulowała sobie w duchu za ten pomysł. Widok Dracona szorującego miski i patelnie to najlepsze, co mogła dostać.
- A ten czarny dym to tak specjalnie?
- Złoty Merlinie! Gdzie jest ta rękawica?! – popędził do pieca, ale było już nieco za późno. Ciasto zwęgliło się z wierzchu.
Giselle nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Na pewno w środku jest dobre – wyksztusiła.
- Spróbujesz, to się przekonasz.
- Nie ma mowy!
- Tak? To patrz!
Draco chciał złapać dziewczynę, ale ta w porę umknęła i pobiegła między stoły. Ganiali się chwilę, karceni przez pracujące skrzaty. W końcu udało mu się dopaść Giselle.
- Teraz czas na degustację! – zaniósł szatynkę do stolika i wpakował jej porcję zwęglonego ciasta do buzi – Smakuje?
- Pyszne! – wymruczała z pełną buzią. Z trudem przełknęła kęs i dodała – Musisz częściej piec ciasta!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro