ROZDZIAŁ.8 ŚWIADOMIE
Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej koło godziny 8 rano. Leniwie wysiadłem z samochodu.
-Ja zatankuje, a ty z Lucy idźcie coś kupić do jedzenia.- poprosiła mnie Sally.
-W porządku, chcesz coś?
-Kawę.
-Latte?
-Latte.- uśmiechnęła się.
-Lucy wyłazimy! Raz, dwa!- zarządziłem, a dziewczynka wygramoliła się z tylnego siedzenia i złapała mnie za rękę. Byłem strasznie śpiący. Co się dziwić. Nie spodziewałem się, że zostanę wyciągnięty z ciepłej pościeli o tak wczesnej godzinie z tak okropnego powodu.
-Dobrze się czujesz?- zapytała Lucy, gdy wchodziliśmy na stację.
-W najlepszym Buntowniczko.- odparłem powstrzymując się od ziewnięcia.- Co chcesz zjeść?
-Hot-doga!- krzyknęła.
-W porządku. Niech będzie.
Podszedłem do kasy.
-Dzień dobry! Co dla pana?- zapytała uprzejmie kasjerka.
-Dzień dobry. Będą dwa hot-dogi z parówką i dwie kawy.-odparłem.
-Dobrze. Coś jeszcze?- spojrzałem na stojące w lodówce ciasta. Może kupiłbym Sally kawałek ciasta z borówkami? No i jakieś picie dla Lucy. Zapomniałbym.
-Tak! Kawałek tego ciasta z borówkami i sok pomarańczowy.- kobieta podała mi produkty.
-W porządku. To będzie 8 dolarów.
Wyciągnąłem z portfela odpowiednią sumą i zapłaciłem.
-Dziękuje. Zaraz zawołam po hot-dogi.- uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem.
Poszukałem wzrokiem Lucy. Oglądała gazetki. W takim razie mogłem spokojnie iść robić napój którego domagałem się od kilku godzin.
Wziąłem papierowe kubeczki i wybrałem rodzaje kaw. Dla Sally jej ulubione Latte, a dla mnie Ristretto. Gorące kubki zaniosłem do stolika, a potem podbiegłem do kasy, gdzie zostawiłem sok i ciasto. Za nim się obejrzałem już kobieta wołała mnie po odbiór jedzenia.
Ja i Lucy usiedliśmy razem, przy wcześniej wspomnianym stoliku i czekaliśmy na Sally. Za nim wziąłem się za jedzenie hot-doga wziąłem łyk Ristretto. Tego potrzebowałem.Wspomnę, że tej kawy było zdecydowanie mniej niż Latte ze względu, że jest bardzo mocna. Powinien tak naprawdę wypić małą filiżankę, a nie pół kubka, ale od czasu do czasu można.
-Tato, a kupimy gazetkę?- zapytała.
-Jaką gazetkę?- zdziwiłem się przełykając gorącą kawę. Dziewczynka podbiegła do stoiska z gazetami i wzięła jedną z nich. Po chwili wróciła do mnie z magazynem.
-Miesięcznik RSN?
-Tak! Zobacz! To jest autko Cruz!- pokazała palcem. Faktycznie na okładce widniał jej CRS.
-W porządku.- uśmiechnąłem się. Wtedy na stację weszła Sally.- Sally!- zawołałem ją. Kobieta podeszła do mnie, a ja dałem jej gazetę.- Oddam Ci pieniądze.
Sal przytaknęła i ruszyła zapłacić za paliwo i magazyn.
-Potem też sobie przeczytam- zwróciłem się do Lucy. Dziewczynka przytaknęła i ugryzła hot-doga. Sam również zacząłem jeść swojego.
-Już jestem.- powiedziała Sally podając Lucy gazetkę i siadając obok niej.- Jedyny minus tego auta jest taki, że dużo pali.- przyznała.
-Tak, czy siak tobie to nie przeszkadza.- zaśmiałem się.- Kupiłem Ci ciasteczko.- wskazałem.
-Dziękuje Laluś.- podziękowała biorąc najpierw łyk Latte.- Jaką kawę sobie wziąłeś?
-Ristretto.- odparłem z uśmiechem.
-Tylko, żeby serducho Ci nie stanęło.- prychnęła.
-Wybacz, że ktoś wyciągnął mnie o 5 rano z łóżka i czuje się, jak żywy trup.- odpowiedziałem biorąc łyk kawy. Sally zaczęła jeść ciastko.
-Bardzo dobre.- stwierdziła.
-Wiem. Przecież ja je wybrałem.
-Otworzysz?- zapytała Lucy przesuwając butelkę z sokiem w moją stronę. Sprawnie poradziłem sobie z zakrętką i oddałem ją Buntowniczce.- Ale jesteś silny!
-Tatuś to ogólnie jest najlepszy.- zaśmiałem się.
-Chyba ta kawa już na ciebie działa.- dodała Sally.
***KILKA GODZIN PÓŹNIEJ***
-Więc która to ulica?- zapytała już po raz 10 Sally. W jej głosie od razu można było wyczuć irytację.
-Wschód, zachód, północ i południe. Tak jedź.
-Zygzak!- krzyknęła.- Podaj adres, bo nie mam zamiaru jeździć w kółko.- westchnąłem głośno i wyjąłem z kieszeni telefon. Wpisałem w nawigacji adres.
-Za 500 metrów skręć w prawo.- odezwała się nawigacja.
-Dziękuje.- odparła z ulgą Sally.
-Czemu tatusiu nie chcesz spotkać się z dziadkiem.
-Bo to hu...
-Zygzak...-warknęła Sally.
-Hu....hultaj.- powstrzymałem się.
-Dotarłeś do celu.- odezwała się nawigacja, a moja żona gwałtownie zahamowała. Niestety idealnie pod moim starym domem. ALE SIĘ CIESZĘ!
Wysiedliśmy z auta.
-Tutaj mieszkałeś?- zapytała Lucy.
-Tak...dokładnie tutaj.- ruszyłem w kierunku drzwi. Tuż za mną Sally i Lucy. Serce bardzo szybko mi było. Szkoda, że nie mam pojęcia, czy to efekt tej kawy, czy stresu. Stałem pod drzwiami, ale nadal wahałem się, aby zapukać. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem to. Słyszałem czyjeś kroki. Już za późno, żeby uciekać?
Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła moja mama. Miała blond włosy z siwymi odrostami spiętymi w kok. Miała na sobie białą koszulę i długą czerwoną spódnicę do kostek. Na twarzy miała kilka zmarszczek.
-Cześć...mamo.- przywitałem się niepewnie. Kobieta patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechałem się głupio i czułem, jak po mojej skroni spływa pot.
-Zygzak...to naprawdę ty?- zapytała lekko przerażonym głosem. Tak, jakby widziała ducha. Co się dziwić. Niezłą szopkę odwaliłem w osiemnaste urodziny.
-Tak! To ja!- odparłem ze skruchą w głosie.
-Wejdź dziecko.- odsunęła się, a ja z Sally i Lucy weszliśmy do środka. Kobieta zamknęła za nami drzwi. Stanąłem, jak wryty. Zacząłem rozglądać się po przedpokoju.
-Nic się tu nie zmieniło...-szepnąłem.
-Co Cię tu sprowadza?- zapytała po chwili.
-Najpierw coś ważnego!- powiedziałem, a moja mama patrzyła na mnie z uwagą.- Mamo to jest Sally, moja żona.- objąłem Sally w tali jedną ręką. Po chwili jednak puściłem ją i na ręce wziąłem Lucy.- A to nasza córeczka, Lucy.
Moja mama znowu miała wymalowane zdziwienie na twarzy.
-Założyłeś rodzinę?- zapytała po chwili.
-Jak widać.- zaśmiałem się.- Masz synową i wnuczkę!- odpowiedziałem z uśmiechem zarażając ją nim. Odłożyłem Lucy na ziemię, a ta od razu podbiegła do mojej mamy i przytuliła jej nogi.
-Cześć babciu!- mówiła z uśmiechem.- Własnie tak sobie Ciebie wyobrażałam.- moja mama objęła ją delikatnie.
-Cześć Lucy.- przywitała ją, a na jej policzkach zauważyłem łzę.- Wybaczcie.
-Nic się nie dzieje.- powiedziała czule Sally, a moja mama wytarła łzę w koszulę.
-Mamo...-zacząłem niepewnie.- Ja przepraszam za to co zrobiłem te dwanaście lat temu.
-Cicho Zygzak!- prawie, że krzyknęła. Na chwilę spuściła głowę, aby spojrzeć na Lucy. Pogładziła jej włosy.- To ja Cię przepraszam.
-Ale ty nie masz za co...
-Mam!- przerwała.- Ja i ojciec nie daliśmy Ci możliwości do spełniania marzeń. Powinniśmy być wsparciem, a nie kulą u nogi.
-Tylko to ja wyzwałem was od najgorszych...-powiedziałem ze skruchą. Kobieta podeszła do mnie i złapała mnie za policzki.
-I miałeś do tego prawo Zygzak. Miałeś prawo.- puściła moje policzki i przytuliła. Odwzajemniłem od razu. Po chwili podeszła do Sally.- A ty też daj się wyściskać!- powiedziała radośnie powtarzając ruch.- Witaj w rodzinie kochana!
Po tym całym wstępie zdecydowałem się przejść po domu. Najpierw kuchnia. Wszystko leżało na swoim miejscu. Różnił się tylko kolor drzwi, którymi często uciekałem, aby dostać się na tor. Salon i jadalnia również prezentowały się tak samo. Weszliśmy po schodach. Moją uwagę od razu przykuły drzwi od mojego dawnego pokoju. Złapałem niepewnie za klamkę. Wszedłem do pomieszczenia. Pod oknem stało biurko zagracone magazynami sportowymi, a na krzesełku przy nim wisiała moja stara skórzana kurtka. Na zaścielonym łóżku leżał laptop, a nad nim na półce książki. Wszystko było tak, jak pozostawiłem. Uśmiech wkradł mi się na twarz, gdy do pokoju wpadła Lucy.
-Ale super pokój! Też chce taki!- krzyknęła Buntowniczka.
-Lata pracy Buntowniczko.- mówiąc to wziąłem ją na ręce.
-A kto to?- zapytała wskazując na ścianę z plakatami.
-Pan Król.
-Nie! Ten na zdjęciu!
Spojrzałem na fotografię którą wskazała. Fotografia przedstawiała mnie i Matta Renaulta. Mieliśmy może 14 lat na tym zdjęciu. Staliśmy, przy naszych gokartach. Pamiętam, że między nami doszło do remisu.
-Mój przyjaciel...Matt Renault.- odparłem.- Jeden z najlepszych.
-Nigdy go nie widziałam.- stwierdziła.
-Można powiedzieć, że poświęcił się dla tego co kochał...-powiedziałem ze smutkiem. Po chwili jednak wziąłem się w garść.
-To, jak... idziemy do mamy i babci?
-Tak!
Z Lucy na rękach zeszedłem na dół. Sally z moją mamą piły herbatę i o czymś rozmawiały.
-Nic się nie zmieniło.- uśmiechnąłem się do nich.- Nawet magazyny leżą tak samo.
-Miałam nadzieje, że kiedyś wrócisz dlatego nic nie zmieniałam.- stwierdziła.
-Wiesz o co chce się zapytać?
-O ojca?
-Tak...i o Reginę.
-Twój ojciec jest w pracy i wróci pewnie późno.
-Poczekam. Chce z nim porozmawiać, jak mężczyzna z mężczyzną.
-Tak...Regina za to ma mieszkanie.
-Ma kogoś? Fajny przynajmniej?
-Nie, nie ma nikogo. Twierdzi, że nie ma czasu. Ma kawalerkę w centrum i jakoś sobie radzi. Co jakiś czas tutaj wpada na obiad. Teraz pozwól, że zadam Ci pytanie.
-Zależy, jakie. Powiedz Sally na ucho.- moja mama wyraźnie się zdziwiła, ale posłusznie wykonała polecenie.
-Lucy, pójdziemy zobaczyć podwórko.- stwierdziła Sally, a ja odłożyłem ją na ziemię. Po chwili zniknęły za kuchennymi drzwiami. Zająłem miejsce, przy stole naprzeciw mojej mamy.
-Jakie pytanie?
-Jak po wypadku?- prawie, że wyszeptała.
-Niczego sobie.
-Masz jakieś...- nie dokończyła. Wstałem i zdjąłem koszulkę odsłaniając klatę. Palcem zacząłem wskazywać.
-Tutaj dwie szramy.- pokazałem, a moja mama ich dotknęła. Potem nałożyłem ponownie koszulkę i odsłoniłem grzywkę.- No i tutaj. Było tego więcej...-zacząłem.- ...Codziennie musiałem wsmarowywać w nie olejek na rozstępy. Dużo z nich na przykład na nogach są już mniej widoczne. Te na klacie i ramieniu pewnie znikną. Niestety na tą na głowie jestem skazany.- zakończyłem, a między nami zapadła cisza.
-Widziałam to w telewizji...- odezwała się po chwili.- Robiłam wtedy kolację. Włączyłam telewizor i akurat leciały wyścigi. Widziałam ten wypadek...zaczęłam płakać. Nie kryłam tego przed twoim ojcem. Szukałam informacji, czy żyjesz. Na jednym portalu napisano "Wiadomość z ostatniej chwili- Zygzak McQueen w śpiączce". Nie wchodziłam nawet w artykuł...nie byłam w stanie- przerwała. Słowa utknęły jej w gardle.- Martwiłam się o ciebie.
-Z mojej głupoty to się stało.- podsumowałem krótko.
-Myślałam, że skończysz, jak Renault.
-Tak...
-Dobrze...zmieńmy temat, bo jesteś cały i zdrowy!- uśmiechnęła się lekko.- Gdzie mieszkasz? A! No i kiedy założyłeś rodzinę?
-Tych wiadomości nie śledziłaś?- zaśmiałem się.
-Ojciec.
-Racja...Wracając. Mieszkam w małym miasteczku na Drodze 66. Chłodnica Górska. Miła mieścinka.
-Tam ją poznałeś?
-Tak... w sądzie!
-Jak "w sądzie"?- zdziwiła się, a ja zacząłem się śmiać.
-Tak, jakby przypadkiem zepsułem drogę i wzięli mnie do sądu i kazali ją naprawić. A, że Sally jest prawniczką to tam była, ja się zakochałem i... tak.
-Kiedy wzięliście ślub?
-Jakoś 4 lata temu w wakacje. A 10 miesięcy później urodziła się Lucy.
-Widzę, że radzisz sobie w roli ojca.- stwierdziła.
-Staram się, jak mogę.
-Tak właściwie to na ile zostajecie.
-Kilka dni...chce wyjaśnić to i owo z tatą.
-Racja...
-To ja...pójdę do Sally i Lucy.- zakończyłem wstając. Udałem się do kuchni i wyszedłem na podwórze. Cały czas w oddali widać stadion. Widziałem, że Sally i Lucy grały w łapki klęcząc na trawie. Ich widok zawsze sprawia, że uśmiech zaczyna gościć na mojej twarzy. Sally spojrzała na mnie z miną znaczącą "I, jak poszło?". Skinąłem jedynie głową dając znać, że jest w porządku.
***KILKA GODZIN PÓŹNIEJ***
Zbliżała się 23. Moja mama, Sally i Lucy poszły spać. Ja z Buntowniczką spaliśmy w moim stary pokoju, a Sally u Reginy. Moja córeczka uparła się, że chce spać ze mną, a ja nie zamierzałem się wykłócać o taką bzdurę. Czekałem w przedpokoju, aż do domu wróci mój tata. Kawa może działać tak długo, że serducho tak mi nawala?
Wtedy usłyszałem otwierające się drzwi. To on. Od razu poznałem go po sylwetce.
-Ktoś ty!?- warknął.
-Twój syn.- mówiąc to zapaliłem światło. Nic się nie zmienił. Dalej miał te wąsy i włosy zaczesane do tyłu.
-Zygzak! Zatęskniło się za rodzicami? Pieniążków brakło?
-Nie dawaj mi powodów do kłótni już na samym początku, bardzo Cię proszę.
-W takim razie po co tu jesteś?
-Musisz kogoś poznać, a po za tym czas wyjaśnić sprawy z przed dwunastu lat.- przeskanował mnie swoim zimnym spojrzeniem. Nie wzruszyłem się.- Zacznę od tego, że przepraszam za to co zrobiłem te lata temu?
-Za co?
-Że byłem wredny?
-I?
-I tyle. Tylko to zawiniłem.
-Myślałem, że chcesz pracę w banku.- powiedział z obojętnością.
-Wsadź sobie w cztery litery tą posadę!- warknąłem. Mój ojciec rozpiął marynarkę i odłożył ją na wieszak.
-Cóż...jest mi przykro ze względu na ten incydent. Pomijając jednak. Kogo chcesz mi przedstawić?
-Na razie tylko ją zobaczysz. Nie chce jej budzić.- powiedziałem, a na jego twarz wkradło się zdziwienie.
Poszliśmy na górę. Otworzyłem drzwi od mojego pokoju jeszcze przed wejściem przyłożyłem palec do moich ust, aby przypomnieć mu o tym, aby zachował ciszę. Weszliśmy i podeszliśmy do mojego łóżka. Twarz Lucy oświetlała latarnia widoczna za oknem.
Mój tata zdziwił się. Patrzył na małą, jak wryty po czym szybko spojrzał na mnie. Wskazałem wyjście z pokoju.
******
Siedzieliśmy w jego gabinecie. Zajmowałem miejsce naprzeciw jego biurka. Mój ojciec stukał w kant szklanki w której znajdowały się whisky.
-Czy ona jest...
-To jest Lucy. Moja córka.- powiedziałem spokojnie, a ten wziął łyk alkoholu.
-Czyja ona jest? Jakiejś dziwki?
-Wybacz. Moja żona nie jest dziwką.- warknąłem gniewnie.
-Żona?- zdziwił się. Wyjąłem telefon i w galerii odszukałem nasze zdjęcie ze ślubu po czym pokazałem mu je.
-To jest Sally Carrera aktualnie McQueen.- stwierdziłem.- Wzięliśmy ślub i mamy razem dziecko. Chyba proste.
-Gdzie ty ją poznałeś? W burd...
-Nie! Nie w burdelu.- przerwałem nie mogąc słuchać jego absurdów.- Sally jest prawniczką i właścicielką motelu. Poznasz ją rano.
-W porządku. Lucy jest wpadką?
Wstałem gwałtownie. Złapałem go za kołnierz koszuli i przyciągnąłem do siebie. Szklanka z alkoholem roztrzaskała się na ziemi. Nasze twarze dzieliły milimetry. Mogłem od razy wyczuć jego niespokojny oddech.
-Chyba za dużo whisky?- warknąłem.- Miło z twojej strony, że wszystko co robię w życiu uważasz za pomyłkę, bądź wypadek. Pozwól więc, że coś Ci uświadomię tatuśku. ŚWIADOMIE poprosiłem ją o zostanie moją dziewczyną, ŚWIADOMIE zaręczyłem się i ŚWIADOMIE powiedziałem jej "ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.", oraz ŚWIADOMIE z pełną trzeźwością i wiedzą o konsekwencjach postaraliśmy się o dziecko. Chyba dotarło?
-ŚWIADOMIE też uległeś wypadkowi?- zapytał. Zamarłem. Puściłem go i przysiadłem na krześle.- Mówiłem Ci coś kilka lat temu. Pamiętasz chyba.
-Niczego nie żałuje...
-Czyli gdybyś miał wybór. Albo zginąć w tamtym wypadku, albo zostać pracownikiem banku...
-Zginąłbym.- odparłem pewnie.
-Cały ty. ŚWIADOMIE chciałbyś stracić te dwie?
-Finał jest jeden. Ginę ze świadomością, że kogoś miałem za sens życia, albo ginę przez pętle na szyi, bo nie miałem dla kogo żyć.
Między nami zapadła cisza.
-Mam być szczery?- zapytał.
-Tak.
-Chce zobaczyć, że się zmieniłeś.
-W porządku.- mówiąc to wstałem i udałem się do wyjściu. W progu jeszcze dodałem- Mam być szczery?
-Tak.
-Za ojca mam Hudsona Horneta.
-Czemu?- zapytał kładąc ręce na stole z pełnym opanowaniem.
-Bo on pomógł mi się zmienić, a nie tylko gadał, jak powinienem to zrobić...dobranoc.- zamknąłem drzwi i udałem się do Lucy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro