ROZDZIAŁ.64 RZYM
***Pov. Lucy***
Czy wspominałam już, że Rzym jest piękny? Nie? W takim razie mówię to teraz. RZYM JEST PIĘKNY! Wraz z chłopakami pod dowództwem Fernando ruszyliśmy w miasto. Chyba nie zdziwi was jednak to, że nikogo z naszej grupki nie interesowała zbytnio historia. Zajmowaliśmy się raczej rozwalaniem wszystkiego co spotkaliśmy na naszej drodze...bynajmniej ja.
Idąc tuż obok Fernando rozglądałam się wokół. Nie mogę ukryć, że te wysokie, zestarzałe budynki były ekstra. Miały w sobie coś ciepłego, a jednocześnie tajemniczego. Trochę, jak muzeum Hudsona Horneta u nas w Chłodnicy. Niby miejsce to nigdy nie było ciekawe, ale... czasami czuje niepokój będąc tam. Tata nawet nie ukrywał tego nigdy, że Hudsona traktował, jak ojca. W sumie jestem ciekawa, czy mówiłabym do niego dziadku Hornet... pozwoliłby mi? Czasami mocno żałuje, że go nie poznałam.
Nie mówiłam głośno moich przemyśleń. Uważałam, że takie odczucia lepiej zachować dla siebie. Po za tym... nie chodziliśmy po Rzymie, aż tak długo, abym mogła jednogłośnie powiedzieć, że "RZYM JEST CUDOWNY!". Tuż za nami szedł Jerry, Carlos i Alexis. Carlos zapewniał nas, że zaraz będzie padał śnieg, a Alexis temu zaprzeczał. Jerry za to co jakiś czas zadawał Fernando jakieś pytania dotyczące okolicznej ludności, albo dobrych knajpek w okolicy. Husky z lekkim zawstydzeniem odpowiadał mu na wszystkie te pytania dodając na końcu "Ale nie jestem pewien". Przewracałam oczami ilekroć to słyszałam. Prawda jest taka, że raczej nikt nie wiem o tym miejscu więcej od niego. A przynajmniej ja takiej innej osobie nie spojrzałam w twarz.
- Myślałem, że tutaj jest cieplej. - odparł Alexis trąc dłońmi o kurtkę.
- Nie, że się wymądrzam, ale Francja sąsiaduje z Włochami. - odpowiedział mu Jerry.
- Hiszpania też. - wspomniał Carlos dalej patrząc w niebo. Alexis głośno westchnął. Odwróciłam się tyłem, aby patrzeć na jego twarz. Uniosłam podbródek w górę tak samo, jak dłonie. Nie miałam wielu zimowych ubrań. Miałam jedynie niby to "ciepłą" kurtkę i nic po za tym. Dalej łaziłam w trampkach mimo temperaturom bliskim 0 stopni. Nie muszę chyba wspominać o tym, że nie pomyślałam o rękawiczkach, szaliku i czapce.
- Masz przynajmniej ciepłe buty. - mówiłam idąc, przez chwilę tyłem.
- Nie wiem, jak wy, ale ja zgłodniałem. - przerwał Jerry wyrównując do mnie i Fernando. - Co polecisz Fernando?
- Polecam jedzenie w domu. Mogę dzisiaj na kolację zrobić nam pizzy. - wzruszył ramionami, a ja z Jerrym zgodnie przytaknęliśmy.
- Pizza w domu, ale może jednak wstąpimy zjeść gdzieś na mieście? - odparł pod nosem Alexis, który również starał się iść tuż obok nas. Jedynie Carlosa nie obchodziło to, gdzie pójdziemy. Śnieg przecież mógł spaść w każdej chwili i nie liczyło się nic innego. Spojrzałam na drugą stronę ulicy i natychmiast się zatrzymałam.
- Może, jak większość normalnej młodzieży pójdziemy do McDonalda? - wskazałam.
- Od kiedy ty jesz fastfoody panienko "Błyskawico"? - zapytał kując mnie palcami wskazującymi i środkowymi dłoni. Uderzyłam go w ramię.
- Od kiedy nie jesteś moją matką Francuziku. - fuknęłam wbiegając na ulicę. Nie patrząc na samochody, które zaczęły na mnie trąbić przebiegłam, przez jezdnię. Złapałam za drzwi restauracji, a chłopcy patrzyli na mnie, jak wryci. Pokazałam im środkowego palca ,którego po chwili pocałowałam. Tuż po tym weszłam do lokalu. Dopiero tutaj zrozumiałam, jak bardzo jest zimno na dworze. Dotknęłam policzków, które wręcz piekły od nagłej zmiany temperatury. Zdjęłam kurtkę i trzymając ją w jednej ręce, podeszłam do tabletu złożyć zamówienie.
******
Siedziałam kończąc cheeseburgera. Zerkałam na trzy pełne tacki bułek. Złapałam za słomkę i wetknęłam ją do jednego kubka z colą, gdy wreszcie pojawiło się trzech zbłąkanych muszkieterów. Trzech, bo dla Alexisa to za duży tytuł. Dosiedli się do mojego stolika z czerwonymi wypiekami na twarzach. Szturchnęłam tacki z jedzeniem wbijając jednocześnie słomkę w mój kubek i biorąc spory łyk coli. Patrzyli na mnie z lekkim niezrozumieniem.
- Co się patrzycie, jak sroki w gnat? Jedzcie, bo mi pozamarzacie. - przewróciłam oczami odwracając ponownie wzrok.
- Nie jesteś moją matką, aby mi rozkazywać. - zaśmiał się Alexis otwierając pudełko z Big Mackiem. Wytrąciłam mu go z rąk. Chłopak wziął głęboki wdech i spojrzał w moje spokojne oczy. - Czy ty nie pozwalasz sobie na za wiele?
- Przypomnieć ci co ukradłeś ostatnio? - zapytałam, a on lekko uchylił usta. Nie pozwoliłam mu jednak cokolwiek powiedzieć. - W sumie to gdzieś mam to, czy chcesz, czy nie. To MOJA wstążka. Nie rozstaje się z nią, a ty ją perfidnie zabrałeś. - fuknęłam.
- To tylko kawałek wstążki. - odparł krótko. - Po za tym nic się nie stało.
- Trzymałeś ją na wietrze, jak chorągiewkę!
- To było nieodpowiedzialne Alexis, ale też nic wstążce się nie stało Lucy. Jedzmy! - odparł Jerry starając się rozluźnić atmosferę. Wysiorbałam nieco picia rzucając Francuzowi pogardliwe spojrzenie.
- Spójrzcie! - prawie, że krzyknął uradowany Carlos wskazując na okno.- Nieve!
Za oknem zaczął delikatnie padać śnieg. Temperatura jest na minusie. Ale super... Przynajmniej Carlos cieszy się z jego upragnionego śniegu.
W sumie to szybko zapomniałam o mojej kolejnej sprzeczce z Alexisem. Ale dalej martwiłam się o Cruz. Nie odpisała mi na żadnego smsa, a wysłałam ich chyba z dwadzieścia.
***Pov.Jackson***
Pod pretekstem pójścia do łazienki ruszyłem w poszukiwaniu pokoju Jareda. Chciałem pogadać z nim sam na sam. Nie wracał od kilku dobrych minut, więc byłem prawie pewny, że znajdę go w jego pokoju. Zadanie to okazało się o wiele łatwiejsze niż sądziłem na początku. Wchodząc na górę od razu usłyszałem ciche brzdąkanie na gitarze. Zajrzałem do jego pokoju. Siedział na ziemi oparty o łóżko śpiewając pod nosem. Uśmiechnąłem się lekko. Czyżby robił próbę?
Gra ta była bardzo cicha i delikatna. Słyszałem jednak wyraźnie tekst piosenki. Chyba nawet ją kojarzę...
- I pull you in to feel your heartbeat,
Can you hear me screaming "please don't leave me",
Hold on, I still want you,
Come back, I still need you
Let me take your hand, I'll make it right
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Jared popatrzył na mnie w skupieniu jednocześnie kończąc granie refrenu
- I swear to love you all my life... - zszedł z tonu odstawiając natychmiast gitarę na bok.
- Nie chciałem cię speszyć. Wybacz. - odparłem krótko dość poważnie. Popatrzył na mnie odgarniając grzywkę do tyłu. Niby był dorosły, lecz widziałem w nim dzieciaka. Równie zagubionego co ja kilka lat temu.
- W porządku. - wzruszył ramionami. - Jeżeli szukał pan łazienki to...
- Nie, nie... ja do ciebie. - odparłem siadając obok mnie. Jared zdawał się udawać obojętnego, lecz w głębi wiedziałem, że jest speszony.
- Coś się stało? Jesteś nowym chłopakiem mamy, czy... - zaczął po chwili wybuchając śmiechem. Nie byłem nawet pewny, czy wie, że jestem właściwie jego wujkiem. - Nie wspominała o tobie. - odparł z dalej lekkim uśmiechem.
- Jestem bratem twojego ojca. - odparłem patrząc mu w oczy. Dalej ten sam spokojny wzrok. Pokiwał delikatnie głową ponownie biorąc w dłoń gitarę. Cała obklejona była różnymi naklejkami i podpisami. - Nieźle ją ozdobiłeś. - przyznałem.
- Dzięki... lata pracy. - przyznał kładąc gitarę na kolanach. - Od razu poznałem, że jesteś Jackson Sztorm. Tylko nie mogłem sobie uświadomić, że to naprawdę ty wchodzisz do mojego domu. I dodatkowo... jesteś moim wujkiem! - zaśmiał się. Parsknąłem śmiechem. Kiedy się uspokoiliśmy zapadła między nami cisza. Nie była ona niezręczna. Tak jakbyśmy właśnie odnaleźli jedną z naszych zagubionych bratnich dusz. - Zabawne było to, że jeszcze kilka lat temu wmawiałem moim kolegom, że jesteś moim ojcem. - wyznał wbijając wzrok w gitarę. Ponownie się zaśmiałem. Wybacz chłopie, lecz geny Sztormów nie są wprost ode mnie.
- Wyjaśnisz mi to? - zapytałem z dalej szczerym uśmiechem. Zdaje się, że dość szybko przełamaliśmy barierę między nami.
- W papiery nikt mi nie zaglądał. A kiedy tylko mama powiedziała mi, że zna cię osobiście to samo poszło. Najlepsze było to, że ludzie w to wierzyli i nawet doszukiwali się podobieństwa w wyglądzie. - mówił zaczynając znowu coś brzdąkać. - Jak byłem młodszy chciałem być, jak ty i jeździć na Nascarze. Potem jednak porzuciłem to. - wyznał.
- Powiem ci tak, jeżeli to ci jakoś rangę w szkolnej hierarchii podnosi to możesz dalej wciskać im ten kit. Mi to nie przeszkadza. - ponownie się zaśmiałem. - I dlaczego porzuciłeś? - zdziwiłem się. - To świetny sport. Można odreagować i zwiedzić wszystkie Stany.
- Niby tak, ale kto wtedy zostałby z mamą. To, że ojciec nas zostawił to nie znaczy, że ja również muszę to zrobić. - odparł z większym smutkiem. Jeżeli Dylan się nie znajdzie to jestem w stanie być dla ciebie ojcem tylko proszę nie rób takich oczu. Mam, aż wyrzuty, jakbym to ja podsuwał mojemu bratu dragi.
Po za tym...szlag... młody nic o tym nie wiesz. Jestem pewny, że jeżeli Dylan się znajdzie to w twarz powie ci to co ja powiem ci teraz.
- On bardzo cię kocha Jared i jestem tego pewny. - zapewniłem go wbijając wzrok w ścianę naprzeciw nas.
- Masz jakieś wspomnienia z nim? - zapytał ponownie po chwili ciszy. Wiem, że chciał się czegoś o nim dowiedzieć. Głód w jego oczach był nie do opisania. Na jego miejscu też chciałbym się czegoś dowiedzieć. Ale nie powiem mu nic od narkotykach i o tych wszystkich sytuacji, gdzie o mało nie zrobił mi krzywdy.
- No cóż... kilka mam.
- Opowiesz? Chciałbym czegoś się o nim dowiedzieć. - czułem jego wzrok na sobie. Oparł się na gitarze.
- Cóż... kochał gry. Jeszcze przed premierą twój dziadek załatwił mu PlayStation 3. - zacząłem. - Uwielbiał też poobdzierane ciuchy i skóry. Tak... to było trochę, jak jego znak rozpoznawczy.
- Domyślam się, że palił. To prawda? - dopytał Jared.
- Racja... popalał... ale, jak spojrzysz na fajki to masz pluć. Rozumiemy się? - zapytałem rzucając mu pewne spojrzenie.
- Pewnie. Co jeszcze wspominasz?
- Wspominam... wspominam, jak raz przytulił mnie na dobranoc, gdy nie mógł spać.
Nie mógł spać, bo był to początek jego przygody z ćpaniem i po jakimś gównie nie mógł zmrużyć oka. Tymczasem ja płakałem cicho leżąc w łóżku. Pamiętam, że nie mogłem przeżyć tego, że tata zupełnie olał moje urodziny.
- Odpowiedzialny, starszy brat. - uśmiechnął się Jared. - Co się z nim stało? Wiem, że zaginął, ale... naraził się komuś?
- Nie wiem Jared... nie mam pojęcia. - odparłem z prawdą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro