Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.63 JARED

Przysiadłem na jego łóżku i rozejrzałem się po pokoju. Zrobiłem tu gorszy bałagan, niż był na początku i nie znalazłem nic specjalnego. Westchnąłem głośno patrząc na Cruz, która jeszcze szukała czegoś w ubraniach Dylana i na mojego ojca, który patrzył na naszą dwójkę, jak na największych zbrodniarzy. W sumie to miał rację. Jakby nie patrzeć weszliśmy tu bez jego wyraźnej zgody. No cóż... byłem głupi, myśląc, że znajdę coś samodzielnie. Dylan zaginął 20 lata temu. To logiczne, że niczego nie ma. Policja zapewne również przestała go szukać. Do kogo mógłbym się zwrócić o pomoc w szukaniu go?

- Jeżeli niczego nie macie to wyjazd. -warknął mężczyzna. Zrezygnowany wstałem i już ruszyłem ku wyjściu.

- Jack, poczekaj! - krzyknęła Cruz. Odwróciłem się, a ona pokazała mi drobny kalendarzyk.

- Co to? - zdziwiłem się podchodząc do niej. Wziąłem od niej kalendarz i zacząłem go przeglądać. Był z 2006 roku. Zupełny staroć.

- Kalendarz Dylana. Na końcu są numery! - uśmiechnęła się Cruz. - Na pewno któryś z nich jest aktualny do dnia dzisiejszego! 

Zacząłem patrzeć na kolejne numery w kalendarzu. Pewnie większość to kontakty do jakiś dilerów, lecz warto spróbować. Nic nie mamy do stracenia.

- Znaleźliśmy coś Panie Sztorm. Zostaniemy dłużej. - uśmiechnęła się Cruz, a mężczyzna burknął coś do siebie pod nosem. Wiem, że mój ojciec nie chciał mnie tu widzieć. Po tym, jak poszedł do salonu stwierdziłem, że więcej nie stanę mu w drodze. Znajdę Dylana (lub to co z niego zostało) i wszystko wróci do normalności. Zacznę ponownie intensywnie trenować i zapomnę, że tu byłem.

******

Minęło ponad 30 minut. Po raz 3 dodzwoniłem się do dilera, który powiedział "Skończyłem z tym". Jeden zagroził mi nawet, że jeżeli się nie rozłączę to zabije mi matkę. Hah! Nietrafione moi drodzy. Nie chciał nawet słuchać moich wyjaśnień. Reszta numerów już nie istniała. Cudem dodzwoniłem się na niektóre z nich - do ich nowych właścicieli. Ci jednak nie byli w stanie udzielić mi odpowiedzi kto był poprzednim właścicielem numeru.

- Kto na pewno pamięta o Dylanie. Na pewno jego kontakty to nie tylko dilerzy. Kto mógł o nim pamiętać Jack? - zwróciła się do mnie Cruz kładąc dłoń na moim udzie. Moją dłoń ułożyłem na jej i cicho westchnąłem.

- Nie mam pojęcia...

- Dylan nie miał jakiegoś przyjaciela? Dziewczyny? Kogokolwiek!?

Dziewczyna... Sara. Matko... to było takie oczywiste! Ale oni zerwali. Będzie chciała słuchać o jej byłym chłopaku narkomanie? Z drugiej strony to jedyny trop.

- Miał dziewczynę, lecz... zerwali. - odparłem smętnie.

- Warto spróbować. - w oczach Cruz widziałem zaangażowanie. Westchnąłem lekko. Ona wierzy w to, że się uda. Wyszukałem w kalendarzu numer Sary. Serce zabiło mi mocniej. Czy to miało sens? - Ile lat ma teraz jego dziewczyna?

- Tyle ile Dylan... 37? Jak zaginął miałem 8 lat. - stwierdziłem wpisując numer. - Spróbujmy. Ale nie bądź zawiedziona jeżeli okaże się to zupełną klapą! - poprosiłem, a Cruz z uśmiechem przytaknęła.

Wykręciłem numer. Kilka sygnałów po czym ktoś odebrał telefon. Przełknąłem ślinę.

- Dzień dobry. Kto mówi? - zapytała kobieta po drugiej stronie. To ona! Poznaje jej głos. Wszędzie bym go poznał. Nikt na świecie nie ma takiego głosu, jak ona. Nawet kiedy była smutna dawała więcej motywacji ludziom dookoła, niż ktokolwiek inny. W tym małemu mnie, który zwątpił, że jego brat wróci do domu.

- Em... Sara? Tu Jackson Sztorm... - zacząłem niepewnie. 

- Jackie? O mój Boże! Twój głos!  - zaśmiała się. Uśmiechnąłem się sam do siebie.

- Minęło 20 lat od kiedy ostatni raz się spotkaliśmy. Wydoroślałem. - tym razem to ja lekko się zaśmiałem. Miła, jak zawsze. - Słuchaj... chciałbym się z Tobą zobaczyć. - odparłem. Na chwilę w słuchawce zapadła cisza. Tak, jakby chciała poważnie przemyśleć moją propozycje. - Poznasz moją dziewczynę i pogadamy tak, jak wted...

- Jak wtedy, gdy uczyłeś się czytać? - odparła. Mógłbym przysiądź, że słyszałem, jak się uśmiecha. - Oczywiście. Prześlę Ci mój adres. 

- Mogę wpaść jeszcze dzisiaj? - zapytałem.

- Akurat mam wolne. Zapraszam.

***Pov. Lucy***

"Hej Cruz. Straciłam poczucie stref czasowych i nie wiem, która tam jest u was, ale... właśnie dowiedziałam, że jedziemy z chłopakami pospacerować po mieście. Po powrocie za to Pan Paltegumi zaoferował nam basen! Super co nie? Szkoda, że nie ma Sztorma! Wrzuciłabym go...
Tęsknie za Tobą stara. ALE NIE MÓW NIKOMU! Widzimy się po nowym roku. Tu Lucy, jak coś!"

"Dopóki są przy mnie chłopcy to nie odbieram od Ciebie telefonów Melissa. Nawet nie próbuj pisać, bo cię zablokuje. Albo prośbą, albo groźbą"

"Nie wiem, czemu zarówno ty, jak i Cruz nie odbieracie ode mnie telefonów, ale bądźcie pewni, że nie zostawię tego bez echa! Słyszysz Jackson? Jak zabiłeś Cruz i pochowałeś ją w jakimś zapomnianym, przez wszystkich miejscu to przynajmniej ją dokładnie zakop, aby gliny cię nie szukały. Trzymaj się"

"Tato... skończyły nam się płatki czekoladowe, a właśnie zaczynamy oglądać film. Podrzucisz paczkę. Są pod szarą płytką w kuchni, ale nie mów nikomu. Dzięki"

"Hejka mamo! Wiem, że miałam dzwonić codziennie, ale jest tu tyle rzeczy do roboty! Opowiem ci wszystko po powrocie. Póki co nie musisz mi tłumaczyć, że jesteś zajęta papierami i dlatego nie odbierasz. Ja to doskonale wiem. I tata kazał przypomnieć, że Luigi i Guido mają posprawdzać opony Cruz, przed styczniowymi wyścigami. Jak coś to wracamy 3 stycznia. Wcale nie sugeruje tym jakiejś...super imprezy powitalnej....
.
.
.
.
.
Kocham cię"

"Teraz sobie możesz nie odbierać Alexis telefonów, lecz daje słowo, że wyrwę Ci co trzeba. Niektórych rzeczy nie należy kraść seksisto!"

"Ciociu, bo teraz jesteś w Londynie, a ja potrzebuje pilnie zdjęcia Big Bena. Założyłam się. Mogłabyś? Z góry dziękuje! Ps. Pozdrów Seana"

***Pov. Jackson***

Sara nie mieszkała, aż tak daleko, jak sądziłem.  Były to gdzieś koło 5 kilometrów od domu mojego ojca. Za nim wyszliśmy zabrałem pluszowego słonika i kalendarz Dylana. Zaparkowałem audi, przed jej domem. Spojrzałem w oczy Cruz.

- Co się patrzysz? Musimy z nią porozmawiać! - odparła Cruz wysiadając z auta. Co, jak co, ale ona chyba chciała rozwiązać tę sprawę bardziej ode mnie. Również wysiadłem podchodząc wraz z Ramirez do drzwi. Zadzwoniłem dzwonkiem. Staliśmy tylko chwilę, gdy drzwi otworzył nam nastoletni chłopak. Miał ciemne, roztrzepane włosy i niebieskie oczy. Ubrany był w niebieską bluzę i czarne dżinsy.

- Coś się stało? - zapytał z obojętnością. Dopiero kiedy nasz wzrok się spotkał chłopak lekko się spiął.

- My do Sar...

- Mamo! -krzyknął wchodząc w głąb domu. - Ktoś do ciebie! - krzyczał zapraszając nas gestem do domu. Z Cruz  poszliśmy za nim. Było tu naprawdę ładnie. Tak... czysto. - Zaraz będzie. - tym razem zwrócił się do nas. Było to w sumie logiczne, że kobieta doczeka się dziecka i rodziny, ale... on wygląda na bliskiego dorosłości. Ile może mieć lat?

- Nie chce wyjść już na wstępie na wścibskiego, ale ile masz lat? - zapytałem. Chłopak otworzył usta, ale po krótkiej chwili zamknął je kiedy Sara weszła do pokoju. Cały czas równie piękna. Ubrana była w białą koszulę, czarne dżinsy i buty na wysokim czarnym obcasie. Może na jej czole zawitało kilka zmarszczek, ale dalej wyglądała, jak anioł.

Anioł który dał małemu mnie nieco więcej nadziei na to, że życie może być lepsze.

- Jackie! Ale wyrosłeś! - uśmiechnęła się przytulając mnie. Odwzajemniłem uścisk. Jak za dawnych czasów. Tym razem to jednak ja mogłem położyć mój podbródek na czubku jej głowy, a nie na odwrót. Cruz patrzyła na nas z uśmiechem. Nie znam dziewczyny bardziej wyrozumiałem od niej. Cruz praktycznie nigdy nie wydaje się być zazdrosna. Spotkało mnie duże szczęście. - Daje słowo, nie poznałabym Cię na ulicy. - zaśmiała się. Ruszyła w stronę salonu. - Zapraszam.

Wraz z Cruz ruszyliśmy do salonu. Weszliśmy do szarego pomieszczenia ze skórzanym narożnikiem. Prawie, jak u mnie w domu.  Z Cruz usiedliśmy na nim. Spojrzałem na Sarę która usiadła na pufie i jej syna, który bacznie przyglądał się nam z drugiego końca pokoju.

- Okey! Miałeś mi ją przedstawić. - zaśmiała się podpierając podbródek na dłoniach. Poparzyłem na Cruz z ciepłym uśmiechem.

- Saro poznaj Cruz Ramirez. Jesteśmy razem. - odparłem lekko zawstydzony.

- Ścigacie się? - zapytała. - Teraz jestem pewny, że ty jesteś tym sławnym Jacksonem Sztormem z numerem 20. A ty to podopieczna Zygzaka McQueena, Cruz Ramirez z numerem 51 , czyż nie?- uśmiechnęła się. 

- Oglądasz wyścigi? - zdziwiłem się. Sarę chyba nigdy one nie interesowały.

- Zaczęłam się tym interesować kiedy miałeś pierwsze zawody. A potem zaczęłam nałogowo oglądać wyścigi wraz z Jaredem. - mówiąc to spojrzała na chłopaka. Ten podszedł bliżej nas. - Nie wiem kiedy to zleciało.

- Ile w tym roku kończysz? - zapytałem, a chłopak przysiadł na narożniku. 

- 19 - odparł krótko cały czas patrząc mi w oczy. tak jakby nie czuł speszenia. Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo podobny jest do Sary.

- Jared, przyniesiesz coś do picia z kuchni. I może... gitarę? Zagrasz coś? - Jared skinął głową wstając. Wyszedł z pokoju, a ja patrzyłem na jego znikającą sylwetkę.

- W takim razie... gdzie masz męża? - zaśmiałem się.

- Ty mi powiedz Jackie? Gdzie jest Twój brat. - również się uśmiechnęła.

- Ale nie no... serio. Gdzie jest ojciec Jareda? - zapytałem dalej radosnym tonem. Uśmiech powoli zszedł z ust Sary. - Czekaj... nie mów mi, że...

Sara schyliła głowę. Pociągnęła nosem unosząc ją ponownie. Uśmiechnęła się patrząc na mnie.

- Jared Sztorm. - odparła krótko. 

Opadłem na kanapę. Mój brat ma... syna? Ale...

- Sara ja... - nie mogłem wydusić z siebie, ani jednego słowa. To było nagłe. Wiadomość ta odbiła na mnie równie wielki ślad, jakbym to ja właśnie został ojcem. - Ale... jak to było?

- Dylan zniknął wcześniej na 3 dni. Był wtedy u mnie. To był ten moment kiedy chciał to rzucić. Jak dzisiaj pamiętamy tamtą noc. - uśmiechnęła się sama do siebie, jakby na wspomnienie jednej z najwspanialszych rzeczy na świecie. - Z samego rana zniknął. Myślałam, że wrócił do domu. Trzy tygodnie później dowiedziałam się o zniknięciu. Zaczynałam czuć się gorzej. Chęć wymiotów, huśtawka nastrojów. Od razu podejrzewałam co jest na rzeczy, ale nie mogło to do mnie dotrzeć. Pamiętasz dzień kiedy przyszłam do was do domu wywalić mu to dziadostwo? - zapytała. Od razu przytaknąłem. - Tego dnia zrobiłam test... pozytywny. - ponownie się uśmiechnęła. Szybko jednak wróciła do smutnego i pustego wyrazu. - Byłam... byłam załamana. Ale nie dlatego, że to się stało. Załamana, że Dylan nie będzie nawet świadomy tego co się stało. Nie będzie do niego docierało, że... będzie miał dziecko. On nie dość, że do tego nie dorósł to to wszystko dodatkowo powyżerało mu łeb. Musiałam mieć pewność, że, jak wróci nie zacznie od nowa ćpać. Nie zacznie od nowa ciebie gnębić. Małego i bezbronnego wtedy Jackiego.

- Dlatego przyszłaś i wywaliłaś jego dragi? - upewniłem się. Sara przytaknęła. Byłem podłamany.

- Nie odwiedzałam was później. Byłeś mądrym dzieckiem i wiedziałam, że będziesz wiedział, że Dylan... no cóż.

- Ale... przychodziłaś na moje pierwsze wyścigi? - zdziwiłem się wspominając początek rozmowy. Czułem narastający smutek i złość.

- Miałeś wtedy 12 lat. Z Jaredem przychodziliśmy na trybuny i oglądaliśmy twoje pierwsze poczynania. Miałeś na kasku czerwoną błyskawicę. - wspomniała. Mówiła prawdę. Zrobiłem ją na znak wierności do mojego idola, Zygzaka McQueena. - Twój widok spełniającego się to była najlepsza rzecz na świecie jaką mogłam widzieć. Każdy zasługuje na coś od życia. Ty również. Gnębiony, przez własnego ojca... i brata, który nawet nie wiedział, że to robi. Chciałam ci dać wsparcie. I wiem, że zawaliłam. - odparła. Zszedłem z kanapy i złapałem jej dłoń.

- Niczego nie zepsułaś. Wszystko się ułożyło. Ty ułożyłaś. - uśmiechnąłem się do niej ciepło. - A Jared również... widać, że jest porządny. 

Dopiero teraz dostrzegłem w nim coś od siebie. I nie mówię tu o włosach, które tak bardzo przypominają mi Dylana, czy bladej cerze. Nie mówię tu o wzroście, wadze, czy postawie.

On również nie miał ojca.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro