Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.62 MATKA

Cruz pchała mnie do drzwi. Wzdycham zapierając nogi.

- Pod tym względem jesteś identyczny, jak Pan McQueen. - prychnęła. Wiem, że chciała rozluźnić atmosferę między nami. Po raz pierwszy odczuwałem takie napięcie i nie podobało mi się to. Nawet w dniu kiedy opuściłem ten dom nie czułem tego co teraz. Żołądek skurczył się do wielkości fasolki, a przez gardło nie mogło przejść mi jakiekolwiek słowo. Próbowałem przełykać ślinę, lecz i ona utykała mi w gardle. Stres większy, niż przed pierwszy wyścigiem na Nascarze. Zakładam, że łatwej byłoby mi rozmawiać z Lucy McQueen o chorobach wenerycznych (a mam dość ciekawe domysły, gdyby takowa zaistniała) Chyba już wystarczająco opisałem aktualnie przeszywający mnie strach i stres.
Stanęliśmy przed drzwiami. Zacząłem skubać skórkę, przy paznokciu odwracając wzrok od drzwi.

- Mam cię ochotą walnąć w twarz Jackson. - burknęła łapiąc dłoń z oberwaną skórką. Westchnąłem zakładając ręce na piersi. Zdaje sobie sprawę z tego, że zapewne wyglądałem, jak obrażony przedszkolak, ale właściwie mało mnie to obchodziło. Odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku. Usłyszałem dzwonek do drzwi. Cruz z dumnym uśmiechem dzwoniła do drzwi. Miałem ochotę zacisnąć moje dłonie wokół jej szyi i zacząć ściskać. Ostatecznie zaledwie westchnąłem. Nie zmienia to faktu, że nie powinna tak postąpić.

Nie zliczę ile minęło. Może to były minuty, a może i sekundy. W drzwiach stanęła znienawidzona, przeze mnie morda. Przez chwilę w oczach mojego ojca zobaczyłem błysk. Iskierka nadziei, która zapaliła się w jego oczach to coś czego nigdy nie dostrzegłem. Dopiero po chwili kiedy dłużej mi się przyglądał zauważyłem, jak gaśnie równie szybko co się pojawiła. Pewnie myślał, że to Dylan. 

"Przykro mi, tato. To tylko ja. Twój znienawidzony za oddychanie syn."

- Dzień dobry! Jestem Cruz Ramirez i jeste...

- Czego tu szukasz? - warknął wrednie zupełnie nie zwracając uwagi na Cruz. Spojrzałem na niego z pogardą i przewróciłem oczami. 

- Ekhem... poznajesz mnie? - zapytałem rozkładając ręce starając się zaprezentować w całej okazałości. 

- Nie za bardzo. No może trochę. - odparł z zupełną obojętnością. Poczułem dreszcz. 

"Już pamiętam dlaczego tak bardzo go nie znosiłem."

- Twój drugi syn? Jackson Ethan Sztorm? Coś ci to mówi? - wtrąciła Cruz wyraźnie w szoku.

"Zapomniałem wspomnieć, że on serio mnie nie kojarzy? Wybacz Cruzie"

W mężczyźnie coś drgnęło, lecz właściwie nie wywołało to w nim większych emocji. 

- Nie miałem drugiego syna. - powiedział patrząc wprost na moją twarz. Ty chu...

- Miałeś! Stoi przed Tobą! - burknąłem.

- Nie przypominam sobie. - zaczął zamykać drzwi. Wsunąłem stopę między drzwi i szarpnąłem je gwałtownie. Otworzyły się na oścież. Bez zaproszenia wparowałem do mieszkania. Kątem oka rozejrzałem się po domu, który mimo upływu lat jest identyczny. Szczególną uwagę zwróciłem na bordowy plecak, przy wieszaku na kurtki. Dylan po ciężkim okresie egzaminów rzucił go w to miejsce i już nigdy więcej nie dotknął. Nie oczekiwałem, że to się zmieni. Pokierowałem się wprost do mojego starego pokoju. Szarpnąłem drzwi, które wydały głośny pisk. Zacisnąłem zęby wchodząc do pokoju. Rozejrzałem się. Przyznam sobie jedno. Od zawsze byłem idealistą. Moje łóżko było zaścielone idealnie - tak, jak je pozostawiłem. Książki na półce pokryte były kurzem, ale jak dziś pamiętam kiedy układałem je wielkością i kolorem. Nie było ich dużo. Nie miałem pieniędzy, aby kupować wszystkie książki. Tak, czy siak, wolałem pod każdym pretekstem uciekać do biblioteki. 

******

W oczach miałem pełno łez. Łkałem cicho, aby nikt mnie nie usłyszał (mimo, iż wiedziałem, że nikt nie usłyszy). Z zaciśniętymi zębami pakowałem do mojego plecaka najważniejsze rzeczy. Wynosiłem się. Trener obiecał mi, że przez pewien czas będę mógł z nim mieszkać, a jeżeli podpiszę odpowiednie umowy to już niebawem zamieszkam na swoim. Zapakowałem najlepsze ubrania (których praktycznie nie miałem), gruby notes z długopisem, aby notować moje notatki, kilka próbnych arkuszy maturalnych i dokumenty. łzy spływały mi po policzkach kiedy zasunąłem plecak i kopnąłem go pod drzwi. Wczorajszego wieczora napisałem do mojego ojca list pożegnalny. Zapakowany w kopercie leżał równo na biurku. Wytarłem kurze, zbędne rzeczy wyrzuciłem do śmieci. Podszedłem do łóżka i zacząłem je ścielić. I wtedy na ziemie spadł on. Słonik. Spojrzałem na jego wymęczone ciało. Biedaku... widziałeś już tyle rzeczy. Wziąłem go w dłonie i przytuliłem. Jak dziś pamiętam kiedy był, jak połowa mnie. Teraz wydawał się malutki. Kiedy dopiero zaczynałem z nim pisać moją historię plusz w nim był o wiele mniej zbity. Słonik widział i słyszał za dużo... o wiele. Spojrzałem na plecak. Moja warga zadrżała. Westchnąłem pociągając nosem.

"Widziałeś za dużo Staruszku. Teraz będzie tutaj już spokojnie. Być może kiedyś z kimś zaznasz większego spokoju, niż ze mną. Tego Ci życzę"

Po tych myślach jeszcze raz przejechałem palcami po jego wychudzonym ciele i wepchnąłem go pod łóżko. Założyłem na głowę kaptur, zgasiłem światło, a w dłoń chwyciłem plecak. Zostawiłem go... zostawiłem przeszłość.

******

- Panie Jackson proszę wyjść! - usłyszałem. Spojrzałem na niego gniewnie.

- Czyli mnie znasz! Sam przyznałeś!. - krzyknąłem z trumfem. Mężczyzna westchnął. Chyba się poddał. Zlustrowałem pokój wzrokiem po raz kolejny. Poczułem w ustach nieprzyjemny smak widząc na biurku list... nawet nie otworzony. Wstręt do tego człowieka narastał z sekundy na sekundę coraz bardziej. 

- Po co tu przylazłeś? - zapytał z większym spokojem.

- Chce znaleźć Dylana. - odparłem bez większych emocji, a on krótko się zaśmiał.

- Ocknął się troskliwy brat! Po ilu? Ahh... no tak! Ponad dwudziestu latach! - zadrwił. Odwróciłem się i złapałem za koszulę. Przycisnąłem go do ściany.

- To nie ty obrywałeś za jego długi, przez te jebane dwadzieścia lat... - syknąłem.

- On nie brał. Nikt go nie rozumiał! To było porwanie! - tłumaczył się z większym stresem.

- Szkoda, że nie poznałem mojej matki. Chciałbym wiedzieć, czy ona też jest taką idiotką, jak ty.

- Ja? - prychnął. - Nie masz dowodów, że brał! Nikt nie ma!

- Masz dziesiątki kurwa światków! - puściłem go. - Chcesz więcej? - zapytałem idąc do pokoju Dylana. Już łapałem za klamkę, gdy...

- Nie odważysz się. - odparł podchodząc bliżej. Na chwilę zastygłem w miejscu, lecz po krótkiej chwili na moją twarz wkradł się wredny uśmieszek. Przekręciłem klamkę wchodząc do absolutnego burdelu. Wspomnienia o płaczącej Sarze od razu wróciły do mojej głowy. Przetrzepywała jego pościel i szukała tego świństwa. Stanąłem na jednej z płyt do PlayStation kiedy zacząłem poszukiwania kolejnych zdobyczy.  Otworzyłem szafę. Wszystkie jego poobdzierane i przesiąknięte zapachem tytoniem dżinsowe kurtki wyrzuciłem na ziemię. Kucnąłem w tej stercie i zacząłem przeszukiwać kieszenie. Zauważyłem, że przedramię jednej kurtki jest poprzepalane papierosami. Tak, jakby Dylan lub osoba trzecia gasiła na niej pety. 

- To podchodzi pod naruszenie prywatności! - syczał.

- Chcesz swojego kochanego synka z powrotem, a ja chce wiedzieć co z moim bratem. -tłumaczyłem nie przestając wcześniejszej czynności.

- To jego rzeczy i tylko jego! - warknął.

- Znajdę go i będziecie szczęśliwi. Po tym zniknę z waszego życia. - spojrzałem w jego oczy. - Nigdy już mnie nie zobaczysz.

Ojciec mnie nie chciał na tym świecie. Ale to nie tak, że byłem zupełną wpadką. Zostawiła po sobie pamiętniki w których wyznała, że chce drugie dziecko... syna. Ojciec jednak zapatrzony był ślepo w Dylana. I wiecie co? Życie to walona loteria. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Przyszedłem na świat... w momencie kiedy ona z niego odeszła. Bóg wysłuchał jej próśb. Miała drugiego syna. 
Dylan kiedy jeszcze nie brał to wiem, że dużo dla niego znaczyłem. I o ile wspomnienia kiedy był bratem, a nie ćpunem to zdecydowana mniejszość to... pamiętam te drobne sytuacje. Nie obwiniał mnie za jej śmierć. Kochał mnie, a ja jego. Kiedy on przestał, ja dalej kochałem. I, przez lata kiedy myślałem, że ja też nic do niego już nie czuje to teraz wiem, że w tym momencie nie pragnę niczego innego od uścisku Dylana Sztorma.

Dzień dobry!
Kolejny rozdzialik. Dość spóźniony co prawda, ale jest ;D Dajcie znać co sądzicie. Po za tym muszę wam podziękować. Rzadko o tym wspominam (bo zapominam kończąc rozdział w nocy xd), lecz DZISIAJ PAMIĘTAM WIĘC O TYM NAPISZĘ!

Dziękuje z CAŁEGO mojego serduszka za wszystkie fanarty  z "Let's Race". Nigdy nie podejrzewałam, że jakiekolwiek dostanę. Tymczasem napływa do mnie ich coraz więcej.
Dlatego dziękuje tutaj:
Liliana_123 - która swoją drogą przysłała pierwszego fanarta. Narysowana, przez ciebie Lucy dalej jest u mnie na telefonie ;D
Hela_love - za MASĘ artów z chyba każdą możliwą postacią. Nawet z potencjalną dziewczyną Alexisa XD
_DragonNasari_ - twoje ilustracje świetnie oddają chłopaków i Lucy. Ubranie Fernando absolutnie mnie poruszyło <3 
No i też niezawodnej CarsTwin kako, która w trudnych momentach pisania cierpliwie mnie wysłuchiwała i dawała wsparcie.

Jesteście najlepsi! Dziękuje wam za to, że jesteście. Wkrótce postaram się również o rozdział "Insufficient"

Po za tym... chcielibyście, abym napisała wam kilka recenzji? (do "Życie Fana, czyli poradnik przetrwania") Bo powiem wam szczerze, że jestem po kilku mocnych filmach i książkach i być może zaproponowałabym wam coś ciekawego ;) Pytam się, bo wiem, że moje ostatnie takowe nie miały dobrego odbioru XD 

Na dzisiaj tyle. DZIĘKUJE ZA PRZECZYTANIE! DO ZOBACZENIA SKARBY!

Ps. Lucy comming 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro