ROZDZIAŁ.60 PEWNOŚĆ
***Pov. Lucy***
Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać widząc Alexisa trzymającego na barkach Jerry'ego na którego ZNOWU barkach siedział Carlos. Mieli zawiesić gwiazdę na choince, lecz ja widziałam jedynie ich nagłą śmierć. Do pokoju przyszedł Francesco. Na bluzie miał ślady przypraw, a na dwóch palcach plastry. Zgaduje, że zaciął się nożem w kuchni
- Okey, nie było mnie tylko chwilę. Dlaczego robicie wieżę? - zapytał stając obok mnie.
- Chwilkę? Minęły 4 godziny! - powiedziałam. - I mieliśmy ubrać choinkę.
Carlos założył gwiazdę i uśmiechnął się.
- Tak! - krzyknął odchylając się do tyłu. Jerry w tego efekcie również. Przeważyli Alexisa i runęli na ziemię. Fernando zatkał usta dłońmi, a ja zaczęłam śmiać się bez opamiętania.
- Przypomnijcie mi, aby następnym razem to nagrać. - dalej nie mogłam przestać się śmiać kiedy ich trójka rozmasowywała obolałe miejsca.
- Którego cioła to był pomysł, abym to JA był na dole?! - warknął Alexis
- Twój idioto. Ponoć masz najwięcej siły. - odparł Jerry dalej spokojnym głosem starając się rozmasować łopatki.
- Mój? nie jestem na tyle głupi. - fuknął.
- Może głupi nie jesteś, ale to akurat twój pomysł. - wtrącił cicho Carlos masując tył głowy.
- To ty się podnieciłeś zakładaniem tej gwiazdy!
- Dobrze panowie! Spokojnie. - wtrącił Fernando. - Rozumiem, że jesteście źli. Jakby nie patrzeć... wywaliliście się z dość sporej wysokości...lecz to nie jest powód do kłótni.
Jerry pomógł wstać Carlosowi wyciągając i rękę w stronę Alexisa.
- Wsadź sobie w cztery literę tą rękę. - fuknął wstając samodzielnie.
- To, że ty lubisz nie znaczy, że i ja lubię. - wzruszył ramionami otrzepując się z kurzu.
- Jeremy!
- Dobra, stop! - krzyknęłam i zapadła cisza. Oczyściłam gardło. - Proponuje pograć na konsoli. Rozluźnimy się. - uśmiechnęłam się głupio.
- W co niby? - prychnął Alexis.
- Proponuje jakieś starocie. - wzruszyłam ramionami. - Lubię je.
Chłopcy popatrzyli na siebie po czym skinęli głowami.
******
- Idź do torów. - powiedział Fernando do Alexisa, który właśnie przechodził jeden z pierwszych rozdziałów "Heavy Rain".
- Idę przecież. Tylko ten chłop się grzebie.
- Ma na imię Norman. - przewróciłam oczami.
- I ćpie. - wtrącił Carlos.
- Nie! Poprowadzimy tak, że to będzie czas przeszły. - uśmiechnęłam się.
- Jaydenem gra Alexis. Nie byłbym taki pewien. - zaśmiał się Jerry.
- Raz sztachnąć się może. - prychnął. - Jeszcze okażę się, że on jest Zabójcą z Origami. Wiecie... rozdwojenie jaźni po narkotykach.
- To jak ty! - szturchnęłam go w ramię.
- Właściwie to wolałbym grać Ethanem. - westchnął Alexis.
- Jackson Ethan Sztorm. - szepnęłam do siebie pod nosem.
- Poczekaj, aż będzie musiał przechodzić, przez kable w elektrowni, albo weźmie tasak i...- mówił Carlos, lecz Jerry zatkał mu usta.
- Zostań, przy Jaydenie. - powiedział do Alexisa Jerry. Zdawać by się mogło, że nikt już nie pamięta, że przed chwilą trójka z się przewróciła.
Do pokoju wszedł mój tata wraz z Francesco.
- Chodźcie. Wszystko gotowe.
******
Usiedliśmy do stołu. Siedziałam między tatą, a Fernando. Wszystko smakowało przepysznie i sama atmosfera była wspaniała. Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy czwórka chłopaków stała mi się tak bliska. Bariery zostały złamane i traktują mnie, jak swojego kumpla. Nawet Alexis nie jest, aż tak wielkim seksistą, jak na początku. Poznałam ich na tyle dobrze, że mogą stwierdzić, że ich unikatowość jest niesamowita. Porywczy, optymistyczny, spokojny i nieśmiały. No i ja... buntownicza.
Kosztując kolejnych potraw przypomniałam sobie o Cruz. Szlag by to.
- Tato, muszę pilnie... - zaczęłam.
- Poczekaj Lucy. - wtrąciła Felicia. Popatrzyłam na kobietę z niezrozumieniem. - Patrzyliście pod choinkę? - zwróciła się do nas. Nie trzeba było długo czekać, abyśmy wymienili się porozumiewawczym spojrzeniem i w jednym momencie zerwali się do choinki. Miała rację.
- Wow... - powiedzieliśmy praktycznie jednocześnie. Podbiegliśmy do niej w poszukiwaniu naszych prezentów. Mój pakunek to było pudełko. Potrząsnęłam nim, lecz wszystko wydawało się tam dobrze zabezpieczone. Zaczęłam go otwierać. Istne... istne pudło niespodzianek.
Kółka do deskorolki, dwie karmelowe czekolady, ochraniacze na przedramiona do kombinezonu i... strój kąpielowy? Przyjrzałam się mu dokładnie. To na sto procent kostium kąpielowy. Popatrzyłam na Felicię, która puściła mi oko. Wiedziałam, że nie dostałam go bez powodu.
Jerry z wielkim uśmiechem w swojej paczce znalazł kilka gier, które osoby z mojej klasy nazwałaby antykami. Gorvette w wolnych chwilach grał na starym Nintendo Switch, które znalazł na wyprzedażach garażowych. Wnioskuje, że dzisiejszą noc przegra w "Zelde".
Alexis dostał kilka ubrań. Po jego minie wnioskuje, że całkiem mu się podobały. W paczce miał również jakieś perfumy, lecz bardziej oglądał czerwono-granatowy sweterek.
Carlos z wielkim uśmiechem wypakował ze swojej paczki farby i paletę. Nie ukrywam... zdziwiłam się. Dopiero po chwili Jerry wyjaśnił mi, że Carlos uwielbia malować krajobrazy i szkicować portrety. Nie spodziewałam się tego po nim, lecz nie ukrywam, że pasowało mi to do Carlosa.
No i Fernando. Z nieśmiały uśmiechem wyjął z paczki patelnię, garnek i, jak to nazwał "widelczyk do cytryny". Mogli się śmiać, lecz w oczach Fernando od dawna nie widziałam tyle radości. To piękne, że wreszcie robi to co kocha. Zaśmiałam się kiedy z zainteresowaniem przyglądał się patelni. Zupełnie z głowy wyleciało mi, aby zadzwonić do Cruz, mamy i Melissy. Oszalałaby ze szczęścia, gdyby dowiedziała się, że spędziłam z nimi święta. Właściwie... ten raz w roku mogę być miła.
Poprosiłam Pana Paltegumiego o kartkę i marker.
***Pov.Jackson***
Recepcjonistka wróciła do mnie wraz z komendantem. Wyciągnął w moją stronę dłoń. Uścisnąłem ją.
- Jackson Sztorm! Nie widziałem cię od dawna.
- Dzień dobry kapitanie Anderson. - odparłem poważnie.
- Nie spodziewałbym się, że zatrzymania za prędkość przestanę mieć kiedyś dla ciebie znaczenie. - zaśmiał się, lecz to akurat nie było mi po myśli.
- Nie spodziewałem się, że będziecie posądzać mnie o pobicie.
- Wiesz, jak jest...
- Oni wyglądali, jak trupy
- To było dawno temu Panie Sztorm. - zamknął ten temat dość poważnie. - Wspomnieli mi coś, że chcesz dowiedzieć się... o Dylanie.
- Tak... chciałbym. - odparłem cicho odwracając wzrok.
- Za mną. - odparł odchodząc. Wyrównałem mu kroku.
- Poszukiwania Dylana nie dały żadnych efektów. Znaleźliśmy drobne poszlaki, które miały nas do niego doprowadzić, lecz bezskutecznie. - wyjaśnił.
- Co na przykład?
- Skórzaną kurtkę. - weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Podejrzewam, że był to jego gabinet. Usiadłem na krześle naprzeciw biurka, a Anderson podszedł do wielkiego regału. Po chwili wrócił z teczką.
- I... tyle? - dopytałem.
- Znaleźliśmy w niej pojedynczego papierosa, woreczek z bliżej nieznaną substancją i resztki krwi.
- Nie, że się znam, ale często się bił. - wtrąciłem.
- Analiza wykazała, że bił również ciebie. - spojrzał w papiery po czym na mnie.
- Nie podniósł na mnie ręki. - burknąłem.
- Chciałby Pan. Na rękawach znajdują się resztki twojej krwi. - odwróciłem głowę. - Pamiętasz co się stało?
- Wielkie mi coś. Upadłem i pomógł wycierać mi krew z kolan.
- Nie kłam. - odparł, a ja głośno westchnąłem.
- Znaleźliście coś jeszcze? - zmieniłem temat.
- Nie za wiele. Pojedyncze nagrania z kamer i takie tam. Nic znaczącego.
- Szukacie go? - dalej pytałem.
- Jackson... - jego głos osłabł - Minęło 20 lat. Może być teraz na innym kontynencie. Równie może i nie żyć... pogódź się z tym, że jego już nie ma.
Zacisnąłem zęby.
- A numer telefonu? - dopytałem. - Dzwoniliście pod niego... prawda?
- Sprzedawca narkotyków, którego złapaliśmy. Nic ciekawego.
- Jak to nic ciekawego? Nie przesłuchaliście go?! - oburzyłem się. Nie wierzyłem w to co słyszę. Złapali tego który bezpośrednio miał kontakt z Dylanem, a nawet go nie przesłuchali pod tym względem.
- Znaleźliśmy mu paragrafy i ma dożywocie. Nie zmienia to faktu, że narkotyki wyżarły mu łeb. Nic nie pamięta.
******
Wyszedłem zły z komendy. Podszedłem do samochodu, gdy usłyszałem kaszlnięcie. Odwróciłem się i moim oczom ukazała się Cruz.
- O... cześć Cruz. - odparłem ze słabym uśmiechem.
- Gdzie masz telefon? - zapytała. Wyjąłem go z kieszeni i wyświetliłem 18 nieodebranych połączeń od Cruz.
- Przeprasza-
- Jack... paparazzi cię złapało i krążą w Internecie jakieś plotki. Po co?
- Chciałem się upewnić, że Dylan nie żyje. To wszystko. - obroniłem się.
- Jackson do cholery... nie mogłeś mi powiedzieć?
- Nie mogłem. Chciałem zachować to dla siebie. Miałbym przynajmniej... przynajmniej pewność. - głos mi się załamał.
- On żyje... prawda?
- Nie mają dowodów na to, że nie. - oparłem się o moje auto i westchnąłem. Cruz również to zrobiła.
- Może... znajdziemy coś.
- Jedyne miejsce, gdzie cokolwiek jest to dom mojego ojca i... - popatrzyłem w pełne zapału oczy Cruz. - Nawet o tym nie myśl Ramirez. Nawet nie myśl.
Joł. Drugi rozdział w tygodniu bo mam wenę XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro