ROZDZIAŁ.56 BUTELKA
***Pov. Lucy***
Siedzieliśmy z tatą w samolocie. Usypiałam. Nie wiedziałam czemu. Niby ekscytacja, pierwszy lot samolotem. No cóż. Nie wybiera się. Wstaliśmy z samego rana, aby zdążyć na samolot do Rzymu. Podłożyłam pod głowę pluszowego tatusia przymykając, przy tym oczy.
- Będziesz spać? - zaśmiał się.
- Mamy inne zajęcie? - zapytałam nie otwierając oczu.
- Rozmowa?
- O...?
- O wyścigach na przykład. - zaproponował. Ta... wiedział co mnie kręci.
- Cruz i Jackson przegrają ten sezon. Są nieźli, ale to nie wystarczy. Ich styl życia nie wpływa na to pozytywnie.
- Są razem. Nie ma co się im dziwić. Jak pewną rzeczy się dzieją to potrafimy zmienić dużo w naszym życiu.
- Na przykład?
- Na przykład, jak mama zaszła w ciąże. Skakałem wokół niej i dbałem, aby niczego jej nie brakowało. - wydawał się rozbawiony na tę myśl. - Chodzenie po lekarzach i niespokojne nocy, przez "pewną buntowniczkę" jeszcze przed jej narodzeniem. Tego się nie zapomina.
- Rezygnowałeś z treningów? Dla mamy?
- Dla was. Popadłbym w depresję, gdybym dowiedział się, że coś może się którejś z was stać.
Uśmiechnęłam się. To co mówił było miłe. Tata był najlepszym facetem jakiego znam. Nikt nie może mu się równać. Taki przeciętny Alexis nie dorasta my do pięt.
- Nie żałujesz, że mniej czasu trenowałeś? Pewnie kilka nagród przemknęło ci obok nosa.
- Nie... - popatrzył prosto w moje oczy. - Ty jesteś moją największą nagrodą. To, że tamtego dnia zdobyłem tłoka przestało się dla mnie liczyć, gdy po raz pierwszy miałem Cię na rękach.
- Czerwona, płacząca bulwa, a złoty puchar? - zaśmiałam się. To co mówił było bardzo miłe.
- I na kogo ta bulwa wyrosła? Na silną, pewną siebie i niezależną dziewczynę. Łamiącą stereotypy... i mimo, iż jeszcze nie chcesz, aby to do ciebie dotarło to kobiecą w jej wszystkich na oko męskich zainteresowaniach.
- Lepiej otrzeć się o śmierć i przeżyć, niż nie zaryzykować malując paznokcie. - uśmiechnęłam się.
******
Willa Paltegumich już z daleka była wyraźnie widoczna. Nowoczesne, a jednocześnie bardzo klasyczne miejsce. Francesco uwielbiał opływać w luksusach. Wjechaliśmy za kamienne ogrodzenie zdobione różnymi rzeźbami. Nigdy nie rozumiałam dawnej sztuki. Nagie kobiety z kawałkiem liścia, przy tyłku... to chyba dobra definicja na dawną sztukę.
Szofer, który miał nas przywieść zatrzymał się. Zasunęłam szarą, długą kurtkę. Wysiedliśmy z auta. Tata podał mi moją jedną walizkę sam biorąc swoją. Francesco wyszedł machając nam od progu.
- Zygzakko i Lucu Makkaki, wejdźcie! - zaprosił nas do środka. Od razu skorzystaliśmy. Pamiętacie, jak wspominałam, że w Chłodnicy było zimnej, niż wcześniej? Temperatura tam to pikuś. Mimo tak, krótkiego czasu przebywania na dworze moje poliki nabrały czerwonego koloru. Chyba nie jestem przyzwyczajona do temperatur panujących w Europie. - Ragazzi! Chodźcie tu! - zawołał Francesco na całe gardło. Zdjęłam kurtkę poprawiając czarną, dżinsową katankę na moich ramionach. pod nią miałam białą koszulkę, a na nogach miałam błękitne dżinsy z dziurą na kolanie i podwiniętymi nogawkami. Do momentu wyjazdu nie zdążyłam kupić zimowych butów i byłam na tym mrozie w czerwonych trampkach. Włosy luźno opadały na moje ramiona. Przed wyjściem mama stwierdziła, że wyglądam w tym bardzo dorośle, lecz nie byłam co do tego pewna. Ruszyłam w kierunku schodów z walizką. Stanęłam przed nimi poprawiając szybko kokardkę. Wtedy cztery znajome głosy pojawiły się na schodach.
- Hola Lucy! - krzyknął Carlos zjeżdżając po poręczy. Czego w sumie mogłam się po nim spodziewać. Miał na sobie ciemnozielony t-shirt i szare dżinsy.
- Cześć.- powiedział Jerry opierając się o ścianę w połowie schodów. W szarym swetrze i czarnych spodniach wyglądał cudownie. Zabrzmiałoby to dziwnie, gdybym mu to powiedziała, lecz taka prawda. Ubierał się w uniwersalne kolory i kroje, przez co jego wszystkie stroje zdawały się pasować na każdą okazję.
- Dzień dobry skarbie. - rzekł Alexis schodząc po schodach. Wzdrygnęłam się. "Skarbie" nie brzmiało dobrze. Brzydziło mnie takie pieszczotliwe nazywanie: misiu, koteczku, rybciu. My nie jesteśmy zwierzętami. Alexis miał na sobie granatową kangurkę, ciemno-szare spodnie. Przykuły mnie jego trampki w szachownice. Miałam identyczne i nosiłam je w jakieś święta, gdzie moje poobdzierane (lecz bardzo poczciwe!) trampki nie do końca by pasowały.
- Cześć wszystkim. - odpowiedziałam im na raz z uśmiechem. Wtedy po schodach zszedł Fernando. Już z daleko czułam jego perfumy. Wróciłam do zapachu, który roznosił się w mojej szafie. Ubrany w zieloną, flanelową koszulę i czarne spodnie wyglądał odmiennie. Nie widziałam go nigdy w koszuli. Na jego piersi zawieszone były nieśmiertelniki. Ich motyw był wspaniały i bardzo kojarzył mi się z Ameryką. Żołnierze Amerykańcy byli jednymi z pierwszych, którzy zaczęli nosić nieśmiertelniki. To nie wszystko. To oni też nakładali na niego gumeczki, jako pierwsi.
- Dobry Lucy. Zapraszam na górę. - odparł ze szczerym uśmiechem. Jego heterochromia... to zjawisko było tak dziwne, że, aż w tym piękne. Alexis pociągnął mnie za górę. Zdołałam tylko obrócić się w tył, aby zobaczyć, że Jerry wziął moją walizkę. Wyrównaliśmy Fernando. - Miałem się ciebie o to zapytać. Jako, że jesteś dziewczyną to spanie w pokoju z czwórką chłopaków może być dla ciebie niekomfortowe, więc jeżeli tylko chcesz dostaniesz osobny pokój.
- Nie traktujcie mnie, przez płeć, jak dziwaka. - poprosiłam. - Śpię z wami.
Nawet jeżeli byłoby to dla mnie niekomfortowe złamałbym tą granicę tylko po to, aby udowodnić, że czasami nie ma to znaczenia.
******
Pokój Fernando był bardzo duży. Po za jego łóżkiem i resztą mebli znalazło się miejsce na pięć dmuchanych materaców, które swoją objętością nie zajmowały nawet 1/4 pokoju. Wbrew temu było tu naprawdę ciepło.
- To... co robimy? - zapytał Jerry pomagając mi z materacem i śpiworem. Zapewnił, że mam sobie dać z tym pomóc. Z ich czwórki Jerry był najbardziej otwarty, a przy tym jednocześnie kulturalny. Carlos mimo otwartości wolał nie wtykać nosa w sprawy, których nie rozumiał, Alexis swoją zbyt pewnością siebie odrzucał, a Fernando... nie był otwarty.
- Butelka. - od razu wypalił Alexis. - Na pytania i wyzwania.
- Jak dla mnie może być. - od razu zapewnił Carlos szczerząc się swoim aparatem. Wyglądał w nim w uroczo i niewinnie. Zielone gumeczki promieniowały optymizmem.
Fernando wziął butelkę i usiadł w roku pokoju obok szarego fotelu. Wszyscy do niego podeszliśmy. Usiadłam obok niego, a tuż obok mnie Alexis.
- Ustalmy tylko sobie bez pytań o wiadomo co. - zarządził Włoch. Oczywiste było zakazanie pytań z kategorii "dorastanie" czyli wszystko związane lub kojarzące się z tym. Jak dobrze. Fernando zakręcił natrafiając na Carlosa.
- Pytanie! - od razu krzyknął.
- Czy chciałbyś zdjąć aparat na zęby?
-Nie! Absolutnie. Przyzwyczaiłem się do niego, a po za tym czuje, że dodaje mi on pewności siebie. - Carlos jak zwykle optymistycznej myśli. Mój aparat na zęby tylko przypominał mi o tym, że jako dziecko pozbyłam się przednich zębów w złej kolejności powodując zapadnięcie się górnych dwójek i wampirze kły. Carlos zakręcił. Padło na Alexisa.
-Wyzwanie. - powiedział od razu.
- Masz krzyknąć za okno cytat z jakiegoś filmu.
Alexis podszedł do okna i bez chwili zawahania krzyknął "Muzyka najlepszym nośnikiem wspomnień" po czym wrócił do nas z pewnym uśmiechem
- "Powrót do przeszłości", klasyk. - odparł kręcąc. Padło na mnie.
- Pytanie. - tak czy siak byłam na straconej pozycji.
- Gdybyś musiała przejąć od każdego z nas jedną cechę, to które to by były? Chodzi o charakter.
- Po Carlosie wieczny optymizm, Jerrym opanowanie, po tobie nic i chętnie całokształt Fernando.
- Nie chciałabyś. - wtrącił. - Nieśmiałość, zamknięcie w sobie i introwertyzm to nie są dobre cechy.
- Z punktu widzenia osoby śmiałej, otwartej i towarzyskiej nie ma nic lepszego od tego.
WESOŁEGO NOWEGO ROKU! DOBREGO PICOLLO!
Ostatni rozdział na rok 2018 r! Wszystkie najlepszego! Mam nadzieje, że rozdział się podoba i widzimy się już po nowym roku ;D DO ZOBACZENIA!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro