Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.5 MOGŁAM STRACIĆ

Podeszłam do McQueena, który stał w naszym garażu. W rękach cały czas miałam Lucy dlatego ostrożnie przekazałam ją Zygzakowi. Dziewczynka od razu wtuliła się w ramie swojego ojca.

-Co to miało znaczyć Buntowniczko?- zapytał, a dziewczynka spojrzała w jego oczy. Nie był zadowolony z postawy swojej córki.

-Kiedy on go przygniótł nogą!- krzyknęła.

Zaczęłam kojarzyć fakty. Sztorm po zwycięskich wyścigach często (chociaż nie zawsze) kładzie swój kask na ziemi i przez jakiś czas opiera na nim nogę. Kiedyś w jakimś wywiadzie mówił, że znaczy to, że "zmiażdżył" swoich rywali.
Ja unoszę kask do góry, a Sztorm przygniata go nogą. Chyba proste.

-To jest jego taki...specjalny ruch.- stwierdził niepewnie.

-Czyli on to specjalnie?- spytała zawstydzona.

-Tak kochanie.- potwierdził Zygzak.

-Ja myślałam, że on chce go zniszczyć! Bałam się, że pęknie.

Wbrew wszystkiemu to dziecko ma złote serce. Zygzak odłożył ją na ziemię.

-W porządku. Nic takiego się też nie stało. Pójdziesz tylko z Cruz do Jacksona go przeprosić.

-TYLKO?- zapytałam z lekkim oburzeniem. Spojrzałam na McQueena, który miał bardzo poważną minę.

-Wiem, że z własnej woli do Sztorma nie chcesz się zbliżać, ale jego nastawienie mogłoby się lekko zmienić, gdyby wiedział, że...-zaczął tłumaczyć.

-Chodź Lucy...idziemy do Sztorma.- przerwałam Zygzakowi wyciągając rękę w jej stronę. Dziewczynka od razu ją złapała. Mimo, iż Lucy nie była sekretem uważał, że lepiej będzie, jeżeli nie będzie wkoło niej zainteresowania tylko, że względy na "McQueen" w papierach.

******

Ja i Lucy chodziłyśmy między garażami. Wielu zawodników już wyjechało ze stadionu i gdzieś w głębi duszy miałam nadzieje, że wśród nich jest Sztorm. Doszłyśmy pod garaż z numerem 20. Delikatnie puściłam rękę Lucy, a sama westchnęłam głośno. Zapukałam. Przez krótką chwilę nikt nie zbliżał się do drzwi.

-Widzisz Lucy! Nikogo nie ma! Wracamy.- odparłam odchodząc kilka kroków. Wtedy drzwi otworzył nikt inny, jak Jack. Był już przebrany w normalne ciuchy. Czarna kangurka, granatowe dżinsy, a na stopach szare Air Maxy.

-Znowu ty?- zapytał widząc Lucy. Stanęłam obok małej.- I ty Ramirez...

-Tak! To my! Jej!- wyszczerzyłam się głupio, lecz widząc surową minę mojego rywala westchnęłam i zdjęłam z twarzy mój sztuczny uśmiech.- Chciała przeprosić.

-Ona?- wskazał na Lucy.

-Nie pokazuje się palcem.- zganiła go młoda McQueen. Sztorm schował dłonie do kieszeni dżinsów.

-Tak ona.- odparłam.- Ja nie mam za co przepraszać.

-Polemizowałbym.- na te słowa zmarszczyłam brwi.

-Panie Sztorm, przepraszam, że zabrałam kask. Myślałam, że pan chce go zniszczyć!- odparła gestykulując. Jeżeli ten widok nie stopił jego skamieniałego serca to znaczy, że on go nie ma. Mężczyzna, przez chwilę patrzył na nią pytającym wzrokiem, lecz po krótkiej chwili przykucnął, aby być z nią na równi.

-Nic się dzieje malutka, nic się nie dzieje.- uśmiechnął się w jej stronę.  W tym samym czasie dostrzegłam McQueena idącego obok powoli odjeżdżającego Porsche.

-Młoda leć do samochodu.- poprosiłam ją. Ta przytaknęła i ruszyła w stronę Porsche. Odprowadziłam Małą wzrokiem, po czym wróciłam do Jacksona, która patrzył na swoje buty- Że ty umiesz się uśmiechać-szok!- od razu poczułam na sobie jego wzrok.

-Do takich, jak ty nie ma co się uśmiechać. Mówiłem Ci coś miesiąc temu. Nawet najlepsze przebranie nie sprawi, że będziesz dobrym kierowcą rajdowym. Ani przebranie, ani McQueen w twojej drużynie.- odparł cofając się.

-Może jeszcze przyjdzie czas kiedy to wszystko odszczekasz Sztorm.

-Hah...nie spodziewaj się tego w najbliższym czasie.

******

-Coś się stało Cruz?- zaczęła Sara po prawie godzinie drogi. Kaptur mojej żółtej bluzy zasłaniał mi połowę twarzy. Po jej pytaniu mocniej naciągnęłam go na moje kędzierzawe włosy. - To nie jest odpowiedź.- zdjęłam kaptur i popatrzyłam na twarz Sary, która wiozła mojego CRS'a do Chłodnicy Górskiej. Kobieta była wysoką blondynką o zielonkawych oczach. Włosy zaczesywała do tyłu i wiązała w mocnego kucyka. Nie należała do najszczuplejszych. Zwykle widziałam ją w niebieskiej kurtce z żółtym napisem "DINOCO 51" i dinozaurem w tym samym kolorze.

-Sztorm to debil.- stwierdziła krótko.

-Tyle to już wiem.- zaśmiała się.- Nie przejmuj się nim. On taki od zawsze był, jest i najprawdopodobniej będzie.

-On uśmiechnął się do Lucy. UŚMIECHNĄŁ. 

-Nie wiedziałam, że potrafi.

-Ja też!- odparłam.

Wtedy zadzwonił mój telefon. Wyciągnęłam z kieszeni dżinsów komórkę. To Tex Dinoco. Bez zawahania odebrałam.

-Dzień Dobry Szefie.- przywitała się.

-Witam Cruz. Niestety mam dużo spraw na głowie więc wybacz, że tak szybko i, przez telefon, ale gratuluje.- pogratulował mi z entuzjazmem.

-Przecież przegrałam. 

-Kiedyś jeden młody wilkołak powiedział mi to samo. Wiesz co mu powiedziałem?  "Mistrzuniu, w tej branży liczy się coś jeszcze. Nie tylko wyniki". Wiesz komu to powiedziałem?

-Nie wiem...

-Twojemu trenerowi to powiedziałem.- Uśmiechnęłam się pod nosem.- Muszę już kończyć. Za tydzień go wyprzedzisz, nie ma co!- mówił z ekscytacją.- Trzymaj się dziecko.

-Do widzenia.- zakończyłam rozłączając się.

-Tex?- zapytała Sara.

-Tak.

-Widzę, że humor wrócił?

-Powiedziałabym raczej, że w całej tej szarej, smutnej  społeczności są złote jednostki.

***Pov. Sally***

Na dworze było już ciemno, a ja z Lucy cały czas wracałyśmy do Chłodnicy Górskiej. Uważnie patrzyłam na drogę co chwilę zerkając w lusterko wsteczne, aby pilnować Lucy. Nie było z nią nigdy większych problemów. Zwykle rysowała coś w swoim bloku, bądź spała. Byłam już zmęczona, ale do miasta już niedaleko.

-Daleko jeszcze?- zapytała.

-Jeszcze troszkę.- stwierdziłam. Wiedziałam, że dziewczynka nie mogła doczekać się, aż zobaczy Zygzaka i stąd te pytania.- Chcesz zobaczyć tatę? Nie jesteś zmęczona?

-Nie jestem i oczywiście, że chce!- odpowiedziała. Zaśmiałam się. Czemu mnie to nie dziwi?

Zawsze zastanawiałam się, czy Zygzak będąc w jej wieku tak się zachowywał. Energiczny, uśmiechnięty, nie przejmujący się upadkiem.

-Chcesz pogadać z tatą?- zapytałam.

-Yhym!- wywnioskowałam, że znaczyło to tak. Jedną rękę wzięłam telefon, który leżał na przednim siedzeniu i podałam Lucy.- Wiesz, jak się dzwoni.

***Pov. Zygzak***

Ziewnąłem głośno opierając głowę o szybę w Mack'u. Za 20 minut zjeżdżaliśmy z autostrady na Drogę 66. Było chwilę po 1 w nocy. Padałem z nóg.

-Co ty taki zmęczony?- zapytał Maniek rześkim głosem.

-Po prostu. Spać mi się chce. 

-Może zjedziemy jeszcze gdzieś napić się kawy?- zaproponował.

-Jeżeli chcesz się napić to możemy. Ja osobiście chęci nie mam.- stwierdziłem patrząc na niego z uśmiechem. Wtedy zadzwonił telefon. Wyciągnąłem telefon z kieszeni kurtki. Ukazało mi się zdjęcie mojej żony. Dzwoni na wideo? 

-Kto dzwoni?- zapytał.

-Sally.- stwierdziłem odbierając.

-Tata!- zobaczyłem Lucy. Od razu energia mi wróciła.

-Cześć Buntowniczko!- przywitałem ją.- Nie jesteś śpiąca?

-Ani troszkę!- stwierdziła. Prychnąłem śmiechem.

***GODZINĘ PÓŹNIEJ***Pov. Cruz***

Do Chłodnicy dotarliśy koło 2 w nocy. Po tym, jak Sara i Maniek zaparkowali szybko wysiadłam z busa. Pan McQueen również tylko on skierował się biegiem w stronę samochodu Sally, który przed chwilą zaparkował pod motelem. Wyjrzałam delikatnie. Zygzak otworzył drzwi od Porsche i z jego tyłu wyciągnął śpiącą Lucy. Jedną rączkę dziewczynka miała na jego klatce piersiowej, a drugą trzymała swojego "pluszowego tatusia". Oczywiście, przez sen. Sally wyszła z auta i pocałowała go w usta po czym razem pokierowali się do wejścia do ich domu. Ten widok był strasznie wzruszający. Wyciągnęłam z kieszeni bluzy klucz od stożka i zaczęłam otwierać drzwi. Po wejściu ponownie zakluczyłam je i padłam na łóżko.

***RANO***Pov. Zygzak***

Leniwie otworzyłem oczy. Ziewnąłem starając się, przy tym rozprostować ręce (cały czas w pozycji leżącej). Popatrzyłem w prawo i widziałem, że Sally dalej smacznie śpi. Nie chcąc jej przeszkadzać delikatnie podniosłem się do pozycji siedzącej. Sięgnąłem po telefon, który leżał na stoliczku nocnym. Włączyłem Facebooka, aby zobaczyć powiadomienia.

NOWE:
Marek Marucha opublikował(a) post
Raoul Farafura oznaczył(a) Cię w poście
Raoul Farafura  opublikował(a) post
Cruz Ramirez opublikował post


Nawet nie jest tego tak dużo, jak myślałem.

Marek Marucha Jackson Sztorm
Ładne zwycięstwo Sztorm. Prawie tak ładne, jak moje

Nigdy nie zrozumiem, czemu Marucha wrzuca to na swój publiczny profil. Gratulacje składa się raczej prywatnie. Czekaj...wróć...Marucha jest zacofany i inaczej nie umie. 

Raoul Farafura jest z Zygzak McQueen
"Jeżeli chcesz skręcić w lewo, musisz skręcić koła w prawo"
Hudson znał się na rzeczy. Miło mi, że podzieliłeś się mną jego
mądrością McQueen.

Do tego dodane było jego zdjęcie z wyścigu. Raul ściga się po nieutwardzonej nawierzchni. Ziemia, brud, kurz. Będąc na Grand Prix Chłodnicy Górskiej w 2011 wyjawiłem mu radę Wójta. Mimo, iż Raoul już ją znał i korzystał z jej przesłania stwierdził, że to piękne z mojej strony, jaki mam do tego sentyment. 

Wtedy usłyszałem ziewnięcie. Odłożyłem telefon na szafkę i popatrzyłem na budzącą się Sally.

-Cześć Skarbie.- przywitałem ją.

-Cześć Naklejek.- odwzajemniła. Pochyliłem się nad nią i pocałowałem w usta. Po tym, jak oderwaliśmy się od siebie między naszymi twarzami było dosłownie centymetr przerwy. Patrzyłem w jej turkusowe, jak morze oczy. Kątem oka zerkałem na malinowe usta. Wtedy Sal złapała mnie za policzek gładząc go. Mruknąłem cicho. Kobieta zaśmiała się.

-Mogę zobaczyć szramę?- zapytała. Kiwnąłem lekko głową pozwalając jej na odgarnięcie włosów. Delikatnie odsunęła je i zaczęła delikatnie dotykać małego wgłębienia.-Cieszę się, że mogę teraz tego dotknąć.

-Czemu niby?

-Bo mogłam Cię stracić...

***FLASHBACK*Pov.Sally***

-Zygzak!- krzyczałam z łzami w oczach próbując dobiec do leżącego wraku auta. Skutecznie od tego powstrzymywał mnie jeden z ratowników medycznych, które uporczywie trzymał mnie za ramię. Byłam strasznie zła. 

Nie mogłam nic zrobić. Przestałam się szarpać. Ratownik widząc to puścił mnie i podbiegł do reszty która próbowała wyciągnąć Zygzaka z samochodu. Próbowałam zachować zimną krew, ale nie mogłam. Wtedy usłyszałam dźwięk upadającego metalu- były to drzwi auta.  Popatrzyłam z nadzieją na zobaczenie Lalusia. Usłyszałam dźwięk nożyc, a po chwili moim oczom ukazał się mój Zygzaczek. Ratownicy zdjęli z jego głowy popękany kask (już bez szybki), który odsłonił jego zakrwawioną głowę. Podbiegłam do niego. Leżał parę metrów od wraku.  Od razu zauważyłam plamy krwi na kombinezonie. Żółta błyskawica miała na sobie czerwoną plamę. Wzięli go na nosze i zaczęli pakować do ambulansu. Pobiegłam za nim.

-Pani kto?- zapytał ratownik.

-Jego żona!- krzyknęłam wsiadając do ambulansu. Mogłam teraz widzieć go z bliska. Jego powieki były zamknięte. Z moich oczy zaczęły lecieć łzy. Ratownik do jego twarzy przyłożył maskę tlenową. Oddychał...ale, jak słabo. Wdech, długa przerwa, wydech i znowu przerwa. Jego blond grzywka była w krwi. Odgarnęłam ją do tyłu i zauważyłam rozciętą ranę. Wydawała się całkiem głęboka. Musiała powstać przez szybkę kasku która cała popękała.
Jechaliśmy do szpitala, lecz cały czas byłam zestresowana. Jego serce ledwo biło. W każdej chwili mogłam go stracić.

***

-Sally McQueen?- zapytała mnie pielęgniarka.

-Tak.- odparłam niepewnie pociągając nosem. Podszedł do nas lekarz. Jego mina nie wskazywała nic dobrego.- Wszystko jest...w porządku...tak?- zapytałam niepewnie.

-Nie chce pani oszukiwać.- zaczął.- Nie ma wstrząsu mózgu to jest dobra wiadomość. Ma sporo ran, ale dwie najpoważniejsze to rozcięcia na głowie i w okolicach serca.  Stracił dużo krwi i jest nieprzytomny.

-Ale wyjdzie z tego...prawda?

-Nie będę nic obiecywał.- odparł.

-Mogę go zobaczyć?

-Na razie nie. Opatrzyliśmy rany i będziemy wtłaczać mu krew . Nadal jest bardzo słaby i musimy poczekać na poprawę.

Po tych słowach odszedł, a ja zostałam sama z myślami. Przysiadłam na krześle chowając twarz w dłoniach.

***

Dzień 4... praktyczny brak poprawy. Patrzyłam na Zygzaka przez szybę. Nieprzytomny. Na jego twarzy była maska tlenowa, a na czole spory opatrunek, który zdążył już przesiąknąć krwią. Mimo, iż bicie jego serca było silniejsze i zdecydowanie stabilniejsze to nadal nic nie wskazywało na poprawę. Nie miałam już siły. Niepostrzeżenie podeszła do mnie lekarka.

-Mam dla pani herbatę.- odparła podając mi kubeczek. Przyjęłam go z delikatnym uśmiechem.

-Dziękuje.

-Jest tu pani od 4 dni... może pójdzie pani gdzieś się wyspać i umyć? Widzę, że jest pani zmęczona.- mówiła z troską

- Materac od was w zupełności mi wystarcza...-wskazałam na materac no którym zwykle ćwiczy się gimnastykę. Moje aktualne łóżko.-...dziękuje. Nie chcę opuścić mojego męża jeszcze teraz kiedy tak bardzo mnie potrzebuje.

-Chce pani do niego wejść?- zapytała. Zabrakło mi słów. Zdołałam tylko przytaknąć , a moje oczy zalać łzami szczęścia.

-Dziękuje...-szepnęłam.

Lekarka wpuściła mnie do Zygzaka. Podbiegłam do niego i usiadłam na taborecie, który stał, przy łóżku. Dopiero teraz zauważyłam, że jego blond końcówki grzywki zostały podcięte. Właściwie nie dziwiło mnie to. Krew tak, czy siak po skrzepnięciu skleiła, by je na amen.

-Zygzak...- zaczęłam płakać. Złapałam go za dłoń na której był opatrunek.-Skarbeczku...obudź się proszę...walcz.- mówiłam z nadzieją, że mnie słucha. Po moich policzkach ciekły strumyczki łez.- Zobaczysz...będzie dobrze. Wrócimy do domu. Masz małą córeczkę...walcz choćby dla niej.- mówiłam drżącym głosem.- Jeszcze zobaczysz...wszystko się ułoży...- po tych słowach strumienie łez się zwiększyły. Teraz, jak nigdy wcześniej pragnęłam jego dotyku...

******
Siemka...szybkie info! 
Postaram się w ten weekend wrzucić jeszcze jeden rozdział więc możecie czekać. Po za tym napiszcie co sądzicie o rozdziale. Byłabym wdzięczna ;) Miłego dnia/południa/popołudnia/wieczora/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro