Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.38 LUCY V2

***Pov.Lucy***
Za nim wyszłam na deskę zdążyło się już nieznacznie ściemnić. Gry wciągają. Wzięłam czerwoną fiszkę w dłoń i wyszłam bez słowa z domu. Tata i mama raczej nie denerwują się kiedy nagle znikam i nie mają pretensji pod kątem tych "ucieczek". Po za tym chciałam wreszcie pobyć sama. Lubie towarzystwo ludzi, ale czasami go nie znoszę. Ostatnie sytuacje za to tylko sprawiły, że chce być sama. Wybiegłam na ulicę i rzuciłam deskę. Podbiegłam do jadącej wolno fiszki i wskoczyłam na nią. Zaczęłam odpychać się nogą powoli wyjeżdżając po za granicę miasta. Mimo, iż jechałam właściwie po suchej ziemi nie przeszkadzało mi to znacznie. Kiedy jednak w miejscu ziemi pojawiał się piach...ups. Zeszłam z deski po czym rozejrzałam się wkoło. Byłam koło jakiegoś wzgórza. Tata zabierał mnie tam czasami. Kiedyś opowiadał, że spał tam kiedyś ze mną, jak byłam malutka. Wlazłam na górkę z niewielkim trudem. Chociaż lekko się zdyszałam. Moim oczom ukazał się cudowny widok. Słońce praktycznie całe zaszło za horyzont, lecz niebo pozostało w fioletowo- różowych barwach.
Usiadłam na skraju wzgórza i spuściłam nogi w dół kładąc obok siebie deskę. Westchnęłam całkiem głośno. Jakim cudem ludzie są czasami tak irytujący? Swoim zachowaniem i samym faktem istnienia. Albo inaczej. Dlaczego czasami kocham z nimi przebywać i rozmawiać, a czasami być zupełnie sama- tak, jak teraz. Nie chciałam gadać z tatą, mamą, czy innymi. Nawet nie chce mi się ganiać za Jacksonem. Tak pobyć sama ze sobą. Znaczy. Rano muszę ogarnąć Sztorma, bo poczuł za dużo luzu, ale jednak.
Patrzyłam na miasto z delikatnym uśmiechem. Niektórzy wychowują się w wielkich metropoliach, a inni w małych miasteczkach, bądź wsiach. Urodziłam się tutaj, wychowuje się, lecz wiedziałam, że nie zostanę w Chłodnicy Górskiej. Jak bardzo bym chciała tak nie mogę. Zaczęłam sobie zadawać sporo pytań...
Co by było gdyby tata wtedy umarł?
Mama na 100% nie zgodziłaby się, abym jeździła gokartem lub chciała w przyszłości pójść w jego ślady. Przecież i ja mogłabym wtedy podzielić jego los. Cruz nie zostałaby kierowcą wyścigowym, a pozostała trenerką. Bardzo możliwe, że na miejsce taty wszedłby któryś z kierowców nowej generacji, a on sam po kilku miesiącach poszedłby w zapomnienie. Cruz nie poznałaby mnie. Jackson nie wpadłby tutaj, aby ją przeprosić. Nie nawiązaliby bliższych relacji, a ja nie poznałabym Fernando, Alexisa, Carlosa i Jerry'ego. Jedna śmierć odmieniłaby los kilku pokoleń.
Jakby to było gdybym go straciła? Kto wiązałby mi czerwoną wstążkę na nadgarstku każdego ranka? Kto woziłby mnie do szkoły i potrafił siedzieć całą noc, jak miałam koszmary? Czy byłabym teraz taka, jak teraz?
Wstałam na chwile i otrzepałam czarne spodnie z brudu. Wzięłam deskę i ponownie usiadłam tylko bliżej małego drzewka, które tam rosło. Położyłam się kładąc pod swoją głowę fiszke. Patrzyłam przez krótką chwilę na widok Chłodnicy z dalszej odległości leniwie, przytym mrugając.

-Cześć!- usłyszałam podejrzanie znajomy głos. Podniosłam się, aby zobaczyć dziewczynę w moim wieku.

-Emm... cześć?- odpowiedziałam niepewnie wstając.- Jak masz na imię?- zapytałam.

-Lucy McQueen.- odpowiedziała. Patrzyłam na nią dziwnie, gdy zauważyłam na jej nadgarstku wstążkę. Odsunęłam się od niej z przerażeniem upadając, przy tym na ziemię.- Jestem Tobą z równoległego wszechświata.

-Czego kurw...

-Nie przeklinaj!- zganiła mnie... Lucy 2? Zaczęłam skanować ją wzrokiem. Była z twarzy i postury identyczna, jak ja. Jej włosy związane były w wysokiego kucyka, a na nosie miała czarne okulary kujonki. Ubrana była w czerwono-czarną flanelową koszulę w kratę, a na nogach miała granatowe dżinsy. Stopy osłaniały znane mi czerwone trampki, które były może mniej zniszczone, niż moje.

-Ładna wstążka...- odparłam dalej siedząc na ziemi. Byłam przerażona. Zaczęła iść w moją stronę zdejmując ją, przy tym z nadgarstka. Przykucnęła, przy tym pokazując mi ją.

-To moja pamiątka po tacie.- mówiąc to lekko się uśmiechnęła, lecz po chwili zobaczyłam, że oczy jej się przeszkliły.- Zmarł w wypadku na Nascarze... nieszczęśliwy wypadek.- pociągnęła nosem spuszczając głowę. Zdjęłam okulary z jej nosa i wytarłam szkła rękawem baseball'ówki. Podniosłam jej podbródek i to samo zrobiłam z jej oczkami. Na jej nosek, który zrobił się czerwony wsunęłam okulary. Nie wiem, czemu to zrobiłam, ale poczułam potrzebę, że muszę.

-Dzięki...-odparła cicho patrząc mi w oczy. 

-Niemożliwe, że jesteś mną...-powiedziałam niepewnie.

-Zapytaj mnie o coś skoro nie wierzysz.- rzekła.

Zamyśliłam się chwilkę.

-Jak mam na drugie imię?

-Susan.- odparła natychmiast.

-Jakie zwierzę chce najbardziej?

-Psa. Dokładniej bernardyna.

-Nazwałabym go...

-Luckey, bądź Sumo. Nigdy nie mogłaś się zdecydować.
Zacisnęłam zęby.

-Daj mi coś Ci pokazać.
Mówiąc to wstała i podała mi rękę. Złapałam za nią i zaczęłam się podnosić. Schyliłam się po fiszkę i zaczęłyśmy schodzić z górki w kierunku miasta.

-Jak szkoła?- zapytałam.

-Walczyłam o celujący z chemii, ale pani powiedziała, że za to, że nie pojechałam na olimpiadę nie da mi jej.- mówiła spokojnie. Zrobiłam wielkie oczy przypominając sobie o mojej czwórce na szynach.- Olimpiada pokrywała się z...
Tutaj przerwała, lecz nie chciałam, aby kończyła. Dotarłyśmy do miasta. Ulice nigdy nie były tam takie puste.

-Gdzie wszyscy?- zapytałam.

-Śpią.- odparłam.- Co mają niby robić?

-Jest dość wcześnie. Nie siedzą w V8?

Lucy 2 pokiwała przecząco głową. Zaczęłyśmy iść dalej. Popatrzyłam w stronę motelu. Podbiegłam do szyby i zajrzałam, przez nią do środka. Przy klawiaturze komputera bezwładnie leżała mama. Lucy 2 dłonią pokazała mi, abym zaczekała po czym wbiegła do środka. Przykryła śpiącą mame kocem po, czym pokazała, abym weszła do środka. Stanęłam obok niej.

-Kiedy jest jej smutno pracuje.- wyjaśniła.- Wiem, że wspomina wtedy tatę i po prostu nie chce, abym patrzyła na to, jak lecą jej łzy.

Druga Lucy złapała kobietę za podbródek i przekręciła jej głowę w drugą stronę.

-Widzisz? Rozmazana maskara.- po tych słowach nasunęła na nią bardziej koc.

-Płacze często?- pytałam idąc za drugą mną na górę.

-Ona nie płacze. Jest bardzo silna. Ona popłakuje. Wie, że nie mogła nic zrobić, aby go uratować... wiesz. Śmierć na miejscu.

-Na miejscu...- powtórzyłam szeptem. Na górze nic się nie zmieniło. Koło telewizora cały czas stały nagrody taty i nasze pierwsze wspólne zdjęcie. Jest też to, gdzie tata ubrany w swój kombinezon siedzi na masce Chevroleta trzymając 3-miesięczną mnie, przy tym na rękach. Poszłyśmy do pokoju...mojego... naszego... jej?

W miejscu mojej kolekcji resoraków stało kilka pucharów i medali głównie za osiągnięcia w nauce i przedmiotach ścisłych. W pokoju panował idealny porządek, a na tablicy korkowej było sporo zdjęć i wycinek z gazet związanych z tatą. Patrzyłam, przez chwilę na nią i cicho wzdychałam. Wtedy druga Lucy podała mi stronę z gazety. Nagłówek:

Nie żyje Zygzak McQueen. 7-krotny zdobywca Złotego Tłoka zginął śmiercią tragiczną.
29-letni kierowca wyścigowy Zygzak McQueen uległ poważnemu wypadkowi w czasie finału sezonu o Złotego Tłoka 2017. Jak twierdzą niektórzy miał być to ostatni w karierze wyścig McQueena, przed przejściem na sportową emeryturę. Różne źródła mówią, że w czasie wypadku doznał poważnych urazów ciała (w tym głowy, które doprowadziły do jego śmierci. "Po wyciągnięciu mężczyzny z wraku samochodu już nie okazywał oznak życia. Po kilku minutach reanimacji dotarło do nas, że Zygzak McQueen nie żyje" mówi lekarz, który asystował ekipie ratunkowej w czasie reanimacji. Zawodnik 95 miał żonę i 4-letnią córeczkę. Na tem moment ta nie chce wypowiadać się o śmierci swojego męża, a jedynie na oficjalnej stronie Zygzaka McQueena umieściła wpis w którym pisze.
"RIP ZYGZAK MCQUEEN
1994-2017
Dziękuje Ci za te wszystkie wspólnie spędzone lata. Ja, twoja córka, jak i wszyscy fani będziemy za Tobą tęsknić. Spoczywaj w pokoju.
~Sally McQueen"

Moje oczy się przeszkliły.

-Przeżyłaś coś czego ja...- zaczęłam, lecz wybuchłam płaczem. Wtuliłam się w drugą Lucy.

-Moją tęsknotę tuszowałam nauką. Nie lubię chemii, fizyki, czy matmy, ale to jedyna rzecz podczas, której zapominam że go straciłam.

-Stąd okulary?

-Taa... uczyłam się po nocach. Zasypiałam na biurko, ale przynajmniej spałam.

-Minęło 10 lat, a wy...- mówiąc to łkałam.- Dalej...

-Moja mama straciła kogoś kto odmienił jej życie, a ja ojca, którego aktualnie widzę, jak, przez mgłę. Ból po stracie jest tak silny, jak silna była więź- odparła poważnym głosem.- Ty masz to szczęście, że żyje...

Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam zadać jej tyle pytań...

-Znasz Fernando?

-Kogo?- zdziwiła się. Załkałam głośniej, a tamta mocniej zacisnęła na mnie ręce.- Nie znam go... wybacz.

-Cruz Ramirez...- wyszeptałam. 

-Chyba to ta trenerka w Rusteze. Tylko ją kojarzę. Nie gadałam z nią.

-Jackson Sztorm?- po tych słowach odsunęła się ode mnie i wyjęła telefon. Wpisała coś w nim po czym podała mi wpis w jakimś dzienniku.

"Kierowca wyścigowy Jackson Sztorm w ciężkim stanie trafił do szpitala. Przedawkował leki nasenne"

Przypomniało mi się o naszej niedawnej rozmowie ze Sztormem. Mówił mi wtedy, że z samotności zdarzało mu się nie spać. Czyżby, przez to, że nie poznał Cruz tutaj chciał zasnąć z pomocą leków? Z tego co wiem nie brał żadnych takich rzeczy. Teraz jest w Chłodnicy i śpi spokojnie także...czy jeśli Jackson nie poznałby Cruz potrzebowałby leków?

-On nie mógł chcieć się zabić...- warknęłam z lekkim gniewem.- On nie chciał nigdy umrzeć! Próba samobójcza do niego nie pasuje.- mówiłam to z wielką złością.

-Mama twierdzi, że wziął naraz za dużo, aby szybko oddać się w objęcia Morfeusza. Wziął pewnie niechcący za dużo.- mówiła.- Po za tym do wyścigów nie dopuszczają osób z problemami psychicznymi, a ten się ściga. Ale myślę, że ty to wiesz patrząc na ciebie.- mówiąc to spojrzała na mój t-shirt z wielkim numerem 95.

-Taa...-szepnęłam.

-Pójdziemy w jedno miejsce?

Przytaknęłam na jej słowa. Wyszłyśmy z domu i zaczęłyśmy kierować się w pewne miejsce. Im byłyśmy bliżej tym bardziej zdawałam sobie sprawę z tego gdzie chce iść Lucy 2. W tym momencie wyobraziłam sobie, że to ja jestem tą drugą Lucy. Jakim cudem ona jest taka silna? Poczułam większy chłód po kilkunastu minutach drogi. Przeszłyśmy, przez kamienne ogrodzenie. Znaczy... ja przeskoczyłam. Drugiej Lucy musiałam pomóc. Gdy i ona była po drugiej stronie ogrodzenia zorientowałam się, gdzie jestem. Od razu to zauważyłam.

-Cmentarz...-szepnęłam i pobiegłam do grobu Hudsona. Nic się tu nie zmieniło po za tym, że pojawiła się mała dróżka w prawo. Szłam nią spokojnie i dotarłam do...

-Tata...-poczułam nagle napływające łzy. Podbiegłam do płyty i przytuliłam się do niej.- Nie, nie nie...

Przeczytałam na niej napis 

RIP
Zygzak McQueen
1994-2017

Załkałam. Mimo, iż wiem, że ten mój tata żyje to myśl, że tak nie jest przyprawiła mnie o fale łez. Odwróciłam głowę w stronę drugiej Lucy. Stała niewzruszona.

-Bywam tu tak często, że łzy przestały mi lecieć.- odpowiedziała na pytanie, które chciałam jej zadać za nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Wstałam dalej jedną ręką opierając się o płytę. Drugą ręką wytarłam łzy.

-Ironią, że jedyną pewną rzeczą w życiu jest śmierć, czyż nie? Tylko do jednych przychodzi wcześniej, a do innych później. Nigdy nie wiesz, czy widząc kogoś nie widzisz go po raz ostatni.- mówiąc to dotknęła mojego ramienia.

-Cholera jasna Lucy!- otworzyłam oczy z przerażeniem. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się do wkoło. Zobaczyłam mojego tatę.

-Dochodzi 23! Martwiliśmy się wszyscy o ciebie.- zignorowałam jego uwagę i przytuliłam go z całej siły. Wiedziałam, że nie wiedział o co chodzi, ale odwzajemnił uścisk.

-Jak się cieszę, że nie jesteś chłodną kamienną płytą...- szepnęłam.

Hello! Wybaczcie za przerwę z rozdziałami- nie bijcie! <rzuca czekoladą karmelową w tłum>
Jak widzicie ten rozdział jest troszeczkę inny niż reszta, ale mam nadzieje, że wam się spodobał.
Z góry dziękuje za gwiazdki, szczere komentarze i uważne przeczytanie <3 
Do zobaczenia niebawem!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro