Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.35 ŻEBRA

***Pov.Lucy***

Kiedy poczułam się lepiej i odzyskałam do końca świadomość siedziałam pod ścianą wraz z Fernando. Czekaliśmy na rozstrzelanie, przez mojego i jego tatę. Nie byli zadowoleni z sytuacji, która zaistniała. No cóż... nie pobyłan długo w świecie żywych.

-Okey. Od początku więc.- zaczął mój tata.- Lucy czemu jechałaś za Fernando?

-No...długa historia!- starałam się wyminąć.

-Mamy czas.- odparł gniewnie Francesco.

-Nie chciałem jechać.- wtrącił Fernando.

-Czemu, więc tego nie powiedziałeś swojemu ojcu?- zapytał mój tata.

-Nie chciałem, aby był mną zawiedziony.

-I uważasz, że teraz niby nie jestem zawiedziony? 

-Nie...

-Teraz Lucy- rzekł tata.- Dobrze, zgodziłaś się i wszystko fajnie. Wszystko rozumiem. ALE!- o nie. Zawsze jest "ale"- Ty nie czułaś, że brakuje Ci tlenu? Gorąca? Tego, że musisz się napić. Nie mogłaś sobie odchylić tej szybki. Złapać tlen.

-Czułam, ale co miałam zrobić. Zorientowalibyście się, a nie o to nam chodziło.

-Dlaczego właściwie Fernando wysłałeś młodą McQueen? Dlaczego nie chciałeś jechać?- zadawał kolejne pytania Francesco do swojego syna.

-Gdybyś zabrał mnie miejsce z lodówką to bym wyjaśnił.- powiedział pewniej. Jego ojciec prychnął śmiechem.

-W porządku. Niech będzie. Makkaki, myślisz, że możemy skorzystać z lodówki w Centrum Treningowym.

-Czemu nie. W sumie też jestem ciekawy.- przyznał. 

-Jedziemy za wami.- zakończył Francesco.- Idziemy Fernando.- burknął, przy wyjściu. Chłopak wstał i wyszedł za nim.

-Za nim pójdziemy chce Cię o coś zapytać?- zwrócił się do mnie tata.

-Słucham.

-Jak się czujesz po tym omdleniu? Zmartwiłem się

-Całkiem w porządku. Trochę głowa mnie boli, ale nic po za tym.- odparłam zgodnie z prawdą.

-Minie. No i chyba wszyscy wiemy, że to on Ci zaproponował. Czemu się zgodziłaś?

-Gdybyś wiedział co myśli o wyścigach zrozumiałbyś.- wyjaśniłam.

-A co sądzi o wyścigach?

-Myślę, że sam niedługo się dowiesz.

*****

Siedzieliśmy przy stole- ja, tata i Francesco. Od trzydziestu minut Fernando siedział w kuchni.

-Co on tam tyle robi?- niecierpliwił się jego ojciec.

-Proszę zaczekać!- poprosiłam go. Wtedy Fernando wyszedł z kuchni z trzema talerzami. Położył przed nami jego frykasy. Spaghetti!

-Wygląda ślicznie!- pochwaliłam z uśmiechem chłopaka.- Spróbujecie!- zachęciłam. Patrzyłam, jak Pan Paltegumi owija kilka nitek makaronu na widelec i wkłada do ust.

-Pyszne.- przyznał.- Lecz co ma to do rzeczy?

-Że ja to zrobiłem.- wyjaśnił Fernando. Nasi ojcowie patrzyli na niego z zaskoczeniem.- Tato...nie chce jeździć. Nie kręcą mnie gokarty i Formuła 1. Właściwie nic związanego z samochodami.- mówił to ze skruchą- Chce być kucharzem! To moje marzenie.

-Czemu nie powiedziałeś wcześniej?- zapytał Francesco.

-Nie chciałem Cię zawieść. Nikogo nie chciałem! Wszyscy wierzyli, że będę twoim godnym następcą. Po za tym.- spojrzał na mnie.- Nie powiedziałem Ci wszystkiego Lucy.- popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.- Mówiłem Ci, że chciałem wjechać w bandę, aby zejść z toru. Nie założyłem tylko "żółwika", przed wyścigiem.- przyznał.

-Mógłbyś złamać sobie żebra, gdybym nie pojechała...- zasłoniłam usta dłońmi i poczułam, jak łzawią mi oczy.

-Nie łudziłem się, że się zgodzisz.- przyznał.- Nie łudziłem się, że przyjdziesz. Uznałem, że lepiej będzię po prostu...

-Mogłeś sobie uszkodzić płuca i się wykrwawić.- łza spłynęła mi po policzku.

-Fernando! Chciałeś sobie zepsuć życie, przez to, że...- zaczął mówić Francesco.

-Tak.- przerwał.

Wstałam gwałtownie.

-Gdybym się nie zgodziła mógłbyś umrzeć.- stwierdziła podchodząc do niego.- Ryzykowałeś swoje życie. Gdybym się nie zgodziła skończyłbyś w grobie, albo, jako kaleka. Na całe życie!- zaczęłam płakać. Przytulił mnie, ale momentalnie go odtrąciłam.

-To nie tak...- zaczął tłumaczyć.

-Cała ta akcja z kaskiem i kombinezonem. Byłam głupia. Przecież...ryzykowałeś i moje życie.- doszłam do wniosku.- Gdybym się niedotleniła, czy...- łzy ścisnęły mi gardło.

-Lucy...

Wyszłam z sali i pobiegłam do swojego pokoju. Po raz pierwszy od kilku lat chciałam płakać.

***Pov.Jackson***
W Centrum Treningowym nie ma w sumie za wiele do roboty. Nadal nikt o mnie nie wiedział. Korzystałem z tego, że Pan McQueen jest z Widmo na zawodach jakiegoś tam Włocha i łaziłem po korytarzu. Wtedy nagle zobaczyłem moje przekleństwo. Już wrócili. Zauważyłem, że Lucy nabieżąco wyciera łzy w rękaw bluzy i pociąga nosem. Nie myśląc długo podszedłem do niej.

-Lucy?

-Nie chce gadać.- warknęła sięgając do tylnej kieszeni najprawdopodobniej w poszukiwaniu kluczy.

-W życiu to możesz sobie "chcieć". Co się stało, że płaczesz?- starałem się mówić delikatnie.

-Nic co dotyczyłoby ciebie!- prawie, że krzyknęła po, czym weszła do pokoju. Nie dałem jej za wygraną i pokierowałem się za nią.- Wyjdź na litość Boską.

Przysiadłem obok niej na łóżku i patrzyłem w jakiś punkt na szarej wykładzinie.

-Będziesz ryczała, czy powiesz co leży Ci na sercu.- w sumie to nie liczyłem, że otrzymam odpowiedź. Po chwili ciszy jednak:

-Wykorzystał mnie i wystawił moją dobroć na próbę.- powiedziała spokojniej pociągając nosem. Dopiero teraz zobaczyłem, przy jednej dziurce w nosie wyschniętą krew.- Gdybym nie pojechała za niego w wyścigu, a potem nie zemdlała z gorąca i odwodnienia to on wjechałby w bandę bez kamizelki ochronnej i połamał żebra.

-Że ten Twój kolega Włoch?- upewniłem. Przytaknęła.

-Fernando

-Fernando...- powtórzyłem cicho pod nosem.- Jesteś zła, że cię wykorzystał do wyścigu.- mówiłem. Z tego co zrozumiałem Lucy pojechała w profesjonalnym wyścigu gokartów, ale, jako...nie ona? W sumie to nie potrzeba większej ilości faktów, aby domyślić się, że to co dzisiaj się zdarzyło poszło nie tak, jak chciała Lucy.- Chcesz się przytulić, czy coś?

Nie musiałem długo czekać, aż Lucy wtuli się w mój bok. Nie wiem czemu zaproponowałem przutulenie się-nie mam pojęcia. Było to jednak bardzo przyjemne. Odwzajemniłem go zauważając, przy okazji telewizor z podłączoną do niego konsolą. Przeanalizowałem sytuację w głowię i cicho westchnąłem. Wtedy ktoś otworzył drzwi od pokoju. Zerknąłem, przez ramię, aby zobaczyć Zygzaka McQueena.

-Dzisiaj już absolutnie nic mnie nie zdziwi.- powiedział, a ja wstałem. Podszedłem do konsoli i zobaczyłem kilka pudełek z grami. "Detroit: Become Human"-w to akurat grałem kilka lat temu i w sumie to Lucy może się wyżyć grając. Uruchomiłem grę i położyłem obok Lucy biały kontroler.

-Z tego co wiem można zabić tam wszystkie główne postacie.- odparłem.- A po twoim kupowaniu rękawic bokserskich i innych akcjach coś czuje, że da Ci to ulgę. Wyżyj się.

Lucy spojrzała na mnie, a ja delikatnie się uśmiechnąłem. Odwzajemniła, lecz po chwili znowu posmutniała.

Potem podszedłem do Pana McQueena, który poprosił mnie na korytarz.

-Już znasz newsy widzę?- upewnił się Zygzak z lekkim uśmiechem. Przytaknąłem.

-Coś opowiedziała, że ona...

-Nieświadomie uratowała mu życie.- wtrącił.- Było to głupie co zrobiła ich dwójka, ale zarówno jedno, jak i drugie chciało dobrze. Rozumiem dlaczego Lucy jest teraz smutna, ale i rozumiem to co zrobił jej kolega.

-A Lucy zemdlała od...?- zadałem pytanie.

-Odwodnienia i gorąca.- stwierdził Zygzak.- Nic jej nie będzie.

-Tak z innej beczki. Nie jest Pan zły, że tu jestem.- zapytałem o wiele ciszej.

-Nie zbytnio. Przyzwyczaiłem się do Twojej obecności, a dodatkowo pozytywnie wpływacie na siebie z Cruz.- stwierdził, a ja zrobiłem wielkie oczy.

-W sumie racja...

-Będę wracać do Lucy. Trzymaj się Jack!- po tych słowach wszedł do pokoju. Nazwał mnie..."Jack"?

Ten rozdział miał pojawić się wczoraj, ale wattpad miał ciągle aktu. Ale jest dzisiaj.
Po za tym to cześć XD
Mam nadzieje, że rozdział się spodobał i, jak zawsze czekam na waszą opinię :) Następny rozdział przewiduje na środę/czwartek. Ode mnie to tyle. Dziękuje za przeczytanie i do następnego! Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro