Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.30 RODZINA

***Pov.Cruz***

Dojechaliśmy na miejsce. Praktycznie od razu wyskoczyłam z kabiny transportowca, aby wydostać CRS'a. Pan McQueen widząc co robię pomógł mi szybko. Maniek za to z Sarą zajęli się Chevroletem. Lucy? Lucy patrzyła coś w telefonie. Wsiadłam szybko do auta. Wepchnęłam Sztorma pod kierownicę, aby ukryć go. Miałam nadzieje, że nie nabił się na pedały. Ja za to usiadłam za kierownicą uważając, aby nie nadepnąć na Jacksona. Pan McQueen wtedy odpiął siatkę bezpieczeństwa i spojrzał mi w oczy. Przełknęłam ślinę.

-Jesteś zmęczona, prawda?

-Em...tak!- odparłam szybko.

-Jutro zaczniemy trening. Chodźmy do pokoi.

-Właściwie to chciałam się przejechać...

-Wykluczone.- odparł ze spokojem.- Czas odpocząć.

Widziałam, jak czeka, aż wysiądę. 

-Tato!- krzyknęła Lucy.- Chodź pomóc mi z walizką.- poprosiła. Zygzak westchnął po czym się oddalił. Kroki Zygzaka w pewnym momencie stały się niesłyszalne, a Lucy podbiegła do okna.- Wychyl się Sztormiak.- poprosiła. Jackson na jej polecenie wyciągnął głowę uderzając się, przy tym o kierownicę.- Hah! Kocham te wakacje...

-Dzięki Lucy za odciągnięcie uwagi.- podziękowałam.

-Właściwie to po prostu byłam za leniwa, aby wnieść te kilogramy do pokoju, ale skoro pomogłam to super. Zawsze do usług.- powiedziała.

-Pomożesz nam dostać się do pokoju. 

-A, czy Chevrolet Corvette ma silnik V8?- zapytała.

-No...chyba tak.

-To świetnie się składa. Dobra. Wyłaźcie.- poprosiła odsuwając się. Wraz ze Sztormem wyszliśmy z auta. Jack miał ze sobą dodatkową torbę z ubraniami.

-Daj to Cruz Jacuś.- odparła.- Bo jak mój tata nas nakryje to łatwiej wytłumaczyć, że to Cruz.

-Jak mnie nazwałaś?- zapytał.

-Słuch już nie ten?- burknęła, a ja wyrwałam mu torbę z rąk.

-Chodźmy.- warknęłam. Zaczęliśmy wchodzić po schodach. Gdy byliśmy praktycznie na górze Lucy rozejrzała się za panem McQueen.

-Przed chwilą wlazł do pokoju. Ruchy!- odparła wchodząc na piętro. Nie odstępowaliśmy jej na krok.- Który masz pokój Cruz?- zapytała. Spojrzałam na kluczyk.

-108.- dziewczynka na to zatrzymała się i wskazała dłonią na drzwi z numerem.- Miłego pobytu. A jeszcze jedno do Jacksona!- prawie, że krzyknęła. Sztorm popatrzył na nią z litością w oczach.- A w sumie to... nie ważne. Jesteś dorosły, więc chyba ty...wiesz no...do widzenia.- po tych słowach oddaliła się w drugą stronę korytarza i weszła do któregoś z pokoi.

-O co jej chodziło?- zapytał.

-Nie wiem i chyba nie chce wiedzieć.- przyznałam otwierając drzwi. Weszliśmy do środka odkładając jego torbę. Dębowe panele sprawiały wrażenie bardzo ciepłych, przy jasnoszarych ścianach. W pokoju stało łóżko, mały stolik i szafa. Były też tam drzwi do łazienki. Nocuje tutaj kilka młodzików, którzy przyjeżdżają tu na treningi, a oni nie potrzebują większych pokoi.

-Ty śpisz na łóżku, a ja na ziemi.- powiedział od razu Jackson.

-Jesteś tak, jakby gościem. Więc raczej...

-McQueen mnie tu zobaczy i mamy przerąbane. Koło szafy jest wnęka. Tam sobie rozłożę jakąś pościel, czy coś. Poradzę sobie.- odparł.

-Przynajmniej ciuchy sobie rozłóż w szafie.- poprosiłam.- Zawsze jest dzielone na dwa, więc nie ma problemu.

-W takim razie w porządku.

Pokierowaliśmy się do łazienki. Otworzyłam szafkę w lustrze.

-Dwie półki. Dla ciebie i dla mnie. Widzisz?- wskazałam.

-Mam tylko w sumie 5 rzeczy, więc nie potrzebuje tyle miesjca.- przyznał.

-Chciałabym mieć tylko tyle produktów.

-Żel pod prysznic, szampon do włosów, dezodorant, pianka do golenia i woda kolońska. To tyle. Nie chciałabyś po za tym musieć korzystać z wody kolońskiej.

-Nie chciałbyś korzystać z podkładów i pudrów.- prychnęłam.

-Nie masz chyba tego tak dużo.

-W sumie to nie. Tylko podkład, puder, róż, eyeliner, korektor i kredka do brwi.- wyliczyłam na palcach, a Sztorm popatrzył na mnie, jak na wariatkę.

-Masz tyle w tym momencie na twarzy?- zapytał zdziwiony.

-Oczywiście, że nie. Nie korzystam ze wszystkiego. Ale noszę, bo a nuż się przyda.

-Kobiety...- przewrócił oczami.

-Twoja dziewczyna z tego nie korzysta, że tak dramatyzujesz? Poczekaj, aż będziecie mieszkać razem i dostanie okresu. Będziesz jej latał co chwilę po czekoladę i podpaski.- zaśmiałam się, a jego wzrok posmutniał.

-Nie mam dziewczyny.- powiedział.

-Ouu...wybacz. Myślałam, że...- starałam się wyjaśnić.- Pan McQueen nie mógł się odgonić od natrętnych fanek i pomyślałam...

-W porządku. Właściwie to każdy normalny facet w moim wieku jest już żonaty z przynajmniej jednym dzieckiem.- prychnął.- Więc właściwie rozumiem twój tok myślenia. 

-Ja nie jestem wyjątkiem.- dodałam.

-Znaczy?

-Powinnam być mężatką z przynajmniej jednym dzieckiem.- zaczęłam się śmiać. Sztorm uśmiechnął się.

-Znaczy wiesz. Mężczyźni są nieprzewidywalni. Może twój chłopak niedługo zrobi Ci niespodziankę w postaci pierścionka zaręczynowego.- odparł. Uśmiechnęłam się.

-Nie mam chłopaka.- zaczęłam się śmiać.- Ja naprawdę wyglądam na kogoś kto ma u swojego boku kogokolwiek.- nie mogłam powstrzymać śmiechu.- Ahh...gram solo.

******
Rozpakowaliśmy się i przysiedliśmy na łóżku. Ja na jednej stronie łóżka i on na drugiej. Siedzieliśmy po turecku i patrzyliśmy na siebie.

-Jakoś nie chce mi się wierzyć.- odparłam po chwili.- Ty bez laski?

-Najwidoczniej. Jestem ciężkim charakterem. A ty nie lepsza.

-Co ja?

-Bez chłopaka.- odparł przewracając oczami. Uśmiechnęłam się.

-Wiesz co mnie bawi?

-Nie?

-Że, gdybyś był Panem McQueen'em to miałbyś już teraz od trzech lat dziecko.

-On jakoś szybko potrafił sobie ułożyć życie.

-Człowieku...układał to sobie bardzo długo. Jego żona sama mówi, że on dalej próbuje z niektórymi rzeczami. Wymieniając przykładowo od początku: kłótnie z ojcem, samotne starty bez nikogo u jego boku, w między czasie Hudson zmarł co było dla niego kolejną przeszkodą w tym wszystkim. Tylko on jest silnym charakterem. Zmienił się o 360 stopni dla wybranki swojego życia, założył rodzinę i podniósł się po poważnym wypadku. A ze stratą swojego mentora chyba do teraz nie zdołał się pogodzić... za to go podziwiam...- przyznałam

-"Mentora" masz na myśli Hudsona?- zapytał.

-Tak. Sally mówi, że nie raz zastała go w nocy przy łóżeczku Lucy, bo przez koszmary z Hudsonem nie mógł spać. A wypadek? Powrót do zdrowia też trochę go kosztował. Był w tak cholernie głębokim dołku emocjonalnym, że siedział w ukryciu, przez prawie 4 miesiące.

-Nie dałbym rady po czymś takim chyba wrócić do jazdy... trzeba mu przyznać, że jest silny. Jeżeli mimo tego całego wypadku zdołał wychować swoją córkę i utwierdzać swoją żonę w tym, że ją kocha wbrew temu wszystkiemu.- odparł Sztorm.- ...ale jeżeli już o McQueenie mowa.- wtrącił.- Lucy McQueen... tak ma na imię moja zmora.

-Od razu zmora...- prychnęłam.

-W aucie zepsuła mi się uszczelka, jak do was jechałem. Dziecko pustyni pojawiło się znikąd i ją wymieniło. 

-Lucy to taki wolny duch. Łazi, gdzie chce i robi co chce.

-To chyba źle, że tak ją wychowali.

-Źle zrozumiałeś.-przecząco zakręciłam głową.- Poznałbyś ją bliżej i wiedziałbyś, że nie ma lepszego dzieciaka od niej. Dobrze się uczy. Z tego co kojarzę najbardziej lubi historię. W wolnych chwilach w roku szkolnym pojeździ na desce, albo porysuje. Teraz to ma wakacje, a ona musi coś robić. Więc szlaja się po całym mieście i okolicy w poszukiwaniu czegoś do roboty.

-Czyli, gdy mnie znalazła to przez przypadek?

-Pewnie tak. Kiedyś Pan McQueen opowiadał mi, że kiedyś wróciła do domu z ptakiem.

-Co? Jak to?- Sztorm uśmiechnął się i spojrzał mi w oczy.

-Lucy znalazła kukawkę kalifornijską ze złamanym skrzydłem. Przez miesiąc się nią zajmowała, aż wydobrzała. Pan McQueen jej pomagał. Dostała nawet imię. Teraz od czasu do czasu przylatuje w okolice motelu w poszukiwaniu jedzenia.- odparłam.

-Jak ją nazwała?

-Nie pamiętam. Musiałbyś się jej zapytać.- na chwilę zapadła cisza. Zauważyłam, jak Sztorm przymknął oczy i odchylił głowę.- Wszystko okey?

-Tak...- odparł lekko marzycielsko.

-Nie wygląda.- stwierdziłam.

-Ja po prostu wyobrażam sobie, że ja mam takie super dzieciństwo. Brak problemów w nauce, brat, który nie ćpie, rodzice którzy...- zrobił przerwę odchylając głowę.- rodzice którzy mnie kochają. Pokazują to.- wyczułam, że załamał mu się głos.

-Em...Sztorm?

-Kompletna rodzinka, kochająca, wspierająca i szanująca...- spuścił głowę.- Przyszło mi żyć z ojcem, który miał mnie w dupie, bez matki i z bratem narkomanem, który właściwie zniknął w "bliżej nieznanych okolicznościach". Oni wszyscy wiedzieli, że brał.

Pochyliłam głowę i zobaczyłam łzy w jego oczach. Serce zabiło mi szybciej. Przybliżyłam się do niego.

-I tak bez mamy...nigdy nie słyszałem od niej "kocham cię". Od nikogo nie słyszałem! Jestem wyrzutkiem. Przez lata kulą u nogi dla całej rodziny. Nikt mnie tam nie chciał. Zupełnie nikt...- słyszałam jego płacz. Łkał. Nie myśląc długo przytuliłam się do niego. Położył głowę na moim ramieniu i przytulił się.

-Sztormiak.- zaczęłam, ale nie potrafiłam skończyć.

-Nie chce być wyrzutkiem.- powiedział smutnym głosem...

Siema!
Zaliczmy to jako 4 dzień maratonu xD W tym momencie jadę na wakacje, ale stwierdziłam, że dostaniecie rozdzialik. Jednak informacja dalej jest aktualna i rozdziałów w tym tygodniu raczej nie będzie.
PYTANIE NA DZIŚ:
Czy Sztorm jest wyrzutkiem?
Mam nadzieje, że rozdział wam się spodobał. Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro