ROZDZIAŁ.29 ŚNIADANIE
***Pov.Zygzak***
-Wszystko jasne Cruz?- upewniłem się.
-Jak najbardziej Panie McQueen!
-Nie zaśpij tym razem.- prychnąłem.
-Dla Pana mogę całą noc nie spać.- uśmiechnęła się.
-Ty lepiej się idź pakować.
Pożegnałem Cruz i wróciłem do domu. Sally leżała z filiżanką herbaty na kanapie czytając książkę. Nachyliłem się nad nią.
-Cześć Sal!- odparłem całując ją w usta.
-Dobry Laluś.- powiedziała.
-Cieszysz się, że z wolnego ode mnie i od Lucy?- zapytałem.
-Oczywiście, że nie! Jestem chodzącą depresją!- mówiła z ironią.
-Taa... na pewno. Dwa kłopoty na praktycznie tydzień z głowy.
-Od razu kłopoty.- prychnęła.- Szczerze to uważam, że dobrze, że Lucy wreszcie pojedzie, gdzieś za Chłodnicę. Niech pozna trochę świata.
-Ta czwórka chłopaków sprawiła, że poznała trochę świata i chyba nie jest z tego powodu szczęśliwa.
-Przynajmniej porzucali się ciastem i mieli zabawę! Szczerze nie wpadłabym na taki pomysł.
-Jakbyś teraz odkryła, że nasza córka jest wyjątkowo kreatywna pod względem takich pomysłów.
-Cały czas zastanawiam się skąd miała wtedy tampony i wielką karmelową czekoladę.- odparła, a ja miałem nadzieje, że nie zrobiłem żadnej miny, która zdradziłaby to, jak się nabrałem na jej głupi żart.
-Też nie wiem!- przyznałem.
-Obgadujecie mnie?- wtedy z pokoju wyszła Lucy.
-Mówimy o twoich pomysłach.-przyznała Sally.
-Którym? Zdradzę wam rąbek tajemnicy. Ale tylko jeden!
-Tampony i czekolada.- powiedziała, a ja poczułem, jak rumieniec oblał moją twarz.
-Nie mówił Ci? No cóż. Powiedziałam tacie, że Cruz ma okres i jeżeli chce z nią pogadać to ma jej kupić czekoladę i tampony. Jak kupił to wszystko to powiedziałam mu, że żartowałam i poprosiłam, aby mi to dał.- wyjaśniła, a Sally popatrzyła na mnie z lekkim rozbawieniem.
-Czekoladę zjadłaś, a co zrobiłaś z tamponami?- zapytała Sal.
-Były dość cienkie więc posłużyły mi jako patyczki do uszu.- odparła ze spokojem, a Sally wybuchnęła śmiechem.
-Mam córkę geniusza!- krzyknęła, przez śmiech. Spojrzałem na Lucy na co ta wzruszyła ramionami.
-A tak serio to nie.- odparła po chwili Lucy. Sally spojrzała na nią ze zdziwieniem.
-To co zrobiłaś z nimi w takim razie?- ponownie zapytała.
-Wrobiłam w okres Sztorma.- teraz ja zacząłem się śmiać.
-Jak to wrobiłaś?- zapytałem powstrzymując na chwilę śmiech.
-Chciał wejść do Cruz to dałam mu pudełeczko i powiedziałam, że się, przyda. Jak gadałam z Cruz to ponoć rzucił tym pudełkiem, przez pół pokoju niczym pokeball'em.- odpowiedziała. Zacząłem śmiać się bardziej.
-Mam córkę geniusza!
***Pov. Cruz***
-Mam plan!- krzyknęłam wchodząc do pokoju Jacksona. Popatrzył na mnie, jak na wariatkę.
-Czegoś chyba nie rozumiem.- odparł.
-Zabiorę Cię ze sobą do Rusteze Racing Center.
-Co? Cruz nie!- powiedział wstając z łóżka.- To kiepski pomysł.
-Wejdziesz do CRS'a! Sara przewiezie Cię i nikt się nie dowie. Potem odwiozę Cię do mojego mieszkania! Plan idealny!- wyjaśniłam.
-Po co chcesz mnie tam zabrać?- zapytał.
-Mówiłeś, że San Diego jest cudne, a w Chłodnicy Morskiej nie byłeś!- burknęłam.- Pakuj manatki Sztormiak.
***RANO***Pov.Zygzak***
Było nieco po 4. Przywitałem się z Mańkiem. Pomógł mi wprowadzić Chevroleta i gokart Lucy do naczepy. Buntowniczka za to pobiegła po Cruz. Po chwili przyjechała Sara, więc pomogliśmy jej z CRS'em. Akurat wtedy przyszła Lucy z Cruz. Maniek i Sara omówili trasę, a ja tymczasem zapakowałem moją torbę z ubraniami i walizkę mojej córki. Kiedy byliśmy gotowi ruszyliśmy w trasę do Chłodnicy Morskiej.
***2 GODZINY PÓŹNIEJ***Pov.Jackson***
Że ja dałem się w to wrobić to ja się dziwię. Siedzę w ciemnej przyczepie w samochodzie Ramirez. Świetna wiadomość! W telefonie miałem 78% baterii i miałem nadzieje, że wystarczy mi do Chłodnicy Morskiej. Zostało nieco ponad 5 godzin jazdy. Jaki ja jestem "szczęśliwy" Na szczęście w przyczepie są małe okienka, które są otwarte. Mam przynajmniej trochę tlenu. Oparłem się mocniej o fotel i przymknąłem oczy. Westchnąłem głośno.
***Pov. Cruz***
-Słyszałam, że Jackson Sztorm jest u was w Chłodnicy.
-A no jest.- przyznałam Sarze.
-Jaki jest?
-Bardzo spoko. Dobrze się z nim gada i spędza czas.
-Oho. Aż mam ochotę przypomnieć Ci, jak go wyzywałaś.
-Nie znałam go wtedy tak dobrze, jak teraz.- powiedziałam.
-To teraz go dobrze znasz?
-No... tak myślę.
-A gdzie wy razem spędziliście czas?- dopytała.
-Nie wiem... raz w Kole Serc na obiedzie, innym razem nad wodospadem. Dużo wymieniać.
-Takie randki?- powiedziała poruszając, przy tym brwiami.
-Co? NIE! Przyjacielskie spotkania i tyle!- krzyknęłam. Sara zaśmiała się.
-Żartowałam Cruz.- dodała.- Ale Twoja reakcja jest interesująca.
Wtedy usłyszałam burczenie w brzuchu. Faktycznie nie jadłam nic od wczorajszego dnia. Wyjęłam telefon i miałam już wykręcić numer do Lucy lub Pana McQueena.
-Zatrzymamy się, aby coś zjeść i napić się kawy?- zapytałam.
-Ja z chęcią. Widziałam, że za 6 mili będzie Subway.
-W takim razie dzwonie do Pana McQueena, aby powiedzieć.
***Pov.Zygzak***
-Jakie warzywa?- zapytała sprzedawczyni Lucy.
-Pomidor, sałata i ogórek.- odparła, a kobieta nałożyła je na jej kanapkę z szynką.
-A dla pana jakie?
-Niech będzie to samo.- stwierdziłem. Nigdy w Subway nie mogę zdecydować się jakie chce warzywa. Kobieta zapakowała nasze kanapki.
-Coś jeszcze do tego?- zapytała.
-Tak. Będzie kubek z dolewką, duże espresso i 4 ciasteczka. Jakie chcesz Lucy?
-Ja z białą czekoladą i nutką cytrynową.
-W takim razie dwa z białą czekoladą i nutką cytrynową i dwa z orzechami.- kobieta przytaknęła i zapakowała nasze ciasteczka, wzięła kubek z dolewką i położyła obok kanapek na tacy. Zaraz po tym zrobiła moją kawę i również ją odłożyła.
-Należy się 11 dolarów.- powiedziała kobieta, a ja zapłaciłem podaną kwotę. -Dziękuje i życzę smacznego.
Wziąłem tackę i zająłem miejsce, przy stoliku wraz z Mańkiem i Sarą. Ja i Lucy zaczęliśmy jeść nasze śniadanko. Wszyscy byliśmy dość cicho. Lucy zapatrzona była w kanapkę co najmniej, jak w jakieś bóstwo. Popijałem co jakiś czas kawę i patrzyłem z zainteresowaniem, jak Buntowniczka wydłubuje białą czekoladę z ciasteczka, po czym je zjada.
-Lubisz kombinować z jedzeniem?- zapytałem, a Lucy popatrzyła na mnie.
-Zastanawiam się, gdzie poszła Cruz.- odpowiedziała. Sam zacząłem myśleć.- Kupiła dwie kawy i wielką bułę i wyszła.
-Mówiła coś, jak jechałyśmy, że zje w aucie, bo chce pobyć sama, przez chwilę.- wtrąciła Sara.
Wziąłem łyk espresso i cicho westchnąłem. Ciekawe...
***Pov. Cruz***
Otworzyłam właz od przyczepy. Weszłam ostrożnie do auta, przez okno i oparłam się o klatkę bezpieczeństwa. Jackson spał, jak niemowlę.
-Jackie! Pobudka!- szturchnęłam go delikatnie łokciem, a ten wybudził się.
-Już San Diego?- zapytał ospałym głosem.
-Nie, ale zatrzymaliśmy się na śniadaniu.- przyznałam podając mu kawę.- Nie wiedziałam, jaką lubisz, więc wzięłam Ci latte.
-Akurat ją lubię. Dzięki.- podziękował przejmując ode mnie papierowy kubeczek z napojem. Odłożyłam moją kawę na ziemię i wyjęłam bułę z papierka. Rozdzieliłam ją na dwie części i podałam jedną Jacksonowi.- Wegetariańska.
-Rozpieszczasz mnie.- prychnął.- Dzięki. Nie pytali się, jak wychodziłaś?
-Szybko kupiłam i wyszłam. Nie zdążyli się zorientować.- powiedziałam zgodnie z prawdą.- Sarze za to wcześniej powiedziałam, że zjem sama w aucie. Zjem z Tobą, a potem wrócę do kabiny, aby się nie zorientowali.
-Nie no pewnie. Tak, czy siak dzięki za śniadanie.- uśmiechnął się po chwili wgryzając się w bułę.
Siemka!
Ostatni dzień maratonu za nami :D
Mam nadzieje, że rozdział wam się spodobał. Jak zawsze czekam na ocenkę.
Informacja wlatuje zaraz po rozdziale więc PRZECZTAJCIE!
Po za tym pytanie na dziś to:
Czy Jackson przeżyje podróż?
Czekam na odpowiedź xd
Tymczasem do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro