Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.27 ROZSTRZELANIE

***Wieczór***

Nadszedł wieczór. Ubrana byłam w czerwoną kurtkę i dżinsy. Za 30 minut mieliśmy startować. Wszyscy przyglądali się naszym gokartom. Chłopcy ubrani byli w profesjonalne kombinezony i tylko ja odstawałam. Wyglądali w nich świetnie. W sumie nie przejęłam się tym znacznie.

-Lucy!- krzyknął Fernando podchodząc do mnie.

-Coś się stało?- zapytała odrywając wzrok od ekranu komórki. Na lepszy humor zaczęłam oglądać biegającego Alexisa.

-Pójdziesz ze mną do mojego stożka. Zapomniałem czegoś ważnego.- odparł. Przytaknęłam i ruszyłam z nim do stożka. Musieliśmy iść na drugą stronę motelu, bo tylko tam były pokoje bez łóżek małżeńskich, a dwoma osobnymi. Fernando w pokoju mieszkał ze swoim ojcem.

Fernando otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka. Panował tam całkiem spory porządek biorąc pod uwagę, że zamieszkiwany był przez dwójkę mężczyzn. Zamknął i drzwi. Nagle usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka.

-Co ty robisz?- zapytałam z lekkim strachem. Nie odpowiedział, a zaledwie pobiegł zasłonić okna zasłoną.- Głuchy jesteś!?- warknęłam. Fernando podbiegł do walizki i zaczął w niej grzebać.- Słowo i dzwonie po...- wtedy Włoch rzucił w moją stronę strój. Wzięłam go w dłonie i zaczęłam się przyglądać. Był to czerwono-biały kombinezon sportowy. Widziałam, że odprute były z niego wszelkie rzeczy wskazujące na pochodzenie jego posiadacza. Brak flagi, numeru i nazwiska na tyle.

-Przebieraj się.- powiedział.

-Co? Nie! To twoje.- Fernando oczyścił gardło pokazując na siebie. Faktycznie był ubrany w jakiś inny kombinezon.

-To BYŁO moje. Jest trochę przymały. Jesteś ode mnie niższa. Będzie idealnie pasował.

-Ale... czemu!?

-Wszyscy dobrze się prezentują, więc i ty będziesz.- mówiąc to spojrzał mi głęboko w oczy.- Przebieraj się. Mam wyjść, abyś czuła się bezpieczniej?- zapytał. Lekko podekscytowana i przerażona zaistniałą sytuacją kiwnęłam zaledwie głową. Fernando wyszedł zostawiając mi klucz.- Będę czekał przed stożkiem.- po tych słowach zamknął drzwi.

Pod bluzą i spodniami miałam czarny t-shirt i getry przed kolan w tym samym kolorze. Zdjęłam z siebie wszystko zostając w tym zestawie. Spojrzałam na kombinezon. Rozsunęłam suwak na przodzie i wsunęłam się w niego. Na prawdę miło się go nosiło. Zasunęłam go i podeszłam do lustra. Mimo, iż był męski leżał na mnie naprawdę dobrze. Moje ręce zdawały się teraz o wiele bardziej masywne, przez ochraniacz w stroju. Zabezpieczyłam suwak rzepem. Wróciłam na łóżko. Usiadłam na nim i zaczęłam wiązać moje kochane butki na gokart. Na samym końcu nałożyłam rękawice. Bluzę i spodnie złożyłam w kostkę i wyszłam z pokoju zostawiając je na łóżku.

-Wyglądasz świetnie!- odparł Fernando zamykając drzwi.

-Faktycznie dobrze się w nim czuje. Bluzę i spodnie zostawiłam u ciebie więc potem je odbiorę.- powiedziałam.

-W porządku! A teraz chodź.

******

Skoczyłam jeszcze szybko sama do recepcji po kask i kominiarkę po czym ruszyłam na miejsce, gdzie stała czwórka moich rywali. Podeszłam do nich.

-Jejku! Wyglądasz cudownie w tym kombinezonie!- prawie, że krzyknął Jerry.

-Dzięki!- odparłam z uśmiechem.

-Idealnie podkreśla twoje kształty.- dodał Alexis, a Carlos uderzył go w potylicę 

-Pervertido...- burknął Carlos cokolwiek miało to znaczyć.

-Zawodnicy!- krzyknął mój tata.- Na start!

Zmierzyliśmy się nawzajem wzrokiem po czym w biegu ruszyliśmy do gokartów. Odpaliłam swój sprzęt, po czym szybko wsiadłam do środka, aby nacisnąć hamulec. Siedząc już związałam włosy i nałożyłam kominiarkę. Na to wszystko powędrował kask.

***Pov.Zygzak***

Kredą Francesco i Raoul rysowali pozycje startowe. Korzystając z chwili wolnego podszedłem do Lucy.

-Wszystko w porządku?- zapytałem. Buntowniczka odsunęła przyciemnioną szybkę i kiwnęła głową.

-Lepiej być nie mogło.- powiedziała podstępnie. Wtedy zobaczyłem, że ma na sobie...kombinezon?

-Skąd masz kombinezon?

-Fernando mi pożyczył.- odpowiedziała.

-McQueen! Machaj, bo Francesco i młodzi nie mogą się doczekać!- krzyknął mój przyjaciel Włoch.

-Powodzenia Buntowniczko. Nie zrób sobie krzywdy.- po tych słowach odbiegłem. Od Jeffa Gorvette wziąłem megafon i zacząłem do niego mówić.- Podjeździe do pozycji startowych!

Zawodnicy podjechali na pozycje. W pierwszym rzędzie stał Fernando i Alexis, w drugim Lucy i Carlos i w ostatnim Jerry.

-Kiedy sygnalizacja świetlna zaświeci na zielono to jedziecie!- krzyknąłem. Zaczęliśmy bacznie patrzeć na sygnalizacje. Silniki gokartów pracowały. W moment światło stało się zielone, a młodzi odjechali. Patrzyłem, jak ostatni gokart znika z mojego pola widzenia. Odwróciłem się w stronę reszty. Zobaczyłem Cruz i Jacksona. Wyszli wreszcie z pokoi? Kto by pomyślał. Podszedłem do nich.

-Ostatnio mało rozmawiamy. Cześć!- przywitałem się.

-Pan McQueen! Dzień dobry!- odparła Cruz.

-Dzień dobry- odpowiedział Sztorm patrząc mi w oczy. Jego wzrok był podejrzanie łagodny.

-Jak podoba Ci Chłodnica?- zapytałem go z uśmiechem.

-Całkiem, całkiem.- powiedział.- Wodospad jest ładny.

-A no jest.- przyznałem.

-Lucy się ściga? -zapytała Cruz.

-Lucy?- zdziwił się Sztorm.

-Twoje widmo tak ma na imię.- wytłumaczyła Cruz. Czekaj...

-Widmo?- teraz to ja byłem tym zdziwionym.

-Kiedyś wytłumaczę to panu Panie McQueen.

-Ściga się.- usłyszałem nadjeżdżające gokarty. Spojrzałem. Lucy jest pierwsza? Jak to możliwe. Przecież oni trenują i... aż nie chce się wierzyć.

-Jest pierwsza. Dobrze pan ją wytrenował.- powiedziała Cruz zadając mi przyjacielski cios w bark. Uśmiechnąłem się do niej.

-McQueen ją trenował?- zapytał Sztorm.

-Przecież to jego córka!- powiedziała rozpromieniona Cruz.- To ty nie wiedziałeś?

-Nie. Czyli 10 lat temu pańska córka zabrała mi kask?- zwrócił się do mnie Jackson.

-Nie zaprzeczę.- powiedziałem.

-Jest skuteczna tyle powiem.- prychnął Sztorm.

******
Ostatnie kółko. Staliśmy koło drogi i czekaliśmy, aż się pojawią.

-Jestem podekscytowany.- przyznał Gorvette.- Nie wiedziałem, że twoja córka McQueen jeździ.

-Trochę jeździ.- przyznałem.

-Francesco jest pewny, że Fernando zdobędzie dobre miejsce.

-O ile Alexis nie zawiódł na miękkiej też myślę, że będzie w porządku.

-Ja nic nie krakam.- prychnął Miguel. Wtedy na horyzoncie pojawiły się trzy gokarty, a tuż za nimi ostatnie dwa. Na pierwszej pozycji łeb w łeb jechała Lucy z Francesco, a trochę za nimi Jerry. Najbardziej z tyłu był Alexis. Zbliżyli się do mety i... Lucy wysunęła się na prowadzenie! WYGRAŁA!

***Pov.Lucy***

HA! Wygrałam! Znowu! Urodziłam się, aby się ścigać!
Zatrzymał gokart. Jerry pomógł mi wysiąść, po czym tak, jak ostatnio unieśli mnie w górę. Będąc nad ziemią zdjęłam kask i kominiarkę. Nagle straciłem ich podparcie z rąk na plecach i upadłam nimi na ich dłonie. Podrzucili mnie do góry chyba z 10 razy skandując, przy tym "McQueen". Teraz jednak czekam na coś lepszego.

***

Przebrani już siedzieliśmy, przy ognisku za miastem. Cała Chłodnica się zebrała. Pożegnalne kiełbaski i pianki z ogniska. Miałam na sobie mój strój z rana z czarną bluzą narzuconą na wierzch. Nagle wstałam i gwizdnęłam. Wszyscy zamilkli i spojrzeli na mnie.

-Proszę o wystąpienie Carlosa Alcantarę, Jerry'ego Gorvette, Fernando Paltegumiego i Alexisa Farafurę. 

Oni doskonale wiedzieli co ich czeka. Przecież taka była umowa. Stanęli w szeregu.

-Rząd Najwyższy, czyli ja, za zhańbienie się poprzez przegranie z dziewczyną skazuje was na rozstrzelanie.- powiedziałam z anielskim spokojem. Spojrzałam na zdziwione miny wszystkich wkoło. Mina taty i Cruz była najlepsza.- Proszę o wystąpienie wybranego żołnierza z bronią.- po tych słowach podeszła do mnie Lola z czterema, ociekającymi kremem ciastami. Po przekazaniu broni Lola odeszła, a ja rzuciłam pierwszym w Jerry'ego. Idealnie w twarz. Za nim się obejrzałam w śmiejące się gęby Fernnado i Carlosa trafiły pociski. Na koniec podeszłam do Alexisa. Popatrzył na mnie zdziwiony. Uśmiechnęłam się podstępnie z bliska wsadzając jego gębę w ciacho. Puściłam blaszkę i popatrzyłam na głowy moich rywali ociekające kremem waniliowym. Zaczęłam się śmiać.  Wszyscy wkoło parskali śmiechem, ale i nie mogli ukryć zdziwienia.

-Co mnie ominęło?- zapytał mój tata wstając starając się nie śmiać.

-Mieliśmy zakład. Zwycięzca rzuca w pozostałą czwórkę ciastem.

Wtedy poczułam coś twardego na mojej głowie. Blaszka z ciastem. Krem skapnął mi na nos. Odwróciłam się wtedy obrywając pociskiem z ciasta. Zaczęli lepić z tego kule. Zdjęłam z głowy blachę i sama powtórzyłam czynność rzucając w Fernando, który najmniej ucierpiał. Tak o to rozpoczęła się wielka bitwa na ciasto.

******

Cali w cieście i kremie siedzieliśmy przy ognisku piekąc pianki. Z zaostrzonego kija zdjęłam podtopioną słodycz i nie zwracając uwagi na to, że była bardzo gorąca włożyłam ją sobie do ust. Na kij nabiłam kolejną piankę i zaczęłam ją opiekać. Spojrzałam na siedzących dalej chłopaków. Nie sądziłam, że to powiem, ale będzie mi ich brakować. Chyba nie każdy chłopiec musi być zły...

BŁOGOSŁAWIE TEGO KTO PRZECZYTA
1 dzień maratonu zaliczony :D Mam nadzieje, że nie ma wielu błędów, bo sprawdzałam to o godz. 0:15. Jak coś wybaczcie. Po za tym powoli, żegnamy się z Alexisem, Jerry'm, Carlosem i Fernando. Znaczy nie do końca. Ale nic więcej nie powiem, bo byłby spoiler. Z czystej ciekawości- napiszcie którego z nich polubiliście najbardziej. Bo w sumie ciekawa jestem xD Miłego dnia/południa/popołudnia/wieczora/nocy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro