Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.25 MCQUEEN

Następnego dnia cała w skowronkach oglądałam sobie, przy śniadanku, jak Alexis sobie biegał. Szczerzyłam się, jak głupia do telefonu. Wtedy do stolika dosiadł się mój tata ze świeżutką porcją naleśników.

-Co robisz?- zapytał.

-Nic takiego. Oglądałam śmiesznego kota.- skłamałam uśmiechając się.

-Jak te chłopaczki? Tacy źli? Wybić któremuś zęby?

-A mógłbyś wszystkim?- prawie, że podskoczyłam. 

-Zdaje się, że Ciebie lubią.

-Nie.- po tych słowach oparłam się o siedzisko na którym siedziałam.

-Zostały 3 dni z dzisiejszym włącznie. Dzisiaj i jutro są jeszcze wyścigi, a potem już wyjeżdżają. Przemęczysz się.

-Taa...nie mam innego wyjścia.- burknęłam dojadając naleśnika, po czym znowu spojrzałam w telefon. Pfy... aż ma się ochotę wrzucić to na Facebooka.- Gdzie dzisiaj się ścigacie?

-Przełęcz Stabilizatorów, a jutro trasa od Chłodnicy do Koła Serc.

-Piękne widoczki znaczy się?

-Tak.

Wtedy do stolika podszedł Jerry.

-Siemka! Dzień dobry panie McQueen. Mogę Cię prosić na słówko Lucy?- zapytał. Przytaknęłam chowając telefon do kieszeni. Wstałam i z Jerrym wyszliśmy, przed V8.

-O co chodzi?- zapytałam.

-Alexis zamknął się w pokoju i nie chce wyjść.

-Dla mnie lepiej.- wyszczerzyłam się.

-Jesteś bardzo pomysłowa.- odparł miło łapiąc mnie za ręce. Poczułam, jak moje poliki robią się czerwone. Chłopak mnie dotknął. GDZIE ŻEL ANTYBAKTERYJNY!?- Na pewno masz jakiś pomysł, aby wyszedł.

-Eh...tylko mnie puść.- burknęłam. 

Pokierowaliśmy się do stożka Francuza. Było zamknięte, a pod nim stał Fernando i Carlos. Hiszpan dobijał się do drzwi, a Paltegumi siedział na donicy.

-Carlos!- stuknęłam go w ramię. Spojrzał na mnie niezrozumiale. Pokazałam, aby odszedł od drzwi

Carlos wykonał polecenie, a ja szybko odbiegłam. Wpadłam do recepcji po kartki i długopis. Po chwili znowu stałam pod pokojem Farafury. Na karteczkach napisałam kilka zdań i uniosłam kartkę do góry. Wszyscy patrzyli z niezrozumieniem, ale to Jerry ostatecznie ją wziął.

-Dobra... skoro Alex nie chce usłyszeć nowych wieści.

-Nie martw się Lucy. On na pewno to zaakceptuje.- przeczytał z nadzwyczajną skruchą w głosie Jerry.

-Nie w tym rzecz. Myślałam, że mu na mnie zależy.- prawie, że "zapłakałam". Co ja właściwie tu robię? Czemu upadłam tak nisko!?

-Chcesz buziaka?- po przeczytaniu tej kwestii mruknęłam głośno. Widziałam, jaki Jerry był zawstydzony- 1:1 blondasiu. Wydałam z siebie soczyste cmoknięcie po czym poczęłam całować moje przedramię. Starałam wydawać się, przy tym dźwięk całowania. 

Wtedy z pokoju wyskoczył cały wściekły Francuz. Zganił wzrokiem Jerry'ego i po chwili resztę chłopaków.

-Ta-da! Macie kolegę! To ja będę spadać.- westchnęłam i zaczęłam się oddalać.

Coś tam krzyczeli, ale miałam to gdzieś. Weszłam do recepcji, a po chwili po schodach do domu. Rzuciłam się na kanapę. Boże, daj mi siłę. 

-Lucy? O tu jesteś!- prawie, że krzyknął mój tata.- Chłopcy Cię szukają.

-Świetnie. Przekaż, że po moim pierwszym pocałunku nie czuje się najlepiej.

Mój tata podbiegł do mnie.

-Który Ci to zrobił!? Jak, ja mu zaraz nogi z...

-Nie, nie!- po tych słowach pokazałam lekko zaróżowią dłoń.- Aby wyciągnąć Francuza z pokoju udawałam, że się całuje. I tak, jakby chyba o mało nie zrobiłam sobie malinki...

-Nie strasz mnie Buntowniczko!- mojemu tacie wyraźnie spadł kamień z serca.

-Wybacz.- odparłam.- Mam ich dość.

-Zaraz wyścig, a ja tak, jakby potrzebuje pomocy w ogarnięciu Chevroleta. Jak chcesz możesz mi pomóc.

-Mistrzu! Zabierz mnie! Zabierz, jak najdalej od nich!

***Pov.Cruz***

Siedzieliśmy ze Sztormem w stożku i patrzyliśmy coś na telefonach.

-Idziemy dzisiaj oglądać wyścigi?- zapytał.

-A chcesz iść?

-Wolałbym nie ryzykować.

-Chyba nie boisz się Pana McQueena? On Cie przecież nie pobije. To najbardziej wyrozumiała osoba na świecie!- stwierdziłam.

-Po prostu... nie mam ochoty oglądać wyścigów.- obronił się.

-Taa... jasne. W takim razie co chcesz dzisiaj robić?- spytałam.

-Najlepiej nic.

-Oho... leniuszek Ci się włączył!- prychnęłam. Zaczęłam go łaskotać. Jackie zaczął rechotać, jak żaba.

-Haha! Nie proszę... przestań! Hahah!

-Kto by pomyślał, że masz łaskotki.

-Stop! Hahah.

Przestałam. Teraz to on rzucił się na mnie i zaczął się rewanżować. 

-Pfy...nie zaśmieje się...pfy..hah hah!

-Taa... "nie zaśmieje się"?

Wtedy przestał i usiadł na skraju łóżka.

-Jesteś świetną przyjaciółką.- odparł.

-No widzisz! Ale to twoja zasługa. Nie odważyłabym się pojechać do Ciebie i pogadać.

-Taa...mam pytanie właściwie z tyłka, ale...gdzie pochowali Hudsona?

-Że Horneta? Cmentarz za miastem.- odparłam.- Dawno mnie tam nie było.

-A McQueen to pewnie tam jest ciągle.

-Eh... to drażliwy temat.- przyznałam.- Pan McQueen ilekroć tam jest bardzo się wzrusza i błaga, aby jednak żył. Przykry widok. Sally można powiedzieć, że zakazała mu tam często łazić. Byłby człowiekiem depresją.

-On stracił kogoś prócz Hudsona?- zapytał.

-Tak. Swojego przyjaciela. Wypadek na torze. Nie wspomina jednak o tym często. Chociaż przywołuje mi ich wspólne historię.- odpowiedziałam.- Czemu tak właściwie tyle pytań dotyczących śmierci?

-Tak po prostu... rzecz naturalna, czyż nie?

-Chyba tak.- przyznałam.

-Przypomniał mi się pewien cytat "Jeżeli śmierć bliskich czegoś uczy, to przede wszystkim tego, że na świecie nie liczy się nic po za miłością"*

-Wow...od kiedy ty taki poetycki.

-Cierpiąca dusza moja droga.- prychnął.

-Co masz, przez to na myśli?- przestraszyłam się trochę. W głowie pojawiły mi się same dziwne odsłony Jacksona.

-Chyba nie uważasz, że ten brak zainteresowania mną ze strony rodziny przeszedł echem.

-Nie no... wiadomo. Trochę głupie pytanie, ale...chciałeś się kiedyś zabić?- zapytałam.

-Nie...nigdy.- odparł bez wruszenia- Nawet, gdyby moja rodzina, przez przecięcie kilku żył miałaby zacząć mnie kochać nie zrobiłbym tego.- przyznał.- I to pytanie nie jest głupie. Często różnym ludziom to kojarzy się z cierpiącymi duszami. Próby samobójcze, upijanie się lub masochistyczne zachowania to tylko nie wielka część ich pomysłowości. - prychnął lekko.

-Wybacz... 

-Spoko. Wytłumaczyłbym Ci na, czym to polega, ale sam dalej nie wiem. Wiem tylko, że odkąd tu jestem już jej nie słyszę...

***Po wyścigu***Pov.Lucy***

Wygrał Francesco Paltegumi. Tata pogratulował mu serdecznie po czym rozmawiał, jakiś czas z resztą zawodników. Zdecydowałam się iść do domu. Weszłam po schodach i pokierowałam się do mojego pokoju. Podłączyłam do telefonu bezprzewodowe słuchawki i położyłam się na łóżku. Przymknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w muzykę docierającą do moich uszu. Westchnęłam z ulgą dalej nie otwierając oczu. Z tej sielanki wyrwał mnie dźwięk książki która spadła na ziemię. Otworzyłam oczy i skierowałam wzrok na półkę. Wtedy zauważyłam...

-Do jasnej błyskawicy co wy tu!?- krzyknęłam podnosząc się do pozycji siedzącej na widok Jerry'ego, Carlos'a, Fernando i Alexis'a.

-Poszliśmy za tobą. Unikasz nas blondi od samego rana.- powiedział Alex.- Ale w sumie jestem w stanie Ci to wybaczyć skoro grzecznie czekasz na mnie w łóżeczku.

Wstałam z łóżka i strzeliłam zboczeńca w pysk. Cicho zaklął pod nosem.

-Pomagałam Panu McQueenowi- odparłam.

-Znaczy się Twojemu ojcu?- zapytał Carlos. Nie odpowiedziałam. Wtedy ten pokazał mi zdjęcie które zwykle wisiało na tablicy korkowej. Fotografia przedstawiała roczną mnie. Tata ubrany był w kombibezon i trzymał mnie na rękach. Ojciec opierał się o Chevroletta.

-Jesteś córką McQueena...Lucy McQueen.- podjarał się Jerry. Dosłownie.

-No tak...co ja będę się bronić.

-Dlatego przegrałem... jakim cudem my się nie zorientowaliśmy. Z wyglądu jest damską wersją McQueena. Piękną, damską wersją.

-Czemu nie mówiłaś?- zapytał Gorvette.

-Nie szczycę się nazwiskiem. Nie chciałam po za tym abyście traktowali mnie, jak jego córkę.- odparłam szczerze, gdy usłyszałam otwarcie się drzwi.- Tata...

*Santa Montefiore

Taa da! Oto kolejny rozdział :D Napiszcie co o nim sądzicie. Po za tym pozdrawiam moją kol która zajarała się shipowaniem Lucy xD Twoje dzikie wizje...wow. Postaram się jeszcze o rozdział w najbliższym czasie. To cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro