Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.16 NUDY

***POPOŁUDNIE***Pov.Jackson***

Stwierdziłem, że to dobra chwila, aby pogodzić się z Cruz. Ruszyłem w stronę jej stożka, gdy dostrzegłem postać siedzącą pod drzwiami.

-Znowu ty...-powiedziałem, jakby ze zrezygnowaniem widząc blond dziewczynkę.- Nie masz nic lepszego do roboty niż siedzieć cały dzień pod drzwiami?

-Tak, jakby świetnie bawiłam się przerzucając opony na Złomowisku, ale przyszedł Luigi i Guido i dostałam opiernicz.

-Kto przyszedł?

-Nie znasz.- odpowiedziała krótko.

-Przepuścisz mnie?

-Taa... w porządku. Weź tylko te tampony.- mówiąc podała mi pudełeczko. Wziąłem je ze zdziwieniem.- Chcesz czekolady? Karmelowa~

-Nie, dzięki. Przepuścisz?- dziewczyna wstała i odeszła na bok. Już miałem pukać, gdy blondynka kaszlnęła. Popatrzyłem na nią. 

-Mogę?- zapytała.

-Em...dobrze.- odparłem nieco niepewnie. Młoda wystukała coś na drzwiach po czym uchyliły się. Wepchnęła mnie przez szparę do pokoju. Wolałem wejść bardziej ostrożnie. Cruz leżała w słuchawkach na łóżku. Otworzyła delikatnie oczy i momentalnie wzdrygnęła. Podniosła się do pozycji siedzącej.

-Czego ty chcesz!?- krzyknęła. Zaczęła rzucać we mnie poduszkami.

-Bądź, że dorosła!

-Czego chcesz!?- powtórzyła.

-Zgody!- odparłem, a ona przestała obrzucać mnie jaśkami.

-Powtórzysz?- poprosiła.

-Zgo-dy. Nie każ powtarzać po raz drugi, bo nie tak, czy siak nie przejdzie mi  to przez gardło.

-W takim razie słucham.- powiedziała spokojnie.

-Ogólnie długo nad tym myślałem...właściwie to 10 lat. No i ostatecznie dotarłem do wniosku, że po za torem nie chce mieć Cię za wroga. Wydajesz się całkiem spoko w stosunku do McQueena, więc...- przerwałem.

-Właściwie to też chciałam zakopać ten "topór wojenny".- stwierdziła.

-Dlatego zaczęłaś obrzucać mnie poduszkami? Dzięki.

-Zamknij się!- warknęła. Przypomniało mi się o tamponach. Rzuciłem pudełeczko w jej stronę.- Co to?- zapytała wczytując się w etykietę.

-Ta dziewczynka mi je dała za nim tu wlazłem!- obroniłem się.

-Dziewczynka? Aaa... dziewczynka. Pogadam z nią o tym później.

Podszedłem bliżej niej. Cruz nie ruszała się z łóżka. Przysiadłem się i nie patrząc na nią podałem dłoń.

-Uściśniesz i najgorsze mamy za sobą.- odparłem. Po chwili poczułem uścisk. Nie...nie w dłoń. Ramirez zawiesiła się na mojej szyi. Byłem w szoku i nie odwzajemniłem.

-Wow!- oderwała się ode mnie.- Ty naprawdę jesteś chłodny. Jak trup.

-Po to mnie przytuliłaś?- zapytałem z irytacją.

-Właściwie to tak, ale potraktuj to jako znak zakończenia sporu.

***Pov. Lucy***

Co ja zrobiłam! Słyszałam, jak się nawalali i teraz cisza. Zobaczyłam, jak w moją stronę idzie mama.

-Lucy...

-Cichaj!- poprosiłam wsłuchując się w to co dzieje się za drzwiami.

-Obiad na stole i co ty właściwie robisz?

-Wepchnęłam Jacksona do Cruz i chyba się nam zwierzęta pozagryzały.- odparłam z głupim uśmiechem. Mama popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

-Po prostu chodź na obiad i daj im spokój. Nie podejrzewam, że wzięli się za łby.

-Racja...oni sobie je poodgryzali. 

Mama westchnęła łapiąc się jedną dłonią za nos przymykając, przy tym oczy.

-Chodź na obiad... proszę.

-Właściwie to...-zaczęłam.

-Nie jesteś głodna, bo zjadłaś całą czekoladę?

-Sama weszła, jak Boga kocham!- usprawiedliwiłam się kładąc dłoń na sercu, a drugą unosząc w górę, jak do jakiejś przysięgi.

-Ehh...ostatni raz zjadasz wielką czekoladę, przed obiadem.

-Przepraszam.

-W porządku już. Tylko daj im spokój. Dobrze?

-Niech będzie. Jak coś to idę do Loli. Obiecałam jej pomóc z wykładaniem towaru na półki. No i kiedyś obiecałam Edkowi, że podleje kwiatki.

-Czyli wrócisz wieczorem?

-Pewnie tak.

-W porządku. Tylko nie oddalaj się za granicę miasta.- poprosiła. Przytaknęłam jej z uśmiechem.

***Pov. Zygzak***

Ja wraz z Sally jedliśmy obiad. Dzisiaj kurczak z orzechami pekan. Właśnie kończyłem jedzenie. Sal była wyjątkowo cicho.

-Coś się stało?- zapytałem.

-Nie nadążam za Lucy...

-Co zrobiła?

-Właściwie to nic. Tylko gadała o jakimś kodzie, jadła czekoladę i zapytała się, czy potrzebuje tamponów.

O mało nie udławiłem się ostatnim kawałkiem kurczaka jaki miałem w ustach.

-To faktycznie...- udałem, że nic nie wiem.

-Zjadła całą czekoladę dlatego nie przyszła na obiad.

-Znając ją to pod wieczór wróci wygłodniała. Tak, jakby nie jadła od pięciu dni.- stwierdziłem. Lucy naprzemiennie jadła wszystko co miała pod ręką, a drugiego nic nie miała w ustach. 

-Dobrze... ja będę wracała do pracy. Zapłacę tylko rachunki i poczytam książkę.

-W porządku. Ja będę zbierał się garażu. Muszę dolać oleju do Chevroleta.

-Dolejesz, przy okazji do Carrery? Już od dłuższego czasu miałam Cię poprosić.

-W porządku. Nie ma problemu.- uśmiechnąłem się. 

***Pov.Lucy***

-Co zrobiłaś?- prychnęła Lola odkładając na półkę w magazynie mąkę.

-Wepchnęłam Jacksona do pokoju Cruz i chyba się pozagryzało towarzystwo.-powiedziałam poważnie.

-Spokojnie. To dorośli ludzie. Chyba się nie pobili.

-No nie wiem. Z tego co słyszałam to, jak tata godził się z dziadkiem to... w sumie opowiadali Ci tą historię.

-Ale się nie pobili.

-No nie.- przyznałam.

-Więc spokojnie. A nawet, jak się pozabijali to będzie trochę spokoju- prychnęła.

-Świetnie. Wszystko fajnie tylko miałam się wzbogacić na ich pojedynku. Byłabym bogata.- stwierdziłam odkładając na półkę słoiki z dżemem.

-I na co wydałabyś pieniądze? 

-Po pierwsze: na nowe kółka do deski. Strasznie je zjechałam. Po drugie: jakaś wyścigówka dla mnie. No i po trzecie: więcej karmelowej czekolady. Ona serio jest pyszna.

Lola pokręciła głową z uśmiechem na twarzy i dalej wykładała towar. Ja też zajęłam się obowiązkiem. Chłodnica Górska jest naprawdę maluśka. Raz w tygodniu przyjeżdżali tutaj z dostawą jedzenia. Chleb na przykład rano piecze Lola.

Po wyłożeniu wszystkich słoików z konfiturami wzięłam się za makarony. Najpewniej chwyciłabym teraz za czekolady lub inne słodycze, ale dzisiaj już chyba nie skosztuje żadnej czekoladki- strasznie mnie mdli. Naprawdę nie wiem kiedy zjadłam ją całą. Poduszeczka za poduszeczką i nie ma.

******

Patrzyłam na moje mokre trampki. Bardzo dokładnie podlewałam kwiatki, a, że ja to ja musiałam źle coś złożyć i szlauch oblał mnie sporą ilością wody. Tyle dobrego, że mieszkamy na pustkowiu. Deszcz jest tu naprawdę rzadko. O śniegu nie wspomnę. Raz pojechaliśmy do dziadków na święta i wtedy trochę popadało, ale bez szału. 
Wracając jednak do teraźniejszości. Zobaczyłam, jak Cruz i Jackson idą do V8. Rozmawiają o czymś. Rozmawiają! Czyli się nie pozagryzali! Świetna wiadomość. Chciałam, czym prędzej skończyć z tym podlewaniem. Bardzo chciałam posłuchać o czym gadają. Wtedy zadzwonił telefon. Wróciłam do remizy, aby wyłączyć wodę i odebrałam.

-Jak ja Ci zazdroszczę!- usłyszałam Melissę.

-Co bredzisz?- zapytałam.

-Same ciacha przyjeżdżają do Chłodnicy. Widziałaś ich?

-Nie i nie chcę widzieć. Nie mam na nich parcia, jak ty.

-Tylko, że oni serio są uroczy. Nie wspominając o tym Francuzie.

-Skończ błagam. Tak, czy siak Cię nie zwerbuje do pomocy, przy tym Grand Prix.

-Czemu niby?- zapytała z lekkim oburzeniem. Z anielskim spokojem odparłam:

- Po pierwsze: Bo lakier Ci się z paznokci zedrze. Po drugie: nie lubisz zapachu benzyny. Po trzecie: palą tu gumę, a nie lubisz dymu. Wymieniać więcej.

-W takim razie narób im zdjęć! Błagam!- słyszałam błagalny głos Melissy.

-Uzupełniaj sobie fapfolder zdjęciami z neta. Ich twarze będą mi komóreczkę zaśmiecać, aparat dostanie padaczki.- burknęłam.

-Ahh...może zmienisz zdanie. Elo!- pożegnała mnie lekko zawiedziona. Nawet nie odpowiedziała. Jeszcze czego. Może mam im jeszcze pod prysznic włazić, bo ta ma widzi mi się na chłopców. Jeszcze czego.

Rozejrzałam się dookoła. W sumie to podlałam już te kwiaty. Mogę zająć się czymś innym. Ruszyłam w kierunku motelu. Mama pewnie będzie chciała, abym pomogła jej w umyciu okien, czy coś.

Pomagam ile mogę. Nie umiem usiedzieć w miejscu spokojnie. Jestem cicho i nie sprawiam kłopotów tylko wtedy kiedy śpię lub jem. No dobra...tylko, gdy śpię. Rodzice mają ze mną przechlapane, ale jeszcze mnie nie wydziedziczyli więc chyba nie jest tak tragicznie źle. Nic nie poradzę, że muszę coś robić. Siedzenie w miejscu jest nudne. Czytanie książek i oglądanie filmów jest spoko, ale do dwóch godzin. Potem staje się to dla mnie męczące. Dwie godziny siedząc lub leżąc- tak się nie da!

Spojrzałam do V8. Cruz i Jackson jedli obiado-kolacje. Pewnie poszłabym zjeść, gdyby nie fakt, że nie jestem głodna. Spragniona też w sumie nie (wiecie...podlewanie kwiatów). Weszłam do domu.

-Wróciłam cała i zdrowa tylko cała w wodzie!- oznajmiłam krzycząc. Do salonu weszła mama.- Tak właściwie co robisz?

-Przed chwilą skończyłam czytać książkę. A ty załatwiłaś wszystkie obowiązki.

-Tak...i nudzi mi się.

-Może jakiś serial leci, czy....

-NIE!- przerwałam.- Znaczy...nie dzięki, nie mam ochoty. Nie ma czegoś do roboty, przy motelu. Umycie okien? Owleczenie pościeli? Wytrzepanie dywanów? Wytarcie kurzu? Cokolwiek!

-Wszystko zrobione. Okna umyłaś tydzień temu, a ostatnio nie ma, ani deszczu, ani wiatru. Pościel owleczemy dopiero, przed Grand Prix. Dywany trzepałaś po zakończeniu roku szkolnego, a kurz wycierałyśmy też jakoś niedawno. 

-Ou...racja.- dosyć często mi się nudzi, więc robię co mogę.

-Może tata będzie miał coś do roboty? Miał dolewać oleju do Chevroleta i Porsche. Pewnie jest w garażu.

Bez pożegnania wybiegłam z domu i pobiegłam do składzika Hudsona Horneta. Kim jest Hudson Hornet? Jak to mówi tata jeden z najlepszych. Nie miałam okazji go poznać, bo zmarł. Tata bardzo za nim tęskni. Często powtarza mi, że "Hudson jest ze mnie dumny", czy coś takiego. 

Weszłam do garażu. Tata akurat zajmował się swoją czerwoną wyścigówką. Była, przez pewien czas umalowana na motyw Hudsona, ale ponoć mój ojciec pojechał na jakąś przejażdżkę i od nowa zakochał się w wyścigach. No i wrócił do dawnego koloru, naklejek i numeru 95. Zarówno on, jak i ja mamy stosy rzeczy z tym numerem, jak i logiem Rusteze. Moja bluza baseball ma na przykład na piersi numer 95, a czarne dresy na kieszeni logo Rusteze. Ale to tylko przykład. 

-Witam czekoladożercę!- przywitał mnie tata.

-Nie wypominajcie mi tego! Stało się to się stało i po co drążyć temat.- fuknęłam wprowadzając mojego tatę w rozbawienie. Usiadłam na starych oponach.- Jak idzie nalewanie oleju.

-Skończyłem go nalewać jakoś godzinę temu. Teraz sprawdzam uszczelki.

-Udziel z tego lekcję Sztormowi. Jeździł po torze i jedna praktycznie mu się stopiła.

-Auta do tych wyścigów są bardzo wytrzymałe i tak naprawdę żadna z części nie powinna się stopić. NAWET głupia uszczelka. Tylko, jak nie wie się, jak ma się o takie rzeczy dbać to pękają.

-Jak ty opony?- zapytałam.

-Stało się to się stało i po co drążyć temat!- zaśmiał się. Ja w sumie też tata podszedł do mnie i zaczął się bacznie przyglądać. Całe rękawiczki miał w smarze. Wykorzystując chwilę odkryłam jego grzywkę i spojrzałam na szramę.

-Jeżeli Cię to pocieszy to jakby się zmniejszyła.

-Wydaje Ci się. Ta szrama się nie zagoi, bo jest głęboka. 

-Chyba nie chce wiedzieć co miałeś tam wbite. Zwymiotowałabym na ten gustowny karton na ziemi. Do czego on właściwie jest?- wskazałam. Dostrzegłam wtedy, że tata ma dziury w nogawce dżinsów. Tak, jakby wypalił je sobie zapałką.- I co to za dziury? Stare dżinsy przynajmniej?

-Kwas z akumulatora mi kapnął.- odparł.

-Chyba nie chce wiedzieć co robiłeś z akumulatorem, że ci kwas z niego kapnął. To do czego karton.

-Aby Chevrolet miał ciepło w opony.- prychnął

-Trzeba było ten dywan ze złomowiska wziąć. Wujek Złomek mówi, że nie ma pomysłu co z nim zrobić.

-Niech parkuje na nim auto.- na jego słowa zaśmiała się.- Nie masz niczego do roboty?

-Nie...właściwie dlatego tu jestem.

-Myślałem, że stęskniłaś się za tatusiem i przyszłaś.- powiedział z udawanym zawiedzeniem.

-Możemy to sobie tak tłumaczyć.- odpowiedziałam schodząc z opon.

-Zaraz coś wymyślimy do roboty...

-Jeżeli nic nie robisz, przy aucie to może poćwiczysz ze mną bicka? Jak ja nie dam rady im wrąbać to będziesz moim zmiennikiem. Jak w opowieści Wujka Złomka!

-Bujdy na resorach...- prychnął.

WESOŁYCH WAKACJI!
Mam nadzieje, że humory dobre po zakończeniu ;) Dzisiaj z tej okazji rozdział. Następny przewiduje jutro bądź w niedzielę. To już zobaczy się, jak u mnie z weną będzie. Napiszcie co o nim sądzicie i do zobaczyska :D Pa pa!

*rozdział niesprawdzany 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro