ROZDZIAŁ.15 OKRES
***Pov.Zygzak***
Ja i Sally wróciliśmy do domu koło 21. Już na wstępie zobaczyliśmy Lucy opierającą się o kuchenny blat.
-Kim jest Fernando?- zapytała. Zdziwiłem się.
-Kto?- dopytałem. Lucy podeszła do mnie z telefonem. Publiczny post Francesco o tym, że przyjedzie na Grand Prix Chłodnicy Górskiej.- Aaa...że Fernando Paltegumi.
-Więc?
-Jego syn.- powiedziałem bez wzruszenia.
-Czemu nie wiedziałam o jego istnieniu i czemu przyjeżdża ze swoim ojcem?- popatrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem.
-Fernando jest sensacją we Włoszech. Francesco chwali się nim na lewo i prawo...-zacząłem.
-Do rzeczy.- przerwała.
-Racja...Inni rajdowcy też mają dzieci. Zostały zaproszone one razem z nimi.
-Czekaj...i mówisz mi o tym dopiero teraz!?- oburzyła się.- Ilu ich będzie?
-Czwórka...no może piątka.- stwierdziłem. Na twarzy Buntowniczki malowała się złość.- Za nim mnie zabijesz wtrącę, że są w twoim wieku.
-Nie mam zamiaru Cię zabić tylko myślałam, że mnie powiadomisz, czy coś. Wiesz...abym mogła się przygotować psychicznie i zacząć wyciskać na siłce, aby mieć łapska.- mówiąc to naprężyła mięśnie.
-Zawody są za miesiąc, więc póki co nie zawracaj sobie tym głowy.- wtrąciła Sally.- Po za tym na pewno nie będzie tak źle.
-Podejrzewam, że będzie to dla mnie tak nieprzyjemne, jak dla ciebie spotkanie z tym pedziem z kancelarii.- mówiąc ta zaśmiała się.
-Lucy...wyrażaj się.- warknąłem.
-Przecież ty go tak nazywasz.- zaczęła śmiać się bez opamiętania. Gdy skończyła kontynuowała- Po za tym słyszałam, że Jackson Sztorm wpadł do Chłodnicy. Zapowiadają się ciekawe wakacje.
-Bardzo ciekawie Lucy.- przyznała Sally.- Na razie trzeba wyciągnąć Cruz ze stożka i zmusić ją do rozmowy z nim.
-I, że oni mają się godzić? Zdecydowanie odradzam.- powiedziałem siadając, na kanapie.
-Czemu niby?- zapytała Lucy dosiadając się.
-Bo się prędzej pozagryzają... jak dzikie zwierzęta.
-Byłoby ciekawe widowisko. Można byłoby na tym sporo zarobić. Już widzę! "Zwinny wilk Jackson Sztorm VS Szybka tygrysica Cruz Ramirez"! Przecież to byłby hit!- mówiła z entuzjazmem Lucy.
-Ty lepiej powiedz co jadłaś na kolacje i czy się umyłaś?- zapytała Sal.
-Myłam się. Jeżeli nie widzisz jestem w mojej zgrabnej piżamce.- Dopiero teraz zauważyłem, że Lucy ubrana jest w krótkie niebieskie spodenki od piżamy i czarną bluzkę z logiem "Piston Cup Championship"
-A kolacja?- dopytałem.
-Nie jadłam i nie jestem głodna.- odparła.
-W porządku.- powiedziałem opierając się mocniej o kanapę.
-To ja posłucham sobie muzyczki w pokoju. Dobranoc!- pożegnała się z nami Buntowniczka. Cmoknęła mnie krótko w policzek po czym wstała kierując się do Sally, aby powtórzyć czynność. Już zamykała drzwi do pokoju, gdy krzyknęła.- Kocham was!
-My ciebie też!- odpowiedzieliśmy równocześnie z Sal, a drzwi od jej pokoju zamknęły się.
***RANO***Pov.Jackson***
Obudziłem się koło 7:40. Słońce wpadło do mojego pokoju skutecznie mnie budząc. Sięgnąłem leniwie po telefon i zacząłem przeglądać media społecznościowe. Grand Prix Chłodnicy Górskiej? Pfy...w tej wiosce? Nie rozśmieszajcie mnie. Może będą jeszcze ścigać się główną ulicą tego "miasta".
Wtedy usłyszałem burczenie w brzuchu. Przydałoby się iść, gdzieś na śniadanie. Zgaduje, że w tej kawiarnio- stacji paliw serwują śniadania. Wyjąłem z mojej torby czarną koszulkę z niebieskim znaczkiem (identycznym jaki jest na boku mojego auta) i numerem 20, granatowe dżinsy i czarne trampki. Biodra obwiązałem bluzą w tym samym kolorze. Wyszedłem z pokoju zamykając drzwi na klucz. Pokierowałem się do V8? Chyba tak nazywała się ta miejscówka. Podszedłem do stojącej za ladą kobiety, która aktualnie ją czyściła.
-Dzień dobry!- przywitałem się miło (w miarę miło).
-Dzień dobry! Ty pewnie na śniadanie. Dzisiaj naleśniki. Zrobić Ci?
-Jeżeli to nie problem to poproszę.- po chwili zająłem miejsce na stołku barowym, przy ladzie. W oczekiwaniu na posiłek wyjąłem telefon i kontynuowałem przeglądanie Instagrama. Wtedy ktoś wszedł do budynku. Odwróciłem się w stronę wejścia...
Od razu rozpoznałem tą dziewczynę. To ta sama, która wymieniła mi wczoraj uszczelkę w aucie. Jej włosy związane były w kucyka, a ubrana była w białą bluzkę w małe żółte błyskawice i czarne rybaczki. Na stopach miała czerwone trampki, a wkoło nadgarstka zawiązaną kokardkę.
-O! Dzień dobry kruszynko!- przywitała ją ta kobieta.- Ty też na śniadanie?
-Tak. Jedna porcja na miejscu i jedna na wynos- powiedziała radośnie. Zupełnie innym tonem niż wczoraj. Zajęła miejsce dwa stołki dalej ode mnie.
-A co masz zamiar dzisiaj robić?- zapytała z kuchni.
-Pakować.
-Pakować?- zdziwiłem się. W sumie to nie wiem, czy powinienem się wtrącać.
-Muszę się przygotować, aby nie zostać zagryziona, przez Zwinnego Wilka i Szybką Tygrysicę.
-Em...kogo?- zapytałem z niezrozumieniem, gdy przede mną i tą dziewczynką pojawiły się talerze z naleśnikami. Było one przyozdobione bitą śmietaną i różnymi owocami.
-Dziękuje.- podziękowaliśmy jednocześnie po czym zaczęliśmy jeść. Blondynka uwinęła się o wiele szybciej, niż ja ze swoim jedzeniem. Chwyciła w dłoń pudełko z naleśnikami i wyszła. W progu powiedziała zaledwie szybkie.
-Dzięki za śniadanie! Potem wpadnę Ci pomóc, przy układaniu towaru w spiżarni.
***Pov.Lucy***
Z jeszcze ciepłym jedzeniem ruszyłam do Cruz. Wiedziałam, że nie wyjdzie ze stożka dopóki Sztorm jest w mieście. Podbiegłam do pokoju z numerem dwa i zastukałam w jego drzwi.
-Kto i czego chce?!- krzyknęła
-Lucy! Mam żarcie! Wpuść mnie.- poprosiłam, a zamek w drzwiach przekręcił się. Cruz uchyliła małą szparę, abym mogła przejść po czym ponownie zakluczyła drzwi. Ramirez była bardzo zaspana. Właściwie, jakby dopiero wstała. Podałam jej pudełko.- Naleśniki z owocami i bitą śmietaną.
-Jakimi owocami?
-Em...mango chyba... i coś jeszcze...wiesz, że nie patrzę na detale!- warknęłam, a Cruz prychnęła śmiechem.
-Już dobrze no. Dziękuje Lucy.- odparła otwierając pudełko. Przysiadła na łóżku i zaczęła jeść śniadanie.- Ty jadłaś?
-Tak, jedz spokojnie.- uśmiechnęłam się.- Jeżeli chodzi o Sztorma to zdaje się faktycznie być na wakacjach.- przyznałam. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.- Mówiłaś, że chcesz się z nim pogodzić?
-Chciałam...10 lat temu.
-Racja...ma zapłon...-stwierdziłam.- Pomijając! Może to znak z nieba, aby zacisnąć zęby i podać dłoń na zgodę.
-Szczerze to nie uważam, że to dobry pomysł.
-Nie baw się w tatę!- krzyknęłam.- Jeżeli sama tego nie zrobisz to Ci w tym pomogę. Wiesz o tym, że działam całkiem skutecznie?
-Tylko po co ty chcesz się fatygować Lucy? Powiedz mi.- zaniemówiłam. Właściwie to chciałam, aby wreszcie Cruz się z nim dogadała. Tym bardziej, że ten cały Pan magister Jackson Sztorm wydaje się całkiem niegroźny. O mało nie złamał sobie palca kopiąc w oponę auta. Więcej przykładów chyba nie potrzeba.- Tak myślałam.
-To samo twierdził mój ojciec, jak się chciał dogadać z dziadkiem.
-Tylko on nazwał Cię wpadką, a twoją mamę dziwką.- odparła.- To zupełnie inna ranga kłótni.
-Taa...poznałam tą historię. Nawet gadałam o niej z dziadkiem.
-Co?
-Nic nie mówiłam! Wiesz...może zjedz sobie w spokoju. Nie będę dłużej przeszkadzać.
-W porządku.- powiedziała Cruz.
-Wpadnę później!
-Jedna sprawa!- zatrzymała mnie, gdy już chwytałam za klamkę.
-Tak?
-Możemy ustalić, jakiś...kod?
-"Kod"?
-Tak... nie wiem. Że zastukasz jakoś.
-Może być...3 krótkie stuknięcia, przerwa i 2 stuknięcia?
-Jasne. Trzymaj się młoda McQueen.
-Ty też tygrysi...CRUZ!
***Pov.Zygzak***
Właśnie miałem zapukać do Cruz, gdy z wnętrza stożka wyszła Lucy.
-Co z Cruz?- zapytałem.
-Eee....ma okres. Nie przeszkadzaj jej lepiej, bo zagryzie.- odparła z przygłupim uśmieszkiem.- Wiesz...
-Nie "nie wiem".
-Możesz teraz pomóc mi przypakować! Chce przyłożyć Fernando, czy innym pachołom, gdyby mnie zaczepili.
-Nie będzie to potrzebne.- stwierdziłem.
-Łapy przydadzą się do gokartów!- prawie, że krzyknęła.
-Dobrze. W takim razie poćwiczymy wieczorem, a teraz pozwól, że pogadam z Cruz.
-Najpierw czekoladki i tampony!
-Co?- zdziwiłem się.
-Zagryzie.- wyszeptała. Popatrzyłem na nią z zupełnym niezrozumieniem. Stwierdziłem, że odpuszczę. Lucy może ma rację z tym, że lepiej do niej teraz nie wchodzić. Zacząłem iść w kierunku stacji benzynowej. Może po śniadaniu spróbuje ponownie.
******
Wytarłem usta serwetką.
-Dziękuje Lolu. Pyszne naleśniki.- uśmiechnąłem się.
-W porządku Zygzak. Cieszę się, że smakują.
-I jeszcze jedno.
-Tak?
-Czy masz...tampony i czekoladę?- zapytałem, a Lola popatrzyła na mnie co najmniej dziwnie.
-Dla Sally?
-Dla Cruz. Inaczej nie wejdę do niej do pokoju, a chciałbym pogadać.- poczułem, jak moje poliki robią się czerwone. Co za wstyd. Wtedy Lola położyła przede mną niebieskie pudełeczko i dużą czekoladę.
-Pozdrów ją ode mnie.- poprosiła.
-Em... tak! Pewnie.- odparłem biorąc mój "świeży zakup" po, czym ruszyłem do Cruz.
******
Koło stożka kręciła się Lucy.
-Cześć tatuś!- uśmiechnęła się. Pokazałem Buntowniczce czekoladę i pudełeczko z tamponami. Prychnęła, a ja czułem, jak palę się ze wstydu.
-Teraz mnie wpuścicie?
-Jaki smak tej czekolady?- zapytała powstrzymując się wybuchnięcia śmiechem.
-Karmelowa...- burknąłem, a Lucy zaczęła się śmiać.
-Hahahha! Wiesz co... daj mi to po prostu. Nie sądziłam, że naprawdę to kupisz.- dałem jej czekoladę i niebieskie pudełeczko po czym dotknąłem policzków. Całe ciepłe.
-Nie ma okresu?- Lucy przytaknęła.- Tak myślałem. Koniec żartów. Idę z nią pogadać.
-Ale...
-Daj spokój, proszę Cię.
-Tylko...
-Dam sobie radę!- przerwałem. Lucy machnęła ręką i odeszła wraz z czekoladą i tamponami.
***PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ***Pov. Sally***
Wyszłam się przewietrzyć, gdy zobaczyłam Lucy. Siedziała opierając się o ścianę recepcji motelu i jedząc czekoladę.
-Co tu robisz? I skąd masz dużą karmelową czekoladę?- zapytałam.
-Magia.- odparła wsadzając sobie dwie poduszeczki do ust.- Chcesz tampony?- mówiąc to wyciągnęła w moją stronę błękitne pudełeczko.
-Po co i skąd masz tampony?- ponownie zapytałam.
-Jak mówiłam-magia.
-No dobrze... A gdzie ojciec?
-Poszedł pogadać z Cruz.- wskazała palcem na stożek z numerem dwa. Zobaczyłam, jak Zygzak nieudolnie próbuje dostać się do swojej podopiecznej. - Od trzydziestu minut się do niej dobija. Aż mi się go żal zrobiło. No,ale to już jego problem. Jak chciałam mu powiedzieć kod to nie chciał słuchać.
-Kod? Dziecko! Gdzie ty dzisiaj byłaś, że jakieś tajne kody do świątyni Ramirez znasz i dodatkowo siedzisz jak, gdyby nigdy nic z wielką karmelową czekoladą i tamponami pod motelem.
-Taa...to całkiem pokręcony poranek.- przyznała wstając. Chcesz czekoladę?
-Nie dziękuje.- podziękowałam.
-Jak chcesz. Idę na Złomowisko. Wujek Złomek ponoć buduje coś do zabawy. Tak, że no...miło było!- pomachała do mnie odchodząc. Przez następną minutę stałam, jak wryta nie wiedząc co właśnie się stało.
Siema! Wiem, że ostatnio ciągle wrzucam rozdziały... dajcie znać, czy podoba wam się taka częstotliwość, czy jednak wrzucać tylko w soboty. Po za tym proszę napiszcie, jak podobał się rozdział xd Ode mnie to tyle <3 Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro