ROZDZIAŁ.12 JAZDA
***Pov.Cruz***
Był śliczny wieczór. Słońce już chowało się za horyzont. Ostatnie dni spędziłam na samotnym trenowaniu. Nie było mi z tym źle, ale wolałabym, gdyby do Chłodnicy Górskiej wrócił Pan McQueen. Miał mi wyjaśnić już od kilku dni, jak wejść z większą prędkością w zakręt.
-Nad czym myślisz?- zapytała Liliana. Zapomniałam wspomnieć, że ponownie przesiadywałam w V8.
-Właściwie to nad niczym.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Już masz jakiś pomysł na zgodę ze Sztormem?- dopytała Lola.
-Właściwie to...przemyślałam sprawę, rozważyłam wszystkie za i przeciw...- na chwilę się zatrzymałam, aby wziąć oddech.-...i chyba nie chce się z nim godzić.
-Jednak?- prychnęła Lola.
-Jednak.- uśmiechnęłam się.- Może kiedyś... póki co muszę skupić się na sezonie! Hańbą byłoby nie zdobyć Złotego Tłoka mając w drużynie Zygzaka McQueena.
-Święta prawda...- przyznała Liliana.
-To ja może przyniosę coś do przegryzania.- stwierdziła Lola wstając. Wtedy usłyszałam parkujące auto. Spojrzałam w jego kierunku. To Porsche Sally.
Wstałam gwałtownie z krzesełka i podbiegłam do niego. Zygzak i Sally wyszli z auta. Obydwoje przytulili mnie jednocześnie na powitanie. Po chwili do przytulasa dołączyła Lucy, która mocno ściskała moje nogi.
-Wybacz Cruz, że zostawiłem Cię na kilka dni. Powinniśmy trenować i...
-W porządku.- przerwałam z uśmiechem.
-Wiecie...muszę coś załatwić.- odparł Zygzak odchodząc. Sally była widocznie zdziwiona jego zachowaniem. Pomijając, że Pan McQueen mówił dzisiaj, jakby bez emocji.
-Gdzie on idzie?- zapytałam Sally.
-Nie wiem...
-A...czy coś się stało? Nie pogodził się?
-Pogodził. To poszło całkiem gładko. Można raczej powiedzieć, że wzięło go na wspomnienia.- mówiąc to puściła mi oczko.
Ja, Sally i Lucy pokierowałyśmy się do V8. Sal przywitała się z Lilianą i zamieniły między sobą kilka zdań. Wtedy na stacje wróciła Lola z koreczkami.
-To pogodził się, czy nie?- zapytała.
-Pogodził się, ale najpierw pożarli się jeszcze bardziej.
-Oho! O co?- Liliana mówiąc to przysunęła swoje krzesełko bliżej Sally.
-Lucy może umyjesz rączki po podróży? Przypomnę, że na obiedzie miałaś całe dłonie w sosie.- rzekła Sal. Nie czekając długo Lucy pobiegła do wnętrza stacji, aby umyć ręce.- O to, że nazwał Lucy wpadką, a mnie dziwką. Dodał, że nasza cała rodzina to burdel i lepiej, gdyby Zygzak zginął w czasie wypadku...ale to tak w bardzo dużym skrócie.- mówiąc to uśmiechnęła się. Opadła mi szczęka.
-Chyba rozumiem opór Pana McQueena, przez te kilka lat. Chyba nie dałabym rady pogodzić się z taką osobą - odparłam.
-Pod względem czasu sytuacja ta wydaje mi się komiczna. Po za tym Zygzak podszedł do tematu bardzo dorośle...prawie.
***Pov. Sally***
-Prawie?- zapytała Cruz.
-Tak...ale to już bez szczegółów.- odpowiedziałam.
-Mamusiu! Mogę już wrócić?- zapytała Lucy stojąc w drzwiach.
-Domyśliłaś się, że nie chodziło mi o rączki?- mówiąc to śmiałam się. Lucy podbiegła rzucając mi się na szyje. Przytuliłam ją mocno. Kiedy oddaliłyśmy się od siebie pogłaskałam jej policzek.
-Lucy! Tak właściwie mam coś dla ciebie. Idziemy?- zapytała Cruz. Buntowniczka popatrzyła na mnie z uśmiechem po czym ruszyła za dziewczyną. Podążałam za nimi wzrokiem do czasu, aż przeszły, przez ulicę.
-Wyrosła...-powiedziała Lola.- Jak dzisiaj pamiętam, jak była takim maluszkiem.
-Ciężko nie pamiętać. Moje szczęście...- mówiąc to rozmarzyłam się.
******
Leżałam u lekarza na USG. Cały czas za dłoń trzymał mnie Zygzak. Delikatnie ją gładził. Czułam, że lekko mu drży. Na ekranie widzieliśmy naszą małą pociechę.
-Widzisz? Tam ma oczka.- wskazałam. Na twarz Zygzaka wkradł się uśmiech.
-I te drobne paluszki u rąk. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę naszego malucha na własne oczy.
Przez cały czas się uśmiechałam. Za dwa miesiące miałam rodzić. Zarówno ja, jak i Zygzak nie mogliśmy się tego doczekać. Nie będę kłamać. Od czasu kiedy Laluś dowiedział się o tym, że jestem w ciąży starał się zachowywać poważnie i dorośle, ale jego radość i podekscytowanie przezwyciężało to co najmniej trzykrotnie. Urocze było to, że, jak siedziałam na kanapie czasami podchodził i dotykał mojego brzucha. Często składał też na nim drobne całusy. Nie miałam żadnych wątpliwości, że kiedy na świecie pojawi się nasze dziecko będzie miało najwspanialszego ojca na świecie.
***
Wróciliśmy do domu. Zdjęcia z USG odłożyłam na półkę, gdy niespodziewanie Zygzak zakrył mi oczy.
-Dobrze... co kombinujesz?- zapytałam z lekkim śmiechem.
-Chcesz zobaczyć coś super?
-Zależy co.- prychnęłam, a on dalej zasłaniając mi oczy zaprowadził mnie do innego pomieszczenia.- Gotowa?
-Odsłaniaj już.- poprosiłam, a jego dłonie przestały zakrywać moje oczy. Zobaczyłam cudowny jasnoszary pokoik. Białe mebelki, przewijaczka i oczywiście łóżeczko. W miejscu do spania na malucha czekała już śliczna czerwona pościel i malutki biały kocyk do przytulania Na półce z książkami leżało już kilka bajek i trzy niebieskie pudełka. Okno przyozdabiały niebieskie firanki i czerwone lampki.- Wow...
-Podoba się?- zapytał z dumą w głosie.
-Ale...kiedy?- popatrzyłam w jego stronę łapiąc się za dół brzucha delikatnie gładząc go drugą ręką.
-Ja, Kamasz, Złomek, Roman i Ogórek poskładaliśmy je wczoraj wieczorem. Jak my byliśmy u lekarza wszystko tutaj wnieśli i...taa daa!
-Jesteś najlepszy.- mówiąc to złożyłam na jego ustach krótki pocałunek nie przestając gładzić malucha. Wtedy mój mąż kucnął prawie, że dotykając ustami mój brzuch
-A tobie, jak się podoba?- zapytał Zygzak. Uśmiechnęłam się.
******
***Pov. Zygzak***
Cicho przebrałem się w mój czerwony kombinezon do jazdy i pobiegłem po Chevroleta. Otworzyłem drzwi od składzika Hudsona na oścież, a z mojego auta zrzuciłem płachtę. Wsiadłem do samochodu, zapiąłem siatkę bezpieczeństwa, a na głowę włożyłem kask. Moje dłonie spoczęły na kierownicy. Uśmiechnąłem się odpalając silnik. Z prędkością wyjechałem z garażu.
Pojechałem obok V8 po, czym skręciłem w prawo. Jazda po takiej nawierzchni to dla mnie sama przyjemność. Kurz osadzał się na przedniej szybie. Już widziałem tor. Przyspieszyłem wjeżdżając na niego. Znowu poczułem się, jak małolat. Jechałem naprawdę szybko po torze. Wjeżdżałem na piaszczystą skarpę, aby później podskakiwać na drobnych górkach i zagłębieniach. Wtedy poczułem nieprzemijającą radość. Z mojego gardła w czasie robienia driftu wydobył się okrzyk pełen szczęścia.
Witam! Oto początek maratonu (bardzo krótkiego)! Napiszcie koniecznie co sądzicie o rozdziale (dzisiaj żegnamy się z 4-letnią Lucy) i jaki typ maratonu wolelibyście:
Jeszcze 2 rozdziały do końca tego dnia.
Po jednym rozdziale jutro i pojutrze
Ode mnie to tyle! Pa pa <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro