Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.10 WYZNANIA

Wróciliśmy do domu. Lucy od razu pobiegła na górę, a mój tata zamknął się w gabinecie. Od razu, gdy usłyszałem trzaśnięcie drzwi zdjąłem z twarzy sztuczny uśmiech. Poszedłem do jadalni i położyłem głowę na stole. Raczej walnąłem, ale nie obchodziło mnie to.

-Tak źle?- zapytała Sally. Obróciłem głowę w jej stronę. Trzymała szklankę z  jakimś napojem i patrzyła na mnie ze smutkiem.

-Tragicznie.- burknąłem ponownie wracając do oglądania blatu stołu.

-"Tragicznie" czemu?

-Po pierwsze! Musiałem być dla niego miły. Po drugie! Lucy rozwaliła sobie kolana. Po trzecie! Prawił mi rady, jak być dobrym ojcem...ON!

Nagle poczułem na moich plecach jej dłoń. Podniosłem głowę, aby na nią spojrzeć. Pogłaskała delikatnie mój policzek kładąc szklankę na stole.

-Nie martw się...nadal mamy jeszcze...

-Nie obchodzi mnie ile mam czasu! On nie chce zgody! Co ja właściwie tu robię.-podniosłem się gwałtownie.- Powinien być w Chłodnicy i trenować Cruz do zawodów! 

-Ale...

-Mam dość! Wiedziałem, że tak będzie!- burknąłem wychodząc z jadalni. Sally ruszyła za mną.

-Chyba nie obrazisz się w takim momencie.- powiedziała Sal z lekkim smutkiem.

-Nie mam o co się obrażać. Będzie mi warunki rozpisywał na pięć stron co mam zrobić, aby mi wybaczył. Nie obchodzi mnie to już. 

-Fajne rzeczy słyszę...- burknął znajomy mi głos. Mój tata opierał się w drzwiach gabinetu.- Nikt nie kazał Ci przyjeżdżać.

-Ty się lepiej nie odzywaj. Przyjechałem nie powiem ile kilometrów, aby podać Ci dłoń na zgodę, bo w porównaniu do ciebie już zobaczyłem swoje błędy, gdzie ty tymczasem twierdzisz, że to puste słowa! Wytrzymałem ten spacer i twoje ciągłe burczenie i regułki, "jak być dobry ojcem". Proszę powiedz szczerze. Czy jestem zły w roli taty? Jestem taki beznadziejny? Lucy ma tak źle?

-To nie chodzi o to...-zaczął, lecz kontynuowałem.

-Oczywiście! Bo chodzi Ci o to, że chciałeś mieć synka w banku! Rodzinny biznes. Świetnie! Cudownie! Nie dziwię Ci się, że życzyłeś mi śmierci. Przecież wyścigi są tak bardzo niebezpieczne.

-Zygzak...

-Przyznaj, jak była wielka impreza była po moim wypadku? Znając ciebie koledzy biznesmeni, dobre whisky i kurs euro w tle.

-Zamknij się!- krzyknął i dopiero wtedy się uciszyłem.- Ja Ci już dawno wybaczyłem i pogodziłem się z tym.- powiedział.

-Powtórzysz?

-Wszystkie media o tobie trąbiły. I byłem dumny.

-Taka duma, że teraz przyjeżdżam i wyzywasz moją żonę od prostytutek, a córkę nazywasz "wpadką". Dziękuje. Jestem wdzięczny.- mówiłem z ironią.

-Chciałem zobaczyć, jakim ojcem jesteś.

-Co to ma do rzeczy? Człowieku! Plątasz się we własnych słowach. Wytłumacz po kolei.- poprosiłem już spokojniej.

-Byłem na ciebie wściekły...faktycznie przez długi czas. Po kilku latach dopiero zacząłem czytać o twoich osiągnięciach. Zdobyłeś Złotego Tłoka, a twoim szefem ekipy został Hudson Hornet. Byłem dumny faktycznie, ale nadal byłem zły na twoje zachowanie. Wiesz, jakie było.  Kiedy przyjechałeś nie spodziewałem się, że przyprowadzisz żonę, a co dopiero córkę. W moich oczach byłeś cały czas tym nastolatkiem. Chciałem zobaczyć, że się zmieniłeś.

-I dlatego zrobiłeś z naszej rodziny burdel?

-To nie tak.- wszystko dalej mówił niezmiennie poważnym i spokojnym głosem.- Pamiętasz nastoletniego siebie? Każdą dziewczynę musiałeś zaczepić i zagadać. Więc wyobraź sobie, że mając przed oczami ten obraz ciebie wchodzisz do domu i poznajesz mnie z żoną i córką. Co podpowiada Ci mózg? 

-Sally nie jest pierwszą lepszą. Poznałem ją jakoś rok po naszej kłótni. Pomogła mi się zmienić. Ona, jako jedyna dostrzegła w moim charakterze coś pięknego i pokazała mi to. Ja zakochałem się, bo była inne niż wszystkie inne do tej pory i właśnie dlatego, że widziała we mnie coś, czego nikt nigdy we mnie nie dostrzegł. Poznała mnie, jako wandala co rozwalił drogę, a nie sławnego Zygzaka McQueena. I w tym wandalu zobaczyła coś pięknego.- wytłumaczyłem, a mój ojciec, jakby się przejął.- Kilka lat byliśmy parą...wzięliśmy ślub i, jak już mówiłem Ci wcześniej przemyśleliśmy pojawienie się w rodzinie dziecka. To co jest między nami to nie przypadek. 

-Przepraszam za te słowa.- powiedział.- Ogólnie za wszystko przepraszam.- wyciągnął do mnie rękę na zgodę. Zignorowałem to i rzuciłem mu się na szyje.

-To ja przepraszam.

***Pov. Cruz***

Robiłam brzuszki. Stopy zahaczyłam o łóżko i tak jakoś szło. Im dłużej myślałam tym bardziej dochodziłam do wniosku, że nie chce póki co zgody ze Sztormem. Może byłoby to dorosłe, ale i, jak sztuczne i nie prawdziwe. Padłam zmęczona na ziemię. Powinnam trochę pojeździć, a nie wyłącznie pracować nad sylwetką, ale wybieranie się na nie utwardzoną nawierzchnię bez Pana McQueena jest idiotycznie niebezpieczna. Po za tym, po ostatnich doświadczeniach z piaskiem już nie chce ryzykować.

Patrzyłam w sufit. Ale ciekawy sufit...CO JA ROBIĘ!?

Wstałam i bez większego celu wyszłam na dwór. Temperatura zdążyła się ochłodzić dlatego zasunęłam moją żółtą bluzę, a jej podwinięte rękawy opuściłem do nadgarstków, jak Pan Bóg przykazał. Nie wiedziałam dokąd chce iść. Ostatecznie zdecydowałam się zrobić spacerek wzdłuż Chłodnicy. Nie wracałam pod V8 i Luigiego, bo już dobrze znałam tamtą okolicę. Skręciłam w prawo i szłam wzdłuż ulicy. Muzeum Wyścigów im. Hudsona Horneta. Że jeszcze mnie tam nie było! Poproszę Pana McQueena, aby był moi przewodnikiem. Dalej miejscówki Ogórka i Kamasza. Byłam kiedyś u nich. Ciekawe doświadczenia...zwłaszcza u Ogórka, jeżeli wiecie o co mi chodzi. Następny Szpital z przychodnią. Kiedyś słyszałam, że kiedyś w jego miejscu był hotel, ale nie wiem, czy to prawda. Pewnie nie ma tu dużego ruchu, ale zawsze dobrze, że jest. I tak o to szłam dalej z wiedzą, że Chłodnica Górska ma dla mnie jeszcze sporo niespodzianek...

***NASTĘPNEGO DNIA***Pov. Zygzak***

-W takim razie spokojnej drogi dzieci.- powiedziała moja mama całując nas wszystkich po kolei.- Teraz, jak już wszystko jest w porządku to wpadajcie częściej.

-Będziemy się starać.- odparła Sally z uśmiechem.

Wyszliśmy z domu. Włożyłem Lucy do samochodu, a Sally zdążyła zająć miejsce kierowcy, gdy nagle...

-Zygzak!- był to mój ojciec. Stał w drzwiach i ruchem głowy pokazał, aby podszedł. Wykonałem polecenie.- Wiem, że Hudson w twoich oczach jest ojcem i cieszę się z tego.

-Przynajmniej teraz w moich oczach mam też tego pierwszego.- uśmiechnąłem się uderzając pięścią w jego ramię.

-Jesteś mężczyzną, gratuluje.

-Nie gadasz, jak 80-letni zgred, gratuluje.

-Leć już lepiej. Powodzenia.

-Do zobaczenia.- mówiąc to wróciłem do Porsche. Zamknąłem drzwi i zapiąłem pas. Sally odpaliła silnik.

-Dobrze, że zgodziłeś się pojechać.

-Pewnie, że dobrze. 

-Po za tym ciekawie było posłuchać, że ktoś ma mnie za dzi...

-Sally...- zganiłem ją.

-Dzi...dzika. Tak dzika.- kiedy ta paliła się ze wstydu ja powstrzymywałem się od śmiechu. 

******

Ja i Sally ostatnie tygodnie spędzaliśmy w dosyć nerwowej atmosferze. Nie tyle co się kłóciliśmy. I ona i ja wiedzieliśmy, że coś ją gryzie. Mnie w sumie też, ale myśl ta jest absurdalnie głupia, więc daruje ją sobie komentować. Już od jakiegoś czasu jesteśmy po ślubie i wszystko było w porządku. Nerwowa atmosfera do naszego domu zapukała dopiero jakiś miesiąc temu.

Po skończonym treningu wróciłem do domu i popatrzyłem na Sally siedzącą na kanapie. Ostatnio moje myśli opierające się na jednej sprawie stawiały w moich oczach moją kochaną Sal w dosyć innej sytuacji. Modliłem się, aby myśli te nie wyszły póki co na jaw. Przecież ona wyśmiałaby mnie, czy coś... nie wiem. Jestem po prostu prawie, że pewien, że nie spodziewałaby się tego po mnie. Sam nie spodziewałbym się tego po mnie, ale moje ostatnie doświadczenia coraz bardziej mnie w tym upewniają. Wracając. Sally patrzyła coś na telefonie. Wnioskuje, że czytała coś bo powoli skrolowała palcem w dół.

-Sally...-zacząłem, a ta upuściła sprzęt. Kobieta już schylała się, aby go wziąć, lecz uprzedziłem ją.- Możemy pogadać?- powiedziałem to z lekkim zdenerwowaniem.

-Tak...pewnie.- odpowiedziała również lekko nerwowo. 

Usiadłem na kanapie na przeciwko niej, a Sally odłożyła telefon na stolik.

-O czym więc chcesz pogadać?- zapytała z uśmiechem, jakby nigdy nic.

-Co Cię gryzie? Ostatnio jesteś nieobecna.- zacząłem, a jej radość momentalnie zniknęła jej z twarzy pozostawiając na niej jedynie zdenerwowanie.

-Właściwie to nic.- prawie, że szepnęła.- Ty też chodzisz zdenerwowany.

-Tak...

-Więc co Cię gryzie?

-Pierwszy zapytałem.- prychnąłem lekko. 

-Głupia sprawa...

-Nie głupsza, niż moja.

-Tak...

Między nami zapadła niezręczna cisza. Już zdecydowałem się zachować dorośle, gdy Sally zaczęła.

-Jakiś czas temu na zawodach po autograf do Ciebie stała taka młoda kobieta. 

-Dobrze...no, ale co z tego?

-To, że jechała z wózkiem z dzieckiem. Kolejka była do ciebie wtedy całkiem spora, a ona chciała iść do toalety. Poprosiła mnie, abym chwilę popilnowała jej dziecka. Zgodziłam się. No i to dziecko zaczęło płakać. Wzięłam je na ręce i zaczęłam coś nucić, aby się uspokoiło. Udało się. Wtedy ta kobieta wróciła. Podziękowała mi i wróciła do kolejki. Tylko, że poczułam wtedy...jakby coś się u mnie obudziło. Byłam rozdarta. Chciałam, aby trwało to...dłużej. Potem jeszcze pobiegłam do Ciebie. Siedziałam niedaleko i po kilku minutach pojawiła się ta kobieta. Chciała, aby to dziecko miało z tobą zdjęcie.

-Tak! Już pamiętam.- stwierdziłem przypominając sobie twarz tej kobiety.- No i co dalej?

-No i, jak wziąłeś to dziecko na ręce...-schowała twarz w dłoniach. Usiadłem koło niej i objąłem.- Wyobraziłam sobie, że...

-Że?

-Że to dziecko jest nasze.- powiedziała jakby załamana swoją postawą.- Nie wiem dlaczego. W oczach miałam, że jest nasze i...- wtedy, jakby zaczęła szlochać. 

-Sally...skarbie.- przytuliłem ją mocniej.- Uspokój się.- poprosiłem, a ta spojrzała na mnie.

-Od tamtej pory po prostu Zygzak, jak widzę dziecko, ale jakąś rodzinę to wyobrażam sobie, że to moglibyśmy być my! Pewnie masz mnie za wariatkę...-powiedziała wtulając się w mój bark

Znowu zapadła cisza. Co najmniej kilka minut nie mówiliśmy zupełnie nic, a grobową ciszę zakłócało jedynie jej delikatne pociągnięcie nosem. Wreszcie zdecydowałem się odezwać.

-Pamiętam to dziecko. Pamiętam również, że kiedy wziąłem je na ręce...

-Tak?

-Wyobraziłem sobie, że jest moje. To było takie nagłe i głupie. Zawstydziłem się. Kiedy pojechaliśmy na weekend na plażę to był tam taki płaczący chłopiec. 

-No i?

-Wcześniej ten płacz sprawiłby, że chciałbym co najmniej zrobić z matką tego dziecka porządek, albo zakopać sobie łeb w piachu, aby tego nie słyszeć. Tymczasem po prostu zrobiło mi się smutno, że to dziecko płacze.- spojrzałem w lekko załzawione oczy Sally.- To nie jest dziwne.- pogłaskałem jej policzek.

Znowu między nami było cicho. Nigdy kontakt z dzieckiem nie wzbudzał we mnie takich emocji. Obudziło się we mnie to nagle. Walczyłem z tym, ale teraz wiem, że nie muszę.

-Sally?

-Chce mieć z Tobą dziecko.- stwierdziłem pewnie. Przytuliła mnie mocno.

-Ja też chce.

******
Wow...no cześć XD Nad tą scenką myślałam od kilku dni. Ale ogólnie no...JEST XD Mam nadzieje, że rozdział się spodobał. Możecie napisać w sumie, czy jest okey.
Zdradzę wam jeszcze, że ogólnie za kilka rozdziałów będzie przeskok w czasie, więc nastawcie się psychicznie ;D
Ode mnie to tyle <3 Miłego dnia/popołudnia/wieczora/nocy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro