Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.6 DOROŚLI

***Pov. Zygzak***

Ja, Sally i Lucy jedliśmy śniadanie. Zapach zrobionej przeze mnie jajecznicy wypełniał zapachem zarówno kuchnię, jak i jadalnie. Wszyscy w ciszy zajadaliśmy posiłek słuchając porannego programu RSN.

-Jackson Sztorm remisuje z Cruz Ramirez. Aż nie chce się wierzyć, że podopieczna Zygzaka McQueena w tak krótkim czasie zdołała dorównać zdobywcy Złotego Tłoka. Sezon 2018 rozpoczął się zaledwie miesiąc temu, a Sztorm i Ramirez mają po 2 zwycięzca i 2 przegrane na końcie. 

-Cruz jest po prostu zdolna.- stwierdziłem przełykając. Sally popatrzyła na mnie z niezrozumieniem w oczach.- Właściwie musiałem nakierować ją na odpowiedni tor i pomóc w znalezieniu techniki. Reszta to wyłącznie jej zasługa.

-Ma ładne auto.- powiedziała Lucy.

-Bo jest żółte.- dodałem z uśmiechem.

-Silnik V-6...-mruknęła. Nie wierzyłem w co słyszę. Czy ona powiedziała V-6? 

-Powtórzysz?- zapytała Sally.

-No...V-6. Taki silnik.- mówiła bez wzruszenia.

-No dobrze, ale...skąd ty wiesz cokolwiek o silnikach?

-Dostałam od taty książeczkę z autkami. Oglądaliśmy ją razem.- uśmiechnęła się.

-I zapamiętałaś?- dopytała Sal.

-Ekhem!- przytaknęła z pełną buzią. Moja dolna szczęka mało nie dotykała stołu.

Lucy zeszła z krzesełka i poszła do kuchni odstawić talerz na blat . Potem udała się do swojego pokoju.

-Widać, że to Twoja córka.- stwierdziła Sally.

-Czterolatka wie co to silnik V-6...musiała strzelać.- stwierdziłem bez wzruszenia. Niemożliwe, aby czterolatka wiedziała cokolwiek o silnikach. 

-W takim razie zapytaj ją o inny samochód. Dowiesz się, czy strzelała.- poddała pomysł.- Proponuje Porsche 911 Carrera.- uśmiechnęła się podstępnie.

-Kochasz ten samochód.- stwierdziłem.

-Faktycznie. Dawaj!

Westchnąłem.

-Lucy! Pozwól!- zawołałem ją. Po chwili w moją stronę biegła Buntowniczka. Zatrzymała się  przede mną.

-Słucham!

-Porsche 911 Carrera. Kojarzysz który?

-Tak! To taki co mama ma.

-Zgadza się. Jaki ma silnik?- zapytałem. 

-Hm...-zamyśliła się. Próbuje strzelać. Na 100%.-Boxer?

Popatrzyłem na Sally po czym ponownie na Lucy. Jeżeli jest taka pewna...

-Dobrze. Ile ma cylindrów? 

-Chyba sześć.- przetarłem oczy, a dziewczynka zaśmiała się.

-Skąd ty to wiesz!?

-No z książki!- odparła odbiegając.

-Czasami prosi mnie, abym poczytała jej parametry tych samochodów.- stwierdziła Sally.- Przeczytałam informacje chyba o wszystkich żółtych samochodach i o tych, które może widzieć w Chłodnicy. Nie czytałeś jej?- zapytała.

-Czytać czterolatce parametry? Nie pomyślałbym.- zaśmiałem się.

Sal uśmiechnęła się.

-Jak widać to rodzinne.

-To chyba z twojej części rodziny. Mój ojciec jeździł starym Chevrolet'em od...zawsze! Jego zainteresowanie samochodami było na poziomie -20. Dosłownie.

-"Było"?

-Nie widziałem go od 12 lat. 

-Może czas go odwiedzić.- prawie, że wyszeptała Sal.

-Moja noga z własnej woli tam nie postanie. Ojciec życzył mi śmierci ilekroć wracałem po wyścigu do domu.

-Znam historię z nim.- stwierdziła.- Tylko teraz jesteś już dorosłym mężczyzną, a nie chłopcem. Tak? Więc zachowaj się jak mężczyzna i zakop ten topór wojenny.

-Czy ja wiem...- zawahałem się.

-Zygzak!

-I co im niby powiem? 

-Weźmiemy Lucy. Może Ronald McQueen będzie raczył poznać swoją wnuczkę?

Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem. Sally oparła się o stół i podniosła jedną brew. Odwróciłem wzrok. Nie wiem, czy to najlepszy pomysł...

***Pov. Jackson***

Siedziałem na kanapie brzdąkając na gitarze basowej. Zawsze to robiłem kiedy mi się nudziło lub chciałem się odstresować. Ja, cisza i moja gitara...tylko tyle w tej chwili trzeba mi było.

Od dwóch godzin bez przerwy grałem, aż zacząłem tracić czucie w palcach. Tak kończy się gra bez kostki. Moją granatowo-czarną gitarę odłożyłem na stojak, a sam ruszyłem do kuchni. Wyjąłem szklankę i wrzuciłem do niej kilka kostek lodu następnie zalewając je wodą. Oparłem się o kuchenny blat i zacząłem pić zawartość szklanki. Temperatura na dworze nie była strasznie upalna, ale bez względu na porę roku lubiłem chłodne napoje. Wyjrzałem za okno. Było całkiem słonecznie. W sumie mógłbym trochę pobiegać. 

Odłożyłem szklankę i z szafy wyjąłem czarne dresy. Po przebraniu się podłączyłem do mojego telefonu słuchawki i włączyłem muzykę. Włożyłem jedną słuchawkę do ucha, a komórkę do tylnej kieszeni spodni. Zamknąłem drzwi frontowe po czym zbiegłem po schodach. Nabrałem do płuc miejskiego powietrza i zacząłem biec. Biegałem, aby nie spadła forma, ale i, aby myśleć. 

Wyścigi były dla mnie najważniejsze, a czasami mam wrażenie, że chęć zwycięstwa to jedyna rzecz która daje mi w życiu radość. Kiedyś było takich rzeczy wiele, ale wszystko straciłem- dosłownie.

Nie żyje mi się jednak źle. Mieszkam sam, utrzymuje się, a w dodatku wzbudzam zainteresowanie, a zarazem kontrowersje. Od ponad roku nie ma dnia, aby jakieś media nie wspomniały o mnie bądź któryś z moich wyczynów. Szkoda, że sławę muszę dzielić z Ramirez.

Cruz jeździ dobrze, ale oficjalnie jej tego nie przyznam, bo strzeliłbym sobie w kolano. Ma talent, a dla McQueena jest niczym marmur dla rzeźbiarza. Jest coraz lepsza...niestety. Nie pozwolę sobie, aby mnie pokonała. Co to to nie. To, że jest pupilkiem McQueena tak naprawdę nic nie znaczy. Widziałem, jak ta "żywa legenda" mało nie ginie przez swoją głupotę. Tylko czekać, aż Cruz skończy tak samo.

Danny zapytał się mnie kiedyś, czy nasza rywalizacja mogłaby być zdrowa. Cytując: "Skaczecie sobie do gardeł, jakby nie było doroślejszych rozwiązań. Wyciągnąłbyś dłoń na zgodę i zakończył to."
Wyśmiałem jego pomysł. Ja i Ramirez jesteśmy rywalami. 

***Pov.Cruz***

...ja i Sztorm jesteśmy rywalami. Czasami myślałam, aby nie wyciągnąć dłoni na zgodę, ale nie oszukując się. Dużo to nie zmieni. On mnie nienawidzi. Z wzajemnością, ale to dodatek. Ciekawie byłoby, gdybyśmy byli przyjaciółmi. Tak...śmieszy mnie to...dobry żart.

Usłyszałam pukanie do stożka. Podniosłam się z łóżka i otworzyłam drzwi.

-Cruz Ramirez?- zapytał kurier.

-Tak!

-Przesyłka dla pani.- podał mi do rąk paczkę.- Mogę podpis?

Podpisałam kartkę i pożegnałam kuriera. Usiadłam z przesyłką na łóżku i rozpakowałam ją. Tak! Mam nadzieje, że się jej spodoba.

***Pov.Zygzak***

-Zygzak! Kurier!- krzyknęła Sally z dołu. Szybko zbiegłem po schodach do recepcji.

-Dzień Dobry.- przywitałem kuriera.

-Dobry. Pan McQueen mam rozumieć?- upewnił się.

-We własnej osobie.

-Pan tu podpisze.- podał mi kartkę i długopis. Złożyłem szybko podpis i oddałem ją kurierowi. Ten przekazał mi pudełko.

-Dziękuje. Do widzenia!- pożegnał mnie odchodząc 

-Do widzenia!- odpowiedziałem z uśmiechem.

-Co ty zamówiłeś?- zapytała Sally.

-Taką jedną część.

-Do czego część?

-Do Chevroleta.

-Coś się zepsuło?

-Ależ skąd! Pomyślałem tylko, że fajnie byłoby trochę ulepszyć silnik.

Sally popatrzyła na mnie podejrzliwie.

-Ty nie miałeś go przerabiać na "normalny" samochód? 

-No...miałem. Tylko ta jedna część poprawi chłodzenie i będzie mógł się lepiej rozpędzić!

-W porządku. Weź tylko starą koszulkę, bo smar ciężko się zmywa. A! I gdybyś mógł...

-Zająć się Lucy? Nie ma sprawy.

-Dziękuje. Jest u siebie w pokoju, jakbyś jej szukał.

Pokierowałem się od razu do jej pokoju. Dziewczynka rysowała coś przy stoliku.

-Lucy, idziesz ze mną do garażu?- zapytałem.

-Tak!- prawie, że krzyknęła z radości.

-Przebiore się tylko i idziemy.- stwierdziłem wychodząc z jej pokoju. W salonie stała komoda. Były w niej między innymi moje zniszczone ubrania.
Wyjąłem biały podkoszulek, który miał przetarte rękawy i sprany nadruk. Nie nadawała się do codziennego chodzenia. Nałożyłem ją na siebie po czym zawołałem Lucy. Razem poszliśmy do składzika Hudsona.
******
Kończyłem montowanie części. Dokręcałem ostatnią śrubkę. Lucy siedziała na wieży z czterech opon i wesoło machała nogami. Wtedy usłyszałem otwierające się drzwi. Popatrzyłem od razu w ich stronę, aby zobaczyć stojącą w nich Cruz.

-Dzień dobry Panie McQueen. Cześć Lucy.- przywitała nas.

-Witaj Cruz.- odpowiedziałam odgarniając grzywkę z twarzy.

-Jest pan...

-W smarze. Tak wiem.- prychnąłem.- Coś się stało?

-Chciałam tylko pogadać... nic więcej- jej głos lekko się załamał.

-Chodzi o chłopaka?- zapytałem dalej dokręcając śruby.

-Można tak powiedzieć. Bo Sztorm...

Podniosłem gwałtownie głowę efektem uderzając o podniesioną maskę. Lucy zaczęła się śmiać. Złapałem się za pulsujące miejsce.

-Co masz na myśli mówiąc Sztorm?

-Że się ciągle z nim kłóce i w sumie to się nienawidzimy...

-Do sedna?

-Że co by było, gdybym się z nim... pogodziła? -Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.- Ma pan jakieś...sugestię?

-Chciałbym mieć. Sam powinienem zakopać topór wojenny z pewną osobą, lecz niekoniecznie chce.

-Czemu niby?

-Bo jest hu...-przypomniało mi się wtedy o tym, że Lucy słucha.-hu...hultajem!- Cruz prychnęła.

-Ciekawe kim jest ten "hultaj".

Skończyłem dokręcać śrubę. Korzytając z okazji zdecydowałem się sprawdzić stan oleju. Niski...

-Taki jeden. Możesz przynieść mi karnister z olejem. Stoi na szafce- wskazałem. Cruz poszła po niego. Wtedy spojrzałem na Lucy która beztrosko patrzyła na moje auto.

-Coś nie tak Buntowniczko?- zapytałem.

-Wolałam, jak był czerwony.-stwierdziła. Fabulous Lightning McQueen był zdecydowanie skromniejszy od pierwotnego wyglądu mojego auta, ale wiązało się z nim wiele wspomnień z Doktorkiem. Na myśl o nim westchnąłem. Cruz podała mi karnister.

-Jaki był Hudson?- zapytała. Zacząłem dolewać oleju.

-Wspaniały...- prawie, że szepnąłem.- Był dla mnie, jak ojciec. Szkoda, że...

-Tak wiem...nie musi Pan kończyć.- przerwała.

Wtedy do garażu weszła Sally.

-Wybaczcie, że przeszkadzam, ale Lucy dzisiaj myje włosy i...

-Oj tak...to dobrze, że wcześniej. Leć Lucy!- stwierdziłem z uśmiechem. Dziewczynka zeskoczyła z opon i przytuliła moje nogi. Cmoknąłem ją w czubek głowy.- Kocham Cię Aniołku.- po tych słowach poszła z Sally.

-Aaa...Sally poznał Pan na wyścigach?- zapytała Cruz.

-W sądzie. Długa historia. Kiedyś Ci opowiem.- zaśmiałem się.- A co do Sztorma. Czemu tak nagle chcesz się z nim godzić?

-Nie chce, ale wolałabym mieć go za zdrowego rywala. Tak, jak miał Pan Śwista i Weather'sa.- na wzmiankę o nich uśmiechnąłem się.

-Jesteście dorośli. Tyle powiem. Czas znaleźć dorosłe rozwiązanie. -uśmiechnąłem się zamykając maskę. Podeszłem do szafki na której leżała jakaś szmatka. Zdjąłem z dłoni brudne robocze rękawiczki i wziąłem ją, aby wytrzeć twarz. Dotykałem delikatnie skóry tak, aby smar został przynajmniej w mniejszej części wchłonięty.  Przed samym wyjściem wziąłem jeszcze płachtę i przykryłem nią samochód.

-Idziemy Cruz.- zarządziłem otwierając skrzypiące drzwi.

******
Sally kończyła suszenie włosów Lucy, gdy wszedłem do łazienki. Buntowniczka miała z tego dużo radości.

-Cześć Laluś!- przywitała mnie z uśmiechem Sal. Wyłączyła suszarkę i jeszcze sprawdziła dłonią, czy włosy Lucy są suche przy skórze.- Gotowe. Leć do pokoju.- odparła, a Lucy biegem wyszła z łazienki.

-Chce się umyć.

-Widać.- prychnęła.- Jedna część jest, aż tak bardzo złośliwa?

-Najwyraźniej.- zaśmiałem się. Sally uśmiechnęła się po czym wyszła z łazienki zamykając drzwi.

Zdjąłem z siebie ubrania i patrzyłem na własne odbicie w lustrze. Wziąłem mydło i ciepłą wodę, aby zacząć zmywać smar. Kiedy skończyłem wytarłem twarz ręcznikiem i znowu lustro przykuło moją uwagę. Podniosłem grzywkę odkrywając, przy tym drobną szramę. Dotknąłem ją, aby wyczuć wgłębienie. Westchnąłem. Później spojrzałem na przedramię i klatkę piersiową, gdzie zachowały się jedynie pojedyncze linie. Sally twierdzi, że one znikną. Taką też miałem nadzieje.
Weszłem pod prysznic i włączyłem zimną wodę.
******
Był ciepły wieczór. Ja z Lucy bawiliśmy się resorakami na kocu za motelem.

-Tatusiu. Zrobisz mi warkocz?- poprosiła nagle. Spojrzałem na nią z uśmiechem.

-Pewnie!- Buntowniczka odwróciła się  do mnie plecami, a ja złapałem jej włosy. Podzieliłem je na trzy części i zacząłem robić.
Nauczyłem się pleść warkocze kiedy z Sally pojechaliśmy na wspólne wakacje. Tylko ona i ja. Będąc na plaży zacząłem bawić się jej włosami. Ta w żarcie powiedziała, że może zrobie jej warkocz. Potraktowałem to jako wyzwanie.
Tak o to się nauczyłem!

Gdy skończyłem zaczęło zachodzić słońce. Bez zastanowienia wziąłem Lucy na barana i wskazałem na słońce.

-Zobacz! Ładne prawda?

-Ekhem!

-Obiecuje Ci, że kiedyś zabiorę Cię w takie jedno miejsce, gdzie zachody są najpiękniejsze.- obiecałem myśląc tym samym i widoku, który wtedy zastałem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro