ROZDZIAŁ.45 WYŚCIG CZAS START
Cześć! Dzisiaj wyjątkowo w piątek ;D ALE W "Insufficient" widzimy się już tradycyjnie w niedzielę. Bardzo zależy mi na waszych opiniach dlatego i tu proszę o ocenkę po przeczytaniu. BARDZO, BARDZO O TO PROSZĘ!
No i dziękuje wam z całego serduszka za wasze zaangażowanie w postaci gwiazdek i komentarze. Jesteście wielcy!
MIŁEGO CZYTANIA!
Podniósł mnie na ręce i wskazał palcem słońce, które aktualnie przypominało wielką kulę ognia.
-Pamiętasz, jak obiecałem Ci, że pokaże Ci kiedyś miejsce, gdzie zachody słońca są najpiękniejsze?- zapytał, a ja lekko przerażona tym, że słońce potrafi być takie wielkie wtuliłam głowę w jego ramię.
-Tatusiu, dlaczego tu słońce jest takie wielkie? Słoneczko nie jest malutkie?- zapytałam podnosząc głowę, aby spojrzeć na jego twarz. Zdziwiłam się kiedy mój tata zaśmiał się delikatnie. Usiadł po turecku na ziemi dalej trzymając mnie pod pachami. Usiadłam na jego jednym kolanie. Trzymał swoje duże dłonie na moich malutkich rączkach.
-Małe rzeczy mogą być większe, niż nam się wydaje. Małe rzeczy mogą też robić wielkie rzeczy.
-Jak wielkie?
-Tak wielkie, że to na oko małe słoneczko ogrzewa naszą całą Ziemie i swoimi promieniami ogrzewa wszystkie żyjące te istoty. Gdyby nie to na oko małe słoneczko nikogo by tu nie było.
Wstałam i podeszłam do skraju skarpy, aby być bliżej słońca.
-Ale słońce naprawę jest duże.- odparłam.- Jest duże i robi wielkie rzeczy. Gdyby było małe nie mogłoby tego uczynić.
-Pamiętaj, że nawet te małe i słabe osóbki mogą robić wielkie rzeczy.
******
Puścił moją dłoń. Poczułam pustkę.
-Nie bój się Błyskawico.- powiedział Fernando z delikatnym uśmiechem. Przez szybkę patrzyłam w jego dwukolorowe oczy. Delikatnie skinęłam. Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Kiedy ten zaczął odchodzić coś podpowiedziało mi, aby popatrzyć ponownie w tamtą stronę. Widziałam roześmianą Cruz, próbującą zachować powagę mamę i tatę który z delikatnym uśmiechem patrzył na Fernando, który do niego podszedł. Husky skinął głową odchodząc. Tata spojrzał na mnie i puścił mi oko. Odwróciłam głowę. Nie mogę ich zawieść.
******
-Bolało?- zapytałam kiedy ten już gasił lampkę nocną w moim pokoju. Popatrzył na mnie z lekkim niezrozumieniem.
-Jak spadłem z nieba? BARDZO- prychnął. Uśmiechnęłam się lekko, ale po chwili wróciłam do powagi.
-Wypadek.
Popatrzył na mnie z lekkim szokiem, strachem i smutkiem w oczach. Próbował się uśmiechnąć, ale łagodny uśmiech szybko zszedł z jego twarzy.
-Czy teraz ma to znaczenie?- zapytał. Przytaknęłam głową. Przysiadł na łóżku i bardziej nakrył mnie kołdrą chowając pod nią moje ręce. Patrzył mi w oczy i tym razem z łagodnym spojrzeniem odparł.
-Bolało. Miałem dużo szczęścia, ale tak... bolało.
-Jak bardzo?
-Jakbym całe dłonie pozacinane papierem polał sokiem z cytryny.- powiedział. Wiem, że nawiązywało to do mojego ostatniego skaleczenia w czasie robienia lemoniady z okazji urodzin mamy.
-Skąd właściwie takie pytanie?
-Myślisz, że Pan Hudson to widział?
-Hudson zawsze na nas patrzy i opiekuje się nami Lucy.
-Skąd wiesz?
-Bo gdybym ja umarł też czuwałbym nad tobą i mamą na każdym kroku i dbał, aby nie stała wam się krzywda. Tak, jak teraz.
-Myślisz, że Hudson też tak robi?
-Nie myślę. Wiem, że tak jest.
******
-Zawodnicy na start!- odezwał się głos w megafonie. Wysiadłam z gokarta i odpaliłam go. Wsiadłam do niego szybko. Tata podszedł do mnie i pocałował czubek mojego kasku.
-W naszych żyłach płynie taka sama krew. Jesteś McQueen, a my nigdy się nie poddajemy- powiedział pewnym głosem. Odjechałam wjeżdżając na tor. Odsunęłam szybkę zajmując pozycje.
-Hej! Błyskawico!- usłyszałam znajomy głos tuż obok mnie. To Buttersky.
-Przebicia opony.- prychnął.
-Nawzajem Maślanko.- odparł z większą pewnością siebie niż w boksach. Zaczęliśmy jechać próbne okrążenie. Nie było w sumie tak, źle. Zerkałam na tablicę wyników i na dumnie wyświetlające się moje imię i nazwisko.
******
Płakałam tuląc się do taty.
-To było straszne, jak nie mogłam się ruszyć.- wydusiłam z siebie. Tata głaskał tył mojej głowy i przytulał do siebie.
-To był tylko koszmar.- szeptał.
-Ta trucizna... czułam ją.- od nowa ryknęłam płaczem. Nie lubiłam koszmarów. Zawsze były takie przerażające.
-Tatusiu, ja nie chce umrzeć. Nigdy, nigdy!- dalej płakałam.
-Każdego to czeka prędzej, czy później. Jesteś jeszcze malutka i nie musisz się o to martwić. Przed tobą jeszcze całe życie.
-Co jeżeli przyjdzie wcześniej?- poczułam, jak gardło mi się zacisnęło. Tata położył mnie i chusteczką wytarł łzy z moich policzków.
-Czemu się tym martwisz?- zapytał. Pokręciłam głową na boki od nowa czując zbierające się we mnie łzy. Do mojej głowy przyłożył pluszowego tatusia. Złapałam go w dłonie i mocno przytuliłam.
-Nigdy nie wiadomo kiedy ona przyjdzie, ale dopóki będę obok obiecuje, że nie dopadnie Cię "wcześniej".- uśmiechnął się.
-A ty kiedyś odejdziesz?
-Od ciebie- nigdy
***Pov. Jackson***
Chłopcy stali, przy samej szybie.
-Zaczyna się. Zaraz starują.- powiedział Carlos odchodząc ze stresem w oczach od szyby, lecz po krótkiej chwili wręcz wciskając w nią swój nos.
-Nie sraj po gaciach bekso.- warknął Alexis.
Do pomieszczenia wrócił Włoch. Ze spokojem zmierzył mnie wzrokiem podchodząc do szyby.
-A ty nic nie powiesz Husky? Co u niej?- zapytał Jerry.
-Boi się.- powiedział od razu.
-Ona?- zdziwiłem się wstając. Syknąłem z bólu stając na nodze.
-No nie Duch Święty chyba.- wtrącił się Francuz.
-A ty nie pyskuj do starszych.- burknąłem.
-Zaczyna się!- krzyknął na całe gardło Carlos.
Dokuśtykałem się do szyby i w sumie stres tych chłopaków i mi się udzielił.
******
Rzuciłem kaskiem o ziemię i wytarłem gniewnie łzę, która spłynęła po moim policzku. Odgarnąłem do tyłu spocone włosy i wysiadłem z gokarta. Pobiegłem do mojego boksu. Zamknąłem drzwi i tym ryknąłem płaczem. Byłem znowu 4. Znowu ostatnie miejsce. Znowu nie dostałem się do finałów. Było mi strasznie przykro. Kopnąłem metalową szafkę i zacząłem szybko rozpruwać w palcach kawałek materiału. Kiedy z jednej ścierki zrobiły się cztery. Zacząłem płakać. Był to cichy i skryty płacz, aby nikt mnie nie słyszał. Co by powiedzieli? Taki duży chłopiec i płacze? W sumie nikt nic by nie powiedział. Ludzie są znieczuleni na ból innych ludzi. Kochają patrzeć na ich nieszczęście. Po za tym nie miał kto mi tak powiedzieć. Nikogo nie miałem. Nikogo nie interesowałem. Gdybym zaginął nikt nawet by nie zauważył. Gdybym przedawkował leki i odpłynął w wieczny sen nawet by się nie zorientowali. Gdyby z moich nadgarstków wypływały litry krwi nawet nie zauważyliby śladów. Nie musiałem próbować, aby wiedzieć, że tak jest. Chciałem im pokazać, że mylili się wobec mnie. Że jestem dobry. Chciałem, jak inni chłopcy przynieść do domu puchar i z radością powiedzieć "Jestem najlepszy". Chciałem być przytulony i w czasie tych gratulacji usłyszeć "kocham cię".
W sumie to nawet, gdybym wrócił ze złotem olimpijskim Ci nawet nie zwróciliby uwagi na to, że jestem w czymś najlepszy. Może wyścigi nie są dla mnie? Już nigdy tak, czy siak nie wyjdę z grupy, nie dostanę się do finałów... będę przegrywał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro