ROZDZIAŁ.42 CO ROBIĆ
Jackson leżał na łóżku ze smutnym wyrazem twarzy. Patrzył pustym wzrokiem w sufit. Znów czuł się pusty. Cudowne wakacje w Chłodnicy Górskiej minęły dość szybko, a jedyne co po nich pozostało to wspomnienia. Mężczyzna praktycznie nie mrugał, gdy nagle pociągnął nosem, a po jego policzkach spłynęły łzy. Zaczął żałośnie łkać. Tęsknił...tak bardzo tęsknił za wszystkim co tam się wydarzyło. Kiedy przypomniał sobie o Cruz jeszcze bardziej płakał. Wspólne wyścigi, wypady nad wodospad, takich rzeczy się nie zapomina. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek czuł się, przy kimś, aż tak swobodnie. Chciał ją zobaczyć, przytulić i powiedzieć, że bardzo tęsknił. Tak bardzo tego pragnął. Jego serce na wspomnienie o Ramirez zabiło szybciej wzbudzając w Sztormie niepokój. Co to znaczy? Nigdy tego nie czuł. Miał wrażenie, że to zaraz wyskoczy mu z piersi. Zasłonił oczy dłońmi i załkał podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego ciemne włosy opadły mu na czoło, a łzy spadały na dresy i bluzę. Kiedy myślał o Cruz czuł coś więcej. Tak bardzo go to niepokoiło. Nie wiedział, jak nazwać to co czuje. Chciał mieć ją blisko siebie i... spędzać z nią bardzo dużo czasu. Jak to się nazywa? Czy nadal chęć prostej wygranej, czy czegoś więcej? Cruz została jego pierwszą przyjaciółką, ale Jack zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że, przez te ostatnie tygodnie to uczucie to nie była wyłącznie przyjaźń. Czuł się, jak idiota. Co on ma teraz niby zrobić? Porozmawiać z nią, przez telefon? Spotkać się? Skonsultować z lekarzem, bo może to jednak zawał, albo efekt uboczny tabletek nasennych, które przyjmował pojedynczo od kilku dni, aby zmrużyć oczy na przy najmniej 5 minut? A nawet, jak się z nią spotka to co jej powie? Wprost nie powie o tym co zdaje mu się, że czuje. Jest facetem, a Ci nigdy nie są tak otwarci z uczuciami. Wyjdzie na to, że jest mało męski. Czuł się, jakby jego ciało było ze szkła i ktoś z całej siły walnął w niego młotem w czego efekcie był w kawałkach. Wziął w dłoń telefon i, czym prędzej wykręcił numer do Ramirez. O dziwo nie odebrała. Jak to? Przecież jest środek dnia. Z lekkim przerażeniem wszedł na jeden z jej profili. Co jeżeli coś się stało? Może komórka jej padła. Nagle milion idiotycznych myśli. Zauważył wtedy, że jego dłonie drżały. Relacja dodana 5 minut temu.
Połowa jej twarzy na tle małego toru kartingowego.
-Gokarty?- szepnął lekko zdziwiony. Spojrzał na trybuny i boksy, które załapały się na zdjęciu. Dotarło wtedy do niego, że zna to miejsce.
Jack miał jakoś 8 lat. Było sobotni poranek, a ten, jak zawsze siedział na dworze. W domu musiałby słuchać gadania o swoim bracie. Siedział na placu zabaw na jednej z ławek i pił sok pomarańczowy z kartonu. Patrzył w dół i machał delikatnie nogami. Obserwował swoje czarne (a w sumie to aktualnie granatowe) trampki w których lata temu chodził jego brat. Co jakiś czas podnosił wzrok na dzieci, które bawiły się na karuzelach, drabinkach, czy zjeżdżalniach i na rodziców, czy starsze rodzeństwo, które pilnowało jego rówieśników. Starał się jednak unikać tego widoku. Zawsze robiło mu się przykro, że nikt nigdy nie przejmował się, czy on zrobi sobie krzywdę zjeżdżając z rury. Kiedy kartonik stał się pusty Jack, jak zawsze wcisnął słomkę do jego wnętrza i wrzucił do kosza. Zeskoczył z ławki i naciągnął na siebie przyduży szary podkoszulek. Wyszedł z placu i nie wiedział, gdzie chce iść. Zdecydował się iść cały czas prosto. Jak pomyślał tak zrobił. Szedł chodnikiem i unikał wszystkich szpar między płytami, aby przypadkiem potwory, które między nimi mieszkały nie złapały go za kostki i nie wciągnęły do siebie. Mały Jack w sumie nie wierzył w te opowieści, ale lubił myśleć, że tak jest. Nagle zorientował się, że chodnik się skończył, a on nie wie, gdzie jest. Ścieżka rowerowa, kilka drzew i nic po za tym. Przełknął ślinę, gdy zauważył parking. Pobiegł w jego kierunku dochodząc do jakby małego stadionu piłkarskiego. Wnioskował, że jest to pewnego rodzaju mecz jakich wiele. Zawsze rodzice wozili jego rówieśników na takowe i kibicowali. Nigdy niestety nie był na meczu z bratem, czy którymś z rodziców.
Widząc, że wstęp na mecz jest wolny zdecydował się go obejrzeć. Jeżeli mu się nie spodoba zawsze może pójść gdzieś indziej. Dzień był długi, a takie mecze nie trwają dłużej niż dwie godziny. Jack ze spuszczonym wzrokiem i lekkim trudem wszedł na trybuny i usiadł na jednym z wolnych miejsc. Spojrzał na chwilkę na murawę i wtedy go zatkało. To nie był mecz piłkarski, a... wyścigi? Nie rozumiał co się dzieje. Popatrzył w dal i od razu zauważył nieco starszych od niego chłopców w kolorowych kostiumach z wielkimi kaskami. Sztorm zafascynowany tym co zobaczył przeszedł do praktycznie pierwszego rzędu i zaczął zerkać na dzieci zza metalowej barierki. Nagle w głośnikach rozległo się powiadomienie, a młodzi zawodnicy wsiedli do gokartów i ruszyli. Ścigali się. Widać, że rywalizowali, ale i świetnie się bawili.
Jack stał, przy barierce na palcach z uśmiechem i wypiekiem na twarzy. Był zafascynowany tym co oglądał. Podobał mu się moment, jak jeden z chłopców staje na podium i dostaje piękny, złoty puchar. W oczach Jacka pojawiły się iskierki. Ruch był zdecydowanie mniejszy dlatego zbiegł z trybun i podszedł, jak najbliżej tylko mógł. Też chciał być, jak ten chłopiec. Jeździć, ścigać się i wygrywać... być najlepszym.
Cześć! Chciałam strasznie napisać coś o przeszłości Jacksona. Ta chęć gotowała się we mnie wręcz. Mam nadzieje, że spodobał wam się ten rozdział <3 Od razu mówię- spokojnie! Następny rozdział to będzie wyścig Lucy.
Dziękuje z całego serduszka za tyle gwiazdek i motywujących komentarzy. Jestem wam bardzo wdzięczna. Widzimy się już niebawem ;)
Buziaki!
~Aniarowa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro