ROZDZIAŁ.40 "BŁYSKAWICA"
***Pov.Zygzak***KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ***
Siedziałem z Lucy i Sally w Porsche.
-Muszę tam iść?- zaburczała po raz kolejny z niezadowoleniem.
-Musisz. To rozpoczęcie roku.- powiedziała Sally.
-Stopy mnie pieką! Wracajmy do domu.- mówiła ze złością i smutkiem w oczach. Westchnąłem wskazując na drzwi budynku. Wtopiła się w fotel zakładając, przy tym ręce na klatce piersiowej.
-Będę po ciebie za godzinę.- mówiąc to poprawiałem jej kokardkę na nadgarstku.
-Dobrze.- przytaknęła.- Jak wyglądam?- zapytała.
-Jak zawsze świetnie.- odparła Sally. Lucy ubrana była w czarną bluzkę z białym kołnierzykiem i czerwone spodnie. Na stopach miała za to czerwone trampki.
Moja córka uśmiechnęła się delikatnie, po czym wysiadła z auta. Trzasnęła drzwiami i pokierowała się do budynku szkoły. Westchnąłem cicho.
-Jedźmy to załatwić.- powiedziała Sal stukając mnie w ramię.
-Tak... jasne.- wyrwała mnie z transu. Wrzuciłem bieg i ruszyłem do przodu.- Nie mogę uwierzyć, że już po wakacjach.- stwierdziłem.- Kolejny sezon się rozpoczyna w niedzielę.
-Faktycznie szybko minęły.- przyznała.- Zostaje czekać do kolejnych.- Co właściwie kupiłeś?
-Ha! Zobaczysz. Lucy się spodoba.
-Z tego co wiem taki mamy zamiar, aby przede wszystkim JEJ się podobało.
-Ten dzień ma zapamiętać na długo. Wszystko mam ustalone, spokojnie.
***Pov.Lucy***
Weszłam do budynku szkoły i rozejrzałam się za znanymi twarzami. Było dość wcześnie także nie spodziewałam się póki co zobaczyć moich znajomych. Do komórki podłączony miałam kabel od czerwonych słuchawek dousznych. Słucham moich ulubionych, starych piosenek. "Stare" w znaczeniu, że nie było mnie na świecie kiedy one zostały wydane. Rozglądałam się po twarzach przechodzących obok mnie ludzi. Od razu wyhaczyłam grupkę tapeciar z równoległej klasy i chłopców z klasy sportowej, którzy stali, przy nich. Czemu, jak chłopak jest wysportowany to głupi... mój ojciec też taki był. To jakaś klątwa? Odwróciłam od nich wzrok. Nie mogłam patrzeć na nieumiejętnie przyklejone sztuczne rzęsy tych laleczek.
-Cześć Lucy!- odwróciłam wzrok w jego stronę. Chłopak, który do mnie podszedł miał na imię James. Chodził ze mną do klasy, lecz rzadko gadaliśmy. W sumie nigdy nie dawałam mu szans na rozmowę. Wolałam nie gadać z osobą, która na wf miała koszulkę z numerem 95 na klacie. Zawsze jakoś budowało to dystans między nami, bo miałam świadomość, że chce przyjaźnić się ze mną ze względu na ojca. Był brunetem o brązowych oczach. - Jak minęły wakacje?
-Bardzo dobrze.- odparłam bez zastanowienia z kamienną twarzą.- A twoje?
-Również. Byłem we Włoszech.- pochwalił się. Przypomniało mi się o Fernando. Ciekawe co u niego słychać? W końcu wraz ze swoim ojcem miał na kijku. Jeździ dalej? Czy może gotuje? Nagle w głowie pojawiło mi się milion pytań. Przez myśli przewinął mi się również Alexis.- Halo? Nasa, tu ziemia!- wyrwał mnie z przemyśleń.- Zamyśliłaś się o czymś?
-Taa...mam przyjaciela we Włoszech.- powiedziałam z lekkim uśmiechem. Mój rozmówca pokiwał twierdząco głową.
***Pov.Zygzak***
Podjechałem z uśmiechem pod samo wejście szkoły i czekałem, aż Lucy wróci z rozpoczęcia. Wyszła w towarzystwie swojej paczki. Stanęła w bezruchu kiedy mnie zobaczyła. Podeszła niepewnie.
-Co to jest...-mówiła z niedowierzaniem.
-Motor.- odparłem z uśmiechem. Nałożyłem na głowę czarny kask i zza pleców podałem jej podobny dla niej. Moja córka wzięła go niepewnie w dłonie.
-Wkładaj, wskakuj i mocno się trzymaj.
Dziewczyna podskoczyła radośnie wykonując, przy tym polecenia. Po wykonaniu ich ruszyłem z pod szkoły maszyną.
Od pewnego czasu maszyna ta chodziła mi już po głowie. Aby pojeździć po Chłodnicy będzie, jak znalazł. Lucy też zdawało się to podobać. Sally nie była do końca przekonana co do tego pomysłu, ale ostatecznie zgodziła się. Moja córka trzymała się plastików po bokach, lecz doskonale wiedziałem, że od czasu do czasu zdejmowała z nich dłonie. Nie byłaby sobą, gdyby nie wywołałaby Kostuchy z pod ziemi, aby pokazać jej środkowy palec. Wjechałem na Drogę 66.
******
Zeszła z motoru stąpając śmiesznym krokiem po ziemi.
-Wytrzęsło, co?- zapytałem zdejmując kask. Buntowniczka od razu przytaknęła.
-Czuje się, jakbym była kosmonautką.- prychnęła. Przykucnąłem na ziemi na jedno kolano.
-Podejdź tu.- poprosiłem, a ona podeszła. Wskazałem na kolano.
-Co? Nie! Ile ja mam lat, aby siadać na kolanko!
-"Buntowniczka"?- powiedziałem to z ironią, a ta z lekkim obrażeniem usiadła. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjąłem czekoladę karmelową z doczepioną, złożoną kartką.
-Co to?- zapytała. Odczepiła kartkę od czekolady. Wczytała się w jej treść po czym z zdezorientowaniem spojrzała na mnie. Co było na kartce? Jakiś czas temu bez jej wiedzy zgłosiłem ją na zawody kartingowe. Lucy Susan McQueen o pseudonimie "Błyskawica" i numerze startowym 95 została przyjęta do juniorskiego sezonu młodzików.
-Błyskawico od przyszłego tygodnia zaczynasz się ścigać na arenie krajowej- gratulacje.- uśmiechnąłem się, a ta mnie przytuliła.
-Ale, jak?
-Wysłałem twoje statystki z zawodów Fernando i toru. Nie musiałem nic tłumaczyć i przyjęli Cię.
-Nie wiem, jak Ci dziękować.- odparła.
-Zerknij lepiej do swojego pokoju.- zaproponowałem, a ta zerwała się i biegiem pokierowała się do motelu. Ledwo wszedłem do recepcji, a już usłyszałem radosny pisk. Spojrzałem na Sally siedzącą za biurkiem i przewróciłem oczami. Wszedłem po schodach i pokierowałem do pokoju Lucy. Ze łzami w oczach trzymała w dłoniach czerwony kombinezon z numerem 95, "L.McQUEEN" na plecach i małą przyszywką z podpisem "Błyskawica". Rękawy kurtki zdobione były płomieniami.
-Cieszysz się?- zapytałem.
-Kiedy ty to wszystko...-zaczęła pociągając radośnie nosem. Przysiadłem, przy niej i objąłem.
-Po tym, jak pobiłaś rekord toru, pokonałaś tych chłopaczków w Chłodnicy Górskiej i zastąpieniu Fernando w finałach dotarło do mnie, że nie mogę Cię ograniczać pod tym względem. Masz do tego dryg.- przyznałem patrząc na nią z uśmiechem.
Lucy przytuliła mnie mocniej.
-Jestem Ci dłużna do końca życia...-wyszeptała.
***NIEDZIELA***Pov.Cruz***
Za kilka minut miały rozpocząć się pierwsze zawody w tym sezonie. Pan McQueen wraz z Lucy rozmawiał z Jeffem Gorvette i jego synem. Z uśmiechem patrzyłam na nich z daleka. Zauważyła wtedy Jacksona. Uśmiechnęłam się. Już ubrana w kombinezon podbiegłam do niego. Tydzień, przed zakończeniem wakacji wyjechał. Przytuliła go od tyłu.
-Cześć Jack!- odparłam. Popatrzył na mnie i lekko odwzajemnił. Przytulił mnie jedną ręką.
-Witam Ramirez. Jak humor, przed rozpoczęciem sezonu?- zapytał.
-Świetnie! Jestem gotowa do działania!- odpowiedziałam na co on prychnął.
-Zakład, że wygram?- zadał mi pytanie z podstępnym uśmieszkiem.
-Okey... jeżeli ja wygram zabierasz mnie po wyścigu na sushi.
-A jeżeli JA wygram?- dopytał.
-Wtedy JA zabieram Cię na sushi.- po tych słowach zdjęłam z dłoni rękawicę i wyciągnęłam w jego stronę. - Przyjmujesz, czy cykasz?
Sztorm zlustrował mnie wzrokiem po czym ściągnął rękawicę. Uścisnął mocno moją dłoń.
-Zawodnicy na start!- rozległ się głos w głośnikach. Przerwaliśmy uścisk.
-Ja nigdy nie cykam.- odparł zakładając swój czarny kask.
Hello! Dzisiaj nie wiem co mogę powiedzieć....mam depresje XD
Wyniki głosowania stwierdziły, że chce najpierw zobaczyć School AU i powiem, że mam już 2 rozdziały. Nie mogę doczekać się, aż ujrzy to światło dzienne. Tymczasem zapraszam do gwiazdkowania i komentowania <3 Z góry dziękuje i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro