ROZDZIAŁ.4 BUNTOWNICZKA
Na dworze było już ciemno. Poszedłem do V8. Na miejscu siedział Złomek, Roman, Szeryf, Kamasz i Ogórek.
-Dobry wieczór!- przywitałem się z nimi zajmując wolne krzesełko.
-Strzała McQueen!- odpowiedzieli. Kamasz najprawdopodobniej zasnął, a Ogórek ślepo patrzył na żółte światło sygnalizacji świetlnej. Reszta pochłonięta była rozmową.
-Mistrzu, a ty rano nie jedziesz na wyścigi?- zapytał Szeryf gładząc swój siwy wąs.
-Jak najbardziej, ale samochody zabierają dopiero koło 10 więc nie ma przeciwwskazań, abym sobie z wami posiedział.
-A co z Lucy? Bierzesz ją?
Serce zabiło mi mocniej. Na śmierć zapomniałem. Mieliśmy z Sally przemyśleć to, czy Lucy zostanie w Chłodnicy, czy pojedzie. Nie chodzi tyle, czy jest gotowa, aby zobaczyć tor, a bardziej o sam fakt długiej podróży do Fontany. Westchnąłem.
-Nie wiem Roman...
-Może ją weźmiesz? Dziewczynka całe dni bawi się samochodzikami, rysuje kierowców rajdowych i dodatkowo z klocków buduje tory do Nascaru. Niech zobaczy taki prawdziwy tor. Wiesz, jakie to będzie dla niej przeżycie?
-Masz sporo racji, ale mi chodzi bardziej o podróż. Jedzie się jednak te 5 godzin. Może lepiej poczekać, aż będzie starsza?
-Dla niej to będzie pikuś. Mówię Ci.- stwierdził Roman.
-Uzgodnię to jeszcze z Sally.- stwierdziłem z lekkim uśmiechem. Roman przekonał mnie co do tego, aby ją zabrać. Tylko co na to Sally...
-McQueen, a kiedy pójdzie...- zaczął Złomek.
-... pójdziemy straszyć śpiące krowy? Nie wiem. Może, jak już wrócę z zawodów?- zaproponowałem.
-W porządalu!- rozpromienił się.
-Luigi i Guido śpią?- zapytałem.
-Mówili, że się kładą.- stwierdził Szeryf.- Ja też bym się położył, ale muszę pilnować wjazdu do miasta, aby ta banda łobuzów znowu tu nie wjechała.- westchnął Szeryf wstając.- Dobrej nocy wszystkim.- pożegnał się zakładając na swoją głowę policyjną czapkę.
Pożegnaliśmy go, po czym wróciliśmy do rozmowy.
-Ja w sumie też będę się zbierał. Rano mam klienta. Dobranoc!- Roman również wstał i odszedł w stronę małego domku koło lakierni. W wyglądzie Romana moją uwagę zawsze przykuwały te tatuaże-które swoją drogą robił sobie sam. Mężczyzna nie tylko był miejscowym lakiernikiem, ale i tatuażystą. Podobnie Luigi i Guido. Utrzymują się ze sprzedaży opon, ale jeżeli miałbym wątpliwości co do wyboru butów- wiem do kogo się zgłosić.
-Wracamy już?- zapytał Złomek niepewnie drapiąc swój kark.
-Boisz się Błędnego Ognika?- na moje pytanie Złomek przełknął ślinę.
-N-nie...
-Odprowadzę Cię na złomowisko. Nie ma co siedzieć tak bezczynnie.
Wstaliśmy i pokierowaliśmy się na złomowisko. Pamiętałem o tym, że na stacji był Kamasz i Ogórek, lecz ich dwójka była raczej nie obecna. Szliśmy powoli. Złomek nerwowo się rozglądał.
-Żartowałem wtedy z tym Błędnym Ognikiem. On nie istnieje.- przywołałem sytuacje z przed 11 lat. Dla żartów do haka jego wozu holowniczego przymocowałem z Guido niebieskie światełko. Mój przyjaciel, jak poparzony jeździł wtedy po całej Chłodnicy Górskiej, aby zgubić "zmorę".
-Serio?- zapytał.
-Serio. Patrz! Widać już złomowisko.- wskazałem palcem. Wprowadziłem mojego kumpla na plac.- Jesteś już w domciu i Cię nic nie zje.- zaśmiałem się.
-Wierze Ci!- stwierdził radośnie.- Dobranoc!- pożegnał mnie. Pomachałem do niego i ruszyłem do domu. Myślałem, że dłużej będę po za domem. No trudno.
Nie śpieszyło mi się. Nie wiedziałem która jest godzina, bo nie miałem zegarka, ani telefonu, ale noc była wyjątkowo piękna. Wiał lekki chłodny wiatr, a na niebie, ani jednej chmurki, przez co widać było gwieździste niebo. Chłodnica Górska to najpiękniejsze miasto jakie widziałem. Cisza, spokój i cudowne widoki. Znaczy...odkąd urodziła się Lucy to nie do końca cisza i spokój.
Jak dziś pamiętam, jak w drodze powrotnej do Chłodnicy Maniek powiadomił mnie, że Sally od godziny jest na porodówce...próbowałem wyrwać mu kierownicę. Ahh...adrenalina-kocham. Mimo wszystko nie pamiętam szczęśliwszej chwili, gdy po tych kilku godzinach pozwolili mi wejść na salę zobaczyć Sally. Całą czerwoną i spoconą ze łzami w jej turkusowych oczach. Byłem z niej strasznie dumny. No i później, jak przynieśli Lucy. Sally trzymała naszą kruszynkę owiniętą białym becikiem. Odwinąłem go lekko, aby zobaczyć jej twarz. Powstrzymywałem łzy szczęścia. To była cudowna chwila. Nie zapomnę, jak po raz pierwszy miałem ją na rękach. Moje ciało przeszedł dreszcz, a po jego zniknięciu nagle poczułem falę ciepła tak, jakbym dostał gorączki.
-Ałć!- krzyknąłem. Zamyśliłem się i w tego efekcie przywaliłem w ścianę jednego ze stożków. -Moja głowa!
Poszedłem dalej masując stłuczone miejsce. Większość męskiej populacji ma guza, po jakiejś bójce. Za to szanowny Zygzak McQueen przywali w wielki, przydrożny pachołek... brawo ja!
******
Otworzyłem drzwi i wszedłem po schodach. Babski wieczór zakończony. Zauważyłem Sally, która nastawiała zmywarkę.
-Widzę, że po imprezie.- stwierdziłem. Sally odwróciła się w moją stronę z uśmiechem.
-Część Laluś. A i owszem. Dosłownie 5 minut temu wyszły.- odparła.
-Lucy się budziła? Ostatniej nocy miała koszmar.- stwierdziłem z troską w głosie.
-Możesz do niej zajrzeć, ale nie podejrzewam, żeby się przebudzała.
-Zaraz zerknę. Jutro bierzemy Lucy, prawda?- zacząłem.
-Miałam Ci zaproponować, aby zobaczyła prawdziwy tor do Nascaru.- zaśmiała się.- Spodoba się jej.
-Nie mam wątpliwości.- spojrzałem w jej turkusowe oczy. Zatopiłem się w nich. Boże! Jakim ja jestem szczęściarzem, że ją mam!
-Wszystko dobrze? Masz dziwną minę?- zapytała.
-Lepiej być nie mogło...po prostu jestem największym szczęściarzem, że taka piękność jest moją żoną.- stwierdziłem. Sally wstała i podeszła do mnie, aby po chwili złożyć na moich ustach pocałunek. Ja serio jestem szczęściarzem...
******
Obudziłem się o 8 rano. Ziewnąłem głośno wyłączając, przy okazji alarm w moim telefonie. Podrapałem się po karku i wstałem. Zacząłem się rozciągać.
-Nie wiedziałam, że umiesz dotknąć głową kolana.- stwierdziła Sal, a ja gwałtownie podniosłem głowę. Zaśmiała się.
-Jejku...przestraszyłaś mnie.- zaśmiałem się.
-Pójdę obudzić Lucy, a ty się rozciągaj mój akrobato.- prychnęła wychodząc z sypialni. Nie kontynuowałem rozciągania się tylko od razu podszedłem do komody i wyjąłem z niej ubrania na dziś. Czarne dżinsy, biały t-shirt i granatowa kurtka z napisem "Fabulous Lightning McQueen" po chwili założyłem na siebie. Na koniec włożyłem na stopy moje czarne buty od kombinezonu. Piżamę tradycyjnie wrzuciłem pod poduszkę. Wyszedłem z sypialni i poszedłem do pokoju Lucy. Sally widocznie miała problem z wyciągnięciem jej z łóżka. Buntowniczka zawinęła się w kołdrę. Zaśmiałem się.
-Lucy! Nie mamy całego dnia.- prosiła Sally.
-Nigdzie nie idę!- warknęła Lucy przewracając się wraz z tym całym "kokonem" na drugi bok.
Podszedłem do Lucy.
-Wyłazimy...
-Nie!- krzyknęła. Zacząłem się śmiać.
Chwyciłem Lucy zawiniętą w kołdrę i przerzuciłem delikatnie przez ramię.
-Nie chciałaś po dobroci!- mówiąc to cały czas się śmiałem. Czułem, jak Buntowniczka rusza nogami, ale i słyszałem jej śmiech. Po chwili odłożyłem ją na ziemię i jednym ruchem odwinąłem kołdrę. Mała nie przerwanie się śmiała.
-Buntowniczka!- powiedziałem głośniej i zacząłem ją gilgotać pod kolanami i pachami, oraz po brzuchu.
-Tatusiu...hahaha...przestań! Hahah!
Przestałem ją gilgotać i usiadłem po turecku. Kiedy Lucy opanowała się przytuliła mnie.
-Fajny ten nowy budzik!- stwierdziła. Poczochrałem jej blond włosy.
-Idziemy na śniadanko?- zapytałem.
-Tak! Mama to mistrz srebrnej chochli!- odparła, a ja starałem się powstrzymać śmiech. Dziewczynka wybiegła z pokoju, a ja stanąłem obok Sally.
-Mistrz srebrnej chochli...-prychnąłem.
-Akrobata.- odwzajemniła.
*******
Maniek i Sara* przyjechali. Ja wraz z moim przewoźnikiem zapakowaliśmy mojego Chevroletta do przyczepy. Pomogliśmy również Sarze i Cruz z CRS'em.
-Ja z Marianem jedziemy Mackiem. Ty Cruz jedziesz z Sarą.- stwierdziłem krótko.
-W porządku Panie McQueen, a Lucy?- dopytała Cruz. Dziewczyna miała już na sobie swój żółty kombinezon z niebieskim dinozaurem i numerem 51.
-Jedzie z Sally.- stwierdziłem.
***6 GODZIN PÓŹNIEJ***Pov. Cruz***
Siedziałam już w swoim samochodzie z kaskiem na kolanach. Pan McQueen opierał się o otwartą szybę w mojej wyścigówce.
-Oddaj telefon i inne podręczne rzeczy.- poprosił. Z kieszeni kombinezonu wyjęłam komórkę, portfel i kluczyk od stożka po czym poddałam mu do ręki. -Zakładaj kask. Sprawdzimy, czy system słuchawkowy działa.
Po tych słowach McQueen odszedł od mojego samochodu. Pewnie poszedł odłożyć moje rzeczy i wziąć swoje słuchawki. Za nim założyłam kask wychyliłam głowę za okno. Zauważyłam Sally opierającą się o samochód Zygzaka. Zapomniałam wspomnieć, że Pan McQueen zawsze na moje wyścigi zabiera swojego Chevroletta. Usłyszałam dziecięcy śmiech- i wszystko jasne. Lucy pewnie bawi się w swojego ojca. Uśmiechnęłam się. Założyłam kask i czekałam na to, aż w słuchawkach pojawi się głos Zygzaka. Wtedy ktoś podszedł do samochodu.
-Ramirez.- warknął. Wszędzie rozpoznam ten arogancki ton głosu. Spojrzałam w stronę Jacksona Sztorma.- Ostatnio wygrałaś. No nie tym razem. Mam nadzieje, że słyszałaś o moim rekordzie, bo zamierzam go dzisiaj pobić.
-Masz wysokie ambicje Jacuś.- odpowiedziałam.- Powodzenia.
-Nie potrzebuje.- zakończył odchodząc. Nie znoszę go.
-McQueen 95 do Ramirez 51, odbiór!- to Pan McQueen.
-Ramirez 51 do McQueen 95, odbiór!- odpowiedziałam.
-Mówią, że zawodnicy na start, więc się sprężaj.- rozkazał. Włączyłam silnik i zaczęłam powoli jechać na start.- Cześć Cruz! Powodzonka!- to Lucy?
-Lucy?
-Tak...przepraszam Cię za nią.- przeprosił McQueen.- Dostała słuchawki bez mikrofonu i...
-W porządku. Nic się nie dzieje.- przerwałam mu.
Zajęłam miejsce na początku stawki. Tuż za mną był Sztorm i Danny Swervez. Popatrzyłam na tor. Jechałam lekkim slalomem, gdy pojazd techniczny zjechał do boksów. Wyrównałam i czekałam na flagę. ZIELONA!
Rozpędziłam się. Jechałam szybko. Ale super! Za nim się obejrzałam już minęło 5 kółek.
-Swervez wyprzedza Sztorma. Próbują Cię przechytrzyć, więc nie zwracaj na nich uwagi.- zawiadomił mnie Zygzak. Przyspieszyłam.
Nagle zauważyłam koło siebie czarny samochód- Jackson!
Przyspieszyłam. No niestety nie przemyślałam, że byłam już na ostatnim biegu. Od nowa muszę się rozpędzić tym bardziej, że wyprzedziła mnie czwórka zawodników. Zaczęłam ich wyprzedzać. Chase Racelott'a minęłam bez większego problemu. Następny był "Inside". Trochę ciężej, ale to pikuś dla niepokonanej Cruz Ramirez z numerem 51! Swervez- pan poważny. Za każdą próbą wyprzedzenia go zajeżdżał mi drogę. To męczące. Ostatecznie jednak przechytrzyłam go i jechałam za Sztormem.
-Utrzymuj się za Jacksonem. Po zmianie opon go wyprzedzisz. - ponownie usłyszałam McQueena.- Nie zjeżdżaj na wewnętrzną, a tym bardziej na zewnętrzną. Danny w każdej chwili może cię wyprzedzić.
Jechałam mniejwięcej środkiem na zakrętach może lekko zjeżdżając na zewnętrzną.
-Musimy to poćwiczyć, abyś tak nie zjeżdżała. Zakręt to najprostsza opcja, aby kogoś wyprzedzić...
***Pov. Zygzak***
-...dlatego uważaj!
Podniosłem mikrofon od słuchawek w górę.
-Guido, szykuj opony! Ogórek, paliwo!- wydawałem rozkazy. Rozejrzałem się jeszcze szybko, aby zobaczyć, gdzie jest Sally i Lucy. Dziewczynka była w ramionach mojej żony i z ognikami w oczach patrzyła na pracującą ekipę, ale i ścigające się samochody. Przyłożyłem mikrofon do ust.
-Zjeżdżaj na Pit-stop.
Po chwili ujrzałem podjeżdżającą w moją stronę wyścigówkę. Gdy tylko Cruz zatrzymała się Guido ruszył, aby zmienić jej opony, a Ogórek zaczął dolewać jej paliwa.
-To już końcówka wyścigu Cruz. Trzeba prześcignąć Sztorma.- stwierdziłem z podstępnym uśmiechem. Widziałem, jak Cruz przytaknęła i z piskiem opon ponownie ruszyła. Cruz musiała wyprzedzić kilka aut, ale nie był to dla niej większy problem. Widziałem, jak doścignęła Sztorma.- Teraz słuchaj. Sztorm zmniejsza kółka, jak tylko się da. Czas to wykorzystać.
-Ale Panie McQueen...-zaczęła.
-Nie ma "ale".- wtrąciłem.- Wchodzisz na maksymalne obroty.- zauważyłem, jak przyspieszyła.- Świetnie. Kiedy Sztorm wchodzi w zakręt...wyprzedź go.
-Mam go wyprzedzić będąc na zakręcie?!- mówiła z lekkim strachem.- To absurdalne!
-Po prostu to zrób!
Teraz zostaje zmówić pacierz. Patrzyłem na ekran, gdzie widziałem, jak Cruz wchodziła w zakręt. Lekki poślizg...nie udało się, a Sztorm wygrał. Byłem naiwny z myślą, że się to uda. Nigdy tego nie ćwiczyliśmy.
-Numer 20 Jackson Sztorm wygrywa dzisiejszą potyczkę!- oznajmił Cartrip. Popatrzyłem na Sally. Nie miała na rękach Lucy.
-Spisała się mimo wszystko.- stwierdziłem z uśmiechem całując Sally w policzek.
-Wiem.- odparła.
-Gdzie Lucy?- zapytałem.
-Chciała, abym ją opuściła. Chodzi, pewnie gdzieś niedaleko.
Zacząłem się rozglądać. Buntowniczka, jak kamień w wodę.
***Pov. Cruz***
Kwestia szczęścia. Mimo wszystko cieszę się z tego drugiego miejsca
Zatrzymałam się i wysiadłam z auta. Zdjęłam kask i zwycięsko uniosłam go do góry. Ludzie wkoło wiwatowali. Nieziemskie uczucie. Zawsze robiłam to po wyścigu nawet, jak nie wygrywałam.
-Dziewczynko!- usłyszałam znajomy głos. Zdziwiłam się i zaczęłam kierować się za dźwiękiem.- Puść!
-Lucy! Buntowniczko!- słyszałam nawoływanie Pana McQueena z drugiej strony.
Szczęka mi opadła kiedy zobaczyłam tą scenkę. Lucy w dłoniach trzymała i oglądała kask Sztorma, a ten próbował jej go zabrać.
-Oddawaj!- krzyknął.
-Nie!- w efekcie buntu Buntowniczka założyła go na głowę. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać
-O Boże...Lucy...-Zygzak stanął obok mnie. Podałam McQueenowi kask, a sama ruszyłam po dziewczynkę. Wzięłam ją na ręce, jak była odwrócona i szybkim ruchem zdjęłam kask.
-Trzymaj Sztorm.- odparłam podając mu kask jedną ręką. Drugą cały czas trzymałam Lucy.- Pozwolę Ci przymierzyć mój. Nie ładnie przywłaszczać sobie czyjąś własność.- zganiłam dziewczynkę, a ta odwróciła głowę w inną stronę.- Nie uważasz, że Jacksonowi należą się przeprosiny?
Lucy nic nie odpowiedziała.
-Ona jest twoja?- zapytał Sztorm wskazując na Lucy.
-Em...
-Cruz proszą Cię na wywiad!- zawołał Zygzak.
-Przepraszam Sztorm za nią. Kiedyś Ci to wynagrodzę.- Stój...co ja powiedziałam!? To teraz nieistotne, bo szybko odbiegłam z Lucy na rękach, przy okazji. Czułam, jak moje policzki zaczęły się palić.
*****
*Sara- przewoźniczka (nie wiem, jak się pisze xD) Cruz Ramirez stworzona na podstawie poniższej zabawki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro