Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG

Siedziałem za recepcją Motelu Czuły Stożek na krzesełku ogrodowym. Była piękna pogoda i żal było tego nie wykorzystać. Pogoda była słoneczna, lecz lekki chłodny wiatr zdecydowanie ochładzał temperaturę. Miałem na sobie moją granatową, cienką kurtkę z numerem 95 i napisem "Fabulous Lightning McQueen". Na jej tyle była dedykacja dla Doktorka i logo Rust-eze. Cisza i spokój...to coś czego od dawna nie doświadczyłem. Westchnąłem cicho przymykając oczy.

-Tatku!- usłyszałem głos mojej 4-letniej córeczki Lucy. Buntowniczka miała długie blond włosy związane czerwoną wstążką w kucyka i wielkie niebieskie oczy. Ubrana była dzisiaj w białą bluzeczkę z żółtymi wykończeniami, czerwoną spódniczkę, a na stopach miała czarne trampki w złote błyskawice. Dziewczynka siedziała mi na kolanach z książeczką.

-Przepraszam Buntowniczko! Zamyśliłem się.- stwierdziłem, a dziewczynka złapała za moje policzki.

-W porządku, ale czytaj dalej!- poprosiła mnie dając mi do rąk jej ulubioną książeczkę "The Yellow Car". Wziąłem książkę i otworzyłem ją na losowej stronie.

-Gdzie skończyliśmy?- zapytałem, a Lucy przewróciła kartki do momentu w którym ostatnio przestałem czytać, po czym wtuliła się we mnie.

-W porządku więc...

-Przeszkadzam?- zapytała niespodziewanie Sally. Musiała wreszcie odejść od papierkowej roboty i wyjść do ludzi.

-Mama!- krzyknęła dziewczynka schodząc z moich kolan i biegnąc w stronę Sally. Kobieta podniosła ją do góry całując ją przy tym w nos.

-Co robicie?- skierowała pytanie do Lucy.

-Czytamy!- odparła dumnie wskazując na mnie.

-Znowu"The Yellow Car"?- zapytała, a moja córeczka przytaknęła.- Twoja ulubiona książeczka, czyż nie?

-Moja też. Niedługo będę znał ją na pamięć.- zaśmiałem się. Sally również odwzajemniła śmiech. Była taka piękna kiedy się uśmiechała. Wiatr delikatnie rozwiał jej ciemne włosy, a promyki słońca odbijały się w jej turkusowych oczach. Moja żona najczęściej ubierała się w niebieskie koszule, czarne dżinsowe spodnie i białe trampki. Każdego dnia wyglądała tak cudownie...

Sally odłożyła Lucy na ziemię i zaczęła.

-Lucy, w kuchni na talerzu masz pokrojone owoce. Weźmiesz je?

-Już lecę mamusiu!- odpowiedziała udając się biegiem do kuchni.- Zygzak możemy pogadać?- brzmiała o wiele bardziej poważniej niż wcześniej.

-Tak, oczywiście. O co chodzi?- mówiąc to wstałem i zacząłem iść w stronę Sally. Wiatr sprawił, że część moich blond włosów wpadła mi do oczu.

-Cruz ściga się już od miesiąca z Tobą jako szefem ekipy i dalej nie poznałeś jej z Lucy.- mówiła to dosyć poważnie.

-Przecież mówiłem o tym publicznie kilka miesięcy po tym, jak się urodziła.

-Tak, czy siak nie wszyscy w to uwierzyli- przecież wiesz! Sama Cruz miała wtedy 16 lat i mówiła nam, że jej zainteresowanie wyścigami gwałtownie spadło w tym czasie.

-Może masz rację...-westchnąłem. Sal delikatnie złapała mnie za policzek dając mi przy tym rozkosz. Po chwili pocałowała mnie w usta. Odwzajemniłem go praktycznie natychmiast. Wtedy poczułem, że coś ciągnęło mnie za nogawkę...a raczej KTOŚ.

-Tato! Mama dużo nakroiła tych owoców...pomożesz mi to zjeść?- zapytała z nadzieją podnosząc plastikowy talerzyk do góry. Wziąłem cząstkę pomarańczy i włożyłem sobie ją do ust po chwili podnosząc do góry i Lucy.

-Pomogę! Ale najpierw trzeba skończyć czytanie "The Yellow Car" przecież nie wiemy, czy autko polubią okoliczne samochody.-mówiłem z uśmiechem. Spojrzałem na rozpromienioną na nasz widok Sally.- Dzisiaj przyjeżdża.-zwróciłem się do mojej żony.- Obiecuje Ci, że jej powiem. MY powiemy.

-W porządku. Chce tylko być wobec Cruz fer. Już nie przeszkadzam.- mówiła spokojnie.-Lucy! Tylko ty masz jeść owoce, a nie tata!

-Wiem! Zjem CAAŁY talerz!- krzyknęła do Sally. Kiedy moja żona wróciła zapewne do papierkowej roboty Lucy zbliżyła twarz do mojego ucha i szepnęła.- Niech tak myśli...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro