Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12: Prawda

Rozdział liczy 1369 słów

~~BAEKHYUN POV~~

Moje serce cierpiało katusze, gdyż straciłem bardzo ważną osobę w moim życiu. Może już nie mieliśmy kroczyć razem jedną ścieżką jako para, lecz jako przyjaciele i bardzo mnie to cieszyło. Gdyż nie straciłbym go do samego końca, a jednak los postanowił napluć mi twarz w tak chamski sposób. 

Jakiś psychol, który w ogóle nie powinien istnieć, zabił Yifana, który pomimo swoich wad i rzeczy, które mi wyrządził, w żadnym wypadku nie zasługiwał na śmierć. 

Gdy rodzice zabrali mnie od ramion Chanyeola, straciłem jedyne ciepło, które próbowało mnie pocieszyć. Choć i tak nie umiało, mimo wszystkich swoich sił. Niezależnie od wszelkich starań, czułem się okropnie, a wręcz to za mało powiedziane.

Poczułem do samego siebie obrzydzenie, którego nie potrafiłem zatrzymać. Teraz kiedy Yifan odszedł, zdałem sobie sprawę, jak sam grałem nieczysto. Może nie w taki otwarty sposób jak on, ale nadal.

Będąc w związku, chciałem zbliżyć się do Parka i nie ukrywałem sam przed sobą, iż policjant działa na mnie, nie tak jak powinien. Był bardzo przystojny, nie głupi, potrafił być całkiem słodki, a jednocześnie wysportowany. A ja Byun Baekhyun nie potrafiłem oprzeć się temu chodzącemu ideałowi. Lecz czy tego żałowałem? Wtedy na pewno nie... Teraz tylko było mi zwyczajnie wstyd, że tą ogromną chęć zbliżenia się do niego, zanim nie porozmawiałem z Yifanem. 

Dopadły nie wyrzuty sumienia, które zżerały moje wnętrzności od środka. Wiem doskonale, że wyjaśniliśmy sobie wszystko jeszcze przed jego śmiercią, ale mimo wszystko pozostał mi ten niesmak. 

Lecz teraz to nic nie zmieni. Żadne przepraszam, żadne wybaczam, czy inne tego typu słowa. 

Czemu to się tak potoczyło?...

Żałuję... tak bardzo żałuję wszystkiego co zrobiłem. Może gdyby się to wszystko nie zaczęło, Yifan by żył? Nie... On, by na pewno żył. To wszystko moja wina i nic tego nie zmieni. Jedynie co mi teraz pozostaje to życie z wyrzutami sumienia. 

Naprawdę przepraszam... Chciałbym cofnąć czas i do tego nie dopuścić. Lecz czas leci dalej i nigdy się nie cofnie. 

Po powrocie do rodzinnego domu, od razu zamknąłem się w swoim starym pokoju, nie dając rodzicom nawet szansy, by nawiązać ze mną jakąkolwiek rozmowę. Przekręciłem kluczyk w drzwiach, aby nikt mi nie przeszkadzał. Potrzebowałem samotności, która i tak nie wpłynęła na mnie lepiej.

Gdy zostałem całkowicie sam, ogarnęła mnie złość na samego siebie. Zacząłem rozwalać wszystkie rzeczy, które tylko wpadły mi w ręce. Roztrzaskałem szklane figurki, które jeszcze chwilę temu dumnie zdobiły moje półki, by zaraz uderzyć pięścią o drewnianą powłokę szafy. Nie kontrolowałem się, rzucałem się po całym pokoju jak opętany. 

Przy akompaniamencie mojego krzyku, doprowadzałem swój pokój do kompletnej ruiny, po czym czułem, jak po moich policzkach zaczęły spływać łzy, które raniły mnie jak sztylety. Upadłem w pewnym momencie na kolana, patrząc w górę, jakby wyczekując jakiegoś znaku, który wręcz zbawi mnie od tego wszystkiego. Lecz moje zbawienie nigdy nie nadejdzie.

Rodzice próbowali kilka razy dostać się do mojego pokoju, wołając moje imię i błagając w rozpaczy, bym nic sobie nie zrobił i otworzył drzwi. Lecz ja nie słuchałem, nie chciałem, dalej topiąc się we własnej nienawiści do siebie. 

Skuliłem się, kładąc na podłodze. Zasłoniłem dłońmi uszy, jakby to miało ode mnie odgonić całe zło, które nade mną ciążyło. Kolejne łzy moczyły moje policzki, a zamiast złości zaczął ogarniać mnie strach. 

Czemu te wszystkie emocje tak się ze sobą przeplatały, jeszcze bardziej mącąc mi w głowie? 

Zacząłem niemalże wyrywać sobie włosy z głowy, na własnych barkach nosiłem ciężar odpowiedzialności za śmierć niewinnego człowieka. A to było najgorsze, co mogło się mi przytrafić. Naprawdę nie chciałem tego, a nawet jakbym miał taką możliwość, zamieniłbym się miejscem z moim byłym. 

Przez resztę dnia leżałem na podłodze, patrząc się w górę. Mój pusty wzrok skupił się na jednym punkcie na suficie, jakby była to najciekawsza rzecz na świecie. Byłem taki sam jak mój wzrok, taki pusty, jakby ktoś zabrał mi wszystko to co posiadałem. 

Nie wiem, które uczucie było najgorsze. Złość? Strach? Poczucie winy? A może własnie ta pustka? Nie miałem pojęcia..

~~

W końcu musiało się to stać, musieli do nas przyjść. 

Usłyszałem pukanie do drzwi, po czym moja matka oznajmiła mi, że przyszedł Park z jakąś kobietą, bym mógł złożyć zeznania. Pani psycholog próbowała nawiązać ze mną kontakt, lecz nie miałem zamiaru jej odpowiadać. Nawet nie zaszczyciłem jej swoim wzrokiem. 

To nie tak, że chciałem być wredny i nieuprzejmy, po prostu nie miałem siły na to wszystko. Chciałem tylko świętego spokoju. Będzie zadawać niby delikatne pytania, które i tak będą dla mnie ciosem, przypominając mi obraz z tamtego okropnego dnia. 

Widok świeżej krwi, zapinanego czarnego worka z chłodnym ciałem, masa policjantów i wiadomość. Wiadomość, która spędzała mi sen z powiek. 

"Będziesz mój"...

Ale czyi? Teraz już sam myślę, że oszalałem... Jak to było możliwe? To w ogóle było realne? A może jednak to wszystko to jeden wielki sen, z którego zaraz się obudzę? Modliłem się o to w każdej sekundzie od tamtej chwili. 

Słyszałem jakieś rozmowy między panią psycholog a Parkiem, ale nie docierały do mnie konkretne słowa. Czułem się jakbym był pod wodą, dlatego nawet nie starałem się skupić na sensie wypowiadanych zdań. Aż w pewnym momencie usłyszałem cichy głos tuż przy mnie.

- Baekhyun - zaczął półszeptem, lecz nadal nie miałem odwagi, by na niego popatrzeć - spójrz na mnie~ to ja Chanyeol - usiadł obok mnie, cały czas mi się przyglądając. Nie wiem ile dokładnie minęło czasu, ale siedzieliśmy tak w kompletnej ciszy, aż w końcu spojrzałem na niego kątem oka. Zaś on posłał mi swój ciepły uśmiech, który tak bardzo lubiłem. Nie wiem jak to robił, ale nie dało się nie uśmiechać, jak on to robił. Lecz niestety teraz nie potrafiłem tego zrobić.

- Baekhyun - po chwili powtórzył ponownie moje imię, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Nie wiem czemu nagle w moich oczach ponownie pojawiły się łzy. Przez co Chan od razu chwycił mnie w ramiona, co spowodowało u mnie ogromny szok - Już dobrze - mówił spokojnym głosem.

Zacisnąłem palce na jego mundurze, trzymając się go tak mocno, jakbym miał zaraz utonąć. A jego obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Czy to źle?

Pociągnąłem nosem, a ja już wiedziałem, że nie udało mi się powstrzymać kolejnego płaczu, który ponownie przyprawi mnie o opuchnięte oczy. Najśmieszniejszy był fakt, że nie przynosiło mi to żadnej ulgi. Mogłem płakać godzinami, a ja nie wypłukiwałem z nimi żadnej negatywnej emocji.

Zaczął mną delikatnie kołysać, by choć trochę mnie uspokoić. Powtarzał jak mantrę, że wszystko będzie dobrze i na pewno jakoś się to ułoży. Lecz jak? Jak on to sobie wyobrażał? Ja sobie tego nigdy nie wybaczę, więc nie było szans na jakąkolwiek poprawę. 

Chciałem w tamtym momencie, by mnie uratował. Był tym kimś kto mimo mojej niechęci, pocieszy mnie i pomoże wstać z emocjonalnego dnia, które osiągnąłem.

- Ch...Chan... Chanyeol - próbowałem powiedzieć przez łzy.

- Spokojnie... wiem, że to dla Ciebie bardzo trudne.

- On... nie powinien był zginąć... to moja wina - zacząłem płakać jeszcze bardziej, po raz kolejny poddając się.

- To nie twoja wina... Nie możesz się za to obwiniać. Nikt tego nie mógł przewidzieć...

- Nieprawda! - z mojego gardła wydobył się krzyk, przez co odsunąłem się od niego - To moja wina! - ponownie podniosłem głos, Przez co zacząłem wyrywać sobie włosy z głowy. Lecz po chwili złapał mnie za nadgarstki, odciągając od wykonywanej czynności. Trzymał je w żelaznym uścisku, lecz na tyle delikatnym, by nie zrobić mi krzywdy.

- Baekhyun - powiedział stanowczym głosem, co wywołało w moim ciele nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł po moim kręgosłupie - to nie jest twoja wina - od razu jego ton stał się łagodniejszy, jakby zrozumiał, że mogłoby to mnie wystraszyć.

- Moja Chanyeol... Yifan zginął przeze mnie... - kolejne łzy spływały po jego bladych policzkach - nie chciałem tego... Gdybym tego nie zrobił... nic by się nie wydarzyło... - mówiłem, cały czas trzymając się za skronie - Yifan teraz, by żył... Jestem tak cholernie głupi... To wszystko moja wina... Nie wybaczę sobie tego... 

- Ale to nie twoja wina - mówił do mnie delikatnie, chcąc mnie pocieszyć, lecz mnie nie da się już uratować. Przeze mnie zginęła niewinna osoba, przez moją własną głupotę i chęć otrzymania tego czego chce. 

- Tylko wiesz co? - prychnąłem, śmiejąc się cicho jak psychicznie chory, po czym zaszczyciłem go wzrokiem, w którym zawarłem wszystkie emocje, które mną szarpały - problem w tym, że żaden stalker nie istniał...


/////

No kto, by się spodziewał takiego obrotu sprawy~?  

Rozdział tym razem krótszy, bo przyznam szczerze ciężko byłoby mi napisać coś więcej na ten temat od strony Baekhyuna, a chciałam też, by było trochę więcej jego emocji :3

Mam nadzieję, że będziecie ze mną dalej brnąć przez to opowiadanie herbatniczki wy moje. Pamiętajcie, że bardzo was kocham <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro