JEDEN: 天体観測
❜ ki ga tsukeba itsu datte hitasura nanika sagashite iru
shiawase no teigi toka kanashimi no okiba toka ❛
─ before i realized it, i was always fervently looking for something
like a definition for happiness, or where one stores sadness
KUROO TETSURO BYŁ DOSYĆ ZESTRESOWANY. Nie żeby należał do szczególnie podatnych na to uczucie osób; uważał się za raczej wyluzowanego i płynącego z prądem gościa, który nie musi się martwić głupotami, jakimi zazwyczaj przejmowali się wszyscy wokół niego. Jasne, miewał swoje problemy i powody do poddenerwowania, ale nigdy jakoś nie zaprzątały jego głowy zbyt długo i zazwyczaj potrafił sobie z nimi poradzić zajmując myśli czymkolwiek innym.
Tego dnia, po raz pierwszy w życiu, nie był w stanie nic zrobić.
Przełknął nerwowo ślinę, znów patrząc na zegarek. Jeszcze dwie godziny do jego egzekucji. Po cholerę się w to pakował?
Niemalże podskoczył na dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami, uspokajając się dopiero, gdy klientka podeszła do lady. Poprosiła o bukiet czerwonych róż, nieśmiało bąkając o randce, na co posłał jej lekki uśmiech. Lubił dobierać kwiaty na takie okazje, nawet kiedy były to akurat te banalne i standardowe. Ironicznie, sam nigdy nie miał odwagi, by zrobić taki dla siebie. Kiedy skończył, a dziewczyna, po podziękowaniu mu z błyszczącymi oczami i zapłaceniu, wyszła tanecznym, podekscytowanym krokiem, odetchnął ciężko, znów zerkając na zegarek. Stres zaczął się od nowa.
Piętnaście minut przed oficjalnym zamknięciem kwiaciarni, kręcił się już niecierpliwie na wysokim krześle. Miał w zwyczaju kończyć pracę zgodnie z harmonogramem i to co do minuty, ewentualnie siedząc dłużej, jeżeli ruch był duży, ale nigdy krócej. Nigdy.
Praktycznie nie odrywał oczu od szyby, a jeżeli już, robiąc to wyłącznie, by sprawdzić, jak długo musi jeszcze poczekać. Bał się, że jeżeli zaraz nie wstanie, stchórzy i już w ogóle nie będzie w stanie czegokolwiek zrobić.
W końcu — nareszcie! — pełna godzina wybiła, a on wystrzelił w kierunku wyjścia. Cofając się tylko dwa razy (najpierw po klucze leżące przy kasie, a potem, by faktycznie ich użyć i zamknąć te cholerne drzwi), opuścił swój pełen kwiatów raj i jedyny bezpieczny azyl na tym świecie i przeszedł przez ulicę. Przez sekundę rozważał niezatrzymywanie się i wkroczenie do maleńkiego studia tatuażu z rozpędu, jednak im bliżej był, tym mniej podobał mu się ten pomysł. Tak więc skończył stojąc przed wejściem jak palant. Wziął głęboki oddech. Potem jeszcze jeden. I jeszcze kolejny. Okej. OKEJ, TETSUROU, MOŻESZ TO ZROBIĆ. Nacisnął klamkę, w myślach błagając bogów, by mieli go w opiece i cudem powstrzymując się od nerwowego podrygiwania, wszedł do środka.
Młody mężczyzna o pofarbowanych na szaro włosach, odwrócił się na dźwięk kroków w jego stronę, a kiedy jego brązowe oczy odnalazły swoje złote odpowiedniczki, uśmiechnął się ciepło.
— Hej, Kuroo.
— Suga — przywitał się, kiwając mu głową.
— Dawno cię nie było — zauważył, wstając i podchodząc do niego, zadzierając przy okazji głowę do góry, jako że Tetsurou był od niego wyższy o głowę.
— Uch, faktycznie — przyznał mu rację ze słabym uśmiechem, patrząc w dół i czując, jak motyle w jego brzuchu trzepoczą skrzydłami coraz szybciej.
Suga otworzył swoje studio naprzeciwko kwiaciarni Tetsurou trzy miesiące temu i za pierwszym razem brunet pojawił się tam, by poznać nowego "sąsiada", by potem zacząć się tam pojawiać wręcz regularnie, za każdym razem prosząc o kolejny tatuaż, bo nie potrafił wymyślić lepszej wymówki. Poza tym, nie mógł zaprzeczyć, że zawsze chciał coś sobie wytatuować, więc poznanie przystojnego tatuażysty było do tego świetną okazją. Z tym, że nigdy jakoś nie palił się do pokrywania swojego ciała w takim stopniu, więc rzeczywiście przez ostatnie parę tygodniu zaczął składać Sudze wizyty nieco rzadziej.
— Więc? W czym mogę pomóc?
Odchrząknął.
— Właściwie... M-mam do ciebie pewną prośbę.
Oczy Sugi otworzyły się szerzej i rozbłysły czymś przypominającym nadzieję.
— Tak?
— Czy... — wbił wzrok w ścianę — Czy chciałbyś może...
— Tak? — ponaglił go Suga.
— Czy chciałbyś może... mi pomóc?
— Z czym konkretnie?
Mimo że Tetsurou nie patrzył w jego stronę, z jakiegoś powodu był pewien, że tatuażysta właśnie przechylił pytająco głowę.
— No bo... No bo widzisz... Jest taka sprawa, mój najlepszy przyjaciel bierze ślub i... Uch... — przeniósł spojrzenie na swoje buty — Naprawdę nie chcę, żeby to dziwnie zabrzmiało, ale muszę zapytać... Czy mógłbyś pójść na ten ślub ze mną? Jako moja osoba towarzysząca. W sensie, mój... mój chłopak.
Nastała krótka chwila ciszy, w której florysta nabrał powietrza do płuc, szykując się na jak najszybsze wyrzucenie z siebie wyjaśnień.
— Wiem, że się prawie nie znamy i że to może wyglądać podejrzanie, ale przysięgam, że to nic zobowiązującego ani nielegalnego! Po prostu nieco się zapędziłem w zapewnianiu Kenmy, że kogoś mam i nie pojawię się sam, i jego narzeczony się podekscytował i już przygotował wszystko na dwie osoby, no i będzie mu przykro, jeżeli teraz mu powiem, że będę sam, a przecież to ma być ich dzień i zmartwienie go byłoby po prostu okrutne i ja nie mogę... — urwał, szukając słow. — Po prostu... Jeżeli nie masz nic przeciwko, proszę, pomóż mi nie zepsuć im tego wieczoru.
Suga się nie odzywał. Tetsurou nabrał odwagi, by w końcu na niego spojrzeć dopiero po dobrych kilkunastu sekundach, w myślach przygotowując się już na tysiąc odmownych odpowiedzi. Widząc na twarzy drugiego mężczyzny czyste rozbawienie, zmarszczył brwi.
— Naprawdę? — zapytał wtedy Suga, unosząc brwi, wyglądając, jakby walczył ze śmiechem. — Oferujesz swojemu tatuażyście fake dating? Na ślubie przyjaciela? Ze wszystkich ludzi?
Całe studio wypełnia się chichotem, który — kurwa jego mać — nawet w tej sytuacji sprawia, że nogi Tetsurou mają ochotę się zgiąć i zwalić go na ziemię.
— Cóż. — Suga odchrząknął, dusząc w sobie resztki śmiechu. — Kim bym był, gdybym odmówił szansy na napicie się szampana i wbicie się na czyjeś wesele? Pewnie.
— Zaraz. Ty- Ty tak serio? Zgadzasz się? Od tak?
— Skoro zapytałeś, chyba chciałeś żebym się zgodził? Wiesz, to na pewno będzie ciekawym doświadczeniem, zwłaszcza, że w moim życiu nie dzieje się wiele. — Uśmiechnął się do niego szeroko, z cieniem rozczarowania. Rozczarowania? Nie, nie, Tetsu musiał to sobie wyobrazić, bo nagle twarz Sugi jaśnieje. — Ale z jednym warunkiem.
Patrzy na niego pytająco, niepewny, zupełnie nie wiedząc, jakiego żądania się spodziewać.
— Skoro mamy udawać parę, musimy się przygotować, żeby nie zaliczyć żadnej wpadki.
— Przygotować się? Co masz na myśli?
Tetsurou zamrugał, patrząc na niego w osłupieniu. Randki. Randki?
— Randki?
— No tak. — Suga podszedł do niewielkiej lady i chwycił długopis, po chwili podając mu karteczkę z rzędem cyfr. — Mój numer. Napisz do mnie, to ustalimy, gdzie i kiedy pójdziemy. Chyba że nie chcesz? Mogę-
— Chcę! — przerwał mu gwałtownie. — Znaczy się, spoko. Świetnie, mi pasuje, jak najbardziej. Na luzie. Randki. No pewnie, jak dla mnie super, nie ma problemu. Yep! Randki. Spoko. Napiszę. Dziękuję, ratujesz mi życie. Uch, to ten. Ja się już będę zbierał. Dzięki jeszcze raz, serio, nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. W sensie, nie bardzo mam kogo poprosić, więc- Tak.
— Przyjemność po mojej stronie, Kuroo — uśmiechnął się do niego łagodnie, jakby chciał go uspokoić, co było już definitywnym znakiem, że powinien wyjść.
Tetsurou odpowiedział mu uśmiechem, pewnie strasznie głupim i wyszedł. Zaraz po zamknięciu za sobą drzwi od studia, ruszył biegiem, nie wiedząc czy krzyczeć, śmiać się, a może płakać.
Zrobił to. Zapytał go. A on się zgodził. I mieli iść na randkę, nawet kilka? Co prawda, nie takich prawdziwych, ale nadal. Będą się spotykać we dwoje i... I trzymać za ręce? I być blisko siebie? I robić te wszystkie rzeczy, które robią pary? Jak Kenma i Shoyo? O Boże, o kurwa.
Przecież on tego nie przeżyje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro