DWA: sharin no uta
❜ ushiro kara, tanoshisou na koe ❛
— from behind me comes your voice,
sounding like you're having fun
POSPIESZNIE PADŁ NA KOLANA, UKRYWAJĄC SIĘ ZA JAKĄŚ BECZKĄ I SPOJRZAŁ W BOK, GDZIE TUŻ OBOK NIEGO PRZYKUCNĄŁ SUGA. Ich oczy się spotkały, pełne powagi i buzujące od adrenaliny.
— Ile amunicji ci zostało? — spytał przyciszonym głosem.
— Siedem — odpowiedział w podobnym tonie. — A tobie?
— ...cztery — wyznał niechętnie, na co jasnowłosy mężczyzna się skrzywił.
— Mało — stwierdził tylko, a Tetsurou nie miał nawet siły, by zwrócić mu uwagę, że przecież dobrze o tym wie. — Okej, zrobimy tak: na mój znak wyskoczysz i ruszysz prosto do ich bazy. Skup się na unikaniu kul, nie na strzelaniu.
Spojrzał na niego z niedowierzaniem, na co Suga poklepał go tylko po ramieniu.
— Spokojnie, będę cię ubezpieczać. Zostało ich już czterech, maksymalnie pięciu, więc jeżeli dobrze to rozegramy, kiedy będą się skupiali na trafieniu ciebie, dam radę ich zdjąć. Właściwie, możesz zostawić broń tutaj. Skorzystam z niej awaryjnie, a tobie łatwiej będzie się poruszać. — Widząc nietęgą minę bruneta, uśmiechnął się do niego pokrzepiająco zza gogli. — Jestem całkiem niezłym strzelcem, wiesz?
— Nie wątpię. Po prostu...
— Nie mamy czasu! Słuchaj, Kuroo, nawet jeżeli okaże się to samobójczą misją, na pewno pomoże mi to załatwić przynajmniej paru z nich, a wtedy ich obrona upadnie i pomszczę cię wygrywając. Może być?
Posłał mu na to oburzone spojrzenie, jednak widząc tę czystą ekscytację i oczami wyobraźni dodając do tego jego charakterystyczny błysk w oku, westchnął ciężko, położył pistolet na ziemi i przygotował się do szybkiego podniesienia na równe nogi.
— Na twój znak, huh?
Niemalże diaboliczny uśmiech Sugi przyprawił go o dreszcz.
— Dokładnie tak.
Po kilku pełnych napięcia sekundach, jego towarzysz machnął ponaglająco dłonią, na co on wziął głęboki oddech i rzucił się do przodu. Usłyszał krzyki przeciwników i już chwilę później w jego kierunku pędziła seria pocisków.
Minimalnie zwolnił, po czym wykonał serię uników, jakimś cudem omijając w ten sposób wszystkie kulki, po drodze dwa razy padając na ziemię i nabijając sobie siniaka, który na pewno zamierzał dać o sobie znać nieco później. Równocześnie, nadal starał się przeć przed siebie, coraz bardziej zmniejszając swój dystans od wrogiej bazy. Był już tak blisko...
Strzał w plecy — w sam środek pleców, warto zaznaczyć — wypchnął z jego płuc całe powietrze.
— K... urwa... — wydusił z trudem, zaciskając szczękę z całych sił, czując, jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy. Czemu nikt mu nie powiedział, że będzie tak bolało?!
Kiedy w końcu udało mu się złapać oddech, uniósł dłoń, przyznając trafienie (nie było szans, by mógł się od tego wymigać, nie po takiej reakcji) i z niezadowoleniem ruszył do wyjścia z pola.
Cóż. Zginął szybciej niż się spodziewał, ale przynajmniej rzeczywiście przyczynił się w ten sposób do zastrzelenia dwóch członków przeciwnej drużyny. Po zejściu z terenu gry i stanięciu za otaczającą go siatką, z podziwem obserwował, jak Suga daje radę ustrzelić jeszcze kolejną parę przeciwników i niemalże zdobywa niebieską flagę.
Piętnaście minut później, kiedy oboje zdjęli już z siebie ubrudzone farbą kombinezony i oddali je właścicielowi wraz z goglami i bronią, usiedli koło wejścia, by w końcu przez chwilę odsapnąć.
— No dobra, paintball to faktycznie jest coś. Muszę przyznać, robisz się coraz bardziej kreatywny — rzucił z szerokim uśmiechem Suga, równocześnie opierając głowę o ścianę za nim i przymykając oczy.
Parsknął śmiechem w odpowiedzi i również się uśmiechnął.
— Dzięki, staram się.
Mówił szczerze i całkowicie zgodnie z prawdą. Była to ich piąta "przygotowawcza randka" i Tetsurou rzeczywiście stawał na głowie, by tylko wymyślić coś oryginalnego na każdą z nich. Miał ku temu kilka różnych powodów, zaczynających się od "na czymś takim będę mniej myśleć o tym, że jesteśmy na randce i się nie skompromituję", przechodzących przez "zwykłe, nudne kawiarnie będą lamerskie w oczach kogoś takiego" i kończących się na "może trochę mu zaimponuję, nim to wszystko się skończy?". Cieszył się, że w jakimś stopniu mu się udało.
— Boli cię? — zapytał Suga, wyrywając go z rozmyślań. — Nieźle ci przydzwonili pod koniec.
— Nah, jest w porządku — machnął ręką od niechcenia, chociaż w rzeczywistości punkt na plecach nadal pulsował, przypominając o sobie przy każdym ruchu. — Na początku bolało jak diabli, ale już mi przeszło.
— To dobrze. Jestem praktycznie pewien, że stał zbyt blisko ciebie, żeby móc strzelić, więc bałem się, że faktycznie zrobił ci krzywdę. Wiesz, z boku to wyglądało całkiem poważnie. Wyglądałeś tam, jakbyś miał upaść.
Przełknął ślinę i zaśmiał się tylko troszkę udawanie.
— To pewnie dlatego, że skurwysyn trafił idealnie w kręgosłup.
— Ouch — tatuażysta skrzywił się współczująco. — Wybacz, że zmusiłem cię do takiego poświęcenia. Zwłaszcza, że koniec końców i tak przegraliśmy.
— Nie przejmuj się, kiedyś jeszcze nam się uda — odparł i znieruchomiał, zdając sobie sprawę z własnych słów i ich znaczenia.
Przecież na początku ustalili, że nie pójdą dwa razy w to samo miejsce, by w każdym z nich ucząc się o sobie nowych rzeczy, więc sugestia, że kiedyś jeszcze raz razem zagrają...
Poczuł na sobie intensywne spojrzenie kawowo-czekoladowych oczu (nigdy nie potrafił zdecydować, co ich kolor przypominał bardziej), ale nie miał odwagi związać się z nimi wzrokiem, klasycznie udając nagle, że jego sznurówki są najbardziej interesującą rzeczą we wszechświecie. Wiedział, że to nie była znowu taka wielka sprawa i pewnie po prostu wyolbrzymiał, ale ta świadomość i tak go nie uspokajała i niczego mu nie ułatwiała.
Po chwili milczenia, w której serce Tetsurou uderzyło dokładnie czterdzieści osiem razy, Suga w końcu się odezwał:
— Tak, kiedyś na pewno nam się uda.
Och.
Uniósł szybko, zbyt szybko, głowę i spojrzał w jego stronę, spotykając się z lekkim uśmiechem i łagodnym wyrazem oczu. Tych cholernie brązowych, ciężkich do opisania oczu, w których jakimś sposobem czaiło się całe stado błyszczących, figlarnych iskier.
Odchrząknął, odwracając wzrok, tym razem wlepiając go w ścianę naprzeciwko. Był prawie pewien, że Suga ukrył za dłonią chichot.
— Późno już. Wracamy?
Nie mając pewności, czy jego głos nie zadrży, tylko kiwnął głową.
Wyszli na ulicę i wsiedli do samochodu Tetsurou. W czasie drogi nie rozmawiali zbyt wiele, obaj czując, jak schodzą z nich resztki adrenaliny i coraz bardziej ogarnia ich zmęczenie. Cisza nie była jednak niekomfortowa i kiedy zatrzymał się pod domem jasnowłosego mężczyzny, posłali sobie lekkie uśmiechy.
— Och, jedna sprawa — przypomniał sobie jeszcze Suga, nim zamknął drzwi od strony pasażera. — Następnym razem to ja wybieram, gdzie idziemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro