Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Hyunjin miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Choć wejście do środka i zamknięcie za sobą drzwi trwało zaledwie trzy sekundy, jemu wydawało się, że trwało wieczność. Wystarczająco długo, by zakręciło mu się w głowie, przez co omal się nie przewrócił.

Na początku nie miał wystarczająco dużo odwagi, by podnieść głowę. Szedł powoli w stronę łóżka, chwiejąc się lekko, jakby miał zaraz stracić równowagę i upaść na białe płytki szpitalnej podłogi.

Wydawało mu się, że jego serce zaczęło ważyć kilkanaście kilogramów więcej z momentem przekroczenia progu. Nawet, jeśli miał w sobie jakieś pokłady odwagi, teraz nie miał jej nawet odrobinę. Gdyby nie to, że było już za późno, mógłby odwrócić się na pięcie i uciec.

Ale nie mógł. Stało się — jeszcze kilka kroków i znajdzie się przy łóżku swojego przyjaciela.

Cisza, którą przerywały buty blondyna stukające o posadzkę i ich oddechy, była nie tyle niezręczna, co stresująca, a powietrze było ciężkie do tego stopnia, iż Hwang miał wrażenie, że zaraz zabraknie mu tchu.

— Po co tu przyszedłeś? — wychrypiał Jeongin, patrząc na chłopaka chłodnym wzrokiem.

Hyunjin wzdrygnął się na dźwięk tego głosu.

Nie mógł zobaczyć jego spojrzenia, bo wciąż nie podnosił wzroku. Zamiast tego wbijał go w swoje buty, jakby dzięki temu miał dodać sobie odwagi.

Czuł, że Yang na niego patrzy. Czuł to bardzo wyraźnie, ale jedynie przez krótką chwilę. Najwidoczniej szarowłosy nie miał zamiaru poświęcać czasu na patrzenie na kogoś takiego, co ani trochę go nie dziwiło.

Hwang nie potrafił zebrać się na otwarcie ust. Nie miał odwagi, by to zrobić. Nie wiedział nawet, co powinien powiedzieć. Czy jakiekolwiek słowa były w tej sytuacji odpowiednie?

— Chciałeś sprawdzić, czy widać, że mnie pobiłeś? — zapytał osiemnastolatek z pogardą w głosie. — Nie musisz się o nic martwić, siniaki i rany na twarzy wszyscy uznali za skutek wypadku.

Hyunjin poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Kontury butów zaczęły się rozmazywać, przez co zamrugał intensywnie powiekami. Czuł, jak oczy zaczynają go piec do tego stopnia, że nie mógł ich zamknąć.

Dlaczego nie potrafił nad sobą zapanować?

— Słyszysz? Nikt o niczym nie wie. Możesz już iść — powiedział Yang, a ton jego głosu wydawał się ranić blondyna bardziej, niż mogłyby zranić go uderzenia w twarz.

Wciąż milczał. Wciąż nie potrafił otworzyć tych cholernych ust.

— Ogłuchłeś? Wynoś się stąd.

Kilka słonych kropel upadło z cichym dźwiękiem na podłogę, a ciało Hyunjina zaczynało drżeć coraz bardziej z każdą kolejną sekundą.

— J-jeongin...

— Powiedziałem: wynoś się stąd — powtórzył twardym głosem.

— Jeongin, proszę...

— Wyjdź!

— Błagam cię, daj mi coś powiedzieć! — wykrzyczał Hwang, zagłuszając słowa Yanga. Krzyk wstrząsnął nim do tego stopnia, że nie mógł ustać na nogach. Upadł na posadzkę, rękami łapiąc za ramę łóżka, by móc pozostać w pozycji siedzącej. Jego ciałem wstrząsnął szloch. — Błagam...

Jeongin zamilkł po raz pierwszy, odkąd jego przyjaciel przekroczył próg pokoju.

Milczenie przerywał płacz blondyna i cichy, niemal niesłyszalny oddech Yanga. Trwali tak przez kilka minut; żaden z nich nie wiedział, kiedy i co powiedzieć, a przede wszystkim: czy w ogóle powinien się odzywać.

Cisza. Gęsta, ciążąca na ich sercach cisza, której nie potrafili przerwać. Pełna niewypowiedzianych żali, których nie umieli okazać za pomocą słów.

To milczenie... nie było komfortowe. Chociaż kiedyś zapewniało im właśnie to uczucie, teraz... teraz łamało te same serca, które niegdyś potrafiło wyleczyć z każdego, nawet z tych najpoważniejszych urazów.

Z czasem szloch Hyunjina zmienił się w głębokie i bardzo chaotyczne oddechy. Jeongin wciąż się nie odzywał, przez co ktoś mógłby pomyśleć, że robi to specjalnie, by jego przyjaciel mógł się uspokoić...

Ale czy aby na pewno było właśnie tak?

— Przepraszam — wyszeptał w końcu Hwang, wciąż siedząc na podłodze. — Ja... wiem, że żadne przeprosiny niczego nie zmienią, ale... naprawdę przepraszam.

— Skoro przeprosiny niczego nie zmienią, po co mnie przepraszasz? — zapytał cichym i wypranym z emocji głosem Yang.

Wtedy Hyunjin po raz pierwszy spojrzał na chłopaka.

Poczuł, jak jego serce łamie się na kawałki.

Z tej perspektywy szarowłosy wyglądał jeszcze smutniej. Kąciki jego ust były skierowane ku ziemi, co dla przyzwyczajonego do uśmiechu chłopaka Hwanga wydawało się być niemal nienaturalne. Zmęczone oczy patrzyły na niego z góry, ale w tym spojrzeniu nie było ani trochę pogardy. Zamiast tego Hyunjin odnajdywał w nim ogromny, niemożliwy do opisania żal.

W tamtym momencie odczuwał intensywne kłucie w klatce piersiowej.

Warga Jeongina była rozcięta, tak samo jak skóra na lewej kości policzkowej. Tam też malowały się duże, fioletowe siniaki. Najprawdopodobniej te same, których sprawcą był blondyn.

Łzy ponownie napłynęły do jego oczu.

To ja tak bardzo go skrzywdziłem. To wszystko moja wina, przypominał sobie w myślach, już dawno zapominając o tym, że powinien powstrzymać łzy, które teraz znowu zaczęły płynąć po jego policzkach.

Yang westchnął głęboko i przeczesał roztrzepane włosy dłonią, odwracając na chwilę wzrok.

— Przyszedłeś tutaj, żeby płakać na podłodze? — spytał, ponownie zerkając na Hwanga.

Chłopak pociągnął nosem i pokręcił przecząco głową.

— W takim razie ogarnij się i idź stąd. Jestem zmęczony — mruknął, odwracając twarz w stronę okna.

Jego głos nie okazywał żadnych emocji. Był spokojny i stabilny, w przeciwieństwie do tego Hyunjina, który drżał i załamywał się za każdym razem, gdy blondyn otwierał usta.

Tak było też i teraz.

— P-proszę, daj mi wyjaśnić-

— Nie. Nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień — odparł Jeongin, dalej wbijając spojrzenie w szpitalne okno. — Dobrze pamiętam, co stało się trzy dni temu. Naprawdę nie potrzebuję usłyszeć relacji z wydarzeń, których byłem bezpośrednim świadkiem.

Blondyn zacisnął powieki, bardzo dobrze zdając sobie sprawę z faktu, że Jeongin ma rację. Co miał mu powiedzieć? Jak chciał wyjaśnić to, co się wydarzyło, skoro wszystko było jasne? Skoro wszystko było tak cholernie oczywiste i nawet on sam nie potrafił tego zakwestionować?

Nie potrafił nawet otworzyć ust, by przyznać przyjacielowi rację.

Po prostu... jak bardzo żałosny musiał być w tamtym momencie?

— Wyjdź stąd. I nie przychodź do mnie więcej — powiedział cichym głosem szarowłosy, wciąż nie patrząc na Hwanga. — Nie chcę cię widzieć. Nigdy.

I chociaż te słowa były niczym szept, Hyunjina bolały dużo bardziej, niż zaboleć mógł go najgłośniejszy krzyk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro