Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

a/n; rozdziały we wtorki, piątki i niedziele!

***

Drżał, jednak nie przez chłód ściany czy szpitalnej podłogi. Jego dłonie trzęsły się niemiłosiernie, a łzy skutecznie zasłaniały mu pole widzenia, nie pozwalając się odgonić nawet na chwilę.

Lekarze nie pozwolili mu wejść na SOR. Kazali czekać na korytarzu, recytując tę samą formułkę o tym, że nie jest częścią rodziny osiemnastolatka po raz kolejny. Chociaż widzieli ból malujący się na jego twarzy, kazali mu czekać, aż przyjadą rodzice pacjenta, którym miał powiedzieć, by jak najszybciej weszli na oddział ratunkowy, jakby myśleli, że jest w stanie się odezwać. Nie był.

Słysząc te słowa, przytaknął, na wpół świadomy tego, co do niego mówiono; cała jego uwaga była skupiona na Jeonginie, którego trzymał się kurczowo od kilkunastu minut, nawet nie dopuszczając do siebie myśli o oderwaniu się od chłopaka.

W końcu ratownik zmusił go do puszczenia mankietu koszuli Yanga, która była teraz mokra i brudna od deszczu, krwi i błota. Nawet mimo to Hyunjin nie opuścił dłoni, jakby miał nadzieję, że jeszcze uda mu się złapać przyjaciela.

Odprowadził ich wszystkich wzrokiem, chociaż jego ciało, serce i umysł krzyczały, by pobiegł za nimi. Tak bardzo chciał to zrobić... ale jego nogi nie chciały ruszyć się nawet o centymetr.

Zniknęli za szklanymi drzwiami, a na korytarzu zapanowała cisza.

W tamtym momencie poczuł, że jego kolana robią się miękkie. W ostatniej chwili podszedł do ściany i osunął się na podłogę.

Zamrugał, a łzy spadły na jego ubrania. Przemoczone i tak samo brudne, jak te, które miał na sobie Jeongin.

Spojrzał na swoje dłonie.

Krew.

Były całe we krwi, której deszcz nie zdążył zmyć przed przyjazdem karetki.

Krew Jeongina.

Załkał cicho, kuląc się w sobie. Chciał ukryć twarz w dłoniach, jednak powstrzymał się, gdy poczuł metaliczny zapach krwi. Zgarbił się jeszcze bardziej.

Był słaby. Wiedział, że nie uda mu się wstać. I tak ledwo utrzymywał się w pozycji siedzącej.

Dziwny, nigdy wcześniej nieodczuwany ból rozdzierał mu pierś, uniemożliwiając równomierne oddychanie.

W szpitalu znajdował się jedynie fizyczne. Jego myśli trwały w zawieszeniu między teraźniejszością a wydarzeniami sprzed kilkunastu minut. Jak mantrę powtarzał zamglone teraz wspomnienia, z trudem łapiąc oddech.

Czuł się, jakby umierał.

Złapał się za serce, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Dlaczego to tak bolało? Dlaczego niemal zwijał się na podłodze, czując niewyobrażalny ból, zbyt silny, by jakiekolwiek leki mogły go zmniejszyć?

Miał wrażenie, że słyszy ten okropny dźwięk. Pisk hamulców. A zaraz potem uderzenie. Pierwsze, gdy samochód uderzył w ciało. Sekundy później drugie, kiedy ktoś upadł na jezdnię.

Chociaż był odwrócony tyłem do miejsca wypadku, z jakiegoś powodu czuł, że to właśnie Jeongin został potrącony. Dlaczego tak myślał? Nie miał pojęcia; czy to jego podświadomość rozwścieczona przez kłótnię podsunęła mu tę myśl? Tę okropną myśl, która teraz zabierała mu tlen potrzebny do oddychania?

Przez chwilę po prostu stał, wpatrując się tępo w jakiś punkt przed sobą. Był jak sparaliżowany; nie potrafił nawet zamrugać. Czuł się, jakby ktoś zamienił go w posąg, uwięził, uniemożliwiając poruszanie się.

W jego umyśle panowała pustka.

Ruszył się dopiero, gdy usłyszał, jak kierowca samochodu wysiada z pojazdu. Gwałtownie odwrócił się, prawie tracąc równowagę. Nie widział dokładnie tego, co było przed nim. Wzrok mu się zamglił, przez co biegł po omacku, niczym w ciemności, chociaż wciąż było wystarczająco wcześnie, żeby ludzie mogli poruszać się po ulicach bez światła lamp.

Cudem było, że, pokonując dystans dzielący go od Yanga, nie potknął się ani razu. Intuicyjnie omijał dziury w chodniku i kałuże, chociaż wciąż nie widział wiele przez padający deszcz i cisnące mu się do oczu łzy.

Nie wiedział, jak, ale znalazł się przy Jeonginie jako pierwszy. Upadł na kolana, boleśnie raniąc je o asfalt. Wtedy jednak nic nie czuł; jego ciało krzyczało imię osiemnastolatka, który był jedynym, co liczyło się w tamtej chwili.

Klęczał nad nim, przez chwilę po prostu patrząc. Jego dłonie zatrzymały się centymetry od ramienia szarowłosego. Chłopak leżał nieruchomo na brzuchu, nawet nie drgnął.

— J-jeongin? — wydukał drżącym głosem, kiedy dotknął przyjaciela. Kiedy nie odpowiedział, potrząsnął nim lekko. — Jeongin? Jeongin?!

Krzyczał, a do jego oczu napływały kolejne łzy. Gdy zakrywały mu pole widzenia, krzyczał jeszcze głośniej, bojąc się, że chłopak zniknął, chociaż wciąż trzymał kurczowo materiał jego przemoczonej koszuli.

Słone krople płynęły strumieniami, mieszając się z deszczem, a pozorną ciszę w tej części miasta przerywał rozpaczliwy krzyk Hyunjina. Tak głośny, pełen strachu, bólu i żalu, że gdzieś między kolejnymi szlochami dało się słyszeć łamiące się serce chłopaka.

Blondyn był tak sparaliżowany przez emocje, że gdy kierowca odepchnął go od Jeongina, dotarło to do niego dopiero po chwili. Płacząc, doczołgał się bliżej osiemnastolatka, by móc złapać go chociaż za rękaw koszuli, jakby od tego zależało polepszenie się stanu Yanga.

Mężczyzna wrzasnął coś niezrozumiałego, odtrącając gwałtownie jego rękę i wciskając mu swój telefon. Hyunjin trząsł się i ledwo trzymał urządzenie w dłoni. Jego wzrok był skupiony na Jeonginie, tylko i wyłącznie na nim; wciąż nie liczyło się nic innego.

Kierowca samochodu potrząsnął nim, starając się wybudzić chłopaka z szoku, ale spośród wielu wypowiedzianych słów, osiemnastolatek zrozumiał jedynie: „Zadzwoń po karetkę".

Drżąc i wciąż płacząc, wykręcił odpowiedni numer. Kiedy usłyszał głos po drugiej stronie, zaczął chaotycznie wyjaśniać, co się stało, niezbyt wiedząc, co właściwie mówi; pragnął po prostu, by ktoś przyjechał i pomógł Jeonginowi, jak najszybciej.

Nagle mężczyzna odsunął się od nieprzytomnego nastolatka i wyrwał Hwangowi telefon. Jego słowa, tak ciche w akompaniamencie coraz intensywniej padającego deszczu, były dla blondyna niezrozumiałe. Ale w tamtym momencie obchodził go tylko Jeongin.

Przybliżył się do przyjaciela, łapiąc go delikatnie za rękę, która leżała nieruchomo na asfalcie. Zaszlochał, kuląc się w sobie tak bardzo, że jego czoło dotknęło szorstkiej powierzchni ulicy.

Nie potrafił wstać. Nie mógł. Był w stanie jedynie płakać, będąc na skraju histerii, czując, jak powoli zaczyna brakować mu powietrza w płucach.

Proszę, wstań.

Jego dłonie zaczęły błąkać się po ciele nastolatka, kiedy próbował go objąć. Nie zauważył, że ma krew na rękach, a biała koszula zabarwiła się na kolor brudnej czerwieni.

Błagam, otwórz oczy.

Ale Jeongin nie otwierał oczu. Nie wstawał, nie poruszał nawet palcem. Leżał, jakby ktoś zamienił go w statuę, której nigdy nie będzie dane otworzyć ust i wypowiedzieć imienia chłopaka płaczącego z bólu w deszczu i tak rozpaczliwie trzymającego swojego przyjaciela w ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro