6 - Muszę go mieć
Nie poszedłem do szkoły. Nie dość, że byłem po nieprzespanej nocy, to jeszcze emocje związane z tym co się stało, zbyt mocno mnie trzymały. Nie chciałem pokazywać się na oczy, ani Jelarowi, ani nikomu innemu. Nie chciałem dawać im żadnego pretekstu, by zaczęli się domyślać, że coś między nami zaszło, choć... nic nie zaszło. Po prostu dowiedział się, że jestem homoseksualny.
Mijały kolejne godziny, a ja wyobrażałem sobie, jak cała klasa o tym mówi i już planuje wykonanie na mnie zbiorowego linczu. Zakryłem kołdrą głowę, chcąc się schować przed całym światem. To było straszne, bo chociaż prawdopodobnie nic się nie stało i nic nie zmieniło, potrafiłem sobie wkręcić do świadomości takie rzeczy, że miałem ochotę się powiesić.
Wstałem dopiero koło czternastej, kiedy głód nie pozwolił mi już dłużej torturować się własnymi myślami. Wziąłem prysznic, przebrałem się w dresy i zszedłem do kuchni, gdzie w zamrażarce znalazłem pizzę do odgrzania. Chociaż tyle dobrego mnie tego dnia spotkało. Zanim jednak udało mi się przygotować śniadanio-obiad, usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie miałem pojęcia kto to mógłby być, ale też nie byłem typem dzikusa, który chowa się po kątach, kiedy ktoś obcy przychodzi pod nieobecność rodziców. Dlatego podszedłem do drzwi, otworzyłem je i spojrzałem na postać stojącą za nimi, w pierwszej chwili myśląc, że odwiedziła mnie sama śmierć. W mojej głowie zaczęły w kółko krążyć trzy pytania.
- Co ty tu robisz? - spytałem, marszcząc brwi.
Próbowałem nie dać po sobie poznać tego, jak bardzo zestresował mnie jego widok.
- Nie było cię dzisiaj w szkole... - wymamrotał ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Dostaliśmy dużo zadania domowego i pomyślałem, że... że zrobimy je razem, bo nie do końca wiem o co chodzi.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam?
- Od pani Tayi.
- Czemu krwawisz?
Na to trzecie pytanie już tylko podniósł głowę, spoglądając na mnie niepewnie. Znowu był pobity. Krew płynęła dość obficie z jego nosa i rozbitego łuku brwiowego. Musiał dostać niedawno.
- Mogę wejść? - spytał cicho, unikając odpowiedzi na moje pytanie.
Rozejrzałem się dookoła, upewniając się, że nikogo znajomego nie ma w pobliżu. Nie miało prawa być, bo trwał jeszcze w-f, ale wolałem być ostrożny. Znów spojrzałem na niego i westchnąłem z poirytowaniem, robiąc mu przejście.
Wszedł do środka, zdjął buty i zaczął się rozglądać dookoła, a ja zamknąłem za nim drzwi i kompletnie go ignorując, poszedłem do łazienki po ręcznik, który zmoczyłem zimną wodą. Wróciłem do niego, bo oczywiście nie ruszył się nawet o krok, i chwyciłem za jego nadgarstek, ciągnąc go do salonu i nie zwracając uwagi na to, że wystraszył się mojej stanowczości. Popchnąłem go na kanapę, a gdy mimowolnie na niej usiadł, usiadłem obok i zacząłem go opatrywać.
Upewniłem się, że jego nos nie jest złamany, że żadna z ran nie wymaga szycia, zatamowałem krwotok i to wszystko odbyło się w całkowitym milczeniu, przerywanym jedynie jego cichymi syknięciami z bólu. Później po prostu przemyłem mu pobrudzoną od krwi twarz, ignorując to, jak przenikliwe mi się wtedy przyglądał. Jako ostatnie pod opiekę wziąłem jego dłonie, które również zmieniły barwę na czerwień. Byłem trochę zaskoczony tym, że pozwolił mi na to wszystko, ale chyba przyszedł do mnie z nastawieniem, że mu pomogę. A ja kolejny raz pomagałem jak głupi, zamiast kazać mu wyjść i dać mi spokój.
Gdy już go opatrzyłem, wstałem, rzuciłem ręcznik do łazienki i poszedłem do kuchni, by przygotować sobie pizzę. Nie obchodziło mnie, że został na kanapie w salonie. Mógłby tam siedzieć całe popołudnie i nawet nie zwróciłbym na niego uwagi, licząc na to, że w końcu sobie pójdzie. Miałem nawet nadzieję, że tak zrobi, ale po chwili przyszedł za mną.
- Jesteś głodny? - spytałem chłodno, z czystej grzeczności.
Gdy w odpowiedzi kiwnął twierdząco głową, pomyślałem, że w sumie mogłem nie pytać. Byłoby więcej dla mnie, no ale już trudno. Włożyłem pizzę do piekarnika i nalałem sobie wodę do szklanki, po czym oparłem się o blat i patrzyłem z jakim zaciekawieniem on rozgląda się po całym pomieszczeniu.
- Mieszkasz sam?
- Nie no, z mamą - odparłem, zaskoczony pytaniem. - Tylko jest w pracy.
- A twój tata? - spytał, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Nie żyje - stwierdziłem, tak spokojnie i obojętnie, jak tylko byłem w stanie.
Odłożyłem szklankę i odwróciłem się, żeby wyjąć jedzenie. On milczał i byłem pewien, że się już nie odezwie. Ta informacja zawsze działała na ludzi pesząco. Robiło im się głupio i przeważnie nie drążyli tematu, tylko szybko go zmieniali, nie wiedząc jak to skomentować. Obserwowanie ich zakłopotania bywało całkiem śmieszne.
- To tak jak mój - powiedział, mógłbym przysiąc, że z jakimś wewnętrznym uśmiechem, albo radością wynikającą z tego, że znów mamy ze sobą coś wspólnego.
Serio, kurwa?
Tak, już wcześniej przekonałem się o jego aspołeczności i o tym, że on po prostu nie potrafi normalnie funkcjonować wśród ludzi, ale żeby nie mieć żadnego wyczucia sytuacji? I co mu miałem na to odpowiedzieć? Że fajnie?
Z drugiej strony, być może dla niego śmierć ojca była czymś pozytywnym w życiu. W sumie dalej nie wiedziałem przez co przeszedł. Ale dla mnie zdecydowanie nie był to powód do radości i powinien wiedzieć, że w takiej sytuacji albo okazuje się chociaż minimum empatii, albo olewa temat.
Podałem mu talerz z jego porcją, usiadłem przy stole naprzeciwko jego miejsca, które po chwili zawahania zajął, i zaczęliśmy jeść w całkowitej ciszy. Przeszkadzało mi to. Nie lubiłem jedzenia w milczeniu. Dlatego w końcu zacząłem go wypytywać o najprostsze tematy, jak na przykład to, czego dokładnie nie zrozumiał na lekcjach. Odpowiadał krótko, cicho i niepewnie. To było dziwne, bo czasem miałem wrażenie, że zaczyna się przede mną otwierać i jest trochę swobodniejszy, a wystarczało kilka minut, by znów zachowywał się tak, jakby widział mnie pierwszy raz.
Po obiedzie poszliśmy do mojego pokoju i zaczęliśmy robić te zadania. Nigdy nie uważałem się za dobrego, pilnego ucznia, ale akurat chemię lubiłem, dlatego bez problemu byłem w stanie wyjaśnić mu poszczególne rzeczy. A on szybko to łapał, co nawet mnie cieszyło. W sumie fajnie rozwiązywało się zadanie domowe z kimś, nawet jeżeli ten ktoś nie był szczególnie rozmowny.
Siedzieliśmy na moim łóżku, obok siebie, z zeszytami na kolanach i rozwiązywaliśmy ostatnie zadanie. Žiga o coś mnie zapytał, a ja spojrzałem na niego, by mu odpowiedzieć i... Nie wiem, co się stało. Nagle odpowiedź wypadła mi z głowy, zastąpiona przez inną, całkowicie spontaniczną myśl.
Jesteś ładny.
Był ładny. Przystojny, atrakcyjny, jakkolwiek by tego nie określić. Po prostu mi się spodobał. Miał ładne oczy, choć widać po nich było, że dużo przeszedł. Były smutne, podkrążone i zmęczone, ale na swój sposób fajne. Za to usta miał perfekcyjne. Od razu wyobraziłem sobie ich dotyk na swoim ciele i była to bardzo przyjemna wizja. Podobnie jak następna, w której jego dłonie zaciskały się na moich plecach, a jego szczuplutkie ciało, aktualnie skryte pod grubą, czarną bluzą, znajdowało się pode mną, nagie i rozpalone.
Przygryzłem dolną wargę i przyjrzałem mu się z góry na dół, dokładnie analizując wszystkie 'za' i 'przeciw'. Siedzieliśmy na moim łóżku. Nikogo innego nie było w domu. On był gejem, ja też. Czy mógłbym dostać od losu lepszą okazję na zaspokojenie swojej nastoletniej potrzeby bycia z kimś bardzo, bardzo blisko?
Rozum jeszcze przez chwilę się przed tym bronił, ale ostatecznie przegrał z hormonami. Mimowolnie zacząłem sobie wyobrażać co i jak robimy, a w moich spodniach zaczęło się robić trochę za ciasno.
Musiałem go mieć. Tutaj. Teraz. Jak najszybciej.
***
Dzień dobry 😊
Dzisiaj trochę krócej, ale i takie rozdziały co jakiś czas będą się pojawiać 🙃
Mam nadzieję, że się podoba, kolejny już we wtorek 💖
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro