30 - Historia bez szczęśliwego zakończenia
Pozbieranie się po ostatnich wydarzeniach i informacjach, jakie do mnie dotarły, nie było łatwe. Jeszcze przez wiele godzin miałem bardzo poważne wątpliwości, co do kolejnej, podjętej przeze mnie decyzji, co skutkowało nieprzespaną nocą. Žiga, świadomie bądź nie, nieco mi pomógł je ukoić, gdy wykorzystał fakt, że leżałem w jego łóżku i zasnął, wtulając się we mnie w taki sposób, że nawet gdybym chciał, nie bardzo miałem jak się poruszyć.
Kolejnego dnia powiedział tej swojej terapeutce, że chce zostać w Domžale do końca szkoły. Zgodziła się, choć niechętnie, i pod warunkiem, że wciąż będzie nadzorować jego sytuację, co z kolei dla mnie było bardzo budujące. Cieszyłem się, że będzie miał kontakt z kimś, kto zna się na ludzkiej psychice znacznie lepiej ode mnie. Sam również obiecałem, że będę dzwonił, gdybym potrzebował jakiejś porady, albo po prostu zwykłej rozmowy, nawet niekoniecznie na jego temat. To znacznie odciążyło moją psychikę.
Jedyne, co musiałem zrobić, to zadbać o to, żeby Žiga jak najszybciej zapomniał o tych wszystkich złych rzeczach, które wydarzyły się od momentu, w którym się u nas pojawił. Zaopiekować się nim i pomóc mu przebrnąć przez ten trudny moment w życiu, jakim jest koniec szkoły i konieczność poradzenia sobie w dorosłym życiu. Chociaż do tego został nam jeszcze rok, wiedziałem, że im wcześniej coś wymyślę, tym lepiej.
- Będę cię codziennie odwiedzał, dobrze? - spytałem, pakując swoje rzeczy do torby.
Po ostatnich, kontrolnych badaniach, których wyniki były prawie idealne, lekarz postanowił mnie wypisać ze szpitala. Choć wciąż odczuwałem ból w klatce piersiowej, był on nieporównywalnie mniejszy. Czekałem już tylko na mamę, która miała po mnie przyjechać zaraz po pracy i pomóc mi zabrać rzeczy. Žiga musiał zostać jeszcze kilka dni i zostać wypisany dopiero po zdjęciu szwów, a wizja spędzenia następnych kilku dni w szpitalu beze mnie, była dla niego wyraźnie przygnębiająca, bo od samego rana był wyjątkowo ponury.
- Dobrze... - odparł cicho.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się lekko, podchodząc bliżej i siadając na jego łóżku, by następnie pocałować go w czoło. On nie zareagował na to w żaden sposób, a jedynie zdjął z siebie moją bluzę, podając mi ją bez słowa.
- Zostaw ją sobie - stwierdziłem łagodnie. - Jest twoja.
Westchnął głęboko i spuścił wzrok, zakładając ją na swoje ramiona.
- Myszko, to tylko kilka dni - powiedziałem, chwytając go za dłoń i splatając jego palce ze swoimi. - Poza tym, gdyby coś się działo, zawsze możesz do mnie zadzwonić.
- Wiem... Nie chodzi o to.
- A o co? - spytałem, marszcząc brwi.
- No bo... Pani Taya i pan Jernej powiedzieli, że... Mogę u nich zostać... Już na zawsze.
- Naprawdę? - spytałem z zaskoczeniem, uśmiechając się szeroko. - To świetnie!
- Ale... - zaczął, zdecydowanie nie podzielając mojej radości. - Jestem dla nich... Nikim...
- Nie jesteś nikim - odparłem, chwytając go za podbródek i unosząc jego głowę do góry. - Myślę, że jesteś dla nich kimś bardzo ważnym, skoro podjęli taką decyzję. Rodziną, ale taką prawdziwą. Taką, która o siebie dba.
- Mimo wszystko, nie mogę u nich mieszkać zawsze... Skończę szkołę, a później co?
- Žiga, później coś wymyślimy - stwierdziłem pogodnie. - Znajdziesz pracę. Albo pójdziemy na studia. Co ty na to? Zrobimy coś, żebyśmy byli ciągle razem.
- Ale ty będziesz wyjeżdżał.
- No to załatwię ci pracę w naszym klubie narciarskim. Wtedy będziesz wyjeżdżał ze mną, przynajmniej na te klubowe obozy.
- Tilen, przecież ja nie mam o tym pojęcia.
- No to ja cię wszystkiego nauczę! - powiedziałem z entuzjazmem. - A później, jak już nabierzesz doświadczenia, obaj dostaniemy się do kadry narodowej. Ja jako skoczek, a ty jako ktoś ze sztabu i będziemy ciągle razem. Poradzimy sobie, zobaczysz.
- No dobrze... - westchnął.
Nie wydawał się szczególnie przekonany co do mojego pomysłu. Ja wręcz przeciwnie, wpadłem w jakąś manię wymyślania różnych, optymistycznych scenariuszy, z przekonaniem, że wszystko się uda. Widziałem naszą wspólną przyszłość wyłącznie w tych jasnych, kolorowych barwach, mając dziwne wrażenie, że skoro przebrnęliśmy przez tyle złych rzeczy, już nic nie może stanąć nam na drodze.
Spakowałem się nieco przedwcześnie, więc korzystając z wolnego czasu, starałem się jakoś poprawić mu humor, co dopiero po naprawdę długiej chwili, zdawało się przynosić efekty. Niewielkie, ale jednak. Przynajmniej do momentu, w którym ktoś otworzył drzwi od naszej sali i wszedł do środka. Siedziałem odwrócony tyłem, więc byłem przekonany, że to moja mama, a jednak krótkie "cześć" rzucone chłodnym, obojętnym tonem, wyprowadziło mnie w błędu. Zamarłem, całkowicie zszokowany, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. Dopiero przerażony wzrok Žigi zmusił mnie do jakiejkolwiek reakcji.
- Tilen... - wyjąkał, wycofując się pod ścianę i w geście samoobrony podciągając kolana do twarzy, tak jak robił to zawsze, kiedy się bał. - On...
Szybko się odwróciłem, żeby upewnić się co do moich podejrzeń i napotkałem to dobrze mi znane, zażenowane spojrzenie i uniesione brwi. Boże, on naprawdę tu był. Z powrotem spojrzałem na Žigę i chwyciłem go za ramiona, uśmiechając się delikatnie.
- Nie bój się, myszko - powiedziałem łagodnie. - On ci nic nie zrobi.
- Możemy pogadać? - spytał Gašper, z lekkim zniecierpliwieniem.
Na to pytanie Žiga podniósł głowę i spojrzał na niego wstrzymując oddech, szybko jednak przeniósł wzrok z powrotem na mnie, zupełnie jakby chciał poprosić, żebym został. Choć rozumiałem jego strach, wiedziałem, że był nieuzasadniony. A tej okazji do rozmowy zwyczajnie nie mogłem zmarnować.
- Zaraz przyjdę - stwierdziłem, wstając i idąc w kierunku korytarza.
Gašper przyglądał mu się wyjątkowo przenikliwym i wręcz wrogim spojrzeniem, które przeniósł na mnie, gdy się zbliżyłem. I dopiero, kiedy obaj znaleźliśmy się na korytarzu, wyraz jego oczu wyraźnie złagodniał, choć wciąż widziałem w nim jakiś pierwiastek tej, typowej dla niego, zadziorności.
- Czego chcesz? - spytałem ostrożnie, krzyżując ręce na piersi.
- Nauczyć cię zasad dobrego wychowania - odparł. - Kolejny raz ratuję ci dupę, a ty nie raczysz nawet podziękować.
- Wybacz, sądziłem, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia, po tym jak mnie olałeś dla Anže i reszty tych pojebów.
- Nie Tilen, to ty mnie olałeś. Ja po prostu dostosowałem się do sytuacji, po tym jak postanowiłeś trzymać się z tą ciotą.
- Nie przezywaj go - warknąłem, popychając go na ścianę i przypierając do niej.
- No tak - zaśmiał się, kompletnie nie przejmując się moją reakcją. - Przecież to twoja wielka miłość.
Jeszcze przez kilka sekund trzymałem go za koszulkę, po czym się odsunąłem, spoglądając w bok.
- Wiedziałeś? - spytałem cicho. Czułem się źle z tym, że nie byłem z nim do końca szczery.
- Jeszcze zanim postanowiłeś podpisać na siebie wyrok tamtego wieczora w tej ruderze.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem i westchnąłem głęboko.
- Więc... Czemu mi pomagałeś?
- A co, zapomniałeś już, kto znalazł to miejsce i postanowił, że będzie nasze? - spytał, podchodząc bliżej. - Kto był twoim najlepszym kumplem, jeszcze zanim pojawił się Anže? Z kim się trzymałeś od przedszkola?
- No tak... - stwierdziłem cicho, niepewnie na niego spoglądając. - Dzięki. I przepraszam, że ci nie powiedziałem. I ogólnie przepraszam. Za wszystko.
- Daj sobie spokój i lepiej powiedz dlaczego mnie nie posłuchałeś. Napisałem ci, że Anže jest na ciebie cięty. Nie wiem, lubisz mi robić na złość?
- Nie, po prostu... Nie odebrałem tego jako ostrzeżenie - przyznałem zgodnie z prawdą. - Nie sądziłem, że ty tak na poważnie. Poza tym... Žiga potrzebował się przejść.
- Jasne - mruknął, po czym spojrzał na drzwi od naszej sali i westchnął głęboko. - Co ty w nim widzisz, stary?
- Wszystko to, czego nie widzą idioci zadający mi to kretyńskie pytanie - odparłem, lekko podnosząc głos.
W odpowiedzi zaśmiał się, zwieszając głowę i mruknął coś pod nosem. Coś, co sprawiło, że uniosłem brwi, otworzyłem usta i opuściłem ręce, zaskoczony tak bardzo, że przez kilka sekund nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Miałem wrażenie, że zaraz ugną się pode mną kolana i nie ustoję na nogach.
- Co...? - wykrztusiłem z siebie, mając jeszcze nadzieję, że się przesłyszałem.
A jednak widząc, jak podnosi na mnie wzrok, a z jego spojrzenia znika cała pewność siebie, zrozumiałem, że nie. Dobrze usłyszałem.
- Szkoda, że we mnie nigdy nic nie widziałeś... - powtórzył z ogromnym wyrzutem, a ponieważ wciąż nie umiałem na to w żaden racjonalny sposób zareagować, postanowił się wycofać. - Nie ważne, zapomnij.
Chciał odejść. Wyminąć mnie, ale nie pozwoliłem mu na to. W ostatniej chwili chwyciłem go za nadgarstek i zatrzymałem, odwracając go z powrotem w swoją stronę.
- Czekaj... - zacząłem, patrząc wprost w jego pełne zakłopotania oczy. - Ty...
- Tak, jestem gejem - dokończył za mnie, wyraźnie zestresowany. - Co gorsze, kurewsko w tobie zakochanym.
- Nie miałem pojęcia... - Wyjąkałem. - Od kiedy?
- No nie wiem, od zawsze? - stwierdził ironicznie, ale szybko zmienił ton i odwrócił wzrok. - Od piątej klasy. Wtedy jakoś tak... Nie wiem, cholernie mi się spodobałeś. I cholernie bałem ci się o tym powiedzieć. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, a ja nie miałem pojęcia jaka jest szansa na to, że odwzajemnisz moje uczucia. Nigdy ci się nie przyznałem, bo bałem się, że się ode mnie odsuniesz. Dlatego po prostu starałem się być blisko ciebie. Wybadać sytuację, może jakoś zwrócić na siebie twoją uwagę, co oczywiście nie miało sensu, bo jesteś pierdolonym narcyzem i nic poza tobą samym się dla ciebie nie liczy. Uznałem, że najwyraźniej jesteś hetero i odpuściłem. Zaakceptowałem to, że zawsze będę po prostu twoim przyjacielem i nawet udało mi się do tego przyzwyczaić. Dopóki nie zacząłeś się chwalić swoją nową dziewczyną.
- Nie rozumiem... - powiedziałem niepewnie. - Co ona miała z tym wspólnego?
- To, że jesteś idiotą i zapomniałeś, że ją znam. Mówiłeś mi o niej. Wiedziałem, że to twoja kuzynka, a chwalisz się nią tylko i wyłącznie na pokaz. Zrozumiałem, że jednak jesteś gejem, po prostu najwyraźniej nigdy nie brałeś mnie pod uwagę, właśnie to mnie zabolało. A później pojawił się on... - stwierdził cicho, wskazując na drzwi od naszej sali. - Chłopak o charakterze, którego nienawidzisz. Kompletnie zdziczała ofiara losu, płaczliwa, nieporadna, nie radząca sobie z niczym. Byłem pewien, że nie zwrócisz na niego żadnej uwagi, po czym zobaczyłem jak odprowadzasz go do domu, całujesz na pożegnanie i tulisz do siebie.
- Co ci mam powiedzieć? - spytałem cicho. - Że mi przykro?
Chociaż cisnęło mi się na język, żeby powiedzieć mu, że owszem, brałem go pod uwagę, był dla mnie atrakcyjny i wielokrotnie o nim myślałem w kategorii kogoś więcej niż przyjaciela, nie zrobiłem tego. Podobnie jak on, zawsze bałem się, że tego nie odwzajemni i go stracę. Ta sytuacja była jak scenariusz z jakiegoś tandetnego romansu, tylko, że u nas, to nie miało szans skończyć się szczęśliwie. Nie mogłem powiedzieć mu, że ja też coś do niego czułem. Po pierwsze dlatego, że z obawy przed utratą przyjaciela, na siłę wyparłem z siebie to uczucie. A po drugie, miałem Žigę. To jego kochałem. To on był najważniejszy. I nie chciałem tego zmieniać.
- Nie musisz nic mówić - odparł, rzucając mi wymuszony uśmiech. - Teraz trochę zaczynam to rozumieć. Ja dałbym ci wszystko, bez słowa sprzeciwu. Ale ty nigdy nie lubiłeś iść na łatwiznę, co nie? Zawsze szukałeś wyzwań, im większe, tym lepsze. Wymyśliłeś sobie, że będziesz go miał i tkwisz w tej relacji, bo jesteś zbyt uparty, żeby odpuścić. Zbyt rozpieszczony, żeby pogodzić się z tym, że nie dostaniesz tego, czego chcesz. Jak długo jeszcze będziesz się w to bawił? Dopóki go nie zaliczysz?
- Mylisz się - odparłem z powagą. - Może i jestem skupionym na sobie narcyzem. Może jestem rozpieszczony i uparty. Ale nie jestem z nim, by coś sobie udowodnić, albo dostać. Kocham go.
- Na tyle, żeby dać się przez niego zabić? - spytał, nieco podnosząc głos. - Tilen, kurwa, dobrze wiesz, że to jest jakiś cud, że Anže cię nie zajebał! Gdybym wtedy był tam z nimi, nie pozwoliłbym mu... - przerwał i odwrócił głowę w bok, by ukryć łzy, które pojawiły się w jego oczach. - Robiłem wszystko, żeby cię chronić... W zamian nie dostałem nawet durnego sms'a, że żyjesz i że wszystko w porządku. Jeżeli według ciebie tak wygląda przyjaźń, to gratuluję.
Bolało. Jego słowa raniły jak sztylety kolejno wbijane w serce, głównie dlatego, że miał rację. Pomijając już te wszystkie zbędne i niemożliwe do realizacji uczucia, to ja zjebałem tą znajomość. Na własne życzenie zraniłem i straciłem kogoś, na kim naprawdę mi zależało.
- Przepraszam - powtórzyłem, spuszczając wzrok. - Jestem ci naprawdę wdzięczny, że pomimo tego wszystkiego, tak bardzo starałeś się mi pomóc. Jeśli mogę ci się jakoś odwdzięczyć...
- Daj spokój... - przerwał mi. - Po prostu zacznij na siebie uważać. I on też, skoro jest dla ciebie tak ważny.
Znów chciał odejść, a ja znów go powstrzymałem. Ale tym razem nie po to, by coś powiedzieć. Chwyciłem go za rękę i przyciągnąłem do siebie, łącząc nasze usta w pocałunku. Nie włożyłem w ten gest tyle uczucia, ile bym włożył, gdyby zamiast niego stał Žiga, ale postarałem się, by dobrze to wspominał. Chociaż może nie powinienem był tego robić. Być może wyrządziłem mu w ten sposób jeszcze większą krzywdę. Ale uznałem, że w zaistniałej sytuacji, to będzie odpowiednie pożegnanie.
On odsunął się pierwszy. Policzki miał już mokre od łez, ale nie pozwolił mi na powiedzenie czegokolwiek. Po prostu odszedł, a ja tym razem już go nie powstrzymywałem.
Czułem, że moje oczy mimowolnie zachodzą łzami. Czułem ból w klatce piersiowej. Być może dlatego, że teraz już miałem sto procent pewności, że go straciłem. A być może gdzieś w głębi mojego serca istniała jeszcze jakaś maleńka iskierka uczucia do niego. Może gdybyśmy obaj byli odważniejsi, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może gdyby Žiga nie czekał na mnie za ścianą, pobiegłbym za nim.
Ale w przeciwieństwie do wszystkich innych tandetnych historii miłosnych, ta nie miała szczęśliwego zakończenia.
***
Wcale nie chcecie mnie zabić przez tytuł, prawda? 😊
Cóż, pozostały nam dwa rozdziały. Czy dwa z epilogiem, czy dwa + epilog, to się okaże, bo będę je pisać dziś po południu. Niewiele spraw zostało do zamknięcia, ale czy to wszystko zmierza w dobrą stronę? 🤔
Miłego dnia 💖
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro