Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27 - Złamana obietnica

W końcu, nie powstrzymany już przez nikogo, mogłem wyjść z sali, by spotkać się z Žigą. Szedłem powoli, ostrożnie stawiając każdy krok, spodziewając się kolejnego ataku bólu, który jednak nie następował. Po chwili stałem już przed drzwiami od jego sali. Nacisnąłem ostrożnie klamkę i zajrzałem do środka, od razu kierując wzrok na niego. Był tam, leżał, przytomny, wpatrzony w okno. Wyraźnie przygnębiony. Słysząc, że ktoś wchodzi do środka, przymknął oczy i zacisnął dłonie na kołdrze. Nie wiedział, że to ja, bo bał się nawet spojrzeć w moim kierunku.

Podszedłem bliżej i usiadłem przy jego łóżku, lekko się uśmiechając.

- Hej, myszko.

Spojrzał na mnie, ale bez wyraźnej radości, ulgi, czy zaskoczenia. Jego oczy obojętnie analizowały moją twarz, zatrzymując się dłużej przy tych miejscach, które były naznaczone otarciami i siniakami.

- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał w końcu cichym, słabym głosem.

- Co zrobiłem? - zmarszczyłem brwi.

- Dlaczego kazałeś mi cię zostawić?

- Przepraszam... - odparłem, spuszczając pełen poczucia winy wzrok. - Bałem się, że nas złapią. Że nie będę mógł cię ochronić. Sądziłem, że jeśli dam ci wystarczająco dużo czasu, to...

- To co, ucieknę? - rzucił mi pełne pretensji spojrzenie. - Zamknę się w pokoju, licząc na to, że po prostu sobie z nimi porozmawiasz i przyjdziesz? Tilen, myślałem, że nie żyjesz... - stwierdził, a jego głos z każdym słowem łamał się coraz bardziej. - Myślałem, że oni cię... Zabili... Albo niedługo to zrobią... To było straszne, ja nie chcę, żebyś umarł... Nie możesz...

- Cicho... - wyszeptałem, przerywając mu delikatnym pocałunkiem, złożonym na jego ustach. - Nic mi nie jest, wszystko w porządku.

Wykorzystując fakt, że się nad nim nachyliłem, objął mnie jedną ręką i kilkakrotnie pociągnął nosem, próbując się uspokoić. Przez krótką chwilę go tuliłem, chcąc, żeby przestał płakać, ale z obawy przed zadaniem mu bólu, odsunąłem się. Początkowo chciałem, może nie nakrzyczeć, ale zwrócić mu uwagę, że mnie nie posłuchał i został, zamiast uciekać. Ale teraz jakakolwiek dalsza analiza tej sytuacji, nie miała najmniejszego sensu. Przeżyliśmy, obaj i to było najważniejsze.

Gdy się od niego odsunąłem, przyjrzał mi się uważnie i podniósł dłoń, po czym przyłożył ją do mojej twarzy. Kciukiem przesunął po mojej rozciętej wardze biorąc drżący wdech.

- Bardzo cię pobili?

- Nie - odparłem, nie do końca zgodnie z prawdą.

Uniósł dłoń wyżej, przeczesując moje włosy, ale szybko przestał, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu.

- Uważaj - powiedziałem łagodnie, chwytając go za tę dłoń i opuszczając ją. - Jesteś poważnie ranny.

Poczułem, że na zewnętrznej stronie jego skóra jest inna w dotyku. Spojrzałem w to miejsce i z zaskoczeniem odkryłem, że ma na niej dość mocne otarcia.

- Próbowałem cię bronić... - przyznał, widząc jak uważnie analizuję jego dłoń. - Starałem się, ale ich było za dużo i...

- Uratowałeś mnie - przerwałem mu, spoglądając na niego ze smutnym uśmiechem, który jednak szybko zniknął z mojej twarzy. - Przepraszam, myszko. Obiecałem ci, że nie pozwolę, żeby ktoś znów ci coś zrobił. - powiedziałem, stopniowo ściszając głos i czując, jak oczy zachodzą mi łzami. - I zjebałem. Powinienem był to przewidzieć, albo...

- Tilen... To już nie ma znaczenia. - stwierdził, a ja, choć nie do końca zrozumiałem sens tych słów, odebrałem je jako formę pocieszenia, zwłaszcza, że tuż po wypowiedzeniu ich, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Cieszę się, że tu przy mnie jesteś.

Westchnąłem głęboko i sam się uśmiechnąłem, szybko przecierając oczy, żeby się uspokoić. Nie chciałem przy nim płakać i pokazywać mu swojej bezsilności. Nie mogłem się tak zachowywać. Musiałem być silny, twardy i pewny siebie. Musiałem być dla niego oparciem. I ta świadomość bardzo mi pomogła. Sprawiła, że miałem ochotę siedzieć obok i trzymać go za dłoń już do końca życia, a nawet dłużej. Przez całą wieczność.

- Oni już nie są dla nas zagrożeniem - powiedziałem.

- Jak to?

- Policja ich złapała. Anže na pewno dostanie wyrok.

Pokiwał głową, ale bez szczególnego przekonania. Chyba nie wierzył do końca. Tylko wyciągnął w moją stronę ręce, zachęcając mnie, żebym się przy nim położył, tak jak zrobiłem to poprzedniego dnia. Chętnie skorzystałem z propozycji i przez kolejne minuty w milczeniu przeczesywałem dłonią jego włosy, ciesząc się, że wreszcie możemy być razem.

- Był tu... Policjant - powiedział po długiej chwili. - Pytał o ciebie. O tamten dzień, w tym domu, kiedy...

- Wiem - przerwałem mu. - Wiem o wszystkim. Ale to już jest wyjaśnione.

- Czemu on myślał, że ty mi coś zrobiłeś?

- Matej... - zacząłem i ugryzłem się w język. Skoro nie wiedział o nagraniu, nie było potrzeby, żebym mu o tym mówił. - Powiedzieli, że... Pobili mnie, bo cię skrzywdziłem. Próbowali się w ten sposób tłumaczyć. Dlatego policja mnie podejrzewała i pytała ciebie.

Žiga zamyślił się na chwilę, po czym spojrzał na moją dłoń, którą trzymałem opartą na jego torsie. Chwycił ją i przeniósł wzrok na mnie.

- Możemy o tym zapomnieć?

- Możemy - odparłem z uśmiechem. - Jak się czujesz?

- Niezbyt dobrze - odparł cicho - Nie mogę się nawet ruszyć.

- Poproszę lekarza, żeby dał ci coś przeciwbólowego, okej? - spytałem, podnosząc się.

Nie odpowiedział od razu. Tylko westchnął głęboko i odwrócił wzrok.

- Jak chcesz.

- Chcę, żebyś poczuł się lepiej - odparłem, patrząc na niego z troską. - Poza tym, tutaj jesteś bezpieczny, nie musisz się niczego bać.

- Wiem... - stwierdził, znów na mnie spoglądając tym niepokojącym, obojętnym spojrzeniem. - Wiem, że kiedy jesteś obok, nic złego mi się nie stanie.

- Nie pozwoliłbym na to - powiedziałem z uśmiechem, czule całując go w czoło. - Zaraz przyjdę.

Wyszedłem na korytarz, rozglądając się za kimś z personelu. Szybko dostrzegłem lekarza, tego samego który był u mnie rano. Podszedłem do niego i ignorując jego zaskoczenie faktem, że wędruję sobie po szpitalu, poprosiłem o coś przeciwbólowego dla Žigi. Stwierdził, że zaraz do niego zajrzy, więc wróciłem do jego sali i znów usiadłem przy jego łóżku, informując go o tym, co udało mi się osiągnąć.

Przez kolejną chwilę rozmawialiśmy o mnie. Žiga bardzo dokładnie dopytywał się co mi jest, gdzie mnie boli, na co muszę uważać i tak dalej. Martwił się, chociaż ciągle odnosiłem wrażenie, że patrzy na mnie pustym spojrzeniem, a jego głos nie zdradza żadnych emocji. Nie zdążyłem jednak pojąć źródła tego zachowania, ponieważ rozmowę przerwała nam wizyta lekarza, który najpierw przeprowadził krótki wywiad na temat jego samopoczucia, a później podłączył go do kroplówki z lekiem przeciwbólowym, prawdopodobnie tym samym, który wcześniej dostałem ja.

Podczas, gdy ja z uwagą obserwowałem ten proces, Žiga odwrócił głowę w drugą stronę i uparcie wpatrywał się w widok za oknem. Widząc to, posłałem mu ciepły uśmiech i przyłożyłem dłoń do jego policzka, by jeszcze raz, tym razem samym gestem, zapewnić go, że wszystko jest w porządku.

- Po tym poczujesz się lepiej, ale rana będzie boleć jeszcze przez jakiś czas - stwierdził lekarz.

Następnie odsłonił jego brzuch, odkrywając duży, lekko pobrudzony od krwi opatrunek. Zdjął go delikatnie, a ja poczułem jak lodowaty dreszcz przeszywa moje ciało na widok rany zszytej kilkunastoma szwami. Szybko wypuściłem powietrze z płuc i tym razem to ja odwróciłem wzrok, wbijając go w najbliższą ścianę.

- Nieprzyjemny widok, co? - rzucił ordynator, któremu najwyraźniej nie umknęło moje zachowanie.

- Zostanie po tym blizna? - spytałem, niepewnie na niego spoglądając.

- Mhm, i to całkiem pokaźna. - odparł, a ja mimowolnie mocniej zacisnąłem dłoń, w której trzymałem dłoń Žigi.

- To nic... - stwierdził cicho.

Po kilku sekundach trzymania spuszczonego wzroku, uniosłem go i spojrzałem na niego z wymuszonym uśmiechem. Dla mnie to nie było "nic". To było złamanie obietnicy mówiącej, że nie dopuszczę, by na jego ciele pojawiły się kolejne blizny. Zawiodłem go. Odczuwałem to tym bardziej, iż miałem pewność, że skłamał. Dla niego to też było kolejne obciążenie. Cała ta sytuacja bez wątpienia była kolejnym ciosem dla jego, i tak już mocno zranionej psychiki. Nie mogłem się pozbyć nieznośnego poczucia winy i wyrzutów sumienia z tego powodu. I nie miałem pojęcia, jak pomóc mu sobie z tym poradzić, skoro sam jeszcze nie potrafiłem.

Lekarz opatrzył ranę i założył mu nowy opatrunek, po czym wyszedł, a ja znów położyłem się na łóżku i przytuliłem do niego. Tak było mi najlepiej. Jednak nie dawała mi spokoju ta jego obojętność. Ten wzrok, ton głosu i beznamiętna reakcja na rzeczy, które wcześniej wywoływały u niego paniczny lęk lub łzy, były co najmniej niepokojące. Już zdążyłem się nauczyć, że to nigdy nie zwiastowało nic dobrego.

- Žiga... - zacząłem po dłuższej chwili. - Wiesz, że ta blizna... Wszystkie te blizny... Że one nic nie znaczą, prawda? To znaczy dla ciebie znaczą bardzo dużo, ale dla mnie...

- To już nie ważne - odparł, wykorzystując moje zawahanie.

- Dlaczego tak mówisz? - zmarszczyłem brwi. - Co się stało, że tak nagle przestały ci przeszkadzać?

- Kochasz mnie? - spytał, patrząc na mnie uważnym wzrokiem.

- Oczywiście, że tak, wiesz o tym.

- Ja też bardzo cię kocham - odparł, przykładając dłoń do mojego policzka i na krótką chwilę łącząc nasze usta w pocałunku.

Następnie zamknął oczy, dając mi do zrozumienia, że ja również powinienem się zamknąć. I tak też zrobiłem, chociaż wciąż nie uzyskałem odpowiedzi na swoje pytania. Postanowiłem jednak zaakceptować fakt, że nie chciał mi powiedzieć, co tym razem siedzi w jego głowie. Byłem pewien, że w końcu kiedyś się dowiem. Niedługo później z resztą zasnął, zapewne przez działanie leku, podobnie jak ja wcześniej. Nie chcąc go obudzić, nie poruszyłem się, nawet kiedy znów zacząłem odczuwać ból pękniętego żebra.

Wytrwałem w tej pozycji kilka godzin, aż do popołudnia, kiedy Oblakowie przyszli do niego w odwiedziny. Wtedy wróciłem do siebie, prosząc ich tylko, żeby dali mi znać, kiedy będą wychodzić. Nie chciałem, żeby był sam choćby przez chwilę. Mnie też odwiedziła moja mama, bardzo się ciesząc z wieści o tym, że z policją mamy spokój. Posiedziała u mnie dwie godziny, po czym kazałem jej wracać do domu, żeby się niepotrzebnie nie przemęczała. Wtedy znów poszedłem do niego i zostałem już do wieczora.

***
Dzień dobry, witam Was z kolejnym rozdziałem 😁 Jestem zadowolona, że wczoraj udało mi się poprawić ten i kolejny, który będzie... No zobaczycie 🙄

Przyznać się, jakiej reakcji Žigi się spodziewaliście? 😜

Miłego dnia i widzimy się w sobotę 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro