Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23 - Kiedy ktoś, na kim Ci zależy umiera, zostaje blisko Ciebie

- Nie za mocno? - spytałem, gdy już skończyłem opatrywać jego uda i owinąłem je bandażem. Miał na tyle chudziutkie nogi, że jeden spokojnie wystarczył na obie. 

- Nie - odparł szeptem. 

Wstałem więc i spojrzałem prosto w jego oczy, które teraz były zupełnie inne. Smutne, ale już nie tak wystraszone i przede wszystkim, bez tej przerażającej obojętności, którymi były wypełnione jeszcze chwilę wcześniej.

- Jesteś zły? - spytał cichutko.

- Nie - odparłem z troską, powoli przeczesując dłonią jego włosy. - Nie, myszko, nie jestem. Ale nie możesz tego więcej zrobić. Nie możesz się ciąć w tym miejscu. W ogóle nie powinieneś, ale tam... Możesz zrobić sobie poważną krzywdę. 

- Wiem... Przepraszam, ale to silniejsze ode mnie...

Wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się, jak mógłbym mu pomóc. Czy w ogóle dam sobie radę sam. Czy to czasem nie jest ponad moje siły. Być może powinienem poszukać dla niego jakiejś profesjonalnej pomocy.

- Žiga, a... - zacząłem niepewnie, nie wiedząc, czy w ogóle powinienem poruszać ten temat. - Mówiłeś, że ta kobieta, która próbowała ci pomóc... Że masz jej numer.

- Mam, ale nie chcę do niej dzwonić.

- Dlaczego?

- Bo jeśli dowie się, że bycie tutaj mi nie pomaga, zabierze mnie z powrotem do sierocińca... - odparł, a jego głos łamał się coraz bardziej. - Nie chcę tego... Nie chcę tam wracać... 

Wraz z jego słowami ta opcja przestała się dla mnie liczyć. Nie było mowy, żebym zaryzykował tak wiele. Nie mogłem go stracić, po prostu nie mogłem. A to oznaczało, że sam musiałem sobie z tym poradzić.

- Nie pozwolę na to  - odparłem, momentalnie tuląc go do siebie, by powstrzymać go przed rozpłakaniem się. 

Już wiedziałem, że będę musiał zainteresować się tematem samookaleczania i przy najbliższej okazji dowiedzieć, w jaki sposób pomóc osobie z takimi problemami. Być może coś robiłem źle. W końcu nie miałem pojęcia o psychologii, psychiatrii, traumach, chorobach w stylu depresji i tak dalej. Może te postępy, które widziałem, były tylko ciszą przed burzą, chwilowym wyciszeniem sytuacji przed kolejnym atakiem wszystkich jego demonów. Może z jakiegoś powodu swoim podejściem wyrządzałem mu tylko większą krzywdę myśląc, że mu pomagam. Nie miałem pojęcia i bardzo chciałem się dowiedzieć. 

- Przyniosę nam coś do jedzenia - stwierdziłem łagodnie, odsuwając się od niego. - Zjemy, a później zostanę z tobą i poczekam, aż zaśniesz, dobrze?

- Nie chcę jeść...

- Taya mówiła, że cały dzień nic nie jadłeś. Nie możesz tak robić. 

- Wiem, ale naprawdę nie jestem głodny - odparł i wziął głęboki oddech, spoglądając na okno. - Chcę stąd wyjść... 

- No dobrze - westchnąłem. - To chodźmy na spacer. 

Wyraźnie spokojniejszy, ubrał się i wyszliśmy z jego pokoju, a później domu. Wcześniej tylko powiedział Oblakom, że niedługo wróci. 

Szliśmy przed siebie wolnym, spokojnym krokiem, trzymając się za ręce i nie odzywając się. Nie musieliśmy rozmawiać. Już się nauczyłem, że wspólne milczenie czasem bywa równie fajne, co najciekawsza rozmowa. Zwłaszcza w takich okolicznościach, gdy wokół nas panowała cisza, przerywana tylko odgłosem jakichś zwierzątek, czy przejeżdżających co jakiś czas samochodów. Klimatu dodawał zapadający zmierzch i lekki, ciepły wiatr, zwiastujący nadchodzące, upalne lato. Było bardzo romantycznie i bardzo mi się to podobało. Jemu też, choć byłem to w stanie poznać tylko po spokoju widocznym w jego oczach. Nie uśmiechał się i wciąż był smutny, ale przynajmniej spokojny. 

Nie szliśmy bez celu. Dobrze wiedziałem, dokąd go prowadzę i byłem pewien, że mu się tam spodoba. Nie powiedziałem mu o swoim planie, dlatego z zadowoleniem obserwowałem jego zaskoczoną minę, gdy dotarliśmy pod skocznię narciarską. Ale nie tą starą, na której ciągle przesiadywaliśmy. Tą drugą, nowszą, na której miałem treningi. Znacznie większą i z jeszcze piękniejszym widokiem z góry.

Chwyciłem jego dłoń mocniej i zacząłem iść w stronę schodków prowadzących na górę. Przed nami była długa i ciężka przeprawa, ale wiedziałem, że będzie warto.

- Na pewno możemy tam wejść? - spytał niepewnie Žiga, gdy zaczęliśmy pokonywać pierwsze stopnie.

- Oczywiście, że możemy - odparłem z uśmiechem. 

Westchnął głęboko i znów zaczął iść, mocno trzymając moją dłoń, a drugą ręką barierkę.

Przez cały czas szedł za mną, więc starałem się nie narzucać zbyt wysokiego tempa, nie wiedząc na ile pozwolą mu jego poranione nogi. Gdy już byliśmy za połową, wziąłem kilka głębszych oddechów i odwróciłem się, spoglądając na niego. 

- Powiedz jeśli... - przerwałem, widząc jak na ten gest chwycił barierkę obiema rękami, mocno zaciskając na niej swoje dłonie i, chyba mimowolnie, próbując się cofnąć. - Się... Zmęczysz. Czemu się boisz? - spytałem, marszcząc brwi.

- Przepraszam - odparł szybko, spuszczając wzrok. - Nie boję się, po prostu... Nie przepadam za schodami...

Dopiero, gdy to powiedział, przypomniałem sobie jak wspominał, że został zrzucony ze schodów. I znów nie pozostało mi nic poza zwyzywaniem się w myślach za to, że o tym zapomniałem. 

Westchnąłem głęboko i zszedłem te kilka stopni niżej, wymijając go i stając za nim. 

- Idź pierwszy, dobrze? Jeśli stracisz równowagę, złapię cię. Nie pozwolę ci spaść. 

- Dobrze - stwierdził i znów zaczął iść.

W ten sposób wyszliśmy na górę. Wtedy chwyciłem go za rękę i oprowadziłem po skoczni, pokazując wszystko i tłumacząc. Słuchał mnie z uwagą i zainteresowaniem, a kiedy skończyliśmy wycieczkę, usiedliśmy na schodkach przy rozbiegu. Objąłem go, z zadowoleniem widząc jak jego lśniące oczy zachwycają się widokiem, a na twarzy pojawia się delikatny uśmiech. 

- Podoba ci się?

- Jest pięknie - stwierdził, po czym spojrzał w dół. - Ale nigdy w życiu bym stąd nie skoczył.

Zaśmiałem się i z rozbawieniem pocałowałem go w skroń. Siedzieliśmy przez kolejną chwilę w milczeniu, aż w końcu on spojrzał w górę, na niebo pełne gwiazd, które zaczął uważnie analizować.

- O czym myślisz? - spytałem. 

- Zastanawiam się... - zaczął cicho. - Czy Tina gdzieś tam jest.

- Na pewno - odparłem, podążając za nim wzrokiem. - Pewnie patrzy na ciebie i jest dumna, widząc jak dobrze sobie radzisz. 

- Wątpię - stwierdził cicho, spuszczając wzrok. - Raczej uważa, że jestem tchórzem.

- Nie jesteś tchórzem. Tchórz by tutaj nie przyszedł.

- Wiesz, że nie o to mi chodzi... 

Westchnąłem głęboko i sam spojrzałem w dół, przygryzając wnętrze policzka. Minęło kilka sekund, zanim zebrałem myśli, by rozpocząć kolejną, trudną rozmowę. A gdy już byłem na to gotów, spojrzałem na niego i chwyciłem jego dłoń. 

- Žiga, nie chcę mówić źle o osobie, która była ci bliska, ale... Dla mnie to odebranie sobie życia jest tchórzostwem. Nie wiem, co spotkało Tinę zanim ją poznałeś, ale nie wątpię, że było to coś strasznego. Za to wiem, co przeżyłeś ty i... Boże, nawet nie umiem sobie wyobrazić tego bólu i cierpienia, którego doświadczyłeś. Ją życie przerosło i się poddała, ale ty wciąż jesteś. Tutaj również spotkało cię dużo złego, ale żyjesz, walczysz i co więcej, powoli odkrywasz te dobre strony świata. Nie poddajesz się, mimo wszystkich przeciwności i gdzieś tam głęboko w sobie na pewno masz nadzieję, że będzie lepiej. Masz w sobie znacznie więcej siły i odwagi, niż sądzisz. Znacznie więcej, niż ja, czy jakikolwiek inny człowiek, którego znam. 

Spojrzał na mnie uważnym wzrokiem, jakby nie zrozumiał sensu moich słów. Po chwili zapatrzył się gdzieś w przestrzeń przed sobą.

- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób... 

- Bo nigdy nikt ci tego tak nie przedstawił. Pomyśl, o ile łatwiej jest popełnić samobójstwo w porównaniu do przeżywania kolejnych dni w strachu i bez świadomości tego, co cię czeka w przyszłości. Nie każdy dałby radę. Ja sam na pewno bym sobie z tym nie poradził. 

- Ty też miałeś ciężko - stwierdził z wyraźnym współczuciem w głosie.

- Zawsze tak myślałem - zaśmiałem się cicho. - I zawsze byłem z siebie dumny, że pomimo śmierci taty, tak dobrze sobie poradziłem. Ale teraz wiem, że to było nic, w porównaniu...

- Nie - przerwał mi. - Nie porównuj. Każdy ma swoje problemy... Coś, co tobie wydaje się nieistotne, komuś może odebrać sens życia. Więc tak, ja... Mam swoją historię, która jest bardzo trudna... Ale twoja jest trudna dla ciebie i rozumiem dlaczego. Więc... Ty też jesteś bardzo silny. I masz prawo być z siebie dumny. 

Znów się uśmiechnąłem, jednak tym razem przez łzy, których nie byłem w stanie kontrolować. Próbowałem je ukryć, ale też nie dałem rady. Po prostu starłem je rękawem bluzy, pociągając nosem. I znów na język cisnęły mi się te dwa słowa, które przychodziły mi na myśl zawsze, a których nigdy nie miałem odwagi wypowiedzieć przy kimkolwiek, głęboko przekonany, że to będzie okazanie słabości w najczystszej postaci. 

- Tęsknisz za nim - stwierdził Žiga, wyręczając mnie w tym.

Kiwnąłem głową w odpowiedzi, bo nie byłem w stanie zdobyć się na nic więcej.

- Cholernie - odparłem szeptem. 

Przytulił mnie. Nie przytulił się do mnie, tylko objął mnie tymi chudziutkimi ramionami, skłonił do tego, żebym tym razem ja oparł głowę na jego klatce piersiowej i zaczął gładzić dłonią moje plecy. Sprawił, że momentalnie zrozumiałem, dlaczego tak ważne było dla niego poczucie bezpieczeństwa, bo teraz to ja, pierwszy raz od wielu lat, poczułem się całkowicie spokojnie i bezpiecznie. I marzyłem o tym, by czuć się tak już do końca życia.

- Wydaje mi się, że on nie jest daleko... Jest gdzieś obok. Kiedy ktoś, na kim ci zależy umiera, zostaje blisko ciebie. Na pewno cię obserwuje i na pewno też jest z ciebie dumny.

Zacisnąłem mocniej zamknięte oczy, pozwalając, by kolejne łzy spłynęły po mojej twarzy.

- Zrozumiesz, jeśli ci powiem, że cię kocham?

- Zrozumiem - odparł. - Dzięki tobie już to rozumiem. 

Spędziliśmy tam znacznie więcej czasu, niż początkowo planowałem. Niewiele mówiliśmy, po prostu siedzieliśmy, przytuleni do siebie, ciesząc się swoją wzajemną obecnością. 

A kiedy zrobiło się całkiem ciemno, zaczęliśmy wracać. W końcu obaj obiecaliśmy, że nie wrócimy zbyt późno. Zaproponowałem mu, że jeszcze z nim zostanę u Oblaków, ale stwierdził, że grzecznie zje kolację i pójdzie spać, a ja nie miałem powodów, by mu nie wierzyć, dlatego chciałem go po prostu odprowadzić.

Szliśmy wolnym krokiem, w ciszy, jedynie co chwilę wymieniając między sobą czułe uśmiechy. Czułem się, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na świecie, co przy całej otaczającej nas aurze, było jeszcze bardziej... romantyczne.

Przynajmniej dopóki nie zauważyłem grupki trzech osób, zmierzającej z naprzeciwka w naszym kierunku. I chociaż normalnie nie zwróciłbym na nich żadnej uwagi, posłuchałem intuicji, która nakazała mi się zatrzymać. Žiga spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a ja z uwagą wpatrywałem się w trzech chłopaków, śmiejących się i głośno o czymś dyskutujących. Gdy już rozpoznałem ich głosy, poczułem przypływ adrenaliny i stresu. Chwyciłem Žigę mocniej i szybko zaciągnąłem go w boczną uliczkę, gdzie złapałem go za ramiona i przyparłem do ściany jednego z budynków.

- Co się stało, Tilen? - spytał szybko, wyraźnie zestresowany moim zachowaniem.

- Anže - rzuciłem cicho, starając się jak najszybciej znaleźć wyjście z sytuacji.

Žiga wziął nerwowy oddech i zadrżał, a w jego oczach szybko pojawiły się łzy. Wiedziałem jak bardzo się go bał. Nie mogłem dopuścić do tego, by się spotkali. By znów go skrzywdził.

- Widział nas? - spytał nerwowo.

- Nie wiem - odparłem, zdając sobie sprawę z tego, że już było za późno, żebyśmy po prostu zawrócili i poszli inną drogą. Zauważyli by nas. Nie chcąc tracić więcej cennego czasu, chwyciłem go oburącz za twarz, by go uspokoić i spojrzałem mu głęboko w oczy. - Biegnij do domu.

- A ty?

- Ja odwrócę ich uwagę.

- Nie, Tilen, chodź ze mną - poprosił, płacząc.

- Žiga - powiedziałem stanowczo, delikatnie nim potrząsając. - Jeżeli znajdą nas obu, będę musiał cię bronić i mi się to nie uda. Jeżeli ty uciekniesz, ja sobie z nimi poradzę.

- Ale...

- On cię skrzywdzi. Wiesz o tym. Uciekaj stąd jak najszybciej.

Wahał się. Zdecydowanie za długo. Czując jak kończy mi się cierpliwość, odsunąłem go od ściany i popchnąłem w stronę drugiego końca tej bocznej uliczki. Śmiech Anže i Mateja słyszałem coraz głośniej.

- Zjeżdżaj stąd - rzuciłem, znacznie bardziej zdenerwowany. - Zadzwonię do ciebie jak wrócę do domu.

Kiwnął głową i szybkim krokiem zaczął iść we wskazanym przeze mnie kierunku. Przez kilka chwil go obserwowałem, a kiedy już nie mogłem dłużej czekać, wróciłem do głównej ulicy, gdzie praktycznie od razu stanąłem na przeciwko swoich starych kolegów i jeszcze jednego chłopaka, którego nie znałem.

- O proszę, cóż za miłe spotkanie - stwierdził z uśmiechem Anže.

Rzuciłem mu chłodne spojrzenie i nie odezwałem się. Po prostu ruszyłem przed siebie, mając nadzieję, że zignorowanie go sprawi, że da mi spokój. Oczywiście myliłem się, bo kiedy chciałem go ominąć, odepchnął mnie w drugą stronę.

- Czego chcesz? - westchnąłem z poirytowaniem.

- Wiesz, tak się zastanawiam, gdzie się szlajasz o tej porze. I dlaczego bez swojego chłopaka.

- Jakoś nie czuję potrzeby, żeby ci się tłumaczyć - odparłem, krzyżując ręce na piersi i spoglądając na niego pogardliwym spojrzeniem. - Zwłaszcza, że znalazłeś sobie za mnie jakieś marne zastępstwo - dodałem, wskazując na tego trzeciego chłopaka, który obdarzył mnie mocno nieprzyjemnym spojrzeniem.

- No tak, zapomniałem was sobie przedstawić - zaśmiał się. - Tilen, to jest Nejc. Nejc, to jest chłopak, który zaraz dowie się, dlaczego ze mną się nie zadziera.

- I co, teraz mnie pobijesz? - zaśmiałem się. - Boisz się, bo za moje milczenie miałeś zostawić Žigę w spokoju i zjebałeś? 

- Zostawiłem go w spokoju - odparł obojętnie.

- Więc sam sobie wymyślił, że mu na mnie nagadałeś jakichś głupot? A może znowu próbowałeś go zgwałcić? 

- Jezu, o czym ty mówisz? - Anže spojrzał na mnie z obrzydzeniem. - W przeciwieństwie do ciebie, nie jestem pedałem. Wtedy byłem po prostu ciekawy co się stanie, kijem bym go nie tknął. I nie odezwałem się do niego słowem. 

Zmarszczyłem brwi, nie do końca będąc pewnym, czy kłamie, czy nie. Mimo wszystko, bardziej wierzyłem Židze, niż jemu, choć postanowiłem nie zarzucać mu kłamstwa.

- Skoro tak, to o co ci chodzi? - spytałem, podejmując kolejną próbę odejścia od niech. - Układ to układ.

Tym razem zamiast odepchnięcia, poczułem cios wymierzony prosto w twarz, na tyle mocny, że się zatoczyłem, od razu czując krew wypływającą z mojego nosa.

- Z tego, co pamiętam, ciebie nie obejmował.

Wziąłem głęboki oddech i starłem dłonią krew z twarzy. Już wiedziałem, że nie uda mi się z tego wybrnąć. A skoro nie mogliśmy się rozejść we względnym pokoju, musiałem się przynajmniej postarać, żeby oni również nie wspominali tego spotkania zbyt dobrze.

Spojrzałem na swoją zakrwawioną dłoń, po czym zacisnąłem ją w pięść i z całej siły uderzyłem Anže w twarz. Jak nigdy nie lubiłem bójek, tak przysięgam, że każdy zadany mu cios wiązał się z jakąś wewnętrzną radością. Być może związek z tym miała świadomość, że Žiga był bezpieczny i nie musiałem się o niego martwić. A to, co czekało mnie, miało już zdecydowanie mniejsze znaczenie.

Udało mi się jeszcze przywalić Matejowi, gdy ten stanął w obronie Anže, ale później już niewiele zdziałałem, czując jak raz za razem dostaję od całej trójki po głowie, brzuchu, żebrach i gdziekolwiek jeszcze trafili. Próbowałem to wytrzymać tak długo, jak byłem w stanie, ale dość szybko straciłem równowagę i upadłem, czując coraz silniejszy ból, rozchodzący się po całym moim ciele. W końcu przestałem myśleć o ewentualnym wybrnięciu z sytuacji. Marzyłem już tylko o tym, by stracić przytomność, co wkrótce z resztą się stało.

Zanim całkiem odpłynąłem, usłyszałem jeszcze ich śmiech. Głos Mateja mówiący, żeby Anže dał sobie spokój.

Później ogarnęła mnie całkowita ciemność, pustka i cisza, przerwana ostatni raz przez jeszcze jeden głos, wypowiadający moje imię.

***
Miłego dnia 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro