Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17 - Potrzebujesz pomocy

Widząc, że nauczyciel już otwiera drzwi do sali, objąłem Žigę jedną ręką, wcześniej przesuwając dłoń po jego plecach, by dodać mu pewności siebie. Oczywiście musieliśmy wyminąć całą naszą klasę, która wciąż nie potrafiła odwrócić od nas swoich zszokowanych spojrzeń. Znów miałem ochotę uciec, ale jakimś cudem udało mi się wydobyć z siebie resztki sił, by po prostu przejść obok nich. Unikałem kontaktu wzrokowego z każdym. No, prawie każdym. Jedynie Anže obrzuciłem lodowatym spojrzeniem, chociaż wiedziałem, że on i tak się nim nie przejmie.

Weszliśmy do pomieszczenia i chociaż Žiga próbował dostać się do ławki, którą zawsze zajmował, nie pozwoliłem mu na to. Chciałem go mieć blisko siebie, dlatego pociągnąłem go w kierunku mojego miejsca.

Kilka minut po rozpoczęciu lekcji do klasy wszedł również Gašper. Uważnie rozejrzał się po wszystkich, jakby analizując sytuację, po czym usiadł z Anže, unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego ze mną. Zaśmiałem się pod nosem, widząc to. Chociaż potrafiłem go zrozumieć, szczerze mówiąc, trochę mnie to zabolało. Znaliśmy się praktycznie od zawsze. I przyjaźniliśmy na długo przed tym, zanim dołączyli do nas Anže, Luka i Matej. To Gašper zawsze był tym, którego spośród ich wszystkich, najbardziej szanowałem. A teraz, pomimo tego, że poprzedniego wieczora to dzięki niemu ja i Žiga nie ucierpieliśmy bardziej, co do czego nie miałem żadnych wątpliwości, teraz poczułem, że trochę wbił mi nóż w plecy. Chociaż nie, nie w plecy. W serce.

Tak jakby już nie wymagało specjalistycznego leczenia po tym, co odpierdalało się przez ostatnie tygodnie.

Tym bardziej cieszyłem się, że mam Žigę obok siebie, bo zwyczajnie nie byłem przyzwyczajony do samotnego siedzenia w ławce. Nie umiałem tak. Musiałem mieć kogoś obok, nawet jeżeli ten ktoś był zaszczutym, wycofanym, aspołecznym osobnikiem, który nawet nie myślał się odezwać, przytłoczony ilością osób wokół niego. To nie tak, że nie byłem świadomy jego problemów z zaufaniem do kogokolwiek. Oczywiście, że byłem. Ale wcześniej nie dostrzegłem tego, jak poważne one są. Jak bardzo zamykał się w towarzystwie innych osób, bojąc się ich. Jak bliską osobą byłem dla niego.

Lekcja przebiegała w miarę normalnie, poza tymi kilkoma razami, kiedy napotkałem wyjątkowo złowrogie spojrzenie Anže, na które za każdym razem odpowiadałem tym samym. Byłem przekonany, że Žiga też to widział, ale on nie potrafił tego zaripostować. Pozwalał się w ten sposób zastraszyć i to na tyle skutecznie, że jakoś w połowie lekcji zobaczyłem, że delikatnie się trzęsie, a jego oddech jest bardzo nierówny.

- Hej... - szepnąłem, dyskretnie chwytając go za dłoń.

Zanim zdążyłem spytać, co dokładnie się dzieje lub spróbować go uspokoić, on uniósł rękę w górę, zwracając na siebie uwagę nauczyciela i całej klasy.

- Mogę na chwilę wyjść? - spytał, trzymając spuszczony wzrok. - Źle się czuję.

Ten uważnie zmierzył go wzrokiem.

- Tak, proszę - odparł, po czym spojrzał na mnie. - Tilen, pójdziesz z nim?

Zanim Žiga zdążył się sprzeciwić, co z resztą chyba chciał zrobić, kiwnąłem głową i wstałem, czekając, aż on opuści ławkę. Westchnął głęboko i również wstał, po czym zaczął powoli iść w stronę drzwi.

- Jezu, Tilen - jęknął Anže, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi. - Naprawdę nie musimy wiedzieć kiedy i gdzie twój chłopak ci obciąga, mógłbyś to zachować dla siebie.

Zacisnąłem szczękę, ale postanowiłem nie wdawać się z nim w żadną dyskusję. Jedynie wyciągnąłem w jego stronę środkowy palec i wyszedłem z sali zaraz za Žigą, zadowolony, że ominie mnie awantura, jaką zaraz wywoła nauczyciel.

Sądziłem, że jak tylko Žiga znajdzie się na korytarzu, zatrzyma się, albo usiądzie na ławce, ale on poszedł prosto do łazienki, w dodatku tak szybkim tempem, że nawet nie próbowałem dorównać mu kroku. Gdy wszedłem tam chwilę później, przez kilka sekund miałem problem ze zlokalizowaniem go, dopóki nie usłyszałem charakterystycznego odgłosu dochodzącego z jednej z kabin. Drzwi były otwarte, więc podszedłem bliżej, by upewnić się, że moje podejrzenia są słuszne. Były. Wymiotował.

- Boże... - powiedziałem, i to było wszystko, na co potrafiłem się zdobyć. Stałem jak sparaliżowany i patrzyłem na niego, nie mając pojęcia, co robić.

Dopiero, gdy przestał i odsunął się pod ścianę, podszedłem bliżej i kucnąłem obok niego.

- Žiga...

- Przepraszam - wyszeptał. - Przepraszam, że musiałeś to widzieć...

- Nie, nic się nie stało, tylko... - zacząłem, zauważając, że mocno obejmuje się rękami na wysokości żołądka. - Boli cię brzuch? Pójdziemy do pielęgniarki, dobrze? Da ci coś przeciwbólowego.

- Nie, nie chcę... - wyjąkał łamiącym się głosem, zwieszając głowę i podciągając do niej kolana. - Nic przeciwbólowego... Nigdy...

- Dobrze, dobrze - odparłem szybko, spanikowany tym, że z jakiegoś powodu wystraszyłem go jeszcze bardziej. - Spokojnie. Chcę ci tylko pomóc.

- Nic mi nie jest, Tilen - stwierdził cicho. - Czasem tak mam, kiedy... - przerwał, biorąc kilka głębszych oddechów.

- Kiedy się denerwujesz?

Kiwnął głową, nie patrząc na mnie. Ani razu na mnie nie spojrzał.

- To ohydne, wiem... - mruknął, odwracając głowę w drugą stronę.

- Przestań - rzuciłem stanowczo, chwytając go za dłoń. - To nic złego. Wstań, nie powinniśmy tu siedzieć.

Mówiąc to, podniosłem się, po czym go objąłem i postawiłem na nogi. Podprowadziłem go do umywalki, żeby przepłukał usta i otworzyłem okno, wpuszczając trochę świeżego powietrza z nadzieją, że to mu trochę pomoże.

Podczas, gdy on próbował dojść do siebie, opierając się dłońmi o brzegi umywalki, ja zacząłem się zastanawiać, od jak dawna ma takie problemy. I czemu nigdy wcześniej tego nie widziałem? Nie wychodził z klasy w środku lekcji, nie znikał na przerwach, przy mnie też nigdy wcześniej nie zdarzało mu się wymiotować. Więc co, potrafił to jakoś kontrolować? Czy może do tego stanu doprowadzał go tylko ekstremalny stres? Czy to mógł być efekt wydarzeń z poprzedniego wieczora, a dzisiejsze zaczepki ze strony Anže to po prostu było już za dużo?

- Przepraszam...

Wyrwany z zamyślenia, spojrzałem na niego. Po policzkach już płynęły mu łzy. Znów drżał, a głowę miał nisko spuszczoną, choć akurat to nie było dla mnie niczym nowym. Tuż przed nim, na ścianie, wisiało lustro. Już wcześniej zauważyłem, że zawsze rozpaczliwie unikał patrzenia w swoje odbicie.

- Za co? - spytałem.

- Za to, że... - przerwał i wziął drżący oddech. - Przeze mnie masz takie problemy... Twoi przyjaciele się od ciebie odwrócili, a on... On chce ci zrobić krzywdę... To moja wina... Nie powinienem był...

Podszedłem do niego i mocno go przytuliłem, nie pozwalając mu dokończyć zdania.

- To nie są moi przyjaciele - powiedziałem, gładząc go dłonią po głowie. - Nigdy nimi nie byli. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. I nie mam żadnych problemów, a już na pewno nie przez ciebie.

- Przestań... Sprawiam same kłopoty, nawet teraz...

- Nie - odparłem, bardziej stanowczym tonem. - Potrzebujesz pomocy. Potrzebujesz drugiej osoby. Bliskiej osoby. Takiej, która cię nie skrzywdzi, której będziesz mógł zaufać. Obiecałem ci, że będę dla ciebie tą osobą i mam zamiar dotrzymać słowa. Żadne twoje problemy, ani nawyki nie sprawią, że się od ciebie odsunę. I to nie jest żadne poświęcenie. Ja tego chcę, rozumiesz?

Nie odpowiedział, więc po chwili odsunąłem go od siebie i z lekkim uśmiechem starłem kciukiem łzy z jego twarzy.

- Nie płacz już. Wszystko jest dobrze. Nie musisz się nikogo bać.

Jeszcze przez chwilę się zastanawiał, ale w końcu kiwnął głową i uspokoił się. Wtedy wróciliśmy do klasy. Tym razem nikt już nie odważył się niczego skomentować, a podczas drogi do ławki, towarzyszyły nam jedynie szepty innych osób.

Do końca zajęć mieliśmy względny spokój. Jedynie nauczyciele rzucali mi podejrzliwe spojrzenia, nie do końca rozumiejąc co takiego się wydarzyło, ze nagle porzuciłem swoją grupę 'przyjaciół' na rzecz Žigi. Mogłem się tylko modlić, żeby nigdy się nie dowiedzieli.

Wieść o tym, że Žiga nie czuł się najlepiej, szybko rozniosła się po nauczycielach i dotarła do naszej wychowawczyni, która tak się przejęła sytuacją, że kazała mu zostać chwilę po ostatniej lekcji, żeby z nim porozmawiać i upewnić się, że wszystko w porządku. To było tym bardziej zabawne, że przez ostatnie miesiące nikt z pracowników tej szkoły nie kiwnął nawet palcem, żeby mu pomóc, choć na pewno wiedzieli, jak był traktowany.

W każdym razie, czekałem na niego przed salą, nie chcąc opuszczać go nawet na chwilę. Zwyczajnie się o niego bałem, mimo tego, że pozostali szli jeszcze na w-f. Zaraz po wyjściu z klasy usiadłem na ławce podejrzewając, że rozmowa będzie długa, i ignorowałem oceniające spojrzenia oraz szepty dochodzące z każdej strony. A może tylko mi się wydawało? Może popadałem w jakąś paranoję?

Nie, po prostu powoli, z każdą godziną, spadałem w grupowej hierarchii. I wiedziałem, że będę tak spadał, dopóki nie pierdolnę w jakieś kamienie, tuż obok Žigi. Coś, o co tak długo walczyłem i co tak bardzo starałem się utrzymywać, co było dla mnie tak niesamowicie wygodne, porzuciłem dla... tego chłopaka. Mojego chłopaka. I chociaż jeszcze przed lekcjami myśl o tej sytuacji napawała mnie lękiem i ochotą ucieczki od nich wszystkich, teraz byłem zmotywowany by iść tą drogą i zobaczyć dokąd mnie ona zaprowadzi.

- Ten trening w sobotę jest aktualny?

Wyrwany z zamyślenia, uniosłem wzrok na Maję, która stała tuż przede mną, niepewnie mi się przyglądając. Jej pytanie mnie zaskoczyło. Chociaż nie... Sam fakt, że nawiązała ze mną jakikolwiek kontakt, był dla mnie zaskakujący. Otworzyłem usta, ale przez kilka sekund nie byłem w stanie nic jej odpowiedzieć. Ona, widząc to, najwyraźniej postanowiła udzielić mi mentalnego wsparcia i lekko się uśmiechnęła, co o dziwo, podziałało.

- Tak - odparłem, jeszcze bardziej niepewnie niż ona spytała. Dopiero po chwili udało mi się dać samemu sobie mentalnego strzała w twarz i nabrałem powietrza do płuc, poprzedzając konkretniejszą wypowiedź. - Tak, bądź pół godziny wcześniej, to pokażę ci co będziesz chciała i znajdziemy ci jakieś fajne miejsce na robienie zdjęć.

- Fantastycznie! - pisnęła, uśmiechając się szerzej. - Jestem ci strasznie wdzięczna.

Ledwo skończyła zdanie, gdy drzwi od klasy otworzyły się i na korytarzu pojawiła się nasza wychowawczyni, a tuż za nią Žiga, który już asekuracyjnie trzymał nisko spuszczoną głowę. Podniósł ją, chcąc spojrzeć na mnie, ale zamiast tego złapał krótki kontakt wzrokowy z Mają. Ona jednak szybko to przerwała i skierowała wzrok w moją stronę, robiąc krok do tyłu.

- Muszę iść, do jutra - stwierdziła i odeszła, rzucając jeszcze ciepły uśmiech w stronę Žigi, na który on zareagował z zaskoczeniem.

Gdy zostaliśmy sami, wstałem i spojrzałem na niego z troską.

- Wszystko w porządku?

- Tak - odparł cicho. - Możemy stąd iść?

W odpowiedzi uśmiechnąłem się łagodnie i objąłem go, kierując się w stronę wyjścia ze szkoły. Tym razem nie bawiłem się w jakieś głupie podchody, rozdzielanie się i próbę udawania, że nic się nie zmieniło. Chociaż wszyscy z naszej klasy byli już na boisku i mogłem czuć się względnie bezpiecznie, szedłem obok Žigi przez całą drogę do domu. Pilnowałem go jak pies, mając świadomość, że dla Anže nie ma człowieka, miejsca, czy okoliczności, w których mógłby się powstrzymać ze swoim pojebaniem. Był w stanie zrobić wszystko, czegokolwiek by sobie nie umyślił. Nie sądziłem, że jest aż tak niebezpieczny. I nie przypuszczałem, że to właśnie ja będę musiał kiedykolwiek na niego uważać. A Žiga? Znów zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Tak jakby miał dwa skrajne nastroje, które opanowywały go na zmianę. Paniczny strach przed wszystkim i całkowitą obojętność.

- Czego ona chciała? - spytał niepewnie, kiedy zbliżaliśmy się do jego domu.

- Przyjść na mój trening, żeby porobić zdjęcia. Marzy jej się zostanie fotografką - odparłem z uśmiechem, by go zapewnić, że Maja nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. - W sumie moglibyście posiedzieć razem, na pewno byłoby jej raźniej. No i tobie też.

- Nie - stwierdził stanowczo, spuszczając wzrok i kręcąc przecząco głową. - Nie chcę, nie znam jej, nie...

- W porządku, myszko - przerwałem mu, chwytając za jego dłoń, by go uspokoić. Zrozumiałem, że znowu poszedłem w złą stronę. - Tylko zaproponowałem. Nie musisz, jeśli nie chcesz.

Nie odpowiedział i nie podniósł wzroku, ale mocniej zacisnął palce dłoni splecione z moimi. Nie wiedziałem jak to interpretować. Bardzo chciałem go w pełni rozumieć i potrafić zareagować na każde jego zachowanie. Wiedzieć jak nie popełniać wobec niego błędów takich jak ten sprzed chwili. Jak przejść po tej cieniutkiej tafli lodu, którym było jego zaufanie, tak by nie pękał pod moimi stopami. No ale nie potrafiłem. Jeszcze nie. To bolało, bo wiedziałem jak niewiele trzeba, by go skrzywdzić i zniszczyć, a niestety byłem osobą, której przychodziło to z niewyobrażalną łatwością.

Zatrzymałem się przed domem Oblaków, czekając na to, co zrobi. Byłem ciekaw, czy po prostu odejdzie, czy jakoś się jednak pożegna. Nie chciałem sam niczego inicjować, bojąc się, że znów zrobię coś nie tak. Ku mojej wewnętrznej radości, Žiga sam się do mnie przybliżył i złożył na moich ustach nieśmiały pocałunek, dodając mi tym pewności siebie. Nim odszedł, przytuliłem go mocno i pocałowałem w głowę.

- Bardzo cię kocham - wyszeptałem. - I zawsze będę cię chronił.

Zamiast odpowiedzi usłyszałem, jak pociąga nosem. I chociaż mogłem, i nawet miałem ochotę odsunąć go od siebie i wypytać o powód jego płaczu, wolałem uwierzyć, że to wciąż jest efekt ostatnich wydarzeń, i że minie trochę czasu, zanim emocje z tym związane, opadną. Dlatego odsunąłem go od siebie i z uśmiechem starłem łzy, które już płynęły po jego policzkach, po czym pocałowałem go w czoło i pozwoliłem iść do siebie.

Gdy zamknął za sobą drzwi, a ja zacząłem iść do swojego domu, poczułem... Ulgę. Przynajmniej jakiś jej rodzaj. Przebywanie z nim, nie ważne czy rozmowa, jakieś czułe gesty, czy cokolwiek innego, było bardzo męczące psychicznie. Ciągle musiałem uważać na to, co mówię i robię. Ciągle musiałem interpretować jego zachowanie i reakcje, co też nie było łatwe. Ciągle musiałem się nim opiekować. Wspierać go, pocieszać, być dla niego.

Nie tak wyobrażałem sobie swój pierwszy, mniej lub bardziej poważny związek. Ale wewnętrzny upór nie pozwalał mi nawet pomyśleć o tym, że mógłbym go odpuścić. Za dużo się stało. Za dużo słów, informacji, wydarzeń... Przywiązałem go do siebie. W pewnym sensie go oswoiłem. I teraz miałem na sobie ogromną odpowiedzialność. Najzwyczajniej w świecie nie mogłem tego spierdolić. Nie ważne, ile mnie to miało kosztować.

***

Depresja uderza mocno 🙄

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro