Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 - Czy to ma jakąś przyszłość?

Obudzony przez ostre promienie porannego słońca, wpadające przez szczelinę między ramą okna, a niedosuniętą roletą, otworzyłem powoli oczy, spoglądając na ścianę, w kierunku której byłem odwrócony. Po tym jak już przypomniałem sobie kim jestem i co robię w życiu, skupiłem się na dziwnym uczuciu w okolicy moich żeber. W pierwszej chwili nie miałem pojęcia co to za dziwny ucisk. Jakaś kontuzja? Uderzyłem się przez sen?

Dopiero po kilku sekundach przypomniałem sobie o wszystkim, co działo się poprzedniego dnia i zrozumiałem, że źródłem tego uczucia jest ręka Žigi, którą sobie zawiesił na moim boku. Powoli odwróciłem się w jego stronę, starając się go nie obudzić. Udało się, bo kiedy spojrzałem na jego twarz, jeszcze spokojnie spał. Uśmiechnąłem się mimowolnie na ten rozczulający widok. Uniosłem rękę i chwyciłem za brzeg kołdry, zaciągając ją wyżej, na jego ramię i zakrywając je. Następnie przeniosłem dłoń na jego twarz i pogładziłem go po policzku, kolejny raz analizując jego, perfekcyjny dla mnie, wygląd. Gęste, szatynowe włosy, aktualnie będące w kompletnym nieładzie, których kosmyki bezwiednie opadały na jego czoło. Wyjątkowo długie, jak na chłopaka, ciemne rzęsy, słodki nosek pokryty piegami, podobnie jak jego policzki i usta, na widok których sam przygryzałem swoje, powstrzymując chęć posmakowania ich. Był śliczny. Oczywiście wolałbym, żeby jednak nie był naznaczony tymi wszystkimi bliznami, zarówno na ciele jak i umyśle. Ale nie mogłem temu zapobiec ani ich zmazać. Musiałem je zaakceptować. Pokochać, tak jak po tej nocnej rozmowie pokochałem jego całego. I dopilnować, by nigdy nie pojawiło się ich więcej.

Przez te kilka minut uważnego analizowania każdego centymetra jego twarzy, spojrzałem na jego szyję, gdzie dopatrzyłem się jedynej skazy na jego ciele, której nie byłem w stanie i nie chciałem zaakceptować. W kilku miejscach jego skóra była zaczerwieniona wokół ciemnych, sinych śladów, niestety bardzo wyraźnych i bez wątpienia nie wiążących się z niczym dobrym, ani przyjemnym. Na samo wspomnienie tego, jak Anže wpił się w jego szyję poprzedniego dnia, miałem ochotę wstać, iść do niego i jeszcze raz mu wpierdolić, najlepiej wybijając mu zęby, którymi przygryzał skórę MOJEGO chłopaka. Nawet ja nie miałem przywileju całowania go po szyi, nie mówiąc już o robieniu malinek, chociaż w moim wykonaniu byłyby to najprawdopodobniej najczulsze i najprzyjemniejsze pocałunki, jakich kiedykolwiek zaznał. Im dłużej się im przyglądałem, tym większą miałem ochotę, by je poprawić. Uczynić moimi. Ale gdybym zrobił to bez jego zgody, zaprzeczyłbym wszystkiemu, co mówiłem mu poprzedniego wieczora i w nocy. Nie mogłem pozwolić na to, by kolejny raz stracił do mnie zaufanie. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby nie był mnie pewny. Bardzo dużo udało mi się już osiągnąć i nie mogłem tego spierdolić jakimś głupim, nieprzemyślanym posunięciem.

Zmarszczył lekko nosek, co wyjątkowo mnie rozbawiło, a po chwili otworzył oczy. Przez kilka sekund trzymał spuszczony wzrok, być może, podobnie jak ja wcześniej, analizując wszystko, co się stało. W końcu spojrzał w moje oczy, a w jego własnych niepewność i zdziwienie zostały zastąpione przez ulgę. To był bardzo dobry znak.

- Dzień dobry, myszko - wyszeptałem, uśmiechając się łagodnie.

- Hej... - mruknął i zmarszczył brwi, odwracając się na plecy i wbijając spojrzenie w sufit.

- Coś się stało?

- Boli mnie... - zaczął, przykładając dłoń do sinych śladów. - Szyja.

Westchnąłem głęboko i spoważniałem, samemu spuszczając wzrok.

- Masz malinki. Anže ci je wczoraj zrobił.

Mogłem temu zapobiec. Kurwa, mogłem go powstrzymać wcześniej, zanim to zrobił. Zanim cokolwiek zrobił.

- Przepraszam, powinienem...

- Nie patrz na mnie... - przerwał mi, zanim zdążyłem się wytłumaczyć. Odwrócił głowę w drugą stronę, nie odrywając dłoni od swojej szyi.

Zaskoczenie pozwoliło mi tylko na szybki wydech, wraz z którym z moich otwartych ust wydało się ciche, niewyraźne "co?". Po porzuceniu pierwotnego pomysłu chwycenia go za rękę i zmuszenia, by z powrotem odwrócił się w moją stronę, przybliżyłem się i go objąłem, po czym musnąłem ustami jego policzek.

- Ale ja chcę na ciebie patrzeć. Pozwól mi.

Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale ostatecznie spojrzał z powrotem na mnie, choć w jego oczach już widniały łzy. Nie zareagowałem na to. Uznałem, że to będzie najlepszy sposób na ich powstrzymanie. Jedynie uśmiechnąłem się lekko, przykładając dłoń do jego nadgarstka.

- Przecież znikną - powiedziałem łagodnie. - To nic.

Pozwolił mi odsunąć dłoń od swojej szyi. Co więcej, pozwolił mi przyłożyć do niej moją własną i gładzić się kciukiem po tych kilku siniakach.

- I tak jesteś śliczny - dodałem, ostrożnie łącząc nasze usta w pocałunku. Krótkim, ale bardzo umilającym mi ten poranek.

Nie miałbym nic przeciwko, żebyśmy w ten sposób spędzili resztę dnia, a nawet życia. Ale odgłos wiadomości przychodzącej na mój telefon, bezlitośnie przywrócił mnie do rzeczywistości. Sięgnąłem ręką na stolik i przeczytałem wiadomość, przy okazji sprawdzając godzinę.

"Macie 15 minut, żeby zejść na śniadanie"

Westchnąłem i podniosłem się powoli, przecierając dłońmi twarz.

- Musimy wstać - mruknąłem.

Tym razem to on wziął głęboki oddech i niechętnie wstał. Od razu wziął z podłogi bluzę, którą miał na sobie poprzedniego wieczora i założył ją na siebie. Później rozejrzał się dookoła i usiadł na krześle przy biurku, obserwując, jak ja opuszczam łóżko.

- To idź zjeść. Ja tu poczekam - stwierdził.

- Idziemy razem - powiedziałem uspokajająco. - Moja mama wie, że tu jesteś.

- Powiedziałeś jej? - spytał niepewnie.

- Tylko tyle, że zostaniesz u nas na noc - odparłem, podchodząc do drzwi i spoglądając na niego. - Nie musi wiedzieć, co dokładnie się stało. No chodź.

Podszedł do mnie powoli, więc otwarłem drzwi i puściłem go przodem. Zeszliśmy do kuchni, gdzie na stole leżał już talerz z dużą porcją tostów, dwie szklanki oraz sok, a moja mama, gotowa do wyjścia, dopijała kawę, opierając się o blat. Gdy weszliśmy do pomieszczenia, od razu spojrzała na Žigę i obdarzyła go najsympatyczniejszym uśmiechem, na jaki potrafiła się zdobyć.

- Cześć, mamo - powiedziałem niewinnie, stając za nim i opierając dłonie na jego barkach. - To jest Žiga.

- Dzień dobry - mruknął cicho, spuszczając wzrok.

- Dzień dobry - odparła łagodnie. - Siadajcie i jedzcie - stwierdziła, ruchem głowy wskazując na stół.

Tak też zrobiliśmy. Nalałem nam soku do szklanek i zaczęliśmy jeść. To znaczy ja zacząłem, bo on przez długą chwilę po prostu siedział i uważnie przyglądał się temu jednemu tostowi, który niepewnie wziął na swój talerz.

- Coś nie tak? - spytałem ze zmartwieniem.

- Nie powiedziałem nikomu, że tu jestem... - stwierdził. - Mogę mieć problemy.

- Nie będziesz miał - wtrąciła się moja mama. - Tilen powiedział mi wczoraj, że zostajesz u nas, więc zadzwoniłam do Tayi i ją poinformowałam. Wszystko jest w porządku.

- Widzisz? Nie masz się czym przejmować - powiedziałem z uśmiechem.

On też najwyraźniej odczuł ulgę, bo spojrzał na moją mamę z ogromną wdzięcznością i podziękował. Ta odpowiedziała kolejnym uśmiechem, po czym włożyła kubek po kawie do zmywarki i oznajmiła, że idzie do pracy. Po chwili już byliśmy sami. Ja kończyłem jeść drugiego tosta, podczas gdy on wciąż przyglądał się pierwszemu, co chwilę niepewnie spoglądając na mój talerz.

- Chcesz, żebym zrobił ci coś innego? - spytałem z troską.

- Nie... - odparł, marszcząc brwi. - Czekam, aż skończysz jeść.

- Dlaczego? - spojrzałem na niego z zaskoczeniem.

- No... - zawahał się. - Bo... Zawsze kazano mi czekać...

- Jezu, kto cię tego nauczył? Ten facet?

- Mąż mojej ciotki - odparł cicho. - Ale... Maks też...

- U Oblaków też tak robisz? - spytałem, unosząc brwi.

- Nie... Tam nie muszę...

- Nigdzie nie musisz - powiedziałem, chwytając go za dłoń i nawet nie kryjąc zszokowania tym, co właśnie usłyszałem. - Nigdy. Nie jesteś niczyim niewolnikiem, nie musisz czekać na swoją kolej. Jedz.

Niepewnie kiwnął głową i w końcu wziął się za tego tosta, ale jadł powoli i wręcz, miałem wrażenie, niechętnie. Tak jakby zupełnie nie był głodny.

- Nie smakuje ci?

- Jest bardzo dobre... - odparł. - Zawsze tak wolno jem.

Westchnąłem głęboko i zacząłem się zastanawiać, czy to ma jakiś związek z jego wychudzeniem. I być może nie powinienem poruszać tego tematu po tym, jak wiele wydarzyło się w ostatnim czasie, ale... Nie umiałem się powstrzymać.

- Masz anoreksję? - mruknąłem, znów rzucając mu zmartwione spojrzenie. - Bulimię, albo coś w tym stylu?

Pokręcił przecząco głową, co znacznie mnie uspokoiło. Chociaż brak wyjaśnienia nie pozwolił mi uznać tego tematu za zakończony.

- Więc...

- Głodził mnie - spojrzał na mnie z powagą, nie pozwalając mi dokończyć zdania.

Kurwa.

- Na początku próbowałem się przed nim bronić i myślałem, że mi się uda. Wtedy... Bił mnie mocniej... Gwałcił tak, czy inaczej... A później zamykał w piwnicy na kilka dni, bez jedzenia, żebym nie miał zbyt wiele siły. Dostawałem tylko wodę i czasem herbatę z cukrem, żebym nie tracił przytomności z głodu. Kiedy już dostałem jakiś posiłek, musiałem oszczędzać i zostawiać na później i... Tak mi już zostało. 

Odwróciłem wzrok, przygryzając wnętrze policzka i spuszczając sobie mentalny wpierdol za kolejny zły krok. Po kilku sekundach w mojej głowie zaświeciła się czerwona lampka, przypominająca, że powinienem jakoś zareagować. Dlatego z powrotem spojrzałem na niego, uśmiechając się łagodnie.

- Tutaj niczego ci nie braknie. Nie musisz oszczędzać.

Odwzajemnił uśmiech, ale bardzo delikatnie, prawie niewidocznie. Znów wyczułem rosnący między nami dystans, który tworzył, sam nie wiem, czy świadomie, czy nie. Zupełnie jakby co jakiś czas zapędzał się w zaufaniu do mnie i ze strachu cofał o te kilka kroków. To może nie zadawało mi jakiegoś silnego, emocjonalnego bólu, ale sprawiało, że czułem się zagubiony. Nie wiedziałem jak mam go traktować. Na co mogę sobie pozwolić, a na co nie. Czy mogę go przytulić i pocałować tak, jak chwilę wcześniej, czy lepiej zostawić go w spokoju i uszanować tę granicę, którą wyznaczył.

Dopiero, gdy przesunął kciukiem po wierzchu mojej dłoni, szepcząc ciche, smutne "o nie...", dystans zaczął z powrotem maleć. Podążyłem za nim wzrokiem i dopiero teraz zauważyłem otarcia, które powstały prawdopodobnie po kontakcie mojej pięści z twarzą Anže. Zanim zdążyłem zareagować w jakikolwiek sposób, chwycił moją dłoń mocniej i przyłożył ją do swoich ust, całując poranione miejsca. To było... Dziwne. Dziwnie przyjemne. Wywołujące przyjemne dreszcze na moich plecach i łaskotanie w żołądku. Nigdy wcześniej nie zaznałem od niego czegoś takiego. To ja opiekowałem się nim, ja dawałem mu poczucie bezpieczeństwa, ja o niego dbałem i się troszczyłem, nigdy na odwrót. A teraz, choć był to krótki i jednorazowy gest, pozwolił mi ukoić wszystkie obawy o przyszłość tego... Tej relacji.

Bo choć go kochałem i chciałem być dla niego tym opiekunem, którego tak potrzebował, czasem miałem wrażenie, że angażuję się w coś, co nie ma dla mnie przyszłości. Że to jak worek bez dna na wszelkie moje starania i poświęcenie. Że nie ważne jak wiele od siebie nie dam, nie poradzę sobie z nim. Z jego psychiką, z jego przeszłością... Że ostatecznie nie będę w stanie zmienić w jego życiu niczego, a sam pogrążę się w jego problemach.

Nie chciałem tego. 

***

Tym razem trochę spokojniej, ale czy mniej dołująco? 🤔

A Wy co sądzicie, uda im się, czy nie? 🤔

Miłego dnia 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro