Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14 - Kłamstwa

Przebudziłem się w środku nocy, czując jak moje źródło przyjemnego ciepła, które trzymałem szczelnie zamknięte w moich ramionach, delikatnie drży. Otworzyłem powoli oczy, zastanawiając się co się dzieje i usłyszałem jak pociąga nosem. Obawiając się, że przez sen naruszyłem jego osobistą przestrzeń, momentalnie cofnąłem ręce.

- Hej... - wyszeptałem zaniepokojony, podnosząc się na łokciu. - Co się stało?

Pokręcił przecząco głową, oznajmiając mi, że nic, ale ciężko było mi w to uwierzyć, zwłaszcza, że oczy już miał spuchnięte od płaczu.

- No powiedz - poprosiłem, chcąc zetrzeć kciukiem łzy płynące po jego policzkach, ale gdy tylko uniosłem dłoń, on ukrył twarz w poduszce.

- Nie dotykaj mnie... - wyjąkał.

- Žiga - zacząłem, opierając dłoń na jego ramieniu.

- Proszę... - skulił się jeszcze bardziej. - Zostaw mnie...

Westchnąłem głęboko, cofając dłoń i usiadłem, przecierając oczy. Spojrzałem na niego, nie mając pojęcia, co się z nim dzieje. Wpadł w jakąś panikę. Leżał, płakał, trząsł się, i nic nie wskazywało na to, by miał się wkrótce uspokoić. Nie wiedziałem, na ile jego zachowanie było wynikiem tego, co stało się wieczorem, a na ile czymś, co mogłem zrobić nieumyślnie, przez sen. I nie do końca potrafiłem sprawić, by poczuł się lepiej.

- Chcesz, żebym cię odprowadził do domu? - spytałem.

Zaprzeczył, kręcąc głową, co jednak wcale mi nie pomogło w rozwiązaniu problemu.

- A powiesz mi, czego się boisz?

Na to pytanie nie otrzymałem żadnej reakcji, więc przez kolejną chwilę znów tylko na niego patrzyłem.

- Myszko... - zacząłem łagodnie, chwytając go za dłoń i chociaż próbował ją uwolnić, uparcie go za nią trzymałem. - Wszystko jest dobrze. Jesteś bezpieczny. Nic złego ci się tutaj nie stanie, przysięgam ci to, na grób mojego ojca.

Dopiero te słowa przyniosły jakikolwiek skutek. Miałem wrażenie, że trochę się uspokoił, przynajmniej na tyle, by spojrzeć na mnie z zaciekawieniem. Po chwili przycisnął rękawy bluzy do oczu i jeszcze raz pociągnął nosem, aż w końcu usiadł, na przeciwko mnie, nie podnosząc spuszczonego wzroku.

- Tilen, a... - zaczął cicho i niepewnie, zupełnie jakby bał się mojej reakcji na to, co chciał mi powiedzieć. - Czemu twój tata...

- Zawał - odpowiedziałem, nim skończył pytanie, samemu odwracając wzrok. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie o to pytał. Nienawidziłem o tym mówić. Ale tym razem nie miałem zbyt dużego wyboru. - Grał w piłkę nożną w drużynie z Domžale. Mama wielokrotnie próbowała go od tego odciągnąć, bo nie był do końca zdrowy, ale... Kochał ten sport bardziej, niż cokolwiek innego. Dostał ataku serca podczas meczu i... Nie dało się go uratować.

Podniósł wzrok. Czułem na sobie jego spojrzenie. Nie odwzajemniałem go, bo nie chciałem, żeby widział łzy w moich oczach. Po chwili usłyszałem ruch i poczułem, że siada bliżej mnie. Przytulił się do mnie, opierając głowę na mojej klatce piersiowej, więc odruchowo go objąłem i przyłożyłem usta do jego głowy.

- Był dla ciebie dobry? - spytał.

- Tak. Był świetnym ojcem - wyszeptałem.

- Ja... - zawahał się. - Nie pamiętam swojego ojca. Ani mamy. Zginęli w wypadku, kiedy byłem mały.

Westchnąłem głęboko i objąłem go mocniej, czując, że jest mi go cholernie żal.

- Przykro mi.

- Jedyne, co pamiętam z dzieciństwa, to że mieszkałem u ciotki i jej męża.

Zanim w ogóle zdążyłem cokolwiek pomyśleć, on znów zaczął płakać.

- Starałem się... Być dla nich jak najmniejszym obciążeniem... - zaczął, kolejne słowa oddzielając łkaniem i próbami wzięcia oddechu, co przez płacz sprawiało mu trudność. - Zawsze starałem się być dobry dla innych. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem i nie rozumiem, dlaczego wszyscy ciągle...

Przerwał, próbując się uspokoić, a ja, choć wiedziałem do czego zmierza, nie mówiłem nic. Rozumiałem, że nie potrzebował teraz moich ciepłych słów, zapewnień o moich szczerych intencjach, wyznań miłości, czy argumentów przemawiających za tym, że otaczający nas świat wcale nie jest tak okrutny. Potrzebował mojego milczenia. Tego, abym go wysłuchał i pozwolił powiedzieć wszystko, co chciał, choćby miało mu to zająć resztę nocy.

- Oni nigdy nie traktowali mnie jak swojego syna - powiedział w końcu. - Ale byli w porządku, dbali o mnie. Przez kilka lat. Później ciotka zachorowała na raka, a niedługo potem zmarła. I od tamtej pory byłem zdany na siebie. I na niego...

- Skrzywdził cię? - spytałem, drżącym głosem, nie będąc pewnym, czy chcę wysłuchać tej historii do końca.

- Bił mnie - odparł. - Bardzo mocno i bardzo często. Wyzywał, robił wszystko, żebym czuł się jak nic nie warty, niepotrzebny śmieć. I udało mu się. Z każdym tygodniem było coraz gorzej, więc... Uciekłem od niego. Kilka dni błąkałem się po ulicy, nie mając nic. A później znalazł mnie Maks. Był starszy, dużo starszy. Ale zabrał mnie do swojego domu... Dał mi jedzenie i miejsce do spania... Zaopiekował się mną i pozwolił mi u siebie mieszkać.

- Więc to on... - zacząłem, choć tak naprawdę doskonale znałem odpowiedź.

- Był miły - przerwał mi. - Czuły. Dotykał mnie i całował, ale to nie było nic złego. Dopiero później chciał więcej... Bałem się i nie chciałem się zgodzić, ale powtarzał, że to jest w porządku, i że muszę jakoś odpłacić mu za wszystko, więc... Zrobił to raz. Później drugi, trzeci, kolejny... - mówił, ostatnie słowa wypowiadając już prawie bezgłośnie. - Nie chciałem tego, ale nie miałem wyboru. Za każdym razem zadawał mi coraz więcej bólu. Też mnie bił i... Robił inne rzeczy.

- Ile miałeś wtedy lat?

- Jedenaście.

- Boże... - wyszeptałem, nieudolnie próbując wstrzymać łzy. - Byłeś dzieckiem.

- To nie miało znaczenia - powiedział. - Od niego też uciekłem... Po roku. I to wtedy trafiłem do sierocińca. Myślałem, że to już koniec. Że od tej pory będzie tylko lepiej. Ale każdy, z kim próbowałem nawiązać jakąś relację, ostatecznie traktował mnie jak przedmiot. Zabawkę, z którą można zrobić co się chce. Tylko Tina była inna, ale teraz nie żyje. A ja bardzo jej tego zazdroszczę...

Znów się rozpłakał, a ja nie wiedziałem co powiedzieć. Mi też łzy spływały już po policzkach, bo nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek mógłby być tak okrutnym. I że nikt mu nigdy nie pomógł. Ponieważ bardzo długo milczałem, znów to on przerwał ciszę, patrząc na mnie już nie ze strachem, a z pewną formą wyrzutu i pretensji.

- Czemu ludzie tacy są? - spytał, spojrzeniem wiercąc mi dziurę w czaszce, zupełnie jakby chciał koniecznie znaleźć w mojej głowie odpowiedź na swoje pytanie. - Dlaczego nikt nie jest w stanie zrozumieć, że ja coś czuję i... że coś mnie boli, rani, że cierpię... Nikt nie chce cierpieć, więc dlaczego ludziom z taką łatwością przychodzi ranienie innych?

Co miałem powiedzieć? Nie miałem pojęcia. A nawet gdybym wiedział, byłem zbyt wstrząśnięty tym wszystkim, by w ogóle się odezwać.

- Ty... - zaczął, już całkiem spokojnie, obojętnym tonem, wpatrując się w okno. - Jesteś inny. Wolisz wzbudzić zaufanie, niż użyć siły. Jako jedyny traktujesz mnie... Dobrze. Obiecuję, że dam ci to, czego chcesz, ale...

- Nie chcę, Žiga, uwierz mi, że nie chcę - powiedziałem drżącym głosem. - Ja cię nie chcę wykorzystać.

Zacząłem płakać. Ale nie dlatego, że poznałem jego historię, której w gruncie rzeczy wolałbym nigdy nie poznać. Ani nie przez jego przekonanie o tym, że jestem z nim tylko dla seksu.

- Więc dlaczego jesteśmy razem? Dlaczego poświęcasz mi tyle czasu i tak się mną opiekujesz?

Płakałem, bo najbardziej bolała mnie świadomość, że ma rację. Od początku był celem, który zamierzałem zdobyć.

- Bo cię kocham.

Okłamywałem go od początku. Obaj okłamywaliśmy siebie nawzajem. Ja, ponieważ wyznawałem mu miłość, jako nagrodę za jego próby zbliżenia się do mnie. Za przytulenie się, uśmiech, pocałunki... To nie było uczucie, tylko karta przetargowa. On, ponieważ tak naprawdę nie miał pojęcia, co to znaczy 'kochać'. Nigdy nie zaznał tego od nikogo. A wszystko co robił, nie było wynikiem jakiegokolwiek uczucia, tylko strachu. Potwornego, rozpaczliwego strachu, że jeżeli nie będzie mi posłuszny, skrzywdzę go. Albo odejdę i zostawię na pastwę innych ludzi.

- Mnie nie można kochać - powiedział, łamiącym się głosem. - Ja nie jestem osobą, którą można pokochać. Tak mówisz, ale widziałem twój wzrok, kiedy zobaczyłeś jak wyglądam. I to nie jest nic złego, Tilen... Wiem, że wszyscy się mnie brzydzą. I wykorzystują, bo nie umiem się obronić. Po prostu... Tak już jest.

Dość... Mam dość. To nie może dłużej trwać w tej formie. Ten 'związek' polega na braku zaufania z jednej strony i niemożliwych do spełnienia oczekiwaniach z drugiej. I chociaż łudziłem się, że z tego, co mamy, uda nam się coś stworzyć, on właśnie bezlitośnie uderzył mnie w twarz informacją, że nie. Nie uda się.

Postawił mnie przed ważnym wyborem. Jednym z najważniejszych.

Albo zakończę to tu i teraz, poddam się, odpuszczę go i znajdę sobie kogoś, kto będzie mi odpowiadał, albo...

Albo poddam się w zupełnie inny sposób. Poddam się przed sobą samym. Strzelę prosto w serce temu egocentrycznemu skurwysynowi w mojej głowie i pierwszy raz w życiu postawię na piedestale nie siebie, swoje potrzeby i cele, a innego człowieka. Ważnego dla mnie, a jednak nie będącego mną.

- Dlatego nie chodzisz na w-f - powiedziałem cicho. - Dlatego ciągle się chowasz i nie pozwalasz się dotknąć. To przez te blizny.

Nie odpowiedział, ale tak naprawdę nie musiał. Znałem odpowiedź. Westchnąłem głęboko, zastanawiając się, co zrobić. W jaki sposób mu pomóc, jakoś ulżyć w tym cierpieniu i udowodnić, że te skazy na jego ciele nie mają dla mnie żadnego znaczenia. W końcu przyszła mi do głowy jedna myśl. Zaświeciłem lampkę stojącą na nocnym stoliku, wycierając dłonią zapłakane oczy.

Jeżeli w trakcie naszej rozmowy Žiga nabrał choćby maleńkiej cząsteczki pewności siebie, to właśnie całkowicie ją stracił. Spojrzał na mnie już nie z wyrzutem, nie z tą obojętnością, z którą jeszcze chwilę wcześniej mówił mi o sobie, a z całkowitym zaskoczeniem i niepewnością. Odsunąłem się, by usiąść przed nim, po czym chwyciłem za zamek jego... Mojej bluzy, chcąc ją rozpiąć.

- Nie, Tilen, proszę... - wyjąkał w panice, łapiąc mnie za nadgarstki i próbując odepchnąć.

Przyłożyłem dłonie do jego, na nowo zapłakanej twarzy, i przybliżyłem się do niego.

- Mówiłem, że jesteś bezpieczny - powiedziałem cicho, patrząc mu głęboko w oczy. - Obiecałem, że nic złego cię tutaj nie spotka. Zaufaj mi. Tylko tego teraz od ciebie chcę.

Milczał. Patrzył uważnie w moje oczy, choć w swoich miał strach. Pociągnął nosem, biorąc kilka szybkich oddechów. W końcu spuścił wzrok i rozpiął bluzę, zrzucając ją z siebie.

- Koszulkę też zdejmij - powiedziałem, odsuwając się i patrząc na niego chłodno.

Zaczął drżeć, a po jego twarzy spłynęło jeszcze więcej łez. Bardzo długo zwlekał i kiedy już pomyślałem, że tego nie zrobi, zdjął podkoszulek, odsłaniając wychudzony, pokryty bliznami tors. Od razu objął się rękami, zakrywając te największe ślady.

Klęknąłem nad nim i chwyciłem go za ręce, odsuwając je. Jedną uniosłem i przesunąłem opuszkami palców po znajdujących się na niej cięciach. Następnie przyłożyłem usta do wewnętrznej strony jego nadgarstka, całując każde z nich. Każda blizna, znajdująca się na jego ręce, miała kontakt z moimi ustami. Nie ominąłem ani jednej. To samo zrobiłem z drugą ręką. Odtąd każda z tych blizn była moja. Została przeze mnie zaakceptowana, choć było to kurewsko trudne.

Gdy skończyłem z rękami, popchnąłem go, by się położył i zacząłem składać pocałunki na bliznach znajdujących się najwyżej jego torsu. Na obojczykach. I tak samo jak z rękami, całowałem każdą, jedną, najmniejszą nawet skazę na jego skórze, a on płakał i próbował wyjaśnić ich pochodzenie. Ślady po cięciach miał od noża, szkła, innych ostrych przedmiotów. Poparzenia od papierosów i wrzącej wody. Inne ślady po biciu, nie tylko ręką, ale różnymi przedmiotami. Kilka z nich było po tym, jak został zrzucony ze schodów. Każda z tych blizn była ciężarem ponad jego siły. Z każdej wziąłem trochę tego ciężaru na siebie. 

Na zmianę rozluźniał i napinał mięśnie, w zależności od miejsca, w którym go dotykałem. Im bliżej linii bioder byłem, tym bardziej był zdenerwowany. Ale nie odpuściłem. Nie czerpałem z tego żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie. Zmuszałem się do tego. Ale ponieważ naprawdę mi na nim zależało, chciałem to zrobić.

Oderwałem usta od ostatniej dostępnej dla mnie blizny i westchnąłem głęboko, opierając się czołem o jego brzuch i przymykając oczy.

- To nie wszystkie... - wyszeptał, zapewne chcąc jakoś pchnąć tę sytuację dalej.

Zaśmiałem się ironicznie i spojrzałem na niego. Leżał z głową odwróconą w bok. Podniosłem się i nachyliłem nad nim chwytając go za podbródek i odwracając jego twarz do siebie. Oparłem swoje czoło o jego i spojrzałem mu w oczy z powagą.

- Zajmę się wszystkimi, obiecuję - odparłem. - Nie od razu. Stopniowo, kiedy z biegiem czasu będziesz pozwalał mi na coraz więcej. Zrobię wszystko, żeby ci udowodnić, że jedyne czego chcę, to twojego szczęścia i zaufania do mnie. Chcę ci pomóc. Chronić, dbać o ciebie i dać ci miłość, na jaką zasługujesz. I dopilnować, żeby już nigdy nikt cię nie skrzywdził. Ani fizycznie, ani psychicznie.

- Zrobisz to? - spytał, łamiącym się głosem.

- Tak, myszko - powiedziałem, po czym pocałowałem go w czoło. - Zrobię.

Zszedłem z niego i z powrotem położyłem się obok. Pozwoliłem mu się ubrać, a później wtulić we mnie i zacząłem przeczesywać jego włosy, by pomóc mu zasnąć. Dopiero po kilkunastu minutach zaczął przysypiać. Ja sam byłem cholernie zmęczony, ale uparcie przy nim czuwałem, żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Że ten atak paniki został zażegnany. Że już się mnie nie boi. W końcu zasnął, a ja znów trzymałem go szczelnie zamkniętego w moich objęciach, marząc o tym, żebym nigdy już nie musiał wypuszczać go z rąk. 

***
Specjalnie dla zakazaneMango spędziłam nockę, żeby poprawić ten rozdział, bo z wakacji wróciłam 20 minut po północy 😂

Teraz mocna kawka i dalej przez życie 😅

A Wam życzę miłego dnia 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro