1 - To tylko kolejna sierota
- Zanim przejdziemy do lekcji, chciałabym wam przedstawić waszego nowego kolegę. Žiga Jelar przyjechał z Kranju i przez jakiś czas będzie uczniem naszej szkoły. Pomóżcie mu się tu zaaklimatyzować.
Spojrzenia całej klasy skierowały się na szczupłego, wręcz wychudzonego chłopaka, ubranego w trampki, ciemne, wytarte dżinsy i czarną, zdecydowanie za dużą bluzę. Stał ze wzrokiem wbitym w ziemię, ale nawet spuszczona nisko głowa nie zataiła jego sinych, podkrążonych oczu. Wychowawczyni nie musiała go przedstawiać, każdy wiedział kto to i skąd się wziął. W tak małej miejscowości jak Domžale, informacje rozchodzą się zaskakująco szybko.
- Kolejny dziwak od Oblaków...
Spojrzałem na siedzącego obok mnie Gašpera i lekko kiwnąłem głową, kątem oka obserwując chłopaka, który wolnym krokiem szedł w kierunku ostatniej ławki. Widziałem jakie spojrzenia rzucali mu inni. Miał przejebane.
Pan i Pani Oblak to miłe, bezdzietne małżeństwo, które oprócz prowadzenia jedynej w tej dziurze piekarni, specjalizuje się też w adoptowaniu dzieciaków z trudnych rodzin. Zapewniają im dom tymczasowy, w którym ci przeczekują, aż ich prawdziwa rodzina się ogarnie. Aż ojciec oduczy się chlać, matka trafi na odwyk, brata w końcu zgarnie policja i tak dalej. Krótko mówiąc, z największych patologii. Taki osobnik lub osobniczka z rozjebaną psychiką, zawsze trafia do naszej szkoły, która bardziej przypomina pole bitwy w niekończącej się wojnie o dominację, zarówno wśród chłopaków jak i dziewcząt. Nietrudno zgadnąć, że ci "nowi" bardzo szybko padają czyjąś ofiarą, a ich pobyt tutaj przeważnie jest krótki i zdecydowanie nie zaliczony do udanych. Nauczyciele też nieświadomie się do tego przyczyniają, bo zamiast pomóc tym dzieciakom dostosować się do panujących tu warunków, stawiają ich, tak jak przed chwilą Žigę, na środku sali, wyróżniając i podkreślając ich inność, co na resztę działa jak płachta na byka.
Na efekty nie trzeba było czekać długo. Chłopak miał spokój przez trzy dni, podczas których wszyscy pomijali fakt jego istnienia, żeby uśpić czujność nauczycieli i dyrekcji. Później zaczęły się śmiechy, komentarze, w końcu wyzwiska i przepychanki. Doszło do tego, że choćby stanął w najdalszym i najmniej widocznym kącie budynku szkoły, zawsze znalazł się ktoś, komu przeszkadzał. I nikt nie miał zamiaru mu pomóc. Nikt nawet nie spojrzał na niego ze współczuciem. Nawet ci znajdujący się najniżej w hierarchii trzymali się od niego z daleka, choć początkowo sądziłem, że znajdzie się przynajmniej jedna osoba, jeden cichy bohater, który się nim zainteresuje. I nic. Beznadziejny przypadek.
I tak przez pierwszy tydzień Žiga, bez jakiegokolwiek instynktu samoobronnego, czy woli walki o szacunek i godność, potulnie znosił to ciągłe poniżanie. Wielokrotne apele nauczycieli, nawołujące do tolerancji i koleżeństwa, nic nie zmieniały. Sądziłem, że szybko się podda i zniknie, trafi z powrotem do sierocińca, albo do swojej rodziny, jaka by ona nie była, ale nie. On codziennie przychodził na lekcje, codziennie wysłuchiwał tych wszystkich zaczepek, kilka razy dostał wpierdol po szkole i zawsze udawał, że nic się nie stało.
Nie zdarzało mi się go spotykać poza szkołą. Sądziłem, że jak najszybciej wracał do domu Oblaków i siedział tam aż do następnego dnia, kiedy znów musiał wyjść na lekcje. Z resztą, nie wyglądał na takiego, co ma odwagę samotnie się szlajać. Wyprowadził mnie z błędu, gdy jednego wieczora poszedłem się przejść na starą skocznię narciarską. Tak po prostu, żeby posiedzieć trochę w samotności i pomyśleć. Lubiłem to miejsce. Nikt tam nie przychodził. Nikt mi nie przeszkadzał. Było moje.
Zapadał już zmrok i widoczność była mocno ograniczona, toteż nie dostrzegłem go od razu. Dopiero, gdy wdrapałem się na bulę, która dawno nie używana, porosła trawą i chwastami, zauważyłem postać siedząca na jej szczycie. Nie wiem jak to możliwe, że od razu wiedziałem kto to jest. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Szczerze mówiąc, ubrany na czarno, tak bardzo zlewał się z szarością świata, że w ogóle nie wyglądał jak człowiek, a co dopiero znajomy mi człowiek. A jednak nie miałem wątpliwości.
On mnie nie widział, bo twarz miał ukrytą w podciągniętych kolanach, które obejmował rękami. Być może też nie słyszał, bo nie poruszył się nawet, gdy do niego podszedłem. A może właśnie usłyszał, ale pozostał w bezruchu, licząc na to, że go zignoruję. Dotychczas chętnie to robiłem, ale wtargnięcia na moje terytorium już nie mogłem mu podarować.
- Co ty tu robisz? - spytałem chłodno, na co Žiga poderwał głowę i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Już idę... - wyjąkał, odsuwając się. Nawet nie wstał, po prostu zaczął się cofać. - Proszę, zostaw mnie w spokoju...
Miał przekrwione oczy. Siniaka wokół kącika ust i rozciętą wargę. Policzki mokre od łez. Boże, on nawet nie zamierzał się bronić, po prostu się wycofywał i błagał o litość, jak jakieś zaszczute zwierzę. Zrobiłem krok w jego stronę, a on tylko zamknął oczy i odwrócił głowę. Mógłbym bez problemu go pobić i skopać, nie chronił się przed tym w żaden sposób. Nawet nie zasłaniał się ręką. To straszne, do jakiego emocjonalnego wraku człowiek może być doprowadzony.
Rozluźniłem mięśnie, przybierając mniej groźną postawę i westchnąłem głęboko. Nie znęcałem się nad słabszymi. Nie bawiło mnie to.
- Wyluzuj - usiadłem na trawie kawałek od niego i zacząłem się wpatrywać w dobrze widoczną panoramę naszej miejscowości. - Nie mam zamiaru cię bić.
Czułem, jak nieufnie mi się przygląda. Nie odpowiedział, więc spojrzałem na niego dostrzegając, że jego rozcięta warga wciąż lekko krwawi. Nie myśląc wiele, sięgnąłem do mojego plecaka i wyjąłem z niego puszkę pepsi.
- Trochę cię sponiewierali - stwierdziłem, podając mu ją. - Masz, przyłóż sobie.
Niepewnie wykonał polecenie, sięgając po puszkę drżącą ręką.
- To twoi koledzy... - mruknął z pewną nutą pretensji, spuszczając wzrok.
Uniosłem brwi, zaskoczony tym tonem. I co, miałem go za nich przeprosić? Nie byłem za nich w żadnym, najmniejszym nawet stopniu odpowiedzialny. I nie czułem się winny temu, że go pobili. Prosił się o to samym swoim wyglądem, nie mówiąc już o zachowaniu. Jego wiecznie wycofana postawa czyniła go idealną ofiarą szkolnej przemocy.
Moje spojrzenie chyba go zestresowało, bo zwiesił głowę i patrzył na mnie niepewnie, kątem oka. Zupełnie jakby wiedział, że źle zrobił i czekał na konsekwencje. Ale nie przeprosił. Znów nie próbował się wybronić, po prostu czekał na moją reakcję. Zrobiło mi się go trochę żal, więc uśmiechnąłem się lekko czując, że lepiej będzie go uspokoić, niż straszyć dalej.
- To nie są najbardziej wartościowe znajomości na świecie, przyznaję. Ale tutaj musisz mieć się z kim trzymać. Jak nie masz wsparcia, jakiegoś szacunku, czy autorytetu, nie przetrwasz. Ale ty już się chyba o tym przekonałeś.
- Ty nie jesteś... - urwał i wziął głęboki, drżący oddech. - Jak oni. A mógłbyś...
- Tak, mógłbym ci przywalić - dopowiedziałem widząc, że jemu ciężko jest skończyć zdanie. Wpatrując się w ziemię między swoimi nogami, wyrwałem palcami kilka źdźbeł trawy, po czym przeniosłem wzrok na niego. - Ale ja już sobie wywalczyłem swój szacunek i wiem jakie to trudne, nawet gdy mieszkasz tu od urodzenia. Nie widzę powodu, żeby utrudniać to komukolwiek.
Przez chwilę nad czymś się chyba zastanawiał. Później przysunął się jakieś trzy centymetry bliżej i oddał mi puszkę, którą wziąłem i schowałem z powrotem do plecaka.
- Ponawiam pytanie, po coś tu przylazł? - spytałem, wzdychając.
- Uciekałem...
- Przed nimi?
W odpowiedzi lekko kiwnął głową. No tak, las otaczający starą skocznię jest tak gęsty, że łatwo zniknąć komuś z oczu.
- Czemu nie poszedłeś do domu?
- Domu...?
- No do Oblaków - stwierdziłem z lekkim zniecierpliwieniem, chociaż byłem w stanie zrozumieć, dlaczego jego obecne miejsce zamieszkania nie było dla niego "domem" w pełnym tego słowa znaczeniu.
- Nie chciałem, żeby się niepotrzebnie przejmowali - mruknął cicho, opierając brodę na ramionach, którymi wciąż obejmował swoje kolana.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, odchylając się do tyłu i opierając na rękach.
- To dobrzy ludzie. Pomogli paru dzieciakom z sierocińca. Każde z nich miało problemy w tej szkole i nie wiem, co się z nimi teraz dzieje, ale skoro Taya i jej mąż dostali zgodę na kolejne adopcje, to chyba się w tym sprawdzają. Dobrze ci u nich?
- Tak. Są mili. Tylko... Chyba nie ufają mi za bardzo.
- Takim jak ty nie ufa się bez powodu - stwierdziłem, a w mojej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka, zwiastująca nadchodzący atak wyrzutów sumienia za bycie niemiłym. - Daj im czas - dodałem, już nie by pocieszyć jego, a dla własnego spokoju.
Brak odpowiedzi z jego strony poskutkował ciszą, która po chwili z jakiegoś nieznanego mi powodu, zaczęła się robić nieznośna.
- A ty z jakiej patologii przyszedłeś? - spytałem, wcale nie będąc ciekawym. Po prostu chciałem przerwać to milczenie, które między nami zapadło. - Alkohol? Narkotyki? Morderstwa?
- Nie chcę o tym mówić... - wyszeptał i odwrócił wzrok, jeszcze bardziej się kuląc, zupełnie jakby chciał zniknąć.
Mógłbym przysiąc, że w jego oczach znów pojawiły się łzy. Zrozumiałem, że cokolwiek go w życiu spotkało, musiało być wyjątkowo podłe, dlatego nie kontynuowałem tematu. Odruchowo przygryzłem wewnętrzną stronę policzka i wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się, jak jeszcze mógłbym spróbować podtrzymać tę bezsensowną rozmowę.
- Tilen - powiedziałem w końcu, wyciągając dłoń w jego stronę.
- Žiga - odparł cicho, ściskając ją, choć zrobił to niepewnie i lekko.
Nie udało mi się. Znów zapadło między nami milczenie, ale tym razem nie trudziłem się na mówienie czegokolwiek. On tym bardziej. Nasze imiona, to były ostatnie słowa, jakie wypowiedzieliśmy do siebie w tej dziwacznej konwersacji. Cisza, trwająca pomimo obecności drugiego człowieka, początkowo wciąż niezręczna, szybko przestała mi przeszkadzać. W końcu przyszedłem tu, żeby w spokoju pomyśleć, a nie nawiązywać znajomości z upośledzoną społecznie sierotą. Z resztą, jego obecność też po chwili przestała być dla mnie zauważalna. Siedział tak spięty, że przez kilkanaście minut nawet się nie poruszył. Miałem wrażenie, że za chwilę ze strachu przestanie oddychać.
W końcu zrobiło się całkiem ciemno, a jedynym źródłem światła były gwiazdy i księżyc na bezchmurnym niebie. Zrobiło się też chłodno, jak to zwykle w marcu bywa. Dlatego wstałem i bez słowa pożegnania, zacząłem iść w swoją stronę. Po kilku krokach jednak zatrzymałem się i odwróciłem, spoglądając na ten zwinięty kłębek żywej rozpaczy, który teraz jeszcze bardziej przypominał cień, niż człowieka.
- Znajdź sobie jakieś towarzystwo - powiedziałem spokojnie. - Kogokolwiek, chłopaka, dziewczynę, to bez znaczenia. Byle byś miał z kim rozmawiać i siedzieć w ławce. Wtedy będzie ci trochę łatwiej.
Nie czekałem na odpowiedź, której pewnie i tak bym się nie uzyskał. Po prostu poszedłem do siebie.
Zaraz po przekroczeniu progu swojego domu, wysłuchałem monologu mamy na temat łażenia po zmroku niewiadomo gdzie, co było już bardziej przyzwyczajeniem, niż faktyczną troską. Dopiero później dane mi było zdjąć buty, odłożyć plecak, przebrać się, a na końcu zjeść czekającą na mnie kolację.
- Podobno macie nowego kolegę w klasie - stwierdziła, siadając przy stole na przeciwko mnie, ze swoją porcją.
Taki miała zwyczaj. Jeżeli tylko miała pewność, że wrócę do domu tego samego dnia, którego z niego wyszedłem, czekała z kolacją na mnie. Nie ważne, czy to było o dwudziestej, czy pierwszej w nocy. To był jeden z jej sposobów na podtrzymywanie naszych relacji, które swoją drogą były wyjątkowo dobre jak na samotną, pracującą matkę i jej siedemnastoletniego syna.
- No mamy - westchnąłem.
A temat Žigi został przez nią podjęty tylko w celu rozpoczęcia rozmowy. Taya Oblak była jej dobrą przyjaciółką i na pewno miały już okazję porozmawiać. Prawdopodobnie wiedziała o nim znacznie więcej ode mnie.
- I jak?
- Taki sam jak wszyscy poprzedni, a nawet gorzej. Nic z niego nie będzie. Wróci tam skąd przyszedł szybciej, niż ktokolwiek się spodziewa.
- Czemu? - spytała, a na jej twarzy zaczęło malować się delikatne zmartwienie.
- Nie wiem - przyznałem szczerze. - Chyba dużo przeszedł. Z nikim nie rozmawia, nikt nie chce rozmawiać z nim... - przerwałem, nie chcąc zdradzać więcej szczegółów.
- Dokuczają mu?
- Mhm - mruknąłem i uśmiechnąłem się mimowolnie, zdając sobie sprawę, jak bardzo nietrafne jest to określenie na sytuację Žigi.
- Biedny chłopak - westchnęła, też doskonale zdając sobie sprawę, co u nas oznaczało to jej "dokuczanie". - Nie mógłbyś mu jakoś pomóc?
Momentalnie odłożyłem sztućce i spojrzałem na nią z oburzeniem.
- Musisz mnie bardzo kochać, skoro chcesz, żebym wracał do domu z obitą twarzą.
- Kocham cię - zaśmiała się i chwyciła moje dłonie. - I nie chcę, żebyś pakował się w kłopoty. Ale może jest coś, co mógłbyś dla niego zrobić? Jesteś inteligentnym, zdolnym chłopcem, zupełnie innym od swoich kolegów. Nie upodabniaj się do nich.
- Jasne - stwierdziłem obojętnie. - Zastanowię się.
Oczywiście nie miałem takiego zamiaru. I mama też o tym wiedziała, ale nie drążyła tematu. Po prostu go zmieniła, pytając o różne rzeczy, czy opowiadając jakieś anegdoty ze swojej pracy, z których potem śmialiśmy się cały wieczór.
I dopiero leżąc w łóżku zorientowałem się, że jednak sprytnie wcieliła swój plan w życie, zaszczepiając w mojej głowie myśli o tym chłopaku. Nie były jakieś konkretne, po prostu jeszcze raz myślałem o naszej rozmowie. I ogólnie o nim. O jego wyglądzie. I o tym, co mogło go spotkać. Uciąłem te myśli, gwałtownie przewracając się na bok i zamknąłem oczy, próbując zasnąć.
***
Więc tak... To miał być one shot... później to miał być one shot podzielony na kilka części. Później krótkie opowiadanie. Ostatecznie wyszło 30 rozdziałów + jeszcze około dwa do napisania :')
Mam rozmach 😂
Oto efekt mojej fazy na Žigę Jelara, którą złapałam jakoś w połowie ostatniego sezonu. Będzie mrocznie, brutalnie, smutno, czyli tak jak lubię najbardziej. I czasem +18. Generalnie bardzo się wyżyłam sadystycznie, pisząc to opowiadanie i mam nadzieję, że się Wam ono spodoba, chociaż ship nietypowy.
Możliwe są nawiązania do serialu Eyewitness i pewnie jakichś innych, o których nawet nie wiem, że do nich nawiązywałam.
Aha i najważniejsze! Chciałabym, żeby rozdziały pojawiały się dwa razy w tygodniu, jakie dni Wam pasują? 😊
Miłego czytania 💖
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro