28 - On Cię okłamał
Przez następne dwa dni spędzałem z nim cały swój wolny czas. I tak nie miałem co robić w tym cholernym szpitalu, a obserwowanie jak dochodzi do siebie, zdecydowanie dodawało mi sił. Nikt już nie patrzył krzywo na to, że przesiaduję u niego całe dnie, od rana aż do późnego wieczora. Wręcz przeciwnie, pracownicy szpitala, którzy mieli z nim do czynienia, stwierdzili zgodnie, że mam na niego dobry wpływ. Przy mnie jadł, chętniej się odzywał, nawet uśmiechał, jednak oni nie dostrzegali tego, co ja widziałem doskonale. Tej ogromnej obojętności na wszystko, co się z nim działo, skrywanej pod uśmiechem i czułymi słowami. Obojętności, która, jak już nauczyło mnie doświadczenie, nie oznaczała nic dobrego. Gdyby się bał, cierpiał, był niepewny, miałbym świadomość, że sytuacja, w której się znalazł, jest dla niego kolejną traumą, z którą będę musiał się poradzić. A w tym przypadku nie miałem pojęcia, co robić i bałem się tego, co będzie, gdy już wyjdziemy ze szpitala. Nie miałem pojęcia, ile czasu będę musiał mu poświęcić, żeby wrócił do stanu sprzed tego wszystkiego, zwłaszcza, że zachowywał się tak, jak gdyby wycofał się w najdalszy, najciemniejszy kąt w swoim umyśle, na zewnątrz pozostawiając tylko pustą skorupę. W takim stanie nie był ani na początku, gdy pojawił się w naszej szkole, ani nawet po tej sytuacji w domku nad stawem. Nigdy wcześniej nie widziałem go takiego, nie licząc tego wieczora, gdy pociął swoje nogi.
Było to dla mnie tym bardziej dołujące, iż miałem wrażenie, że udaje mi się go wyciągać z łap tych demonów, którymi do tej pory był otoczony. Że zaczyna stawać się normalny, pewniejszy siebie. Okazywać faktyczne cechy swojego charakteru. A teraz, być może znów przyjdzie mi dostosować się do większej delikatności wobec niego. Do jego mniejszego zaufania wobec otaczającej go rzeczywistości. Do tego wszystkiego, od czego już w sumie zdążyłem się trochę odzwyczaić.
Trzeciego dnia w końcu przenieśli go do mojej sali, więc mogliśmy spędzać razem całą dobę, choć nie spaliśmy w jednym łóżku. Za bardzo się bałem, że przez sen mógłbym wyrządzić mu krzywdę, zwłaszcza, że jego rana wciąż się nie zagoiła, ale lepiej się czułem ze świadomością, że gdyby cokolwiek było nie tak, byłem obok. Ponieważ ja byłem w zdecydowanie lepszej formie, opiekowałem się nim jak mogłem. Pomagałem w wielu czynnościach i przede wszystkim, starałem się go jakoś rozweselić i poprawić jego kondycję psychiczną.
Za dnia odwiedzali nas Oblakowie i to oni się nim wtedy zajmowali, przynajmniej na tyle, na ile im pozwalał. Oczywiście ja miałem największe przywileje, ale cieszyłem się, że nie zostawiał wszystkiego na mojej głowie, dzięki czemu mogłem skupić się na czymś innym. Zwłaszcza, że do mnie też przychodziła moja mama, a raz nawet pojawiła się Maja, która opowiedziała o zamieszaniu, jakie wywołała ta sytuacja w szkole. Sądziłem... Miałem nadzieję, że któregoś dnia pojawi się również Gašper, ale nawet nie dostałem od niego żadnej wiadomości, co oczywiście trochę bolało. Nie tylko przez fakt, że dawniej tak blisko się przyjaźniliśmy, ale również przez to, że pomagał mi, nawet kiedy już przestaliśmy ze sobą trzymać. Chciałem z nim porozmawiać, podziękować i wyjaśnić wszystko. Ale wciąż nie miałem zamiaru odezwać się pierwszy. On niestety też nie.
Kolejnego popołudnia siedzieliśmy sobie na łóżku, przytuleni do siebie, rozmawiając o jakichś głupotach. Chociaż ta rozmowa bardziej przypominała mój monolog, bo on był wyjątkowo przygnębiony przez cały dzień, a w zasadzie od poprzedniego wieczora, odkąd Taya i jej mąż wyszli z naszej sali. Nie chciał mi powiedzieć dlaczego, choć kilkakrotnie próbowałem to z niego wyciągnąć. W końcu, tak jak w każdym poprzednim przypadku, odpuściłem, mając nadzieję, że ostatecznie i tak się dowiem, choć nie sądziłem, że odpowiedź pojawi się tak szybko. I że zostanie mi dostarczona przez kolejną osobę, która pojawiła się w naszej sali.
Starsza, szczupła kobieta, w dużych okularach i z uśmiechem sprawiającym wrażenie sympatycznego. Wydawała się niegroźna. Samym wyglądem i wyrazem twarzy wzbudzała zaufanie. Ale gdy Žiga na jej widok mocniej ścisnął moją dłoń i wstrzymał oddech, wiedziałem, że coś jest nie tak.
- Dzień dobry, Žiga - stwierdziła łagodnie, po czym przeniosła wzrok na mnie. - A ty to pewnie Tilen?
Zmarszczyłem brwi, podczas gdy Žiga mruknął pod nosem odpowiedź, spuszczając wzrok. Kobieta usiadła przy jego łóżku i lekko się do niego uśmiechnęła.
- Wiesz, dlaczego tu jestem? - spytała.
- Wiem... - odparł, zaciskając dłoń na kołdrze. - Tilen... To jest... Moja terapeutka z sierocińca... I przyszła zabrać mnie z powrotem do Kranja.
- Co? - spytałem z niedowierzaniem, od razu go obejmując. - Niby dlaczego?
- Nie przyszłam cię zabrać, chciałam z tobą tylko porozmawiać - stwierdziła uspokajająco, po czym przeniosła wzrok na mnie. - Z tobą też, ale później. Zostawisz nas samych?
Rzuciłem jej nieufne spojrzenie i spojrzałem z troską na Žigę. Jeżeli miałem wyjść, to tylko jeżeli on się zgodził. Nie miałem zamiaru zostawiać go wbrew jego woli.
- W porządku... - powiedział, nie podnosząc wzroku. W jego oczach już widniały łzy. - Idź.
Westchnąłem głęboko i zszedłem z łóżka, a przed wyjściem z sali, pocałowałem go w głowę, by dodać mu trochę sił przed rozmową. Podejrzewałem, że nie będzie dla niego najłatwiejsza.
Usiadłem na korytarzu, zajmując miejsce na jednym ze stojących tam krzeseł. Nie miałem pojęcia co myśleć. Nie wiedziałem o czym rozmawiali. Nie wiedziałem jakie zamiary miała ta kobieta. Czy faktycznie chciała go zabrać? Czy to dlatego był taki przygnębiony? Taya mu powiedziała, że tak się stanie? Nie miałem pojęcia. Cholernie chciałem się tego dowiedzieć, ale jedyne co mogłem zrobić w tej sytuacji, to siedzieć i czekać.
Rozmawiali dość długo. Ponad dwie godziny, podczas których zdążyłem zapamiętać układ liści na jednym z kwiatków stojących niedaleko. Gdy ta kobieta wyszła z jego sali, miałem nadzieję, że sobie pójdzie, a ja będę mógł do niego wrócić i dowiedzieć się wszystkiego.
- Chodź ze mną - stwierdziła, niwecząc mój zamiar. - Chcę z tobą porozmawiać.
- Czemu chce go pani zabrać? - spytałem, wstając i nieufnie idąc za nią.
Nie odpowiedziała, a jedynie westchnęła głęboko. Zaprowadziła mnie na koniec korytarza, gdzie przy oknie znajdował się niewielki stolik i dwa krzesła, zapewne dla pacjentów, którzy mieli dość tkwienia w salach. Miejsce wydawało się dość odosobnione, idealne na tego typu rozmowę. Usiadła na krześle i uśmiechem zachęciła mnie do zrobienia tego samego, więc niechętnie zająłem miejsce na przeciwko niej, podejrzliwie jej się przyglądając.
- Więc, Tilen... - zaczęła łagodnie. - Masz siedemnaście lat i trenujesz skoki narciarskie, zgadza się?
- Skąd pani to wie?
- Miałam już okazję rozmawiać z twoją mamą.
Uniosłem brwi, całkowicie zaskoczony jej odpowiedzią. Tym bardziej, że mama nic mi o tym nie wspominała. A zdecydowanie powinna.
- I co jeszcze ciekawego na mój temat mówiła? - spytałem, opierając głowę na rękach.
- Że jesteś bardzo ambitnym chłopakiem. I bardzo upartym, ale też poukładanym.
- Mhm - odparłem, odwracając wzrok w kierunku okna.
- Mieszkacie we dwójkę, prawda?
- Tak - stwierdziłem krótko, wciąż na nią nie patrząc. Wiedząc już, jaki temat zostanie za chwilę poruszony, moje ciało mimowolnie się spięło.
- A twój tata...
- Nie żyje - przerwałem jej, patrząc na nią i odchylając się do tyłu, dopóki moje plecy nie zetknęły się z oparciem krzesła. Jednocześnie skrzyżowałem ręce na piersi, chyba w geście jakiejś instynktownej samoobrony. - Zmarł na zawał, dziesięć lat temu, był fajnym tatą, pamiętam go doskonale i czasem tęsknię. Mama wychowała mnie sama i spisała się idealnie, nie mam jej nic do zarzucenia. Możemy skończyć tworzenie mojego profilu psychologicznego i skupić się na tym, co ważne?
- A co jest według ciebie ważne? - spytała, lekko poważniejąc.
- Na przykład powód, dla którego pani tu przyjechała.
Wzięła głęboki oddech i poprawiła okulary, spoglądając w okno. Ale w przeciwieństwie do mnie, nie zaczęła mówić z odwróconym wzrokiem. Po prostu zebrała myśli, po czym obdarzyła mnie niezwykle przenikliwym spojrzeniem.
- Pracuję w domu dziecka, w Kranju. Pomagam dzieciom i nieletnim poradzić sobie z ciężkimi doświadczeniami życiowymi. Przez jakiś czas pracowałam również z Žigą.
- Wiem - stwierdziłem, chcąc podkreślić, że jego sytuacja nie jest mi obca. - Opowiadał o pani.
- Žiga trafił do państwa Oblaków na zasadzie tymczasowej adopcji - kontynuowała, nie zwracając uwagi na moje słowa. - Oczywiście nie było możliwości, żeby wrócił do swojej prawdziwej rodziny, ale miał zostać w Domžale do ukończenia szkoły i osiągnięcia pełnoletności.
- A później co, sieroca wyprawka i szerokiej drogi?
- Później... - zawahała się. - W zależności od jego stanu psychicznego, miał albo, tak jak mówisz, rozpocząć normalne życie pod sześciomiesięcznym nadzorem pracowników sierocińca...
- Albo? - dopytałem, coraz bardziej zdenerwowany brakiem dalszej informacji.
- Albo zostać przeniesiony do zamkniętego ośrodka dla osób z problemami na tle psychicznym i emocjonalnym.
- Zaraz, co? - spojrzałem na nią z zaskoczeniem. - Chcieliście go zamknąć w psychiatryku?
- To nie jest psychiatryk. Poza tym, to nie było przesądzone. Wszystko zależało od tego, jak sobie poradzi tutaj. Dlatego byłam w stałym kontakcie z jego opiekunami i wiem o wszystkim, co się u niego działo.
- Ale... Nie rozumiem - stwierdziłem, marszcząc brwi. - Przecież nie kończy szkoły. Została nam jeszcze jedna klasa.
- Tak, ale ze względu na zaistniałą sytuację, postanowiłam interweniować już teraz. Wiem, że nie było mu łatwo od samego początku. Że nie był akceptowany w szkole. Że przytrafiły mu się rzeczy, które uderzyły w jego największe rany i traumy. Po prostu doszłam do wniosku, że popełniłam błąd, zgadzając się na tę adopcję.
Zaśmiałem się mimowolnie i pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- I co? Wyjdzie ze szpitala i pójdzie do kolejnego? Tym razem dla wariatów? Tak, to na pewno mu pomoże...
- Tilen...
- Powiem pani coś - przerwałem jej. - Kiedy go poznałem, pomyślałem dokładnie to samo, co pani teraz. Że wpuszczenie go do normalnej szkoły, grupy i tak dalej, to ogromny błąd. Że ktokolwiek podjął tę decyzję, wyrządził mu ogromną krzywdę. Ale im więcej czasu z nim spędzałem, im więcej się o nim dowiadywałem, tym lepiej rozumiałem, że on jest w stanie funkcjonować normalnie. Po prostu potrzebuje czasu i opieki, której do tej pory nie otrzymał.
Nim odpowiedziała, przyjrzała mi się uważnie, a ja zrozumiałem, że właśnie czeka mnie najważniejsza i prawdopodobnie najtrudniejsza ze wszystkich bitew, które dotychczas stoczyłem. Wiedziałem, że jeżeli ją przegram, bezpowrotnie stracę Žigę. Nie mogłem do tego dopuścić.
- Mogę spytać, co was łączy? Oczywiście wiem, ale chciałabym to usłyszeć od ciebie.
- Cóż... - zacząłem, spoglądając na swoje palce, którymi zacząłem się nerwowo bawić. - Przez jakiś czas nic nas nie łączyło. Na początku go ignorowałem. Nie dokuczałem mu, jak inni moi znajomi. Nie drwiłem z niego. Po prostu udawałem, że go nie widzę. Los chciał, że kilka razy spotkałem go w sytuacji, w której potrzebował pomocy. Pomogłem mu, a on zaczął darzyć mnie jakimś zaufaniem. Znikomym, ale jednak. No i... Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu i... Teraz jesteśmy razem. Tkwimy w dziwnym, niepodobnym do niczego, pełnym prób, błędów i nieporozumień związku, ale kocham go i chcę z nim być. I wiem, że on ze mną też.
- Tak, on darzy cię bardzo silnym uczuciem - stwierdziła, co wywołało mimowolny uśmiech na mojej twarzy. - Dajesz mu poczucie bezpieczeństwa, a to jest dla niego najważniejsze. Nie jestem tylko pewna, czy jesteś świadomy tego, z czym on się musi zmagać w swoim życiu.
- Jestem tego w pełni świadomy - odparłem. - Wiem, co go spotkało. Wiem, przez co przeszedł. Wiem ile czasu, troski i opieki potrzebuje, żeby się przed kimś otworzyć i zaufać. I chcę mu to zapewnić.
- I sądzisz, że samodzielnie będziesz w stanie mu pomóc? Jesteś gotowy, żeby poświęcić na to swoją młodość i karierę sportową?
- Nie wiem - przyznałem zgodnie z prawdą. - Będę się starał, żeby to pogodzić, z resztą do tej pory mi się udawało.
- Dobrze, a powiedz mi, jaki masz plan na jego okaleczanie się? Na te chwile, kiedy wszystko, co go spotkało, do niego wraca? Na myśli samobójcze? Skoro spędzasz z nim tak wiele czasu, tego na pewno też doświadczyłeś.
- Tak - odparłem, spuszczając wzrok. - I nie wiem jeszcze jak sobie z tym poradzić. Miałem o tym poczytać, ale... Cóż, skończyłem tutaj.
- Tilen, chciałabym, żebyś zrozumiał, że... Są takie rzeczy, takie skazy na psychice człowieka, doświadczenia i nawyki, z którymi bardzo ciężko sobie poradzić. Czasem jest to wręcz niemożliwe. I nie wątpię, że masz wobec niego szczere intencje, ale nie sądzę, żeby miało ci się to udać.
- Oczywiście, że mi się uda, tylko muszę go mieć tutaj, przy sobie - stwierdziłem stanowczo.
- Mówisz tak, bo nie chcesz go stracić. Dobrze wiesz, że on potrzebuje profesjonalnej opieki.
- Potrzebuje troski. Bliskości drugiego człowieka, którego zna i któremu ufa. Który zna jego myśli, obawy, nawyki i przeszłość. Skoro boi się każdej obcej osoby, to co będzie dla niego lepsze, żeby został tutaj, gdzie ma mnie, Oblaków, te kilka osób z naszej klasy, które są stosunkowo miłe, czy może żeby trafił do jakiegoś szpitala, czy tam ośrodka, pełnego chorych ludzi i obcych lekarzy?
- Tutaj również spotkało go wiele złych rzeczy, które bardzo mocno się na nim odbiły - powiedziała ostrożnie. - Wiesz o tym.
- Wiem. Ale ludzie, którzy są za to odpowiedzialni, są w rękach policji. Nic więcej mu nie grozi. Nic złego go nie spotka. Mam nadzieję, że ten skurwiel, który mu to wszystko zrobił, też szybko nie wyjdzie na wolność.
Po moich słowach kobieta zmarszczyła brwi i zawahała się na chwilę. Miałem wrażenie, że nie do końca mnie zrozumiała, co z kolei dla mnie było dość zaskakujące.
- Žiga powiedział ci, że... Człowiek, który zrobił mu to wszystko, jest w więzieniu? - spytała ostrożnie.
- Nie - odparłem. - Ale podejrzewam, że właśnie tak skończył. Przecież kiedy trafił do sierocińca, na pewno powiedział o wszystkim, prawda? Policja musiała się tym zainteresować.
- Tilen, co on ci dokładnie powiedział?
- No... - tym razem ja się zawahałem. Już czułem, że pytanie jest podchwytliwe i nie zadane bez powodu. Coś było nie tak. - Że jego rodzice nie żyją. Wychował się z wujkiem, który się nad nim znęcał, i od którego uciekł, a później zamieszkał z tym... Maksem... Który go gwałcił i robił mu inne rzeczy. Czemu pani pyta?
- Ponieważ to nie jest prawda - stwierdziła spokojnie, jakby z nutą satysfakcji wywołaną widokiem mojego rosnącego zszokowania. - Okłamał cię.
***
No. Teraz mam jeszcze większe powody, by czekać na Wasze teorie i domysły 😊
Nie wierzę i nie chcę, ale do końca zostały nam 4 rozdziały 🙁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro