22 - Mnie się nie da pokochać
- Tilen?
- Dobry wieczór - odparłem, starając się brzmieć całkowicie spokojnie i naturalnie, pomimo wyraźnego zaskoczenia na twarzy Tayi. - Wiem, że jest późno, ale czy mógłbym zobaczyć się z Žigą? Trochę się o niego martwię.
- Tak, oczywiście, wejdź - stwierdziła, wpuszczając mnie do środka. - Dobrze, że jesteś. Nic dzisiaj nie zjadł i prawie nie wychodził z pokoju. Chyba ma gorszy dzień.
- Spróbuję mu pomóc - rzuciłem, już nawet na nią nie patrząc, a po prostu idąc po schodach, prosto do jego pokoju. Nie mogłem już dłużej czekać, musiałem się dowiedzieć o co chodzi.
Chwyciłem klamkę i westchnąłem głęboko, po czym spokojnie ją nacisnąłem i powoli otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. W pokoju było całkiem ciemno. Nie świeciło się żadne światło. Ziga siedział na łóżku, z podciągniętymi kolanami i schowanej w nich twarzy, co jednak udało mi się dostrzec dopiero po chwili. Gdyby nie płacz, który usłyszałem, pewnie nawet bym go nie zauważył.
Zamknąłem za sobą drzwi i powoli do niego podszedłem, siadając na krawędzi łózka ze zmartwioną miną.
- Jestem, myszko - wyszeptałem, opierając dłoń na jego głowie. - Powiedz mi co się stało.
Pod wpływem mojego dotyku poruszył się niespokojnie. Drżał delikatnie, zapewne przez płacz. Dopiero po długiej chwili podniósł głowę i spojrzał na mnie zapłakanym wzrokiem.
- Hej... - zacząłem łagodnie, ścierając kciukiem łzy cieknące po jego twarzy. - No co jest?
- Przepraszam, Tilen... - wyjąkał, z trudem wypowiadając te dwa słowa.
- Ale za co?
Zamiast odpowiedzieć, wziął drżący oddech i spuścił wzrok, spoglądając na swoje dłonie, którymi do tej pory obejmował nogi. Gdy przyjrzałem im się uważniej, zauważyłem, że były pokryte krwią.
- Boże... - wyszeptałem, czując dreszcz przechodzący po moich plecach. - Znowu to zrobiłeś.
- Przepraszam...
Nie odpowiadając, chwyciłem go za nadgarstek i przyciągnąłem jego rękę bliżej, by zlokalizować nowe cięcia. Nie znalazłem ich. Na drugiej ręce również ich nie było. Upewniłem się kilkakrotnie, czy aby na pewno się nie mylę. Nawet zaświeciłem lampkę stojącą na stoliku obok, żeby lepiej widzieć, ale to nic nie zmieniło. Jedyne co dostrzegłem, to plamy krwi na jego białej koszulce. Ale na rękach nie miał świeżych ran.
- Žiga, skąd ta krew? - spytałem, znów się denerwując. - Co sobie zrobiłeś?
Pociągnął kilkakrotnie nosem i zaczął płakać bardziej, dłonie wciskając między uda.
Uda... Jezu...
Przez krótką chwilę patrzyłem w to miejsce z rozchylonymi ustami, po czym odwróciłem od niego wzrok, przecierając dłońmi twarz i wzdychając głęboko. On w tym czasie zwiesił głowę i zamknął oczy, najwyraźniej bojąc się mojej reakcji.
Powstrzymałem się przed jakimkolwiek gwałtownym działaniem, choć miałem ochotę zdjąć z niego czarne, krótkie spodenki, które miał na sobie, by jak najszybciej zająć się tymi ranami. Ostatecznie po prostu oparłem dłoń na jego kolanie, patrząc na niego z troską.
- Dasz mi to obejrzeć?
Pokręcił przecząco głową, co było dla mnie dość dużym ciosem. Sądziłem, że ufa mi na tyle. Rozumiałem, że nie chciał być dotykany w tych okolicach, kiedy dochodziło między nami do jakichś namiętności, ale, kurwa, teraz chciałem po prostu opatrzeć jego rany, zaopiekować się nim i mu pomóc. Przecież doskonale o tym wiedział. Przecież tyle razy mu to powtarzałem.
Zrezygnowany i trochę zły, wstałem gwałtownie i z kieszeni bluzy wyjąłem bandaż, który rzuciłem na łóżko, tuż obok niego.
- Poczekaj tutaj - stwierdziłem dość ozięble, po czym wyszedłem z jego pokoju.
Najciszej jak umiałem, poszedłem do łazienki znajdującej się na górze i wziąłem z niej ręcznik, który zmoczyłem w zimnej wodzie. Następnie wróciłem do pokoju Žigi i znów do niego podszedłem, kucając przy jego łóżku.
- Ja się odwrócę, a ty wstań i opatrz sobie to sam. Ręcznikiem zetrzyj krew, załóż opatrunek i zabandażuj te rany, tylko nie za mocno.
Widziałem, że mój chłodny ton pogarsza sytuację, ale nie potrafiłem ukryć tej złości, którą czułem. Nie byłem zły na niego. To znaczy, nie do końca. Bardziej na tę sytuację i na siebie za to, że tego nie przewidziałem. Gdy po chwili wahania cicho się zgodził, znów wstałem i podszedłem do okna znajdującego się naprzeciw łóżka. Oparłem się o parapet i zacząłem się rozglądać po okolicy, przy okazji nasłuchując jego ruchów. Usłyszałem, że wstał, choć zajęło mu to dłuższą chwilę. Pociągając nosem zdjął spodenki. Chyba zaczął się opatrywać, bo słyszałem, że cicho syczy z bólu. Trwało to niecałą minutę, zanim przestał robić cokolwiek.
- Tilen... - wyjąkał, łamiącym się głosem.
I chociaż cholernie mnie kusiło, żeby na niego spojrzeć, powstrzymałem się i nawet nie drgnąłem.
- Słucham.
- Proszę, przyjdź tu.
Wziąłem kolejny głęboki oddech i odepchnąłem się od parapetu, odwracając się. Stał przy łóżku, z ręcznikiem w ręce, mając na sobie tylko koszulkę i bieliznę. Wydawał się być całkowicie bezradny, bezsilny i wystraszony, zupełnie jak na początku naszej znajomości. To był cholernie dołujący widok. Tym bardziej, że ostatnio zdawało się być z nim coraz lepiej, a ja nie znałem powodu tej nagłej zmiany na gorsze. Podszedłem do niego i zanim zrobiłem cokolwiek, chwyciłem go oburącz za twarz i pocałowałem w czoło.
- Nie bój się, myszko - wyszeptałem, patrząc mu głęboko w oczy. - Chcę ci tylko pomóc.
Kiwnął lekko głową, więc wziąłem mu z dłoni ręcznik i klęknąłem przed nim, czując kolejny dreszcz, gdy zobaczyłem następne blizny, nie tylko po żyletce. Ale to teraz nie było ważne. Bardziej przejąłem się świeżą krwią, pokrywającą wewnętrzną stronę jego ud.
- Stań szerzej - stwierdziłem, chwytając go za łydkę i odsuwając ją na zewnątrz.
Wykonał polecenie, drżąc delikatnie i cicho łkając, a ja zacząłem ostrożnie zmywać krew z jego skóry. Cięcia były głębokie i bałem się, że sam temu nie podołam, ale po chwili cierpliwego ścierania krwi, zauważyłem, że pojawia się jej coraz mniej. Wtedy też miałem okazję lepiej się przyjrzeć wszystkim bliznom, które pokrywały jego nogi. Podobnie jak na rękach, na udach miał mnóstwo cięć, zarówno świeżych, jak i starszych, całkiem zabliźnionych. Ale nie to było najgorsze. Już wcześniej miałem wrażenie, że jego skóra w tym miejscu jest inna, choć nie mogłem pojąć dlaczego, przez to, że była pokryta krwią i bliznami, które znacznie ją zniekształciły. Ale gdy przyjrzałem się lepiej, dostrzegłem poparzenia, pokrywające jego nogi od kolan w górę. Jak wysoko? Nie miałem pojęcia, mogłem tylko zgadywać, że to jest jedna wielka blizna, łącząca się z tą na plecach.
Gdy rany całkiem przestały krwawić, odłożyłem ręcznik i przesunąłem opuszkami palców po jego skórze. A raczej tym, co z niej zostało.
- Co ci się stało? - spytałem drżącym głosem.
- Mówiłem ci... - odparł, już nie płacząc, dziwnie obojętnym tonem. - Mnie się nie da pokochać.
Nie do końca rozumiejąc znaczenie jego słów, wstałem, by spojrzeć mu w oczy, ale nie byłem w stanie. Głowę trzymał nisko, odwróconą, a wzrok miał wbity w podłogę.
- Tina ciągle powtarzała, że wyglądam jak potwór. Każdy, kto mnie widział, mówił to samo. Że jestem paskudny, obrzydliwy, że nikt nie będzie mnie traktował jak człowieka wartego czegokolwiek. Że zawsze będę tylko przedmiotem, zabawką na jeden raz... - przerwał i wziął głęboki oddech, przenosząc na mnie całkowicie obce mi, puste spojrzenie, nie wyrażające żadnych emocji. - Nawet, gdyby ktoś pomyślał inaczej, zrezygnuje po tym, jak mnie zobaczy. Wykorzysta, bo przecież celem od początku jest seks, a później zostawi i zapomni o tym, że coś takiego jak ja, w ogóle istnieje.
Zamarłem, nie potrafiąc w żaden sposób skomentować tego, co powiedział. Te słowa uderzyły mnie zbyt mocno, żebym był w stanie jakkolwiek zareagować.
- Bardzo się starałeś, żeby zdobyć moje zaufanie. Udało ci się nawet sprawić, że na chwilę uwierzyłem, że po tym wszystkim spotkałem osobę, dla której będę kimś więcej. Ale wiem, że to niemożliwe i nie mam prawa od ciebie wymagać, żebyś dalej udawał, że jest inaczej. - stwierdził i zdjął z siebie koszulkę.
Zanim w ogóle dotarł do mnie sens tej sytuacji, Žiga rozebrał się całkiem i stanął przede mną nago, z tak obojętnym wyrazem twarzy, jakiego jeszcze nigdy u nikogo nie spotkałem. Przy okazji przekonałem się, że moje przypuszczenia były słuszne. To było jedno wielkie oparzenie, zaczynające się od kolan, idące wyżej, z przodu kończące się na podbrzuszu, a z tyłu, jak już byłem pewien, na wysokości nerek.
- To jest od wrzącej wody - stwierdził, uprzedzając moje pytanie. - Najpierw mnie zgwałcił, później bił, dopóki nie straciłem przytomności. Był pijany i nie wiem, czy chciał mnie obudzić, czy zrobić cokolwiek innego, ale wylał na mnie gorącą wodę, a później zamknął w piwnicy. I nie, nie odpuścił nawet kiedy przez następne dni ból był tak silny, że jedyne czego chciałem, to umrzeć. Dopiero po tygodniu zaczął dawać mi morfinę, która otępiała mnie tak bardzo, że mógł robić ze mną, co tylko chciał. Dlatego nienawidzę brać leków przeciwbólowych. W tym wszystkim, co mi zrobił, to było najgorsze i za każdym razem, kiedy widzę tę bliznę, wszystkie te wspomnienia we mnie odżywają. Jednocześnie wiem, że przez nią nie mam szans na normalną relację z kimkolwiek. Przez to wszystko nie mam szans na nic. Dlatego tak bardzo chcę zniknąć z tego świata, ale jednocześnie czuję, że jestem ci coś winien, dlatego... - przerwał, spuszczając wzrok. - Zrób to. Zrób ze mną co chcesz. I pozwól mi mieć to za sobą.
Zamilkł, a ja przez następną minutę stałem całkowicie oniemiały i zszokowany. Próbowałem poukładać sobie w głowie wszystko, co powiedział, ale nie byłem w stanie. Tego było za dużo. I co gorsze, podjęcie decyzji, zrobienie następnego kroku w tej sytuacji, wcale nie było dla mnie oczywiste. Możliwość, którą mi dał, była dla mnie realną opcją. Bo tak, bycie z nim było cholernie trudne. Wszystkie próby udzielenia mu pomocy i pozbycia się jego traum, samo zrozumienie toku jego myślenia i starania, by go zmienić, niesamowicie obciążały moją psychikę. A popełnianie błędów, niszczyło jego. On nie chciał walczyć. Chciał się poddać. Chciał mi dać to, czego pragnąłem od samego początku, a później skończyć z tym piekłem, którym było jego życie. Chciał się od tego uwolnić i chciał uwolnić mnie od siebie samego. Jak to było w tym powiedzeniu?
Jeśli kogoś kochasz, pozwól mu odejść.
Spuściłem wzrok, chwytając zamek swojej bluzy i powoli ją rozpinając. Zdjąłem ją z siebie, po czym podszedłem bliżej do Žigi. Jeszcze raz uważnie mu się przyjrzałem, a następnie uniosłem dłoń, jej wierzchem gładząc jego ramię.
Pod wpływem mojego dotyku zadrżał i mocniej zacisnął oczy, ale nie płakał. Już nawet na to nie miał sił. Widząc to, westchnąłem głęboko i założyłem bluzę na jego ramiona. Była na mnie trochę za duża, więc jego zakrywała całkowicie.
- Tilen... - zaczął, z wyraźnym zaskoczeniem w głosie.
- Powiedziałbym, że cię kocham, ale te słowa nie mają dla ciebie żadnego znaczenia - stwierdziłem, tuląc go mocno. - Dlatego powiem ci, że zależy mi na tobie bardziej, niż na kimkolwiek innym, w całym moim życiu. Zależy mi na tym, żebyś się nie bał. Żebyś był szczęśliwy. I żebyś czuł się przy mnie bezpiecznie.
Usłyszałem, że na krótką chwilę wstrzymał oddech. Przez kilka sekund analizował moje słowa, a następnie wtulił się we mnie, mocno mnie obejmując. Chwilę później znów się rozpłakał. A ja nawet nie próbowałem go uspokoić, wierząc, że ten płacz, te emocje, które znów zaczął okazywać w jakiś sposób świadczą o tym, że podjąłem słuszną decyzję. Jedynie dłonią przeczesywałem jego włosy, samemu przygryzając wargę do krwi, by powstrzymać własne łzy.
Staliśmy tak przez kilka minut, dopóki nie opanowałem swoich emocji i nie nabrałem pewności, że przy próbie powiedzenia czegokolwiek, głos nie będzie mi się łamał.
- Coś się stało przez ten weekend - stwierdziłem z powagą. - Ktoś ci coś zrobił.
- Nie... - wyjąkał, pociągając nosem.
- Wcześniej mówiłeś, że mi ufasz. Że czujesz się dobrze i bezpiecznie - odsunąłem go od siebie i chwyciłem za ramiona, patrząc mu głęboko w oczy. - Powiedz prawdę.
Nie odpowiadając, odwrócił ode mnie pełen niepewności wzrok.
- Žiga...
- Powiedział, że... - zaczął, zamykając oczy. - Że jestem nikim... Że nic dla ciebie nie znaczę, że udajesz to wszystko, bo chcesz mnie zaliczyć... Że dobrze cię zna i widzi, że tak właśnie jest...
- Kto ci to powiedział? - spytałem, marszcząc brwi.
Przez dłuższą chwilę wahał się z odpowiedzią. Próbował się uspokoić. Wyrównać oddech. W końcu przetarł dłońmi zapłakane oczy i spojrzał na mnie niepewnie.
- Anže.
- A ty mu uwierzyłeś? - spytałem ironicznie. - Ze wszystkich ludzi na świecie jemu ostatniemu należy wierzyć w cokolwiek.
- Wiem... - odparł cicho. - Przepraszam.
Westchnąłem głęboko i uśmiechnąłem się łagodnie, składając krótki, czuły pocałunek na jego ustach.
- Ubierz się z powrotem i opatrzę ci te nogi do końca.
***
Ugh... kolejny rozdział z którym miałam problem 😒
Wiecie o co chodzi, dla mnie sens całej sytuacji jest zrozumiały, ale boję się, że dla Was może nie być... Z drugiej strony, ja wiem coś, o czym Wy się dowiecie na samym końcu, więc w sumie nie powinniście teraz wszystkiego rozumieć 🤔
I taki mam właśnie dysonans 😣
No chyba że ktoś się zabawi w Sherlocka i się domyśli, to wtedy dostanie ode mnie nobla z detektywistyki, a z tego co widziałam, niektórzy kombinują i to w całkiem niezłą stronę 😂
W każdym razie miłego dnia 💖
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro