in the eye of a hurricane
in the eye of a hurricane
there is quiet
for just a moment
a yellow sky
To było malutkie mieszkanie na piątym piętrze. Żyliśmy tam wszyscy razem. Konfiguracja mebli stale się zmieniała, żeby pomieścić czterech dzieciaków w jednym pokoju. Pamiętam małą kuchnię. Na blacie stał chlebak, a w nim mieścił się chleb, zawsze czerstwy. Być może rodzice sądzili, że tenże przedmiot nie miał powstrzymać konsekwencji upływu czasu, a jedynie się ich pozbyć. Takie podejście tłumaczyłoby późniejsze lata. Posiłki zazwyczaj jadaliśmy w salonie, ponieważ stolik stojący w kuchni był za mały, żeby pomieścić przy sobie sześcioosobową rodzinę. A jednak pamiętam twarde oparcie krzesła pod moimi łopatkami, gdy siedziałam przy nim, zajadając się pieczonymi ziemniakami z masłem i solą. Jeden z nich trochę zatrzymał się w gardle, ponieważ niczym nie popijałam. Rodzice spali w salonie, na wstawionym tam podwójnym łóżku. Z okien mieliśmy widok na resztę osiedla.
Nie dziwię się, że mama źle wspomina tamto miejsce, ale do żadnego innego już później tak się nie przywiązałam. W każdym razie, nie w ten sposób. Moim ostatnim wspomnieniem stamtąd była kołyska postawiona na środku salonu. Kiedy urodziło się piąte dziecko, nawet mój ojciec musiał się w końcu zgodzić, że nie było tam dla nas miejsca. To ciekawe, bo po zamieszkaniu w domu, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Okazuje się, że miejsca dla wszystkich nie gwarantuje jedynie wielkość mieszkania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro