SZÓSTY
Shoto nie wiedział, ile już szedł przed siebie, jednak zmęczenie w końcu zaczęło dawać mu się we znaki, gdy kolejna dawka adrenaliny niespodziewanie opadła. Nie miał pojęcia, gdzie był, która była godzina i co powinien z sobą zrobić.
Uciekł. Stracił kontrolę, wybuchnął i zwiał jak tchórz, skreślony na zawsze w oczach ludzi, w tym w oczach Eijiro.
Miał się pilnować. Tak jak mówił tata — o nazwisku Kirishima, nie jego obrzydliwy, biologiczny ojciec — powinien odsunąć emocje i ukrywać moce. Nauczyć się nad nimi panować, by nikogo więcej nie skrzywdzić, a tymczasem... znów skierował ogień przeciw bratu. Był potworem.
"Pamiętaj. Moc nie jest zła, jeżeli potrafisz ją wykorzystać. Póki jej nie opanujesz, musimy zachować ją w sekrecie przed wszystkimi. — Mężczyzna uśmiechnął się. — No już, głowa do góry! Rękawiczki ci pasują".
— Sekret się wydał — oznajmił wspomnieniom chłopak cichym głosem. — Wszyscy już wiedzą.
Odetchnął głęboko i spojrzał za siebie. Dotarł daleko, teren był nie tylko górzysty, ale i na tyle wysoko położony, że gdzieniegdzie dostrzegał już śnieg. Gdyby tu upadł, skostniałby i umarł w przeciągu... dni? tygodnia? godzin?
Porząsnął głową. Nie. Nie mógł się poddać i po prostu tu zginąć. Nie mógł zawieść wszystkich, którzy tyle poświęcili, by mógł żyć. Nawet mama chciała, by szedł przez życie, a nie zatrzymał się na zawsze! Zresztą... moc, jaką po niej odziedziczył, była w stanie pomóc mu uciec, była silna, była przydatna i nie tak niszczycielska jak płomienie ojca.
Tak, miał moc. Miał nadnaturalne zdolności i nie było sensu dłużej tego ukrywać, skoro i tak wszystko się wydało. I nie musiał się już kontrolować, bo nie było z nim nikogo, kogo mógłby skrzywdzić. Tak. Nareszcie mógł przestać wypierać się tych umiejętności, a kiedy to sobie uzmysłowił, strach i lęk, które od tamtej pamiętnej nocy nie opuszczały go na krok, teraz stopniały w jednej chwili i w końcu poczuł się wolny. Od tej lekkości niemalże zaparło mu dech w piersiach. Impulsywnym ruchem zerwał drugą rękawiczkę i pozwolił, by wiatr wyrwał mu ją z ręki.
Nadszedł czas, by odpuścić.
Ruszył przed siebie z nową energią, niemal biegiem, wchodząc coraz wyżej, pnąc się pod górę. Gdy śniegu zaczęło robić się więcej, co chwilę machał dłonią, pozwalając mocy działać. Pierwszy raz nie musiał się ograniczać, nie musiał powstrzymywać lodu w ani jednym procencie, a to co dzięki temu tworzył było... było piękne. Nareszcie poczuł się kompletny.
Płaszcz, zerwany przez silny, górski wiatr, poleciał w ślad za rękawiczką, już po chwili znikając w coraz szybciej zapadającym mroku. Shoto patrzył za nim przez kilka sekund, po czym odwrócił się z powrotem w stronę szczytu. Na jego twarzy po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna wykwitł szczery, szeroki uśmiech. Czy ostatni raz nie był jeszcze z mamą, nim w ogóle trafił do rodziny królewskiej? Pokręcił głową, odrzucając te bezsensowne rozważania. Liczyło się tu i teraz. Był sam — wolny, mogąc zrobić wszystko, nareszcie mając możliwość, by stać się szczęśliwym. Jego historia zaczynała się dzisiaj, teraz. Na nowo.
Dotarł do przepaści, jednak nie zatrzymał się przed nią zbyt długo. Zaledwie kilka krótkich chwil wahał się, po czym wyrzucił ręce przed siebie uwalniając lód. Nie do końca pewnie postawił stopę na stopniu stworzonych w ten sposób lodowych schodów i z nową energią zaczął po nich wchodzić, przyspieszając z każdym krokiem, tak, że na drugą stronę wpadł biegiem. Nawet nie wiedział, że tak potrafi! To było tak niesamowite... Ta... Ta moc była tak niesamowita!
Niesiony euforią tupnął, ciekawy, do jakiego stopnia będzie w stanie kontrolować potęgę drzemiącą w jego ciele, sprawiając, że we wszystkie strony wystrzeliły lodowe kryształy. Roześmiał się z niedowierzaniem, postanawiając sprawdzić coś jeszcze... Skupił się, wyobrażając sobie, co chce stworzyć, a po chwili zorientował się, że unosi się w górę, niesiony przez tony lodowej masy. W dodatku był w stanie wyrzeźbić wymyślne wzory w każdym jej fragmencie! Potrafił to zrobić! Sam nie zauważył, gdy testy własnych granic poprowadziły go do formowania wielkiego zamku, a oto proszę — kończył już zamykać niebo ogromną kopułą, z której zwieszały się mroźne żyrandole.
Wystarczyło odpuścić, by uwolnić taką moc? Mógł uciec wiele lat temu! Przez sekundę poczuł, jak jego skórę ogarnia zimno, a lewa strona ciała bucha parą, jednak to nieprzyjemne uczucie zaraz minęło, pozostawiając po sobie wyłącznie zjawiskowe ubranie o dziwnej strukturze. Jeszcze kilka godzin wcześniej na coś takiego zareagował by przestrachem i długimi rozmyślaniami nad realnością takiego zdarzenia, ale w tym momencie czuł zbyt duże uniesienie, by się nad tym zastanawiać.
Chwycił ciążącą mu na głowie koronę, na moment zamarł, wpatrując się w nią ze zbyt wielką mieszanką emocji, po czym stanowczym ruchem odrzucił ją w bok. Nie. Koniec z tym. Nie był żadnym królem, już nie. Skończył z tym. Przeszłość została przeszłością. Nadszedł czas nowe życie. Szczęśliwe i bez strachu.
Odetchnął głęboko. Zrobił to. Jednoznacznie i nieodwracalnie odrzucił swoje przeznaczenie. Musiał się przewietrzyć.
Wyszedł na balkon (bogowie, kiedy on stworzył balkon?!) i stanął przy poręczy, wpatrując się w górski krajobraz. Jak pięknie. Las w oddali mienił się różnymi odcieniami zieleni, szczyty wokół prezentowały się z nienaganną elegancją. Było cicho, pusto, spokojnie. Wsłuchał się w nieomal niedosłyszalny głos natury, w szum wiatru, delektując się promieniami zachodzącego słońca. Nad takim królestwem mógł panować.
W gruncie rzeczy, od zawsze coś pchało go do chłodu.
[ a/n
ale mi głupio, że po takiej przerwie rozdział jest taki krótki, uch.
niczego w życiu nie pisało mi się chyba tak dziwnie, naprawdę. masakra.
chociaż tbh kocham shoto-elsę i cieszę się, że w końcu przestał się bać,,,,,
well, to chyba tyle ode mnie, trzymajcie się ciepło i see yaa za (mam nadzieję) tydzień! ]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro