Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PIERWSZY

     Rozbrzmiały dzwony. Młody mężczyzna przewrócił się na drugi bok z głuchym pomrukiem, z zadowoleniem rejestrując gdzieś na granicy świadomości otaczające go ciepło pościeli. Zaliczał się raczej do rannych ptaszków, jednakże ostatnimi czasy trochę zapominał się na treningach, co prostą drogą doprowadziło go do momentu, kiedy skutki zmęczenia dawały się mu we znaki.

     Walenie w drzwi przywitał niezadowolonym jękiem.

     — Idź sobie, Mina.

     — Z całym szacunkiem, wasza wysokość, ale wczoraj kazałeś mi się obudzić! — odparła różowowłosa pokojówka, rzecz jasna nie przestając pukać. — No już, Kiri, dzisiaj jest ważny dzień! — dodała, po uprzednim upewnieniu się, że nikt z reszty służby akurat nie znajduje się w pobliżu.

     — Ważny dzień...? — książę z trudem podniósł się do siadu i starł z brody swoją ślinę. Spojrzał w kierunku zamkniętego wyjścia z komnaty nieprzytomnym wzrokiem. — Jaki ważny dzień?

     Ashido załamana przybiła sobie piątkę z twarzą. Doprawdy, pracowała tu już dobre kilka lat, a on wciąż potrafił zaskoczyć ją swoją nieżyciowością.
     — No wiesz, koronacja twojego brata? Przyjęcie? Bal? — bardziej zapytała niż stwierdziła, kładąc dłonie na biodrach. — Radziłabym ci się pospie...

     Nim skończyła mówić, Eijiro w pośpiechu przemknął obok niej. Po jego nieprzytomnym wyrazie na twarzy nie pozostał nawet ślad, zamiast tego bijąc energią i ekscytacją małego dziecka. Odwrócił głowę i w biegu posłał dziewczynie najszczerszy i najradośniejszy uśmiech jaki w życiu widziała.
     — Dzięki! Jesteś wielka! Otwieramy wrota!

     — Otwieramy wrota, co? — pokręciła głową z rozbawieniem. Doprawdy, nie sądziła, że kiedyś uda jej się dojrzeć u niego uśmiech szczęśliwszy niż ten, gdy pierwszy raz potajemnie wyprowadziła go poza zamek, do miasta. Chociaż chyba nie było się czemu dziwić, w końcu tym razem to miasto miało przyjść do zamku.

     — Mina! — Yaoyorozu, która właśnie wyszła zza rogu, skinęła na nią dłonią. — Co to za stanie w miejscu? Chodź, trzeba przenieść jeszcze desery!

     — Ugh, idę, już idę!

☆━☆━☆

     Tymczasem Kirishima pędził przed siebie w zawrotnym tempie, klucząc w korytarzach znanych na pamięć. Odkąd któregoś dnia pałac został zamknięty, a tym samym on razem z nim, całe dnie spędzał szwendając się po wszystkich salach, jakie tylko były otwarte. Najpierw robił to samotnie, a później, kiedy królowa przedstawiła mu jego prywatną służkę, razem z nią. Tak naprawdę Ashido była dla niego bardziej towarzyszką do zabaw niż służącą i miała pracować w ten sposób dopóki książę nie podrośnie, jednakże chłopiec nie mając nikogo innego, łaknąc jakiegokolwiek towarzystwa, no i oczywiście dlatego, że się dogadywali, uczynił ją swoją przyjaciółką i wyprosił posadę oficjalnej pokojówki, która pozostała przy nim nawet wtedy, gdy władzę nieoficjalnie objął Shoto. W teorii, do dnia dzisiejszego, państwem rządziła rada składająca się z kilku zaufanych arystokratów, ale tak naprawdę była to tylko formalność.

     Dotarł do wyjścia idealnie, by móc ujrzeć, jak kilkoro służących z wysiłkiem otwiera wielkie wejściowe wrota. Podekscytowany natychmiastowo ruszył w ich kierunku, a gdy upewnił się, że nikt go nie zatrzymuje, przyspieszył i biegiem wypadł na kamienny most po drugiej stronie. Najpierw jasność wokół wręcz go poraziła i zatrzymała w miejscu na kilka sekund, zaraz jednak oczy przyzwyczaiły się do większej ilości światła, a on wznowił swoją wędrówkę.
     Nigdy wcześniej nie szedł tą drogą. Co prawda opuszczał już nielegalnie dom, prowadzony przez Minę, jednak zawsze działo się to w sekrecie, którymś z bocznych wyjść. Pierwszy raz mógł spacerować bez płaszcza z kapturem, z wysoko podniesioną głową.

     Uśmiechnął się i zaczerpnął powietrza pełną piersią. Szedł w przeciwną stronę niż wszyscy, przyglądając się mijającym go gościom. Nie wiedział, którzy z nich przybywali z daleka, a którzy należeli do szlachty jego własnego miasta, ale prawdę mówiąc, nie bardzo go to interesowało. Każde z nich prezentowało się nienagannie, a kiedy spotykał się z którymś spojrzeniem, zazwyczaj w odpowiedzi otrzymywał przyjazne skinięcie głową. Wspaniałe!

     Chłopak poczuł narastającą euforię, oglądając coraz to więcej dekoracji na odbywającą się w południe uroczystość i ludzi, jednych podziwiających kolorowe wstążki, drugich w żaden sposób się nimi nie zajmujących. Podobała mu się ta podniosła, acz radosna atmosfera. Wiedziony emocjami, włóczył się od jednej uliczki do drugiej, w końcu trafiając aż do portu, gdzie nadal cumowały statki zagranicznych władców bądź ich przedstawicieli. Przepełniony adrenaliną, niemalże nie zwrócił uwagi na ukłucie bólu związane z rodzicami. Stanął nad wodą i wpatrzył się w horyzont, a pofarbowane na czerwono włosy zafalowały wokół jego twarzy. Zanotował w pamięci, by spiąć je przed ceremonią, w końcu jako książę nie mógł się pojawić na koronacji z czupiradłem na głowie. A skoro już o tym mowa... Rozejrzał się i zauważył wystającą nad domami dzwonnicę. Nie znajdowała się daleko, mógł nawet dostrzec krzątających się na górze dzwonników, co znaczyło, że szykują się już do złapania sznurów i wprawienia w ruch metalowych serc, by w ten sposób oznajmić światu rozpoczęcie najważniejszego wydarzenia tego roku. A to z kolei oznaczało, że powinien się zbierać. Nie mógł się spóźnić.

     Odwrócił się na pięcie, z zamiarem szybkiego powrotu do zamku, pechowo nie zauważając konia, który znikąd wyrósł tuż przed nim. Krzyknął zaskoczony, robiąc kilka kroków w tył, podczas gdy jeździec starał się uspokoić zwierzę. Nie do końca mu się to jednak udawało, przez co Kirishima cofając się jeszcze bardziej, wleciał do łódki, która zachybotała tuż nad wodą i nie wpadła do niej wyłącznie dlatego, że ktoś zdążył ją złapać i odsunąć od krawędzi. A owym kimś był oczywiście właściciel wierzchowca.

     — Wszystko w porządku? — zapytał spanikowany, wyciągając dłoń w kierunku leżącego, który widząc piegowatą twarz okoloną zielonymi kosmykami aż zaniemówił z wrażenia. Legalnym było mieć taką uroczą twarz? — Najmocniej przepraszam, nie widziałem pana! Nie jestem najlepszy w jeździe konnej i... Halo? Proszę pana? Słyszy mnie pan?

     — Hę? A, tak, tak! To bardzo męskie! Mam na myśli, to męskie z twojej strony! W sensie, że mi pomagasz, nie, że ty jesteś męski! Ale nie żebyś ty nie był męski, bo jesteś! Dziękuję! — Eijiro ocknął się, z rozpędu mówiąc więcej, niż chciał powiedzieć i plącząc się w słowach. W końcu urwał ten kłopotliwy słowotok, przybierając barwę swoich włosów i uśmiechnął zawstydzony. Złapał za rękę nieznajomego i z jego pomocą, dosyć niezgrabnie wygramolił się z szalupy.
     Odchrząknął, poprawiając ubranie, a gdy już upewnił się, że wszystko wygląda tak jak należy, podniósł głowę i spojrzał na drugiego mężczyznę. Miał duże, okrągłe oczy, od których ciężko było oderwać wzrok. Przez chwilę panowała między nimi niezręczna cisza, na której przerwanie ani jeden, ani drugi nie był w stanie wpaść, jednak kiedy atmosferę można już było kroić nożem, zielonooki zreflektował się i odchrząknął z głębokim ukłonem.

     — Pan wybaczy, przez to zamieszanie zapomniałem się przedstawić. — Wyprostował się unikając jego spojrzenia, wyraźnie poddenerwowany. — Nazywam się Midoriya Izuku, książę Yuu-Ei! Jeszcze raz przepraszam za całą tę sytuację, cieszę się, że nic panu nie zrobiłem!

     — Nie, nie, spokojnie, naprawdę, nic się nie stało! — uspokajająco zamachał dłonią i zaśmiał się szczerze, nieco rozbawiony tą paniką. Jaki uroczy. — To ja nie patrzyłem gdzie idę. — Odetchnął i również się ukłonił. — Kirishima Eijiro, książę Toirder, miło cię poznać!

     — K-książę Ki-kiri... Kirishima? — wydukał jeszcze bardziej spanikowany Midoriya. — Mój Boże, naprawdę, naprawdę przepraszam! — wykrzyczał równocześnie z kilkunastoma ukłonami prędkości światła.

     — Nie musisz przepraszać, mówiłem już, to nic takiego! — znów machnął ręką, zbywając niepotrzebne kajanie się. — Gdyby to był mój brat, nooo, to byłaby znacznie poważniejsza sprawa. Ale na twoje szczęście, to tylko ja. — Uśmiechnął się szeroko, nawet nie mając pojęcia, jak tym drobnym gestem pogarsza tylko stan chłopaka z Yuu-Ei, który naprawdę zaczynał sądzić, że zaraz padnie na miejscu przez palpitację serca.

     — Tylko ty? — zapytał z niedowierzaniem, na wpół mając na myśli fakt, iż był przecież częścią rodziny królewskiej, a na wpół nie mogąc uwierzyć, że ktoś tak urodziwy może mówić o sobie w ten sposób. Jeżeli to jest "tylko", to jak wygląda ten jego brat?, dodał w myślach, z oczywistych powodów jednak nie mówiąc tego na głos.

     — Cóż... Tak — odparł rudowłosy, nie do końca pewien, o co chodziło jego rozmówcy. Już miał powiedzieć coś więcej, gdy do jego uszu dotarł dźwięk dzwonu. Teraz to on przybrał przerażoną minę i spojrzał w kierunku wieży. Był spóźniony! — Eeee, ten tego, super się rozmawiało i w ogóle, ale muszę już lecieć! Pa!

     Pomachał mu, zrobił błyskawiczny zwrot w tył i pognał w stronę zamku, nie mając już czasu by się odwrócić, przez co nie był już w stanie zobaczyć uśmiechniętego, jak i wciąż zawstydzonego Midoriyi.


[ a/n
już zaraz koronacja! trochę się denerwuję, chociaż pewnie nie tak bardzo jak todoroki, hahahah.
w każdym razie, mam nadzieję, że ten rozdział się wam podobał uwu
co do nazw państw, które zostały tu wymienione, ktoś ma pomysły skąd się wzięły? ;) ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro