讓我走
Kim Yongsun kochała Moon Byulyi tak bardzo, że gdyby powiedziała, że ma odejść, zrobiłaby to. Tylko po to, by ją uszczęśliwić.
Tak więc w pewien jesienny, nieco chłodny i deszczowy wieczór, Kim Yongsun odeszła.
A Moon Byulyi nie była ani trochę szczęśliwa.
讓我走
Tego dnia, pogoda wcale nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz, a już szczególnie do długich spacerów. Wyczuwalna temperatura była niska, wiał wiatr, a na dodatek kropił deszcz. I Yongsun nie rozumiała czemu, ale kochała ten szary, melancholijny świat. Siedząc na ławce w parku, uśmiechała się. Cała mokra, skąpana w ciepłym, żółtawym świetle latarni, myślała jedynie o tym, czy Byulyi jest szczęśliwa; jeśli tak, Yongsun także.
Nie wiedziała jednak, że w tym momencie jej ukochana była uosobieniem rozpaczy. Wpatrywała się w okno, okryta kocem w różowe słoniki należącym do Sun. Tak cudownie nią pachniał; to prawie tak, jakby wciąż tu była. Bywało tak, że Byulyi siedziała, oglądając kolejny, denny sitcom i wtulając się w kawałek przyjemnego materiału, gdy jej dziewczynę pochłaniała praca. Mnąc tkaninę zawsze chłodnymi palcami, zastanawiała się, czy jest wystarczająco dobra, czy zasługuje na kogoś takiego, jak Yongsun.
I takim myśleniem, nieświadomie doprowadziła do ich rozstania. I gdyby nie stało się to teraz, to Yongsun prędziej, czy później i tak by odeszła, bo z jakiego powodu miałaby zostać przy kimś takim? Zdaniem Byulyi, zasługiwała na wszystkie najlepiej pachnące kwiaty, wszystkie najbardziej świecące gwiazdy na niebie, wszystkie najpiękniej brzmiące melodie i wszystkie najlepiej dobrane słowa; Byul czuła się jedynie jak księżyc, który pochłania i ledwie odbija jej światło, zamiast świecić razem z nią. W swoim wyobrażeniu, powoli zmieniała się w potwora, który z niezwykłą zajadłością unicestwiał Sun, jak i ją samą. Tak bardzo się myliła, myśląc, że szybciej pogodzi się z rozstaniem, jesli sama do niego doprowadzi; teraz, do złamanego serca, dochodziło jeszcze poczucie winy.
I jedyne, co mogła teraz zrobić, to w ciszy patrzeć jak Yongsun odchodzi. Jak uśmiechnięta zabiera ze sobą ich wspólne zdjęcia, z bólem zerkając na Byului, bo mimo uśmiechów, w głębi duszy Sun także straszliwie cierpiała, a tego nie mógł zakryć nawet tak dobrze odegrany optymizm; bo przyznać jej trzeba, że aktorstwo miała we krwi. To jasne, że chciała zostać przy ukochanej, choćby na siłę i udowodnić jej, że mogą tworzyć szczęśliwy związek; a jednak odeszła, bo dlaczego Byulyi miałaby cierpieć przez jej egoizm?
I Byulyi wbrew pragnieniom swej ukochanej teraz cierpiała, jednak tylko i wyłącznie przez swoją głupotę i impulsywne decyzje. Żałowała tego, co powiedziała bardziej niż czegokolwiek innego. A słowa, które skierowała do niej Yongsun, jedynie utwierdzały ją w przekonaniu, że nie tak powinna była postąpić.
– Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak bardzo, jak ja. Że będziesz szczęśliwa – Sun kontynuowała – i że nie będziesz żałować tej decyzji. Twój smutek byłby dla mnie najgorszą karą i wydaje mi się, że jesteś tego świadoma.
I Byul rzeczywiście była tego świadoma. Wiedziała, że jeśli czegoś teraz nie zrobi, miłość jej życia przepadnie. Że jeśli jej nie znajdzie, obie będą cierpieć.
Bo czym było nocne niebo bez gwiazd, które razem z nim tworzyły takie idealne połączenie?
Bo czym było niebo bez chmur, które chroniły je przed wpływem całego zła świata i dawały poczucie bezpieczeństwa?
Była dla niej uzależnieniem silniejszym niż używka; pragnęła jej miłości i obecności bardziej niż palacz w głębokim nałogu nikotyny.
Wstała więc nieco gwałtownie, chwyciła kurtkę i wybiegła z mieszkania, nawet nie kłopocząc się z zamykaniem drzwi na klucz. Gdyby tylko jej ukochana się o tym dowiedziała, zdenerwowałaby się niesamowicie; zawsze, gdy się złościła, tak słodko marszczyła nos i lekko przytupywała nogą, a Byul miała ochotę tylko ją tulić, nawet gdy to na nią się złościła.
Biegła, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia ludzi, których mijała. W końcu niecodziennym widokiem jest dziewczyna biegnąca szaleńczym pędem o tak nieludzkiej godzinie. Ale dla niej liczyła się tylko Sun, reszta była tłem w całym przedstawieniu.
Dotarła do parku; tego samego, w którym jeszcze chwilę siedziała jej ukochana, a przynajmniej Byul tak twierdziła. Sun zawsze tam przychodziła, gdy coś ją trapiło. Siadała na jednej i tej samej ławce, nieco na uboczu, jednocześnie nie narażając się na ciekawskich gapiów. Od świata oddzielało ją jeszcze nieco za duże drzewo, którego gałęzie ze spokojem omiatały kamienny chodnik. Ludzie zwykli omijać ścieżkę, przy której często przebywała dziewczyna, mylnie twierdząc, że nic tam nie ma i trasa się tam kończy; a Yongsun nie omieszkała przegapić taiej okazji, do przebywania sam na sam ze sobą. Potrafiła spędzać tam długie godziny, doprowadzając tym młodszą o rok dziewczynę do szewskiej pasji. Wystarczył jednak ten jeden, jedyny uśmiech, umiejący stopić góry lodowe; ten mały gest, sprawiał, że Byul zapominała jak się nazywa, czy co właśnie robiła i z biegu wybaczała ukochanej każdą, większą czy mniejszą rzecz.
I w tamto właśnie miejsce zmierzała dziewczyna. Uliczne latarnie ledwo, co oświetlały trasę, którą zmierzała, nie przeszkodziło jej to jednak ani trochę w dotarciu do celu.
Gdy jednak dotarła na miejsce, Yongsun od dawna już tam nie było.
I kto wie, dokąd poszła?
I kto wie, czy dalej jest w Bucheonie?
I kto wie, czy przez ten czas nie zrobiła czegoś głupiego?
Ale Byulyi rozumiała jej nieobecność doskonale, mimo że właśnie walił się cały jej świat. Sun była dla niej małym światełkiem w tunelu, dającym nadzieję, pomocną dłonią; jej słońcem, jej gwiazdami, jej uzależnieniem, jej chmurami, jej miłością. Jej wszystkim.
Czymże był księżyc, bez słońca?
Słone łzy w niesamowicie szybkim tempie zaczęły spływać po rozgrzanym policzku dziewczyny, jednak nie przestawała się uśmiechać, nawet gdy jej nogi nie wytrzymały tego bolesnego ciężaru i z impetem upadła na chodnik.
Od dawna czuła, że byul zaczynała się przy niej dusić. chciała ją wypuścić z klatki, którą nieświadomie wytworzyła lata temu, kiedy się poznały. A mimo to, starała się utrzymać dziewczynę przy sobie ostatkami sił, dopóki nie stwierdziła, że ma przestać.
Bowiem Moon Byulyi kochała Kim Yongsun tak bardzo, że gdyby ta powiedziała, że chce odejść, pozwoliłaby jej. Tylko po to, aby dostała wolność i szczęście, na które zasługiwała.
讓我走
[A/N] HEJ LUDZIE, WRESZCIE TO POPRAWIŁAM, ŚWIĘTUJMY
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro