Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

 Lenora szybko odkryła, że nie ma zbytnio wyboru – musiała iść za Nadią. Nie znała miejsca w którym się znalazła, a to, że nie było zasięgu jeszcze bardziej utrudniało sprawę powrotu do domu. Może ktoś wywiózł ją w góry? Ale w jakie? Była pewna jednego – została porwana. Te całe przemiany mogły być sprawą działania narkotyku. Pewnie niedługo zostanie wsadzona do auta i gdzieś ją wywiozą.

– Moi rodzice niedługo zobaczą, że zniknęłam – powiedziała z rozpaczą. – Rozpoczną się poszukiwania. Znajdą mnie, na pewno!

– Nie będzie poszukiwań. Martin i Monika nie są jedynymi Końmi na Ziemi. Wiele z nich widziało cię przynajmniej parę razy, mamy też twoje zdjęcia. O ile się nie mylę, twoje koleżanki rozmawiają teraz z twoim sobowtórem, który idealnie oddaje twój głos, charakter, sposób poruszania się.

Lenora przystanęła zamurowana. Nie wiedziała, co ją bardziej przerażało – wizja tego, że ktoś jakimś cudem się pod nią podszywał czy to, jak Nadia spokojnie o tym mówiła.

– Że co? Czy ty właśnie chcesz mi powiedzieć, że ktoś teraz się pode mnie podszywa? Jakim cudem?

– Magia, Lenoro. Magia.

Lenora zamrugała. Czuła, jak do oczu spływały jej łzy. Gdy Nadia odwróciła się do niej, spojrzała na nią ze współczuciem i podeszła do niej.

– Nie płacz, dobrze? – powiedziała cicho. – Wiem, że to wszystko musi być dla ciebie stresujące, że nie rozumiesz, co się dzieje, ale już niedługo wszystko zrozumiesz. Daj sobie trochę czasu.

Lenora nie wiedziała co powiedzieć, lub czy w ogóle rzucanie argumentów miałoby jakiś sens. Podskórnie czuła, że nic nie zmieniłoby zdania Nadii i że kobieta... koń... czymkolwiek ona nie była, nie odeśle jej z powrotem do domu. Zacisnęła więc zęby i postarała się przegonić łzy, a następnie ruszyła, a Nadia uśmiechnęła się do niej i wyszła na prowadzenie.

Nie wiedziała ile dokładnie szły. Gdy w końcu wyszły z lasu, Lenora szeroko otworzyła oczy. To było niesamowite.

Stały pośrodku ogromnych łąk. Trawa była krótka i zielona, ale widziała również pełno innych roślin. Niektóre wyglądały na znajome, a ona w myślach widziała dział w podręczniku z biologii, który opisywał taki krajobraz. To jest jakiś step. Z lasu wyszłam na step.

– Co to za kraj? – szepnęła. – Jakaś Mongolia, Gruzja?

Nadia zaśmiała się.

– Już ci mówiłam, Lenoro. Jesteśmy na Equsses, nie na Ziemi. Chodź, teraz wsiądziesz na mnie. Czeka nas z pół godziny jazdy do miasta.

Kiedy Nadia zmieniła się w konia, dziewczyna ze zdumieniem zobaczyła, że ma na sobie cały sprzęt, który jednak wyglądał... Inaczej. Bardziej jakby był z średniowiecza czy z innego takiego okresu, jeśli miałaby dobrze zgadywać. Nie miała zbytnio wyboru. Musiała wsiąść. Gdy znalazła się na grzbiecie klaczy, nagle w jej dłoniach pojawił się kask.

Na wszelki wypadek. – Usłyszała głos w głowie.

Cicho westchnęła i drżącymi rękami założyła kask na głowę. Gdy tylko go zapięła i złapała wodze do rąk, Nadia poderwała się do galopu. Pozwól się poprowadzić, powiedziała.

O ile wcześniej myślała, że lubi galopować, to teraz zmieniła zdanie. Galopowała już z dziesięć minut jeśli nie więcej i od paru czuła jak jej nogi zamieniają się w galaretę. Drżącymi nogami starała się opierać na strzemionach,ale czuła jak coraz bardziej się obija o siodło. Przytrzymała mocniej wodze, by przejść do stępa. Bez skutku.

– Błagam, przejdź do stępa – powiedziała z rozpaczą. – Ja już nie dam rady!

Klacz zastrzygła uszami i przeszła najpierw do kłusa, a potem do stępa. Dziewczyna straciła równowagę i oparła się o szyję konia. Znów usłyszała głos.

Nie martw się. Za chwilę będziemy na miejscu.

Jak się okazało, miała rację. Ledwo co odpoczęła na tyle, by jej nogi przestały drżeć, a już zobaczyła niewielkie mury i drogę prowadzącą do bram. Nadia zakłusowała, a nastolatka jedyne co zrobiła to zaczęła anglezować i dała swojej klaczy wolną rękę.

Zwolniła przed bramą. Lenora wychyliła się z siodła, by spojrzeć na ulice miasta. Wyglądały jak te typowe z ilustracji przedstawiających średniowieczne miasta – ściany domów wykonane były z wypukłych cegieł, w niektórych miejscach podpartych balami. Przejechała przez bramy i zaskoczeniem zobaczyła, że jej strój wyróżniał się na tle ubrań innych ludzi. Niektórzy spojrzeli na nią spode łba.

– O co tu chodzi? – szepnęła i jeszcze raz dotknęła czoła.

Teraz wierzysz, że to inny świat? – zapytała Nadia.

Nie wiedziała co powiedzieć. Może faktycznie to było inne miejsce niż Ziemia? Przecież wielokrotnie słyszała o przeróżnych przypadkach śmierci klinicznej, przeniesienia się w czasie czy zobaczeniu czegoś nadnaturalnego. Wiedziała, że jest jakieś prawdopodobieństwo wystąpienia takich zjawisk. Dlaczego więc tak bardzo odsuwała od siebie myśl, że spotkało ją to samo? Bo nie dotyczyło mnie to osobiście, pomyślała z przekąsem.

Chodźmy, odpoczniemy chwilę. Jak zejdziesz, to pójdziemy do karczmy. Kupię ci coś do jedzenia, musisz być głodna. Zajmiemy się też twoim strojem, by nie patrzeli na ciebie jak na kosmitę.

– Nie ma tu raczej toalety? – zapytała, z góry wiedząc jaką odpowiedź dostanie. Usłyszała śmiech w głowie.

Nie, nie ma. Ale możesz pójść za budynek, tam będzie wychodek.

Kiedy zeskoczyła z Nadii, poczuła jak uginają się pod nią kolana. Nadia przybrała ludzką postać. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Gdy kobieta weszła do środka, Lenora ruszyła za karczmę. Zobaczyła tam jednak jakiegoś siedzącego typa, więc cofnęła się i poszła dalej ulicą. Zdjęła kurtkę i zawiązała ją w biodrach. Jej kolorowa bluza i tak wyróżniała się z tłumu. Gdy chciała skręcić za kolejną chałupę, usłyszała chłodny głos.

– Hej, stój!

Zatrzymała się i obróciła zaskoczona. Stała oko w oko z dwójką mężczyzn, trzymających konie w rękach. Spostrzegła, że ludzie widząc ich kulili się i szybko ich mijali, nie patrząc w ich stronę.

– Kim jesteś? – zapytał jeden z nich. Jego twarz pozostawała w cieniu.

– Skąd pochodzisz? – Głos drugiego wcale nie był przyjaźniejszy. – Tylko nie mów że stąd. Żadna dziewka z tego miasta nie ubrałaby się w ten sposób co ty.

– Ja... ja nie jestem stąd – powiedziała szybko. – Jestem z innego kontynentu! – w myślach modliła się, by ta cała Equsses nie była jedną wielką Pangeą.

Jeden z nich się zaśmiał, a ją obleciał zimny pot.

– Niezłe, niezłe kłamstwo. Gdybyśmy byli ludźmi może i byśmy ci uwierzyli. Ale my dobrze wiemy, że na Arei czy Mezondzie ludzie nie ubierają się w ten sposób. Więc gadaj kim jesteś, bo nie skończy się to dobrze.

Nagle poczuła coś ostrego na szyi i z przerażeniem stanęła twarzą twarz z najdziwniejszym człowiekiem jakiegokolwiek zobaczyła na własne oczy – mężczyzna miał szarą skórę, ogoloną głowę z wystającymi żyłami. Miał czarne oczy, usta, paznokcie.

– Ja... ja mam na imię Lenora – powiedziała piskliwym tonem. – Lenora Duncan!

Uścisk rąk zelżał. Mężczyzna spojrzał na swojego kompana, a następnie jeszcze raz na dziewczynę. Jego wargi rozszerzyły się w uśmiechu.

– Dobrze. To teraz, droga Czarodziejko pójdziesz z nami. Tylko bądź grzeczna. – Musnął jej twarz zimnymi palcami. – Bo smutno by było jakbym miał ci te ładne nóżki powyrywać.

Kiedy to powiedział, zrobił krok do tyłu. Gdy zobaczył, że ona za nim podążyła, warknął.

– Dalej, ruszaj się.

W tym samym momencie wpadł na niego siwy koń. Dziewczyna z przerażeniem patrzyła jak Nadia zgniata niemal jej napastnika kopytami. Gdy poczuła na ramieniu zimne palce. Dostała jakiegoś dziwnego impulsu i instynktownie wbiła drugiemu strażnikowi łokieć w brzuch. Usłyszała jego cichy jęk, a ona ruszyła biegiem w stronę bramy. Kiedy biegła, kątem oka zobaczyła jak nóż wbija się w ścianę obok. Po chwili usłyszała kolejny świst i sztylet wbił się w mężczyznę, który chciał przemknąć się chyłkiem obok niej. Usłyszała jego wrzask. Teraz całe miasto krzyczało, ludzie na nią wpadali, noże latały obok niej, wbijały się w innych. Nagle poczuła gwałtowny ból w nodze. Krzyknęła i upadła. Przerażona zerknęła w tył. Jedno z ostrzy wbiło się w jej udo. Gdy poruszyła nogą nóż wypadł, a jego czubek był umoczony krwią. Nawet na ciemnych bryczesach widziała krew.

Obok niej nie pojawiały się teraz inne rzucone sztylety, ale strzały. Jedna wylądowała tuż obok jej nogi. Później ktoś ją nadepnął, raz i drugi. Jęknęła z bólu a następnie wrzasnęła, gdy poczuła jak ktoś nadepnął na jej palce. Przypomniała sobie wtedy filmik, który oglądała na YouTubie i głos lektora: Jeśli upadniesz pośrodku spanikowanego tłumu, podciągnij się za spodnie osoby z naprzeciwka. Nie wiedziała jakim cudem mogłoby się to udać, ale zaryzykowała. Po chwili stała na nogach i biegła koło innych ludzi. Obróciła się jeszcze tylko raz by zobaczyć, jak Nadia wydziela z siebie coś, co wyglądało jak białe płomienie. Pochłaniały one innych strażników, którzy otoczyli klacz. Gdy już się odwracała w kierunku biegu, zobaczyła jak Nadia zostaje przywrócona na bok. Wydała z siebie zduszony okrzyk, któremu zawtórował inny, w jej głowie.

Uciekaj!

Dawno tak szybko nie biegła. Biegła przez łąkę i nie oglądała się za siebie. Gdzie są inni ludzie?, pomyślała z rozpaczą. Oni jednak uciekli w swoją stronę, a ona w swoją. Nagle dotarła między pojedyncze drzewa, które powoli zaczęły się zagęszczać. W pewnym momencie potknęła się o korzeń i upadła na twarz. Pisnęła z bólu. A następnie zaczęła płakać. Płakała z powodu bólu i strachu. Podczołgała się pod jakieś drzewo, by następnie się o nie oprzeć. Była wyczerpana. Nie wiedziała ile przebiegła, ale strasznie się bała. Coraz bardziej bolała ją również rana na nodze. Zacisnęła powieki i ukryła twarz w dłoniach. Nie, nie! To nie może być prawda... Ona wcale nie trafiła do innego, zwariowanego świata. To musiała być jakaś pomyłka. Przymknęła oczy. Rany piekły ją niemiłosiernie. Jej mama na pewno dałaby jej opatrunek i zwolnienie z wf–u na tydzień. Wspominając rodziców poczuła mocny ból w sercu.

– Mamo... Tato... ratujcie, błagam – szepnęła.

Przez cały sen majaczyła. Obracała głowę w jedną i w drugą stronę, słysząc różne głosy. Nie zwracała uwagi na słońce, które świeciło jej prosto w oczy, ani na wiatr, który targał jej włosy.

– Halo, dziewczyno, słyszysz nas?

Gwałtownie otworzyła oczy i przywarła mocniej do drzewa. Mężczyzna przed nią musiał zobaczyć jej przerażenie.

– Spokojnie, nie skrzywdzimy cię.

– Patrz na nią, musiała uciec z jakiejś ludzkiej wioski w Arei. – Drugi spojrzał na nią niepewnie.

– Tak, a przywiózł ją biały jednorożec. – Ten co ją obudził prychnął. – Jak dla mnie dziewczyna wygląda tak, jakby przeżyła masakrę w Nawie. Sam widziałeś, co Diablica tam zrobiła.

– Jak myślisz, czy ona nas rozumie?

Głęboko odetchnęła. Bolała ją głowa od ich rozmów.

– Tak, rozumiem was – powiedziała i z cichym jękiem wstała na nogi. Oparła się o drzewo.

– Skąd tu się wzięłaś? – zapytał spokojnie jeden z nich. – Gdzie jest twój dom? Gdzie są rodzice?

Spojrzała na niego tępo. Ostatnią rzeczą, którą chciałaby teraz zrobić to powiedzieć jak się nazywa.

– Boli mnie głowa – szepnęła. – I noga.

– Coś jest z nią nie tak. Może ma coś z głową?

– Nie gadaj tyle, tylko pomóż mi ją załadować na kasztana.

Jeden z mężczyzn podniósł ją posadził w siodle, a następnie sam wskoczył na konia. Lenora poczuła jak mocno ją obejmuje i ogarnął ją niepokój. Czy dobrze zrobiła ufając tym ludziom? A może to psychole, którzy lubią spotykać młode dziewczyny w środku lasu?

Nie miała jednak wyboru. Mogła się jedynie poddać jeździe.

* * *

– Trzymajcie ją. Znaleźliśmy ją podczas obchodu północnego lasku, niedaleko Nawy.

– Na Konia, co się jej stało?

Lenora otworzyła oczy, jednak natychmiast je zmrużyła. Poczuła ostre promienie słońca na swojej skórze. Delikatnie podniosła głowę i spojrzała na mały tłum, który ją otaczał. Ludzie wokół niej wyglądali tak jak ci w mieście.

– Opatrzcie jej rany – zawołał młody mężczyzna. – Ja zawiadomię panią Joanne.

Nastolatka poczuła jak silne ramiona podnoszą ją z ziemi. Mimo zmęczenia i bólu z niepokojem spojrzała na mężczyznę z brodą, który ją niósł. Mężczyzna złapał jej spojrzenie.

– Trzymaj się, dziecko. Wszystko będzie dobrze.

Kiedy położono ją na łóżku, rozejrzała się po pomieszczeniu. Na ciemnej, drewnianej podłodze leżał stary, wypłowiały dywan. Obok niej znajdowały się spróchniałe meble, zakurzone naczynia. Materac nie był zbyt wygodny, a prześcieradło było nieprzyjemne w dotyku. Kobieta o pomarszczonej twarzy podeszła do niej, trzymając w rękach zwój bandażu. Nie patrząc na dziewczynę, rozcięła jej spodnie i ostrożnie dotknęła jej rany. Lenora cicho pisnęła, na co kobieta spojrzała na nią z wyrzutem.

– Co się drzesz, dziewczyno? Ledwo cię drasnął, a ta już w płacz. Wielkie pannisko się znalazło, tylko tego nam tu brakowało!

– Przepraszam, ale to boli – szepnęła, wycierając łzy.

– Co tam smarkasz, przecież już nic ci nie jest. Jak ty się uchowałaś na tym świecie, co? Jak cię mąż zleje, to też będziesz ryczeć przy robocie?

– Nie strasz dziewczyny, Kasandro. Wykonaj swoją pracę i idź.

Lenora podniosła wzrok. W drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku. Jej popielate włosy były spięte w kok, a prosta sukienka opierała się na kościstych ramionach. Miała lekko zapadnięte policzki, szarawą skórę i szaro–niebieskie oczy. Mimo wyjątkowo chudej figury, wydawała się być sprawna fizycznie.

Starsza kobieta skinęła głową i szybko bez zbędnych komentarzy opatrzyła nogę rannej. Wymamrotała coś pod nosem w stronę stojącej w drzwiach, po czym zostawiła ją i Lenorę same. Kobieta podeszła do dziewczyny.

– Miałaś szczęście, dziewczyno. Gdyby ostrze weszło głębiej, prawdopodobnie zostałabyś bez nogi.

– Było aż tak źle? – zapytała przerażona.

– Powiedziałam „gdyby". Ale zanim zadasz mi kolejne pytanie, pozwól, że ci się przedstawię. Nazywam się Joanne, jestem żoną lorda Davida, pana tego zamku. Co do twojej rany, nie przejmuj się nią. Mamy parę uzdolnionych Księżniczek w zamku, jakaś zajmie się dokładniej twoją nogą. Ale dość o tym. Jak się nazywasz, skąd pochodzisz?

Lenora spojrzała na nią niepewnie. Czy mogła jej zaufać? Ciągle czuła wszechobecny strach, który zapanował w mieście wśród mieszkańców. Z drugiej strony, ci ludzie wydawali się być na tyle silni, by ją obronić. Może tu nie będzie żołnierzy–potworów? Może tu nie dotrą? Patrząc w tajemnicze oczy Joanne, zdecydowała się wyjawić im prawdę.

– Nie jestem stąd. Jestem z Ziemi. – szepnęła. – Nazywam się Lenora Duncan.

Uderzenie było tak silne, że jej głowa odskoczyła w bok. Natychmiast poczuła drugi policzek z drugiej strony. Chciała się uchylić, ale kobieta chwyciła ją za włosy i podniosła jej głowę do góry. Pisnęła cicho, na co złapała jej podbródek między dwa palce i ścisnęła równie mocno.

– Módl się, by nikt cię nie usłyszał – szepnęła. – Módl się, by nikt nie dowiedział się kim jesteś.

Gdy już miała odejść, Lenora zawołała za nią.

– Co ja wam zrobiłam? Dlaczego tak reagujecie słysząc moje imię?

Joanne zbliżyła się do niej i nachyliła się nad nią.

– Zapomnij o Lenorze – syknęła. – Zapomnij o tym imieniu. Ściągniesz na nas śmierć i zagładę. Będziemy cierpieć katusze, jeśli ktokolwiek się o tym dowie. Ciesz się, że powiedziałaś to mi, a nie mojemu mężowi. Nie dożyłabyś jutra. – Spojrzała na nią badawczo i uważnie oglądnęła jej twarz ze wszystkich stron. Jej twarz złagodniała. – Nie jesteś specjalnie brzydka. Masz ładne włosy, oczy nie najgorsze. Ale jakie dać ci imię? – Nagle się uśmiechnęła. – Już wiem.

Lenora zadrżała. Nowy świat, nowe imię, nowe życie. Teraz muszę się do nich dostosować. Ale kiedy wrócę do domu, wszystko będzie dobrze. Muszę tylko znaleźć drogę powrotną, pomyślała. Tylko czy jakaś jest? Na te pytanie nie chciała sobie odpowiadać. Kiedy Joanne otwarła usta, ona przymknęła oczy.

– Będziesz się nazywać Ashemi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro