Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

 – Lenora, to nie jest dobry pomysł...

Przestań, Theo, nie panikuj! Mark, powiedz mu coś!

Stary, łyżwy nie są złe. Nigdy nie jeździłeś?

A kiedy miałbym to niby robić?

Dziewczyna zaśmiała się i pociągnęła go za rękę na lód. Chłopak stracił równowagę i prawie się wywrócił, a ona puściła jego rękę i szybkim tempem ruszyła przed siebie. Kątem oka dostrzegła Marka, który również z łatwością jechał drugą stroną jeziora. Kiedy jednak zachwiała się, powróciła wzrokiem do kierunku jazdy. Bardzo dawno nie była na lodowisku, ale nie przeszkadzało jej to, że coś jej nie wychodziło – w końcu chodziło tylko o fun, no ewentualnie o pośmianie się z chłopaków. Mark jeździł niestety jeszcze lepiej od niej, ale miała nadzieję podenerwować Theo.

Lenoro Duncan, na twoim miejscu nie robiłbym takiego sadystycznego uśmiechu. – Usłyszała swoimi plecami.

Obróciła się wokół własnej osi, by zobaczyć, że w jej stronę z gracją jedzie Theo.

Skąd się tam wziąłeś? – zapytała zaskoczona. – Ej, ty umiesz jeździć!

Zaśmiał się.

Na twoją niekorzyść tak.

Kiedy oberwała śnieżką w twarz, upadła na tyłek, cicho jęcząc. Usłyszała śmiech Marka i zobaczyła, że Theo zbliża się z jeszcze większą ilością śmiechu. Pisnęła i szybko pozbierała się za nogi. Niestety, nie była wystarczająco szybka – Theo z łatwością do niej podjechał i zwalił ją z nóg, by włożyć śnieg za jej kołnierz.

Nie, nie! – krzyczała, płacząc ze śmiechu, gdy poczuła jak po plechach spływa zimna woda.

Theo również się śmiał, a po chwili wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. Zdjął jej czapkę z głowy i otrzepał ją z śniegu, a następnie założył jej z powrotem na głowę. Gdy to zrobił, szybko ją pocałował, a ona niemal natychmiast odłożyła w myślach na później co przed chwilą chciała mu zrobić.

Nie doceniasz mnie, Czarodziejko.

Lenora gwałtownie otworzyła oczy. Kiedy zorientowała się, że to był tylko sen, westchnęła z ulgą. Co jakiś czas śniły jej się momenty z Theom, i te które się wydarzyły i te które nie miały miejsca. Ten sen niestety należał do pierwszej kategorii.

Próbując zepchnąć myśli o swoim ex, zaczęła rozważać to, co powiedziała jej Nadia o Robercie. Może faktycznie dobrze by było wspomnieć o tym, że jest w jakimś stopniu zainteresowania małżeństwem za parę lat? To może powstrzymałoby te myśli o Theo. Z drugiej strony nie chciała się teraz bawić w kolejny związek. Jeden na razie jej zdecydowanie wystarczył.

Podniosła się z łóżka i odsunęła zasłony. Niebo było zachmurzone, a słońce było jedynie jaśniejszym kołem za chmurami. Poczuła dreszczyk emocji. Dzisiaj będzie wielki dzień i na pewno nie zepsuje go byle pogoda czy zły sen – Nicolas i Evelyn mają zostać koronowani na króla i królową Equsses.

– Lenoro, wstałaś już? – Usłyszała głos Nadii zza drzwi.

– Tak, możesz wejść.

Kiedy odwróciła się w stronę Klaczy, zobaczyła, że niesie ona tacę ze śniadaniem.

– Pomyślałam, że możesz już być głodna, a w kuchni zbyt szybko byś się nie doczekała na posiłek – powiedziała z uśmiechem.

– Od której tam pracują? – zapytała z ciekawości.

– Pewnie od nocy. Nie każdy ma te szczęście by się wyspać przed takim dniem.

– Fakt.

W milczeniu zjadła dwa tosty przyniesione przez Nadię i popiła je ciepłą herbatą. W tym samym czasie jej Klacz wyjęła z szafy długą granatową sukienkę. Położyła ją na kanapie, uważając by nie pogiąć materiału.

– Na razie jej nie zakładaj. – Zarządziła. – Idź teraz do łaźni i przed południem zawołaj służące, by ci pomogły ją założyć. Przyjdę do ciebie kiedy będziesz gotowa.

– A gdzie teraz idziesz?

– Zaprosiłam również paru swoich gości. – Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. – Zresztą, sama zobaczysz.

Gdy Nadia zniknęła za drzwiami, Lenora spojrzała na zegarek. Dochodziła dopiero dziewiąta. Westchnęła. Jak bardzo chciała by już nadszedł czas!

* * *

Cała Kevia radowała się. Ludzie tłumnie wychodzili na ulicę, ktoś odciął linę podtrzymującą sztandar Restandora powiewający nad rynkiem. Zamiast niego na maszt wciągnięto niebieską flagę z białym jednorożcem i napisem Aż do śmierci. Ludzie śmiali się, niektórzy płakali, kiedy ulicami tego niewielkiego miasta przejeżdżał Nicolas ramię w ramię z Evelyn. Ich wierzchowce miały ozdobne uprzęże, błyszczące nachrapniki i naczółki, a ogier Nicolasa miał również nabijany złotem napierśnik.

– Chyba się cieszą, że ich widzą – Lenora powiedziała do Nadii, która jechała obok niej na siwku.

– Cieszą? Dla nich Nicolas i Evelyn to są wręcz legendarne postacie. To jak przeciwstawili się Restandorowi i jak wywalczyli wyjście na wolność jest dla większości niepojęte.

– Czy wiedzą kim ja jestem? – zapytała, jednocześnie uśmiechając się do ludzi i machając im.

– Niektórzy może podejrzewają, choć nikt nie chce o tym mówić głośno. Dla wielu to wydaje się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, że jednocześnie z powrotem ich władców powraca legendarna Czarodziejka. Nikt nie przedstawił cię publicznie, więc dużo osób może podejrzewać, że jesteś jedną z Klaczy. – Widząc minę dziewczyny, uśmiechnęła się krzepiąco. – Nie przejmuj się. Twoi rodzice chcą dobrze. Kiedy wyjawią twoje imię, opinia publiczna nie da ci spokoju przez kilka lat.

W końcu wyjechali z miasta i w ciągu pół godziny dojechali do Kryształowego Pałacu. Nicolas i Evelyn zsiedli z koni, tak samo jak Nadia z Lenorą. W ich w stronę ruszyła Sashem.

– Wszystko poszło zgodnie z planem?

– Tak. Ludzie są wyraźnie zadowoleni. Rozmawiałem z tamtejszym starostą i dał nam jasny znak, że możemy liczyć na jego wsparcie.

– Czy Restandor jakoś zareagował?

– Jeszcze nie mamy żadnej wiadomości od naszych informatorów, choć taka z pewnością pojawi się do końca tego tygodnia.

– Dobrze. Przybyło dziesięciu lordów z Rady Dwudziestu, razem z żonami i z dziećmi. Przyjechała też trójka kapłanów Equus razem z pomocnikami, paru panów z Północy i z Mezondy, nawet niewielka delegacja z Alixii. Garstka ludzi, ale zawsze coś.

Nicolas ucałował matkę w ręce. Na jego twarzy widniał ogromny podziw.

– Niewiarygodne, że udało ci się zebrać tylu ludzi w tak krótkim czasie.

– To nic wielkiego. Ale ruszaj już, synu. Czas by poddani zobaczyli swojego króla – Spojrzała na Evelyn. – I swoją królową.

* * *

Z lochu weszła do pałacu.

Z pryczy wstąpiła na tron.

Z wieśniaczki stała się królową.

Patrzyła jak jej mąż klęka przed kapłanem Equus. Stary mężczyzna zamoczył palec w czerwonym winie i przejechał po jego czole. Nadia wystąpiła naprzód i powiedziała donośnym głosem:

– Oto król Nicolas Pierwszy, z rodu Duncanów, władca Equsses, Północy i Mezondy, cień Konia na tym świecie. Niech żyje król! – Gdy to powiedziała, założyła mu złotą koronę na głowę.

– Niech żyje król!

Teraz wszystkie ich marzenia ziściły się. Teraz Nicolas zasiadł na tronie, patrząc dumnym wzrokiem na niewielki tłum ludzi, patrząc na nich z tronu, tak jak jego ojciec i dziad przed nim. A ona poszła w jego ślady.

Tak jak on przed nią, tak teraz Evelyn uklęknęła przed kapłanem. Tak jak jej mąż poczuła chłód wina i tak jak on ciężar korony na głowie.

– Oto królowa Evelyn z ludu, władczyni Equsses, Północy i Mezondy, opiekunka ludzi na tym świecie. Niech żyje królowa!

– Niech żyje królowa!

Wchodząc do schodach na tron uniosła delikatnie suknię, a następnie usiadła na ciężkim, drewnianym krześle.

– Niech żyje król! Niech żyje królowa!

– Niech żyją Duncanowie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro