Rozdział 28
– Lenora, to nie jest dobry pomysł...
– Przestań, Theo, nie panikuj! Mark, powiedz mu coś!
– Stary, łyżwy nie są złe. Nigdy nie jeździłeś?
– A kiedy miałbym to niby robić?
Dziewczyna zaśmiała się i pociągnęła go za rękę na lód. Chłopak stracił równowagę i prawie się wywrócił, a ona puściła jego rękę i szybkim tempem ruszyła przed siebie. Kątem oka dostrzegła Marka, który również z łatwością jechał drugą stroną jeziora. Kiedy jednak zachwiała się, powróciła wzrokiem do kierunku jazdy. Bardzo dawno nie była na lodowisku, ale nie przeszkadzało jej to, że coś jej nie wychodziło – w końcu chodziło tylko o fun, no ewentualnie o pośmianie się z chłopaków. Mark jeździł niestety jeszcze lepiej od niej, ale miała nadzieję podenerwować Theo.
– Lenoro Duncan, na twoim miejscu nie robiłbym takiego sadystycznego uśmiechu. – Usłyszała swoimi plecami.
Obróciła się wokół własnej osi, by zobaczyć, że w jej stronę z gracją jedzie Theo.
– Skąd się tam wziąłeś? – zapytała zaskoczona. – Ej, ty umiesz jeździć!
Zaśmiał się.
– Na twoją niekorzyść tak.
Kiedy oberwała śnieżką w twarz, upadła na tyłek, cicho jęcząc. Usłyszała śmiech Marka i zobaczyła, że Theo zbliża się z jeszcze większą ilością śmiechu. Pisnęła i szybko pozbierała się za nogi. Niestety, nie była wystarczająco szybka – Theo z łatwością do niej podjechał i zwalił ją z nóg, by włożyć śnieg za jej kołnierz.
– Nie, nie! – krzyczała, płacząc ze śmiechu, gdy poczuła jak po plechach spływa zimna woda.
Theo również się śmiał, a po chwili wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. Zdjął jej czapkę z głowy i otrzepał ją z śniegu, a następnie założył jej z powrotem na głowę. Gdy to zrobił, szybko ją pocałował, a ona niemal natychmiast odłożyła w myślach na później co przed chwilą chciała mu zrobić.
– Nie doceniasz mnie, Czarodziejko.
Lenora gwałtownie otworzyła oczy. Kiedy zorientowała się, że to był tylko sen, westchnęła z ulgą. Co jakiś czas śniły jej się momenty z Theom, i te które się wydarzyły i te które nie miały miejsca. Ten sen niestety należał do pierwszej kategorii.
Próbując zepchnąć myśli o swoim ex, zaczęła rozważać to, co powiedziała jej Nadia o Robercie. Może faktycznie dobrze by było wspomnieć o tym, że jest w jakimś stopniu zainteresowania małżeństwem za parę lat? To może powstrzymałoby te myśli o Theo. Z drugiej strony nie chciała się teraz bawić w kolejny związek. Jeden na razie jej zdecydowanie wystarczył.
Podniosła się z łóżka i odsunęła zasłony. Niebo było zachmurzone, a słońce było jedynie jaśniejszym kołem za chmurami. Poczuła dreszczyk emocji. Dzisiaj będzie wielki dzień i na pewno nie zepsuje go byle pogoda czy zły sen – Nicolas i Evelyn mają zostać koronowani na króla i królową Equsses.
– Lenoro, wstałaś już? – Usłyszała głos Nadii zza drzwi.
– Tak, możesz wejść.
Kiedy odwróciła się w stronę Klaczy, zobaczyła, że niesie ona tacę ze śniadaniem.
– Pomyślałam, że możesz już być głodna, a w kuchni zbyt szybko byś się nie doczekała na posiłek – powiedziała z uśmiechem.
– Od której tam pracują? – zapytała z ciekawości.
– Pewnie od nocy. Nie każdy ma te szczęście by się wyspać przed takim dniem.
– Fakt.
W milczeniu zjadła dwa tosty przyniesione przez Nadię i popiła je ciepłą herbatą. W tym samym czasie jej Klacz wyjęła z szafy długą granatową sukienkę. Położyła ją na kanapie, uważając by nie pogiąć materiału.
– Na razie jej nie zakładaj. – Zarządziła. – Idź teraz do łaźni i przed południem zawołaj służące, by ci pomogły ją założyć. Przyjdę do ciebie kiedy będziesz gotowa.
– A gdzie teraz idziesz?
– Zaprosiłam również paru swoich gości. – Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. – Zresztą, sama zobaczysz.
Gdy Nadia zniknęła za drzwiami, Lenora spojrzała na zegarek. Dochodziła dopiero dziewiąta. Westchnęła. Jak bardzo chciała by już nadszedł czas!
* * *
Cała Kevia radowała się. Ludzie tłumnie wychodzili na ulicę, ktoś odciął linę podtrzymującą sztandar Restandora powiewający nad rynkiem. Zamiast niego na maszt wciągnięto niebieską flagę z białym jednorożcem i napisem Aż do śmierci. Ludzie śmiali się, niektórzy płakali, kiedy ulicami tego niewielkiego miasta przejeżdżał Nicolas ramię w ramię z Evelyn. Ich wierzchowce miały ozdobne uprzęże, błyszczące nachrapniki i naczółki, a ogier Nicolasa miał również nabijany złotem napierśnik.
– Chyba się cieszą, że ich widzą – Lenora powiedziała do Nadii, która jechała obok niej na siwku.
– Cieszą? Dla nich Nicolas i Evelyn to są wręcz legendarne postacie. To jak przeciwstawili się Restandorowi i jak wywalczyli wyjście na wolność jest dla większości niepojęte.
– Czy wiedzą kim ja jestem? – zapytała, jednocześnie uśmiechając się do ludzi i machając im.
– Niektórzy może podejrzewają, choć nikt nie chce o tym mówić głośno. Dla wielu to wydaje się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, że jednocześnie z powrotem ich władców powraca legendarna Czarodziejka. Nikt nie przedstawił cię publicznie, więc dużo osób może podejrzewać, że jesteś jedną z Klaczy. – Widząc minę dziewczyny, uśmiechnęła się krzepiąco. – Nie przejmuj się. Twoi rodzice chcą dobrze. Kiedy wyjawią twoje imię, opinia publiczna nie da ci spokoju przez kilka lat.
W końcu wyjechali z miasta i w ciągu pół godziny dojechali do Kryształowego Pałacu. Nicolas i Evelyn zsiedli z koni, tak samo jak Nadia z Lenorą. W ich w stronę ruszyła Sashem.
– Wszystko poszło zgodnie z planem?
– Tak. Ludzie są wyraźnie zadowoleni. Rozmawiałem z tamtejszym starostą i dał nam jasny znak, że możemy liczyć na jego wsparcie.
– Czy Restandor jakoś zareagował?
– Jeszcze nie mamy żadnej wiadomości od naszych informatorów, choć taka z pewnością pojawi się do końca tego tygodnia.
– Dobrze. Przybyło dziesięciu lordów z Rady Dwudziestu, razem z żonami i z dziećmi. Przyjechała też trójka kapłanów Equus razem z pomocnikami, paru panów z Północy i z Mezondy, nawet niewielka delegacja z Alixii. Garstka ludzi, ale zawsze coś.
Nicolas ucałował matkę w ręce. Na jego twarzy widniał ogromny podziw.
– Niewiarygodne, że udało ci się zebrać tylu ludzi w tak krótkim czasie.
– To nic wielkiego. Ale ruszaj już, synu. Czas by poddani zobaczyli swojego króla – Spojrzała na Evelyn. – I swoją królową.
* * *
Z lochu weszła do pałacu.
Z pryczy wstąpiła na tron.
Z wieśniaczki stała się królową.
Patrzyła jak jej mąż klęka przed kapłanem Equus. Stary mężczyzna zamoczył palec w czerwonym winie i przejechał po jego czole. Nadia wystąpiła naprzód i powiedziała donośnym głosem:
– Oto król Nicolas Pierwszy, z rodu Duncanów, władca Equsses, Północy i Mezondy, cień Konia na tym świecie. Niech żyje król! – Gdy to powiedziała, założyła mu złotą koronę na głowę.
– Niech żyje król!
Teraz wszystkie ich marzenia ziściły się. Teraz Nicolas zasiadł na tronie, patrząc dumnym wzrokiem na niewielki tłum ludzi, patrząc na nich z tronu, tak jak jego ojciec i dziad przed nim. A ona poszła w jego ślady.
Tak jak on przed nią, tak teraz Evelyn uklęknęła przed kapłanem. Tak jak jej mąż poczuła chłód wina i tak jak on ciężar korony na głowie.
– Oto królowa Evelyn z ludu, władczyni Equsses, Północy i Mezondy, opiekunka ludzi na tym świecie. Niech żyje królowa!
– Niech żyje królowa!
Wchodząc do schodach na tron uniosła delikatnie suknię, a następnie usiadła na ciężkim, drewnianym krześle.
– Niech żyje król! Niech żyje królowa!
– Niech żyją Duncanowie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro