Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

 Evelyn stała w milczeniu na tarasie do jej komnaty. Przypatrując się Lenorze jeżdżącej na Nadii przypomniała sobie jej ból w głosie, kiedy mówiła o życiu na Ziemi. To nie jest jej świat, pomyślała. I nigdy nie będzie jej.

– Nad czym rozmyśla moja piękna żona? – Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy została objęta przez Nicolasa. Poczuła szybki pocałunek na czole.

– Spójrz na nią – skinęła w stronę ich córki. – Jest taka piękna, jak z obrazka. Szkoda tylko, że taka smutna.

– Nie ma co się dziwić, że nie pała do tego świata miłością – powiedział smutno. – Widziałaś te cuda, które pokazywała nam w tym urządzeniu. Equsses jest piękna, ale nie w ten sposób co Ziemia.

– Może Nadia popełniła błąd? Może nie powinna jej tu ściągać siłą? Ona tam miała całe życie, a my jesteśmy dla niej obcymi ludźmi. Dlaczego ma walczyć za nas, skoro w tej walce może zginąć?

Nicolas ścisnął ją jeszcze mocniej, a ona oparła się o jego tors. Była tak bardzo zmęczona. Nie tylko problemami z Lenorą, ale również powrotem do normalnego życia.

– Nie wiem co z nią będzie. Ale wiem jedno – nie możemy jej teraz porzucić. Nie możemy jej zostawić i musimy ją wspierać. Ale jest jeszcze jedna rzecz, Evelyn...

Obróciła się i spojrzała w jego ciemnobrązowe oczy. Miał wyjątkowo przygnębiony wzrok.

– O co chodzi, Nicolas? – szepnęła, gładząc go po policzku.

– Ja... Ja chciałbym cię przeprosić. – Również wyszeptał. – Te wszystkie rzeczy spotkały cię tylko dlatego, że siedemnaście lat temu zapragnąłem cię poślubić... Gdybym tego nie zrobił, miałabyś szansę na normalne życie, a tak przeze mnie spędziłaś kilkanaście lat w lochu. – Jego twarz wyrażała niemą rozpacz. – Przez to, że uczyniłem cię moją królową, musiałaś znieść te skandaliczne zachowania strażników, musiałaś przeżyć straszne rzeczy...

– Gdyby nie ty, teraz może i miałabym szczęśliwe życie, ale zamiast siedzieć na tarasie pięknego zamku pasłabym świnie lub dolewała wina w karczmie. Może i wyszłabym za mąż, ale moje życie polegałoby na ciągłym rodzeniu dzieci, aż w końcu umarłabym podczas połogu. – powiedziała twardo. – Czy naprawdę myślisz, że zamieniłabym choć chwilę z tobą na życie bez trosk? Nie. Wiedziałam w co się pakuję, kiedy wychodziłam za następcę tronu. Uwierz w siebie, Nicolas – nie oczekuję od ciebie, że obronisz mnie przed całym światem.

Ledwo co skończyła mówić, a on już przyciągnął ją do siebie. Poczuła jak jego ręce zaciskają się na jej plecach, a ona sama zaczepiła palcami o jego kaftan. Trwając w uścisku męża wszystko wydawało jej się być prostsze, chociaż wiedziała że to tylko złudzenie. Chciała jednak przez chwilę okłamać nawet samą siebie, że wszystko ma szansę skończyć się dobrze.

* * *

Lenora jeżdżąc na Nadii starała się zapomnieć o wszystkim. Za pomocą swojej Magii stworzyła niewielką przeszkodę, którą przeskakiwała razem z Nadią bez większych problemów. Później dorobiła jeszcze cztery inne. Skoki były relaksujące, a Mark stojący obok niej przyglądał się temu ze zdziwieniem.

– Serio u was tak się jeździ? – zapytał, zaraz po ponownym podwyższeniu stacjonaty. – Jakie to nudne.

– Nudne? Raczej świetne. Musisz sam spróbować.

Jak chce, to może wsiąść na mnie. – Głos Nadii rozbrzmiał w głowie dziewczyny.

Nie jesteś już zmęczona? – zapytała również w głowie.

Coś ty. Czy jak ty podskoczysz dziesięć razy jesteś zmęczona? Nie? Ze mną sprawa ma się podobnie. Akurat my, Konie, jesteśmy znane z wytrzymałości.

– A wy znowu rozmawiacie w głowach? – Mark przewrócił oczami.

Dziewczyna zaśmiała się, i zeskoczyła z klaczy.

– Proszę bardzo, dajesz.

Podczas gdy chłopak jako tako przeskakiwał przez kolejne przeszkody, usłyszała dźwięk trąb i gongu.

– Uwaga! Jej wysokość królowa matka Sashem!

Bramy otworzyły się i po podjeździe wjechał zastęp konnych. Jasnoniebieskie derki wierzchowców odcinały się od ich ciemnej sierści. Po środku nich na gniadym koniu jechała starsza kobieta. Jej skóra nie miała zbyt wielu zmarszczek, ale kasztanowe włosy były gęsto przetkane siwizną. Lenora usłyszała jak Mark zeskakuje z Nadii, a ona sama przemienia się w kobietę. Stanęła przy dziewczynie.

– Lepiej zmień te ubranie na inne.

– Kto to jest? – zapytała zaciekawiona.

– Twoja babcia, królowa matka Sashem. – Nadia uśmiechnęła się na widok zaskoczonej twarzy dziewczyny. – Musiałaś już kiedyś słyszeć te imię.

– Może raz, ale nie pamiętam dokładnie. – bryczesy i bluza przemieniły się w czarną, szeroką suknię. Od jakiegoś czasu to był jej ulubiony kolor.

Kobieta nie zważała na ukłony służących i ruszyła w stronę Lenory i jej towarzyszy. Ubrana była w bordową sukienkę sięgającą kostek, a na ramionach niedbale leżał czarny, wędrowny płaszcz. Kiedy stanęła przed nimi, skinęła głową w stronę Nadii.

– Rozpoznaję ciebie, Klaczo. – powiedziała mocnym głosem. – Nazywasz się Nadia, racja? – Kobieta skinęła głową. – W takim razie, ty musisz być Lenora.

– Tak, proszę pani. – Kiwnęła głową.

Sashem machnęła ręką.

– Daruj sobie te uprzejmości, dziewczyno. – Uśmiechnęła się. – Jesteś córką mojego Nicolasa, nie musisz mówić do mnie jak do obcej osoby. Chodźmy do środka, to nie jest pora na pogaduszki na dworze.

Kiedy kobieta ruszyła przed siebie, dziewczyna z ledwością potrafiła za nią nadążyć Wchodząc do pałacu, usłyszała pełen radości głos.

– Matko! – Po schodach naprzeciw nich zbiegał Nicolas, który następnie podbiegł do niej i z szacunkiem pocałował jej dłoń. Kobieta zaśmiała się serdecznie.

– Ach, mój synu, stęskniłam się za tobą. – Pogładziła go po twarzy. – Dobrze cię widzieć na wolności... Gdzie jest twój brat, Michael?

– Tutaj jestem. – Usłyszeli cichy głos.

Sashem również zamilkła i następnie mocno przytuliła wysokiego mężczyznę.

– Mój drogi, dlaczego jesteś taki chudy? – zapytała, patrząc na jego szczupłą sylwetkę. – Twój brat ma przynajmniej jakieś wytłumaczenie, a ty wyglądasz jeszcze gorzej od niego!

– Wybacz, ale akurat moja waga była dla mnie najmniejszym problemem. – Uśmiechnął się smutno. – Minęło tyle lat, a ja nic nie zrobiłem, by ci pomóc...

– Jakim cudem udało ci się tu przyjechać? – zapytał Nicolas.

Była królowa spojrzała najpierw na jednego, później na drugiego syna.

– Uwierzcie mi, w tych czasach siedzenie na Północy jest ostatnią rzeczą, która przyszłaby mi do głowy. Kiedy dotarły do mnie plotki o Lenorze, musiałam tu przyjechać, by zobaczyć ją na własne oczy. A kiedy przejeżdżałam przez Deo, usłyszałam o twojej bohaterskiej ucieczce, Nicolas. Miałam więc jeszcze jeden powód, by przyjechać do domu.

– Witaj, matko. – Evelyn również pojawiła się na schodach.

Kobieta uśmiechnęła się lekko.

– A któż to idzie! Evelyn, na pewno wszyscy ci to mówią, ale młodniejesz z każdym dniem.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Mam nadzieję, że podróż była znośna.

– Byłaby jeszcze bardziej znośna gdyby nie moje stare kości. A teraz chodźcie, dzieci, musicie mi wszystko dokładnie opowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro