Rozdział VI Tralalala
- Ahh dziadku... Jak że miło mi cię znów widzieć. Nawet sobie nie wyobrażasz. - Zagadałem do jak wcześniej wspomniałem dziadka kiedy babcia z Krzysiem poszli po coś. Nawet nie wiem po co, ale dziadek też nie wie, więc jest okej. Prawie znaleźliśmy ławke to sobie usiedliśmy.
- A myślisz że mi nie?! Kiedy ja cie ostatnio widziałem?! Z jakieś 2 lata temu. I jak żeś urósł! Ta młodość... Starość to tylko utrapienie! Nic się zrobić nie da, choćbym jak chciał, bo zaraz albo coś w krzyżu strzyknie, albo babka drze sie żebym się nie przeforsował, bo coś mi w krzyżu jebnie. Ciesz się ciesz póki masz możliwość.
- Czy ty aby czasem nie przesadzasz? Nie jesteś aż taki stary. Moja pani od chemii jest starsza, a jest taką jendzą! Szkoda gadać, szkoda gadać...
- A właśnie, jak tam oceny?
- A bardzo dobrze. Jestem zadowolony.
- A Tomek?
- On raczej też. Ale on ci to przyzna? Już prędzej by powiedział że wierzy w koniec świata.
- Ehhh tak się trzeba użerać. Jak myślisz po co cie tu przysłał tak nagle?
- Pojęcia zielonego nie mam - ahh znowu to zielone... Dlaczego nie różowe co? - Myślałem że Ty będziesz wiedział.
- No ja się tylko domyślać moge. Bo cóż mi innego pozostało. A właśnie, pamiętasz Klaudie?
- Tego fajnego króliczka? Oczywiście że pamiętam.
- Dla twojej wiadomość. Nie żyje. Zdech jakieś 8-9 miesięcy temu.
- Oł... Troche smutne...
- Troche tak.
- Co się z nią stało?
- Grubson ją zjadł jak nie patrzyliśmy. Wredne psisko. Ile oni tam tak łazić będą?! Ide ich poszukać. Za niedługo wróce, a ty tu siedź.
- Nie mam przecież pięciu lat! A po za tym to było dawno i nie prawda!
I poszedł... Nie, nie powiem wam o co chodzi z dawno i nie prawda. To było tak głupie że nie mam zamiaru tego opowiadać. Ech, dużo ludzi... Czy ten chłopak idzie w moją strone?!
- I'm sorry. Can you-AA przepraszam bardzo. Czy mógłbyś mi powiedzieć jak dojść na tę ulicę? - Mimo że pokazał mi palcem na mapie to pojęcia nie mam jak tam dojść...
- Niestety nie. Ja tu w odwiedziny przyjechałem, więc za bardzo się nie orientuje. Ale mój dziadek będzie wiedział. Zaraz wróci więc możesz na niego chwile poczekać.
- Em dobrze. - Jezu, jaki on jest słodki! Nie powinno się tak mówić o chłopakach, ale kurde no. On jest tego wart.
- A tak na marginesie. Co taki młodzieniec jak ty robi tutaj? Jak się domyślam nie przyjechałeś z sąsiedniej wsi na wycieczke
- Masz rację. Mieszkam w Londynie, a przyjechałem... W odwiedziny, tak! - Łohohoho a czemuż to nasz przybysz nagle wyskoczył z tym "tak" co?
- Ja nazywam się Kacper Pierzyna. Ale ty, możesz mówić mi Kacper. A jak ja mam się do ciebie zwracać?
- David Haward, ale mów mi David. Miło mi Cię poznać Kacper.
- Mi również niezmiernie miło. To poczekajmy jeszcze chwile i-
- Przepraszam! Czy moglibyście mi powiedzieć jak dojść na Różaną? - Kim ty jesteś dziewczyno? Nie widzisz że rozmawiamy?
- Przykro mi ale my też się za bardzo nie orientujemy. My też przyjazdem, ale jeśli tylko poczekasz, to jak wróci mój dziadek z babcią i Krzyśkiem to Cię nawet zaprowadzimy.
- Oł to kusząca propozycja. Tak więc poczekam jeśli to na pewno nie problem.
- Ależ skąd. Ja jestem Kacper Pierzyna a to mój towarzysz David Haward. Na mnie mów Kacper, a na niego David. Jak mamy na ciebie mówić?
- Paulina Jażębina.
- Okej. Zadam teraz pytanie. Ile macie lat? Jako że jesteś dziewczyną nie musisz odpowiadać.
- Hehe dzięki, ale odpowiem. W tym roku 18. A dokładniej za kilka tygodni - i ta duma wypisana na twarzy. A w ogóle to ma kasztanowe włosy. Nie jest zbyt wysoka, ale niska też nie jest. Taka książkowa cokolwiek to znaczy. Pulchniejsza, ale za to tak ładnie. Niebieskie oczy. Czerwona, rozpinana bluza, a pod nią biały podkoszulek, brązowe spadnie.
- Ja też za kilka tygodni 18. - Nasz obcokrajowiec za to ma szarą koszule. Jest dosyć niski, ledwo przerasta Paulinke. Mizerny troche. Chudy też. Ale na twarzy uroczy. W ogóle cały on składa się na takiego uroczego.
- No widzicie jak się zagraliśmy? Ja też mam 18 za chwile. - No a ja jak zawsze, brązowe spodenki i zielona podkoszulka.
- Ooo to może się będziemy spotykać przez ten czas który tu będziemy? Wymieńmy się numerami. Co wy na to? - Zaproponowała nasza kruszynka.
- Ja jestem za
- Co tak nieśmiało? Śmielej, śmielej - chyba to ona głównie prowadzi rozm- o!
- Dziadku, Babciu bo jest sprawa.
- No właśnie widze. Zostawiłem cie samego, a teraz jest was trójka.
- Zapytali mnie o droge a że za bardzo nie pamiętam to powiedziałem im żeby poczekali chwile na ciebie to pospacerujemy i prawie ich odprowadzimy. Co ty na to?
- Ja jestem za, ale to tylko nasza czwórka. Ty Krzysiek odwieziesz Staśke do domu. - Mówiąc to pokazał na niego palcem. Tak nie kulturalnie.
- Ehh dobrze. Wrócę, ale macie się za długo nie szlajać bo łby pourywam.
- Eee dobrze babciu...? - A co miałem zrobić? Mogłem tylko przytaknąć.
I ruszyliśmy na spotkanie przygody! A tak naprawdę to nie, ale można pomarzyć.
Ile trzeba się ułazić żeby dojść na tą Różaną to ja nie mam pytań.
- Ile jeszcze? Dziadku... Czy nie idziemy już przypadkiem za długo?
- Tylko jakieś 40-50 minut. Nie chisteryzuj.
- Nie chisteryzuje, ale Davida już też bolą nogi. Zróbmy sobie chwile przerwy.
- Popieram
- Ja też - oboje za mną, jak miło.
- Dobra, ale chwila bo nam babka głowy pourywa jak za późno przyjdźmy.
-... A-... N-... Nie no przerwa jest nieunikniona...
- Ale to słońce parzy. Za chwilę przytomność strace i będzie problem.
- A spróbuj mi tylko, ja cie na plecach wlec nie bede.
- Hehe okej
Po jakichś 6 minutach znowu ruszyliśmy i szliśmy tak jeszcze z godzine.
- O to juz Róża-
Nagle zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. O co cho-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro