Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stanowczo za gorąco

Laura Lednicka opierała się ciężko o koszyk zapchany chińskimi piłkami i sączyła leniwie lemoniadę, rozkoszując się zbawczą w skwarne sierpniowe popołudnie klimatyzacją. Napój smakował jak kwasek cytrynowy rozpuszczony w wodzie gazowanej, ale Laura nie narzekała. Liczyło się to, że był zimny, zaś reszta nie miała większego znaczenia.

Szkło, po wyjęciu z lodówki, pokryło się małymi kropelkami i teraz Laura bawiła się nimi, wodząc palcem po szyjce butelki. Nalepka ze składem i datą ważności, na które Laura wolała nie patrzeć, odkleiła się od wilgoci i zawisła smętnie, odsłaniając stronę pokrytą słabym klejem.

Bzycząca głośno mucha przeleciał nad jej głową.

Laura westchnęła. Neonowo zielona piłka za jej plecami zaczęła ją uciskać, więc przesunęła chiński wyrób nieco w bok. Kiedy to zrobiła, zaczął uwierać ją koszyk. Zrezygnowana opuściła rękę i westchnęła ponownie. Kilka kropel skapnęło jej na stopy. Poczuła zimno na odsłoniętych palcach. Potarła je o siebie. Krople znowu skapnęły z butelki. Mucha zawróciła i przeleciała tym razem tuż przed jej nosem.

Była wyjątkowo tłusta.

Laura uznała, że nie zaszkodzi westchnąć jeszcze raz. Wychyliła resztkę lemoniady, odsunęła pustą butelkę poza zasięg swoich stóp i odchyliła się do tyłu, ostrożnie kładąc na plastikowych piłkach, które ugięły się pod jej ciężarem. Pojedynczy kosmyk kręconych włosów opadł jej na twarz, a Laura zmrużyła męczeńsko oczy.

- Kiedy już tu przyjdziesz, Hubercie, uduszę cię - wymamrotała.

W tym samym momencie jej uszy wyłowiły upragniony dźwięk otwierających się automatycznych drzwi. Laura poderwała się tak gwałtownie, że koszyk z piłkami przesunął się ze zgrzytem o kilka dobrych centymetrów, rysując sklepową podłogę. Wolną ręką porwała z ziemi cekinową torebkę i ślizgając się na zakrętach pobiegła między sklepowymi półkami.

Wypadła jak burza z działu kosmetycznego i ledwo wyhamowała przed kasą. Oparła się o nią, ciężko dysząc. Włosy, upięte wcześniej w luźny kucyk, roztrzepały się i otoczyły jej twarz, stercząc na wszystkie strony. Laura złapała kilka łapczywych oddechów i podniosła głowę. Przez chwilę jej oczy zwróciły się z nadzieją na nowo przybyłego klienta, by zaraz potem zagościło w nich rozczarowanie, a w całym sklepie rozbrzmiał przeraźliwy jęk rozpaczy. Laura osunęła się na ziemię, zawodząc.

- Co jej się stało? - zapytał wysoki mężczyzna, odsuwając się z niesmakiem od Laury.

- Och, nic, panie Robercie, nic. Chyba po prostu spodziewała się kogoś innego... - Jak zawsze pogodna sprzedawczyni - pani Magda - uśmiechnęła się przepraszająco do mężczyzny, równocześnie rzucając karcące spojrzenie Laurze. Ta jednak nawet tego nie zauważyła, nadal napawając się swoim cierpieniem na podłodze.

Pani Magda była studentką, pracującą w Horoskopie - jedynym większym sklepie w okolicy, posiadającym własną nazwę, a nawet logo. Kiedy dwa miesiące temu wprowadziła się do Nóżkowic - małego miasteczka, które właściwie bardziej przypominało wieś, nikogo nie znała. Jak mówiła, znalazła bardzo tanie mieszkanie, a dojazd na uczelnie nie nastręczał większych problemów. Wystarczyły dwa tygodnie, by początkowo nastawieni niebyt przychylnie, zamknięci w swojej wspólnocie mieszkańcy, wszyscy w okolicy, jeden po drugim, pokochali panią Magdę.

Nie było się czemu dziwić - zawsze uśmiechnięta, zawsze punktualna, zawsze nienagannie ubrana - z każdym klientem znajdywała temat do rozmowy, tak że zakupy z prozaicznej konieczności zaopatrywania się w potrzebne produkty, stały się wyczekiwanym spotkaniem. Do tego zapamiętywała każdego klienta, dzięki czemu w krótkim czasie poznała wszystkich w okolicy lepiej, niż niejeden stały mieszkaniec. Każdy znał ją jako „tę pogodną panią Magdę" i chętnie podchodził do jej kasy. Zdarzało się nawet, iż, mimo że inne były wolne, wszyscy klienci ustawiali się w kolejce do jej stanowiska. Niektórzy zaczęli przychodzić do sklepu tylko po to, by porozmawiać z panią Magdą, która każdego przyjmowała z uśmiechem. Szczególnie chętnie robili to mężczyźni, zarówno młodzi jak i starzy. Kupowali u szczupłej, zgrabnej pani Magdy, u pani Magdy o błękitnych oczach i krótkich, prostych ciemnych włosach, okalających twarz, niczym płatki kwiatu delikatny środek, bombonierki, które później dziwnym trafem znajdywała z krótkim liścikiem w innym dziale.

- To wszystko?

Pan Robert jeszcze raz rzucił potępiające spojrzenie lamentującej Laurze, po czym postawił na ladzie trzymaną dotychczas w wyciągniętej ręce butelkę.

- Tak... To znaczy nie.

Mężczyzna omiótł spojrzeniem różnego rodzaju słodycze, ustawione w rządku na małej półeczce przy kasie.

- Wezmę jeszcze to. - Wskazał z roztargnieniem na batonik musli. - Tuzin takich.

Pani Magda, która zdążyła już z promiennym uśmiechem skasować butelkę wody, uniosła ledwie zauważalnie brwi.

- Dziesięć?

- Tak, tak. - Machnął ręką. - Ale te dzisiejsze nastolatki... W głowach im się poprzewracało, ot co. Co to za zachowanie? Jakieś wrzaski, rzucanie się na ziemię? Jak dzikie zwierzęta!

Pani Magda pokiwała głową, wybierając batoniki i zerkając na Laurę, której jęki nieco przycichły.

- Zapakować?

- Co? Tak, tak... Ale moja córka nigdy by się tak nie zachowała. No, może pani być tego pewna!

Zakupy sprawnie znalazły się w siatce z logo sklepu - trzema gwiazdami ułożonymi w trójkąt.

- Oczywiście, jestem tego pewna.

Klawisze kasy zastukały.

- Piętnaście pięćdziesiąt.

- Co proszę?

- To będzie razem piętnaście złotych i pięćdziesiąt groszy - wyjaśniła pani Magda cierpliwie, wskazując na zakupy.

- A, tak...

Pan Robert podał jej banknot dwudziestozłotowy. Kasa brzdęknęła i pani Magda zwróciła mu resztę.

- W każdym razie już dawno nie zdarzyło mi się nic podobnego!

- I jestem pewna, że już się nie zdarzy - pani Magda powiedziała dobitnie, spoglądając znacząco w stronę Laury.

Pan Robert także popatrzył na nią z nieukrywaną niechęcią.

- Mam taką nadzieję. - Chwycił siatkę z zakupami. - Do widzenia.

- Miłego dnia! - zawołała jeszcze za nim pani Magda, kiedy przekroczył próg szybkim krokiem.

Gdy zasuwane drzwi się domknęły, promienny uśmiech spełzł z twarzy pani Magdy. Wyszła zza lady i, podparłszy się pięściami pod boki, stanęła z groźną miną nad leżącą nadal na ziemi Laurą. Dziewczyna przestała już jęczeć, godząc się z jakże okrutnym losem i poddając biernie jego działaniu.

- Chcesz, żebym straciła wszystkich klientów? - zapytała pani Magda z wyrzutem.

- I tak nie będziesz mieć ich dzisiaj zbyt wielu - stwierdziła Laura obojętnie, rozkładając ręce jakby robiła aniołka w śniegu. Butelka po lemoniadzie poturlała się pod półkę z niezdrowymi przekąskami. - Jest niedziela.

- Ale to nie oznacza, że musisz odstraszać tych, którzy już przychodzą. - Pani Magda westchnęła nad wyraz ciężko i opuściła ramiona. - Chodzi o Huberta, tak?

Laura odchyliła brodę do tyłu, a potem znowu ułożyła głowę prosto.

Umówiła się ze swoim najlepszym przyjacielem, jak zwykle, o dwunastej przed Horoskopem. Tyle, że Hubert nie przyszedł o dwunastej. Ani o dwunastej piętnaście, kiedy to Laura skapitulowała, chowając się w sklepie przed prażącym słońcem. Od tego czasu zdążyła dwa razy przejść się po całym sklepie, obejrzeć uważnie każdy produkt i sprawdzić ceny połowy z nich na skanerze, ignorując wiszące tabliczki. Poza tym odkryć lemoniadę „Citruso", wypić jej dwie butelki, objaśnić pani Magdzie jak bardzo irytujący jest Hubert i opowiedzieć jej o swojej okropnej sytuacji oraz odkryć nowy, zupełnie nieznany jej poziom nudy.

Pani Magda przechyliła głowę.

- Czy to było kiwnięcie?

Laura powtórzyła ruch. Pani Magda parsknęła śmiechem.

- Lepiej wstań już z tej podłogi.

Laura nabrała powietrza, jakby chciała coś powiedzieć, a potem wypuściła je z sykiem i sflaczała jak nienapompowany balonik.

- Straciłam chęci do funkcjonowania. Teraz będę wegetować. - Na potwierdzenie swoich słów zamknęła oczy i wysunęła język.

Pani Magda pokręciła głową z uśmiechem. Schyliła się i wydobyła butelkę po lemoniadzie spod regału, skąd z bzykiem uciekła mucha, i zaniosła ją za ladę

- A czy mogłabyś wegetować w jakimś czystszym miejscu? - Usiadła na swoim stanowisku, odchylając się lekko w stronę Laury.

- Ależ tu jest bardzo wygodnie. - Dziewczyna założyła ramiona za głowę. - I tak wysprzątane, że mucha nie... Fuuuj!

Laura wrzasnęłą, kiedy tłusta mucha krążąca nad ich głowami odbiła się od przezroczystej półki i spadła między jej włosy. Natychmiast podniosła się z ziemi i zaczęła szarpać zaciekle loki, podczas gdy pani Magda zwijała się ze śmiechu na krześle.

- To nie jest zabawne! - zawołała Laura, kiedy wreszcie udało jej się wytrzepać owada z bujnych kosmyków. Jej fryzura po biegu i tarzaniu się po ziemi nie przeżyła już kolejnego wstrząsu i znajdowała się w opłakanym stanie. Laura spojrzała potępiająco na panią Magdę, która zaśmiewała się do łez, pomacała skołtunione loki i z naburmuszoną miną poczłapała do działu z kosmetykami, gdzie wcześniej widziała lustro.

Podczas czekania na Huberta zdążyła zapamiętać ułożenie wszystkich działów, półek i produktów, łącznie z rodzajami zupek chińskich na zwisającej przy półce taśmie, więc odnalazła je bez problemu. Przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu. Jej włosy wyglądały jakby jakieś dzikie zwierzę postanowiło uwić sobie w nich gniazdo, co przypomniało jej wykład pana Roberta. Do tego zgubiła gumkę, więc nie miała jak ich spiąć. Laura westchnęła i wybrała paczkę najtańszych frotek, a przed powrotem do kasy zahaczyła jeszcze o lodówkę z napojami, biorąc kolejną butelkę lemoniady. Zatrzasnęła drzwi i skierowała się w stronę kas. Wzdrygnęła się, gdy tuż przy uchu usłyszała bzyczenie.

Odwróciła się i odprowadziła wzrokiem muchę, która odleciała w kierunku działu z napojami, robiąc dziwne zygzaki w powietrzu.

- To paskudztwo przeżyło? - Skrzywiła się i obróciła we właściwą stronę. Owiał ją chłód, jakby weszła tuż pod klimatyzator. Poczuła gęsią skórkę na ramionach, a butelka w jej dłoni stała się dziwnie cięższa. Zadygotała z zimna.

Gdy wyszła zza regału z filtrami przeciwsłonecznymi, automatyczne drzwi właśnie się zamykały. Laura wyciągnęła szyję. Nie zauważyła nikogo na zewnątrz.

- Był tu ktoś? - rzuciła pytanie podchodząc do kasy i zaczepiając stopą o pasek swojej torebki. - Nie mów, że wrócił pan Robert? - Na jednej nodze przechyliła się w stronę lady i postawiła na niej trzymane w ramionach produkty, drugą nogę unosząc, tak by złapać torebkę. Chwyciła ją i wygrzebała mały puchaty portfelik, który dostała kiedyś na urodziny od Huberta. Wtedy jeszcze był różowy, ale teraz jego kolor przypominał raczej brunatny. Laura zaczęła mocować się z zamkiem, który ostatnimi czasy coraz częściej się zacinał. Zerknęła na panią Magdę, od której nadal nie otrzymała odpowiedzi i wróciła do zamka. Zatrzymała się. Pani Magdy nie było. Spojrzała na puste krzesło obrotowe.

Czyżby wyszła?

Skierowała wzrok na automatyczne drzwi. Czy sprzedawca może tak po prostu wyjść sobie ze sklepu podczas pracy? Chyba, że...

- Kolejna lemoniada?

Laura ścisnęła mocniej portfelik i wrzasnęła, chwytając się za serce, które gwałtownie przyspieszyło, gdy zza jej pleców wyszła pani Magda.

- Chcesz, żebym dostała zawału?! - wydyszała, gdy pani Magda zajęła miejsce za ladą. - Wypuściła powietrze z ust i powachlowała się portfelikiem, w którym zabrzęczały monety. - Nie zachodzi się tak ludzi od tyłu!

Pani Magda skasowała lemoniadę.

- Wybacz, nie wiedziałam, że jesteś taka strachliwa.

- Nie jestem strachliwa, tylko... A w ogóle, to co ty robiłaś?

- Poszłam po więcej batonów - odpowiedziała, wskazując na przyniesioną stertę. Pan Robert zabrał wszystkie, jakie tutaj były. - Westchnęła. - Rzucanie palenia daje mu się we znaki.

- Błagam, tylko nie on. - Laura przewróciła oczami i wróciła do szarpania zamka w porfeliku.

- Kupujesz gumki do włosów? - zapytała pani Magda, kasując opakowanie.

Laura chrząknęła znacząco i potrząsnęła splątanymi lokami.

- No tak. - Pani Magda uśmiechnęła się. - A nie chcesz też szczotki?

- Mam - odpowiedziała Laura. - Ale i tak nie opłaca mi się jej używać. Spędziłabym pół godziny na rozczesywaniu tego czegoś. - Szturchnęła najbliższy kosmyk, który wracając wpadł jej oczu.

- Może w tym czasie wreszcie przyszedłby ten Hubert, na którego tak czekasz. - Roześmiała się pani Magda.

- A mógłby - mruknęła ze złością Laura. - Ale kto wtedy kupowałby tę obrzydliwą lemoniadę?

Pani Magda pokręciła głową z uśmiechem.

- Na razie tylko ty. I będzie cię to kosztować cztery dziewięćdziesiąt dziewięć.

Laura położyła na ladzie pięciozłotową monetę.

- Nie dawaj mi już tego grosika, bo potem zawsze grzechoczą mi w torebce. Jeszcze Hubert pomyśli, że jestem nadziana i naciągnie mnie na postawienie mu jakichś chipsów, czy czegoś. O ile kiedyś się łaskawie zjawi. - dodała zjadliwie.

Pani Magda wzięła monetę, a kasa brzęknęła.

- To akurat dobrze się składa, bo nie miałam żadnych groszówek.

- Co?! - oburzyła się Laura. - Mogłam zrobić interes życia!

Westchnęła ciężko i ze smętną miną chwyciła pudełko kolorowych frotek, założyła pierwszą z nich na nadgarstek i zaczęła zbierać roztrzepane kosmyki w kucyk.

- A w ogóle to możesz tak po prostu wychodzić zza lady i zostawiać sklep?

- Poszłam tylko do magazynu.

- W tym czasie mogłabym zgarnąć z dziesięć takich pudełek.

Laura spróbowała nałożyć gumkę na włosy, która pękła jej pod palcami. Dziewczyna cmoknęła z niezadowoleniem.

- Cofam to. Już wiem, dlaczego były takie tanie.

Laura schyliła się, by podnieść resztki gumki.

- Sprawdzają się, ale na rzadszych i cieńszych włosach - usprawiedliwiła towar pani Magda.

- Ta, chyba na łysinie - odparowała z dołu Laura. - W każdym razie gdyby coś zginęło, to oczywiście na mnie padłyby wszystkie podejrzenia.

Podniosła się z ziemi, a resztki gumki schowała do torebki. Sięgnęła po następną.

- Dlatego, że poza tobą i mną, nikogo nie było w sklepie.

- No, nie wiem, kiedy tu przyszłam, ktoś właśnie wychodził. Chyba, że ta tłusta mucha ma masę wystarczającą do otworzenia drzwi. Właściwie to bym się nie zdziwiła. - Laura podeszła do kolejnej próby spięcia włosów.

- Ktoś tu był, kiedy wyszłam? - zaniepokoiła się pani Magda. - Kto?

- Nie wiem, nie widziałam, ale... - Druga gumka pękła w rękach Laury. - Aaaaa!

Zanurkowała, by pozbierać kawałki frotki. Gdy się podniosła, wcisnęła je ze złością do torebki.

- To ostatni raz! Jeżeli tym razem pęknie, już więcej jej nie podnoszę - oświadczyła, praktycznie wyrywając z pudełka kolejną gumkę. Spojrzała na zaniepokojoną minę pani Magdy.

- Ale możesz chyba sprawdzić to na nagraniu, nie?

- Tak... - odpowiedziała z nieobecnym wyrazem twarzy. - Chyba tak.

Zaczęła układać batoniki na półeczce.

Laura patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, po czym wzruszyła ramionami.

- Trzymaj kciuki - powiedziała zbierając włosy.

Ostrożnie nałożyła na nie gumkę. Nie pękła. Laura odetchnęła z ulgą. Gumka okazała się wyjątkowo wytrzymała, bo pozostała w całości mimo podwójnego przełożenia przez nią włosów. Laura mruknęła z zadowoleniem i zgarnęła resztę gumek do torebki. Oparła się o ladę, tak żeby nadal widzieć panią Magdę i wzięła do ręki lemoniadę. Już miała zabrać się do jej otworzenia, kiedy do jej uszu dobieg krzyk. Zmarszczyła brwi.

- Słyszysz? - zapytała panią Magdę, która przerwała układanie batoników i podniosła się z krzesła. Nie odpowiedziała jej. Usta miała zaciśnięte i wpatrywała się w przezroczyste drzwi automatyczne. Laura także popatrzyła w tamtą stronę.

Horoskop otaczał zewsząd płaski terenem - przed sklepem znajdował się mały parking, obecnie opustoszały z samochodów, a za nim długi chodnik, prowadzący na plac zabaw, również pusty, dlatego każdego można było zobaczyć jeszcze z daleka.

Laura od razu dostrzegła biegnącego przez parking mężczyznę, który pędził, jakby od tego zależało jego życie. Drzwi zaczęły się rozsuwać, ale on nie poczekał aż całkowicie się otworzą. Z trudem przecisnął się przez szparę, co utrudnił mu szeroki kask i upadł na kolana. Oparł ręce w sportowych rękawicach na ziemi i pochylił głowę. Dyszał ciężko, jakby przebiegł maraton. Laura wpatrywała się w niego, nie rozumiejąc, co się dzieję.

- Proszę pana...

Mężczyzna podniósł głowę. Spojrzał na nią, a w jego oczach dostrzegła śmiertelne przerażenie.

- Smok! - wychrypiał.

Gdyby nie autentyczny strach w jego głosie, Laura pewnie by się roześmiała. Mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy jego oczy wywróciły się białkami do góry i upadł bezwładnie na ziemię.

Laura krzyknęła, odstawiła pospiesznie lemoniadę na ladę i podbiegła do niego. Kucnęła. Poczuła słodki, mdlący zapach, od którego zakręciło jej się w głowie.

- Proszę pana! - Potrząsnęła nim. Był zupełnie bezwładny i... zimny. Podłoga wokół niego zaczęła pokrywać się szronem. Laura złapała się za głowę. - Pani Magdo!

Rozejrzała się w jej poszukiwaniu i aż rozdziawiła usta. Pani Magda, nie wiedzieć czemu, stała na ladzie. Fioletowego uniform sklepu Horoskop zniknął, a jego miejsce zastąpiła długa prawie do ziemi, czarna peleryna z kapturem, rodem z filmu fantasy, ze skórzaną torba zawieszoną na jednym ramieniu. Do tego w jednej ręce pani Magda trzymała butelkę lemoniady, zaś w drugiej dzierżyła gigantyczny złoty miecz.

- Pa... Pani... Pani Magda? - wyjąkała Laura.

Kobieta otworzyła usta, ale jej słowa zagłuszył trzask pękającego szkła. Laura błyskawicznie zwróciła się w stronę regałów. Słyszała jak odłamki uderzają w podłogę i ślizgają po niej z brzękiem. Chwilę później spod regału z chipsami wyturlał się kawałek szyby i zatrzymał w miejscu, gdzie sama leżała jeszcze kilkanaście minut temu.

- Co tu się dzieje?! - krzyknęła Laura.

Pani Magda przeskoczyła na sąsiednią ladę. Laura odwróciła się za nią osłupiała.

- Prawdopodobnie pękły butelki z napojami. Trzymaj. - Podała jej lemoniadę.

Laura przyjęła ją automatycznie. Była lodowato zimna.

- Ale...

- Nie ma teraz czasu! Musimy się stąd zabierać, zanim...

Przerwał jej ryk. Ryk niepodobny do żadnego zwierzęcia, jaki Laura słyszała. O wiele niższy od ryku niedźwiedzia czy lwa, bardziej gardłowy i rozdzierający. Ścisnęła kurczowo butelkę otwierając szeroko oczy.

- Co to jest? - wyszeptała.

- Smok. - powiedziała krótko pani Magda. Zaśmiała się nerwowo i potrząsnęła głową. - Szybko, musimy wyprowadzić tego człowieka i zapieczętować wejście.

Przeskoczyła na kolejną ladę.

- Zapie...

- Pospiesz się!

Laura nie ruszyła się z miejsca. Niczego nie rozumiała. Właściwie to nie chciała rozumieć. Przed chwilą usłyszała ryk dzikiego zwierzęcia, który dobiegał zdecydowanie z zewnątrz, więc jedyne, co rozumiała, to że nie wyjdzie teraz ze sklepu.

- Chcesz pchać się prosto w paszczę jakiegoś potwora?!

Pani Magda odwróciła głowę w jej stronę.

- Uwierz mi, prawdziwe kłopoty będziemy mieć, kiedy on zwali się tu przez dach i rozwali połowę budynku. A teraz pomóż mi stąd wyjść.

Laura cofnęła się.

- Nigdzie się stąd nie...

Zamarła ze wzrokiem utkwionym w drzwi automatyczne. A dokładniej to, co się za nimi znajdowało. Teraz zrozumiała, co wydało z siebie ryk. Dlaczego mężczyzna był tak przerażony. I dlaczego powinna była uciekać gdzie pieprz rośnie, kiedy jeszcze mogła. Na parkingu przed sklepem wylądował śnieżnobiały smok wielkości ciężarówki. Jego ogromne skrzydła przesłoniły niebo, tak że na cały budynek padł cień. Łuski błyszczały w słońcu oślepiająco. Na jego grzbiecie ciągnął się rząd kolców, wyglądających jak lodowe sople, od łba aż do ogona, który rozłożył na ścieżce prowadzącej do placu zabaw, zajmując prawie całą jej długość. Pysk osadzony na długiej szyi skierował prosto w kierunku wejścia, na co drzwi automatyczne otworzyły się. Powiało chłodem.

Laura wydała z siebie niekontrolowany dźwięk podobny do pisku.

- Nie ruszaj się... - wyszeptała pani Magda.

Laura nie miała najmniejszego zamiaru. Zresztą nie potrafiłaby, nawet gdyby chciała. Nie była w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Za to pani Magda, wbrew własnemu nakazowi, zeskoczyła z lady i chwyciła Laurę za rękę. Z gardła smoka wydobył się gardłowy pomruk, na co Laurze włosy stanęły dęba. Pani Magda przełknęła głośno ślinę i pociągnęła za sobą sparaliżowaną ze strachu Laurę w stronę leżącego na ziemi mężczyzny. Dziewczyna była w stanie tylko jeszcze wybałuszyć oczy, kiedy smok zaczął otwierać paszczę. Pani Magda uklęknęła przy rowerzyście, pociągnęła za sobą Laurę, która upadła na kolana i położyła jej rękę na ramieniu mężczyzny.

Laura w dalszym ciągu nie mogła się ruszyć. Wydawało jej się, że zaraz zemdleje, z każdą chwilą czuła się coraz słabiej, ale mimo to nie traciła przytomności. Smok otworzył paszczę, ukazując rząd długich ostrych zębów i czerwone jak krew gardło. A może to naprawdę była krew? Laurze zrobiło się niedobrze. Pani Magda poprawiła miecz w dłoni i wycelowała go czubkiem w kierunku paszczy smoka, a drugą ręką chwyciła Laurę, trzymającą z kolei nieprzytomnego rowerzystę. Laura poczuła jak smok zasysa powietrze. Miała przeczucie, że robi to po to, by zaraz je wypuścić. Z czymś innym. Jak na przykład...

Lodem.

Podłogę pokrył szron. Butelki pękły, bo ciecz zwiększyła objętość. Smok miał sople lodu na grzbiecie. Mężczyzna był zimny.

Laura zrozumiała - ten smok w jakiś niewyjaśniony sposób wytwarzał wokół siebie zimno. I miał zamiar opluć je lodem.

- Słuchaj, Laura, to co powiem, wyda ci się szalone, ale to nasza jedyna szansa. Musisz mi zaufać... - Laura słyszała panią Magdę jakby ta stała kilkanaście metrów dalej, mimo że czuła przecież jej usta przy swoim uchu. - Na "trzy" wbiegamy do jego paszczy.

Serce Laury zamarło. Gdyby mogła, na pewno wyrwałaby się i uciekła, ale czuła, że coraz mniej panuje nad swoim ciałem. Powoli odpływała.

- Jeden.

Pani Magda ścisnęła mocniej jej rękę.

- Dwa...

W gardle smoka zobaczyła coś białego, co powoli zbliżało się w ich stronę. A może jej się przywidziało? Świat robił się coraz bledszy.

- Trzy!

Jej ramię została prawie wyrwane ze stawu, kiedy pani Magda pociągnęła ją do przodu. Laura przygotowała się na ból rozrywanego przez kły smoka ciała. Wpadły na ostre zęby i...

I nic nie poczuła. Jej ciało przeniknęło przez nie, jakby była duchem i poleciało dalej, w głąb paszczy. Dostały się do gardła smoka.

W tej samej chwili butelka lemoniady, którą Laura nieświadomie cały czas ściskała w ręce, eksplodowała. Zamknęła oczy. Usłyszała rozpaczliwy krzyk pani Magdy, ramię mężczyzny wyślizgnęło się spod jej palców. Smok ryknął. Mimo zamkniętych oczu Laura zobaczyła światło. Owiał ją chłód. Pani Magda mocniej ścisnęła jej dłoń. Trafił ją pierwszy odłamek lodu. Drugi.

A potem wszystko ustało.

Laura poczuła, że spada. Spada, otoczona przez świszczące powietrze. Nie miała pojęcia, czy to się dzieje naprawdę. Ostatnie, z czego zdała sobie sprawę, to że spada na coś twardego. I że jej nos wypełnia słodki, duszący zapach, do złudzenia przypominający...

Lemoniadę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro